Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

o chrzestnej i płaceniu za błędy

$
0
0
Nie lubię przyznawać się do błędów. Jednak muszę. Wybór chrzestnej dla Piotrka to był bardzo duży błąd.
Oczywistym było, że chrzestnym zostanie brat mojego męża. Pozostała kwestia chrzestnej. W pierwszej kolejności szukaliśmy wśród rodziny. Szwagierkę ominęliśmy, bo po pierwsze jakoś tak tradycyjnie wyszliśmy z założenia, że jeden chrzestny z jednej rodziny, a drugi z drugiej, poza tym uważam, ze niebezpiecznie prosić na chrzestnych parę. Różnie się w życiu układa i potem są kwadratowe sytuacje, gdy ludzie są zmuszeni spotykać się przy okazji uroczystości rodzinnych. Jestem jedynaczką. Mam trzy kuzynki. Z jedną kontaktu nie utrzymuję w ogóle mimo, że mieszka w Krakowie. Druga mieszka od wielu lat w Hiszpanii. Jest Iwonka, super dziewczyna, ma świetny kontakt z dziećmi, ale posiada już dwójkę chrześniaków. Ona bardzo poważnie podchodzi do swoich obowiązków, a z materialnych kwestii ostatnie grosze wydaje na prezenty czy wyjazdy do chrześniaków, jest bezrobotna i bez jakiś świetnych perspektyw. Wiadomo, nie o prezenty tu chodzi, ale znam ją  i wiem, że i tak by sobie odmawiała wszystkiego dla dzieciaków, więc nie chciałam jej prosić i stawiać w trudnej sytuacji, choć na pewno by nie odmówiła. Mąż ze swoimi kuzynkami ma jeszcze słabszy kontakt niż ja. Pozostały koleżanki. Moja przyjaciółka jest niewierząca, wybraliśmy drugą w kolejności bliską mi koleżankę. Może nie przyjaciółkę, bo boje się nadużywać tego słowa, mam dwójkę przyjaciół od wielu lat, ale bliska koleżanka. Znamy się ze studiów, chodziła z moim mężem do liceum i na tej zasadzie się poznaliśmy, poniekąd jest więc naszą swatką J  Pod wieloma względami Martę podziwiam. Jest bardzo silną osobą, ma poukładane w głowie, a życie jej nie oszczędzało. Straciła ciężko chorego męża, podniosła się po tym, opiekuje się rodzicami,  robi karierę. Do tego super poczucie humoru i wiele pasji. Wiele dobrych chwil razem spędziłyśmy i pomijając wszystko możemy na siebie liczyć. Marta jednak ma jedną wadę, o czym przekonałam się stosunkowo niedawno. W momencie gdy na horyzoncie pojawiają się nowe ciekawe znajomości stare idą chwilowo w odstawkę, czekają w poczekalni.  Nie pielęgnuje ich.
Marta miała fajny kontakt z Piotrkiem, ona lubi dzieci, zajmowała się córką siostry wielokrotnie. Może nie widywała go bardzo często, bo dużo pracuje, chodzi po górach, uprawia sporty, a ja po narodzinach Piotrka odpadłam z takich activities, ale bywała u nas. Potem poznała faceta i zaczęła sobie z nim życie układać.  Życzę im jak najlepiej rzecz jasna. Od tej pory znacznie rzadziej dzwoniła sama z siebie, wychodziła z inicjatywą spotkania, wymawiała się brakiem czasu etc. Piotrka widziała w maju dzień przed urodzinami, potem jeszcze na chwilę wpadła w sierpniu. Czasem sms czy mail. Pracuje 10 minut samochodem od nas i codziennie dojeżdża do pracy autem. Odkąd urodził się Tomek zapowiadała się kilka razy na herbatę  w tygodniu (bo weekendy spędza z ukochanym), tak na godzinkę półtora między 17 a naszymi wieczornymi rytuałami.  Na herbatę po drodze do domu. Kilkakrotnie spotkanie przesuwała, raz z powodu choroby, ze trzy razy z powodu ciężkiego dnia w pracy. Ostatecznie umówiłyśmy się na dzisiaj. Sama chciała. Na szczeście nic nie wspominałam Piotrusiowi, zresztą od pewnego czasu w ogóle mu nie wspominam nauczona doświadczeniem, że to jego chrzestna .Wieczorem sms, że jest zmęczona i czy możemy spotkanie przełożyć. Zrobiło mi się już naprawdę przykro. Dzisiaj jest Mikołaj. Pewnie nawet o tym nie pomyślała. Piotrek jest gdzieś na samym końcu listy. Rozumiem, zmęczenie, ale…. To już enty raz i przestaje w to wierzyć. Pewnie jedzie gdzieś w góry albo chce spędzić miły wieczór z ukochanym, jak najbardziej to rozumiem, ale po pierwsze po co się umawia, po drugie wie, że odwołuje już któryś raz, po trzecie nie lubię takich wymówek. Niestety popełniłam błąd wybierając chrzestną i już tego nie zmienię.

Kurczę, pech nie chce nas opuścić. Wczoraj zapaliła się kontrolka w aucie męża. Pęknięta pompa paliwa. Wymiana – 2200 PLN. Kolejna rzecz po wymianę chłodnicy. Nie musze pisać, że auto jest mu niezbędne do pracy i nie może zabrać mojego, ponieważ bez auta Piotr nie pojedzie do przedszkola (zima, droga bez pobocza, rzadko jeżdżące autobusy i przede wszystkim młodszy brat w wózku – nie ma opcji bym szła drogą bez pobocza zimą przy kiepskiej widoczności z wózkiem i i starszym dzieckiem za rękę, auta tu jeżdżą jak szalone, nie będę ryzykować życia dzieci jeśli Piotrkowi coś głupiego do głowy strzeli). Nie napisze, że rok 2013 jest wredny, bo urodził się Tomek i to przebija wszystko, ale…. Niech się już skończy do cholery!

robot mama ;-)

$
0
0
Zanim w naszym życiu pojawiły się dzieci miałam w głowie wyidealizowaną wizję macierzyństwa, matki zajmującej się dziećmi z czułością i uwagą.
Tymczasem moje macierzyństwo te też chwile, gdy zmuszona jestem wyłączyć emocje i działać jak automat ;-)
Czasem jestem czułą mamą, każda czynność sprawia mi przyjemność, spokojnie, powolutku celebrujemy codzienność.
A czasem robotem ;-)
 Jestem dość impulsywna i czasem muszę się wyłączyć, odpłynąć myślami daleko, zdystansować się od tego co robię fizycznie by się nie denerwować i przenosić nerwy na dzieci. W myślach powtarzam sobie zwykle jakiś motyw muzyczny, piosenkę, czasem przypominam sobie Pana Tadeusza i takie tam, wszystko co w sytuacji gdy trzeba się rozdwoić, roztroić a jest to niemożliwe i potencjalnie stresujące pozwala mi zachować spokój i poczucie humoru.
Ot taki obrazek. Mąż w delegacji na drugim końcu Polski. Jestem sama z dziećmi. Dzisiaj moja mama miała imieniny. Jest to zawsze duża impreza rodzinno-koleżeńska, lubię znajome mamy i chętnie się z nimi przy tej okazji widuję.
W południe automat: spakować mleko, butelki, ciuchy dzieci na zmianę, pieluchy, nakarmić Tomka, przewinąć, położyć na leżaczku, Tomek niezadowolony protestuje, chciałby na ręce, wyłączam się i ekspresowo pomagam Piotrkowi ubrać odświętne spodnie i koszulę, Biorę Tomka na ręce, uspokajam, odkładam, za chwilę znów zaczyna protestować, przebieram się z dresów w coś bardziej odświętnego jednocześnie zagadując Tomka i Piotrka i próbując wytłumaczyć mu, że energiczne bujanie leżaczkiem Tomka nie wprowadzi w lepszy nastrój. Ubieram Tomka w kombinezon, pakuję do fotelika, zapinam, zanoszę na ganek i zaganiam tam Piotrka, w międzyczasie uświadamiam sobie, że muszę do toalety, szybka decyzja - wytrzymam pół godziny jazdy czy nie? Nie wytrzymam, pędem siku, ubieram Piotrka, ubieram zimowe buciory i przypominam sobie, że plecak z rzeczami został w kuchni, bieg do kuchni na piętach by nie zabłocić doszczętnie podłogi (szkoda czasu na rozsznurowywanie buciorów, Tomek już się niecierpliwi w foteliku), kurtka,a czapka, rękawiczki, włączyć alarm, wychodzimy. Ostrożnie schodzę na dół do garażu z ciężkim fotelikiem obijającym się o nogi, spadł śnieg i jest ślisko, jednocześnie wołam do Piotra by nie zbiegał tak szybko bo ślisko, Piotr łapie zająca, na szczęście nie płacze, docieramy do garażu, zapinam dzieciaki. Chwila oddechu i jedziemy.
Z powrotem kolejny automat. Mama pomaga mi ubrać dzieci, więc idzie szybciej. Piotrek bawił się świetnie z Mikołajem, kuzynem w drugiej linii, więc zostaliśmy dłużej niż planowałam. Widziałam, że jest zmęczony i już od 16 było jasne, że zaśnie mi w drodze powrotnej, więc celowo zostałam dłużej by dotrzeć do domu w porze pójścia spania skoro i tak i tak będzie półprzytomny, wolę to niż żeby mi spał od 17 do 19 a potem brylował do 23. Dojeżdżamy ok 18.45. Dzieciaki oba śpią. Nie jestem w stanie holować pod górę, na śliskiej ścieżce półprzytomnego, wściekłego Piotrka niosąc jednocześnie fotelik. Łapię więc sam fotelik i plecaczek, zostawiam śpiącego Piotrka w samochodzie i brnę pod górę po śniegu. Nie powinnam dziecka samego zostawiać w garażu, ciemno etc. ale nie mam innego wyjścia fizycznie. Rozpinam Tomkowi kombinezon, śpi. Szybka decyzja. Ekspresowo przygotowuję kąpiel dla Piotrka w górnej łazience, lekarstwa, picie. U mamy zaczął pociągać nosem, chcę ewentualną infekcję zdusić w zarodku, rozgrzać go, poza tym poprzedniego dnia wieczorem się nie kąpał i zwyczajnie jest brudny i spocony po szaleństwach z Mikołajem. Tomek nadal śpi. Biegiem na dół do garażu. Piotr śpi. Wiem, że może tak i półtorej godziny, nie wchodzi to w grę, w domu sam czeka niemowlak. Wiem z doświadczenia, że łagodne budzenie, przekonywanie by poszedł do domu nic nie dadzą, wiem, że będzie wył i będzie miał wredny humor bez względu na to czy będę czekać, czy będę łagodna, czy go zaniosę czy każe mu iść samemu, więc bezpardonowo zaświecam światło w garażu i wyciągam go z samochodu. Skoro ma się złościć niech to trwa jak najkrócej. Piotr rzecz jasna półprzytomny i wkurzony wyje. Żal mi go, ale nie mam zamiaru nieść 15 kg pod górę śliską ścieżką ani czekać nie wiadomo ile aż mu przejdzie, energicznie biorę go za rękę i brniemy pod górę. Zamykam uszy na marudzenie i jak automat powtarzam "wiem, że jesteś zmęczony, już niedaleko, łóżko już czeka, zaraz się umyjesz i pójdziesz spać". Uff docieramy na ganek. Zerkam do fotelika. Tomek nadal śpi. Dobrze. Zwykle marudzi gdy nie jedzie, postanawiam korzystać z tego. Rozbieram Piotrka i niosę na górę. Pakuje do wanny i szybko myję. jest zbyt zmęczony by umyć się sam. On w tym czasie wyje non stop. Lekarstwo jedno, drugie, wycieranie, przekonywanie by wstał w dywanika bo nie jestem w stanie w tej pozycji go wytrzeć. Maść rozgrzewająca, sól fizjologiczna do nosa, dokładne czyszczenia czytaj: przytrzymywanie na siłę wyjącego gada. Piżamka, do łóżka, płacz, że chce bajeczkę, czytam bajeczkę, buzi, gaszę światło. Uff, Tomek śpi, dobrze, przygotowuję kąpiel dla Małego, mleko, on tez poprzedniego wieczora nie był kąpany bo szwagierstwo się zasiedziało i nie chciałam go rozbudzać, więc jest brudny i polepiony mlekiem. Szynka kąpiel, karmienie, ufff tym razem zasnął bez problemów.
Schodzę na dól, siadam. Wszystkie punkty odfajkowane.

8 tygodni Tomaszka

$
0
0
Tomuś skończył 8 tygodni.
Drugi miesiąc to zapalenie płuc, szpital, ale też pierwszy uśmiech, początki zainteresowania zabawkami i skok rozwojowy jak podejrzewam.
Tomuś jest chłopcem  spokojnym, zdystansowanym o naturze obserwatora. Zwykle ma lekko zdziwioną minkę. Nie rozdaje uśmiechów na prawo i lewo, zwykle wnikliwie się wszystkiemu przygląda zanim  się uśmiechnie, a pierwszą osobą, którą spotkał ten zaszczyt był mój szwagier ;-) Uroczo wygląda z rozciągniętą uśmiechem buzią, ale jeszcze nie udało mi się uchwycić tego na zdjęciu. Interesuje się karuzelką, choinką i swoją matą oraz przede wszystkim starszym bratem. Jego może obserwować naprawdę długo.
Tomeczek lubi się przytulać i obserwować świat znad mojego ramienia. To taki trochę synuś mamusi. Przypomina Piotrusia, ale z wyglądu bardziej do mnie niż on podobny, no i ma moje oczy a to naprawdę wyjątkowe, cała rodzina męża ma brązowe oczy, a u niego ujawniły się własnie te recesywne geny niebieskich ślepków. Jego dzień zwykle podzielony jest na dwie części - tę spokojniejszą gdy Piotruś jest w przedszkolu i cyrk na kółkach gdy brat wraca. W pierwszej połowie dnia spokojnie śpi, relaksuje się, to dla nas czas na leżenie razem, przytulańce, spokojną zabawę. Kiedy wraca Piotrek staram się rozdwoić i Tomek często robi się niespokojny. Nadmiar bodźców męczy go. Potrzebuje wtedy przytulenia i wyciszenia, zwykle nie jestem w stanie mu tego zapewnić, bo mojej uwagi (co całkiem zrozumiałe) domaga się Piotruś, więc tulę go do siebie i zakrywam główkę kocykiem, w ten sposób się uspokaja. Zobaczymy co będzie dalej w miarę wydłużania okresów aktywności i poszerzania spektrum jego możliwości.
Ostatnie noce były ciężkie. Tomek przechodzi jakiś skok rozwojowy i mamy kryzys. Piotrek w nocy jadł szybko i momentalnie zasypiał odłożony do łóżeczka. Tomek jest bardziej wymagający, lub po prostu odreagowuje w nocy większą ilość bodźców niż miał jego brat. Kiedy już zaśnie po kąpieli śpi spokojnie i głęboko, od 21-22 do 2-3 w nocy. Potem budzi się, je i zaczyna się godzina lub dwie harców. Nie jest głodny ani spragniony, nic go nie boli, nie chce spać i jednocześnie drażni go to. Nie chce ciamkać cyca ani butelki ani smoczka uspokajacza, nie kręci go nawet propozycja snu pod kocykiem na moim brzuchem, za czym zwykle przepada. Jest to dla mnie potwornie frustrujące. Odłożony do łóżeczka porykuje, ale z nami też spać nie chce, kręci się , wierci, majta głowa na wszystkie strony leżąc na brzuchu. W końcu usypia, ale do rana śpi niespokojnie, wierci się, więc to dla mnie taka bardziej drzemka. Z tego powodu poranki są nerwowe. Zwykle nie udaje mi się zwlec o 6 by się ogarnąć i coś przegryźć zanim chłopcy wstaną. bo zasypiam na dobre ponownie koło 5. Nie słyszę budzika, o 7 budzi się Tomek i Piotr, więc niełatwo w godzinę nakarmić niemowlaka, ogarnąć starszaka, wyczyścić nosy, ubrać obu w zimowe ciuchy tak by zdążyć do przedszkola na śniadanie. No tak - sama też jakoś w międzyczasie próbuję się ubrać. Mam nadzieję, że to minie, bo jestem tym lekko wykończona i na samą myśl o przerwie świątecznej w przedszkolu robi mi się słabo, bo kiedy Piotrek tam jest to przynajmniej z Tomkiem mogę podrzemać ;-) Nic nie poradzę na to, że kiepsko znoszę takie wyrywanie ze snu.
Tomek powoli dochodzi do siebie po chorobie. Staram się jakoś wypośrodkować pomiędzy szczególnym dbaniem o niego w tym okresie a niespiecuszeniem. Ma anemię i w związku z tym odroczone szczepienia. Muszę podawać mu żelazo w kroplach, po którym niestety często boli go brzuszek, ale nie ma innego wyjścia. Po Świętach kontrolujemy morfologię i zobaczymy co dalej. Byliśmy na pierwszej wizycie w Poradni Wad i Zaburzeń Rozwoju (co za nazwa!) i będziemy chodzić tam na kontrolę co miesiąc w pierwszym roku życiu i co kwartał w drugim. Tak naprawdę nie jest to niezbędnie konieczne, bo Tomek spełnia tylko jeden z trzech warunków wcześniactwa, ale myślę, że skorzystamy. Tamtejsza pediatra zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, poza tym Tomek będzie na bieżąco oglądany przez neurologa, więc mogę być spokojna o jego rozwój, o to, że nic niepokojącego nie zostanie przeoczone. Tak na wszelki wypadek.











jak pokochałam syna na nowo. + update zdrowotny

$
0
0
Mam zaległości blogowe. Czytam Was, ale ostatnio nie komentuję. Jakaś niezorganizowana czasowo jestem. Poprawię się :-)
Ostatnie dni to znowu walka z katarem. Dramatu nie ma, chorzy nie jesteśmy, ale katar ciągnie się i ciągnie, raz mniej raz bardziej. We wtorek byłam z Piotrkiem u laryngologa, miał również badanie słuchu. Niestety potwierdziły się moje obserwacje i obawy. W tym momencie Piotr niedosłyszy, prawdopodobnie przyczyną są przerośniete migdały, wszystkie trzy. Nie jest tragicznie, ale dobrze też nie. Mamy leki i zobaczymy jak zareaguje na leczenie, obawiam się jednak, że nie unikniemy wycięcia migdałków no i pytanie czy to wystarczy by poprawić stan słuchu czy konieczne będą jeszcze inne zabiegi typu drenaż. Jeśli migdały tak bardzo napuchły po październikowej infekcji to poprawa teraz będzie poprawą tylko do kolejnej infekcji. Żal dziecka. Oddycha buzią, jest niedotleniony, szybciej się męczy. To nie to dziecko, które latem całymi dniami szalało na rowerze. Teraz po krótkim spacerze powłóczy nogami i jęczy, że chce wracać do domu, w drodze z przedszkola a jest to 5 minut autem przysypia, nigdzie nie mogę z chłopakami po południu pojechać bo zasypia w samochodzie i jest nie do obudzenia więc mam związane ręce. Mówi mniej wyraźnie, nie powtarza piosenek z przedszkola a jeśli już to tak, że nawet ja nie jestem w stanie zrozumieć słów, nie przynosi do domu angielskich słówek (a we wrześniu powtarzał). Widać, że się tego wstydzi, że widzi, że odstaje od grupy, zwierzył mi się, że jest mu smutno bo nie może nauczyć się piosenki na jasełka. Tylko mruczy melodię. Zdaniem lekarki jego drażliwość i fatalny ostatnio humor też mogą być efektem niedotlenienia. Trzeba działać i to szybko. Obdzwoniłam wszystkie szpitale w Krakowie by go zapisać do laryngologa na NFZ (we wtorek poszliśmy priv ze względu na brak terminów) tak by miał już kwalifikacje i czekał w kolejce na operację w razie czego. Załamałam się. Wprawdzie udało  mi się cudem zdobyć termin na wizytę na 8 stycznia, ale terminy na operację są w.... 2015 roku. Tak nie może być, nie ma mowy. Nie będziemy czekać pokornie jak baranki licząc, że jakieś dziecko zachoruje i zwolni się termin patrząc jak Młody się meczy i marnuje swój potencjał, jak koduje sobie, że wlecze się w ogonie grupy na zajęciach rytmiczno-muzyczno-językowych. Szukam innych dróg. 4 stycznia idziemy na konsultację do innego laryngologa, poleconego, u którego można wykonać zabieg prywatnie. Kosztuje kupę kasy, ale zdobędę ją spod ziemi, pożyczę choćbym miała suchy chleb jeść. Druga opcja to przychodnia prywatna gdzie przyjmują lekarze z jednego ze szpitali i.... no wiecie. Muszę pomoc synkowi jakoś. Smutne, że ludzie zmuszeni są tak kombinować.
Styczeń będzie generalnie miesiącem pod znakiem konsultacji lekarskich. Laryngolodzy, szczepienia, poradnia wcześniaków i chirurg dziecięcy. Piotr ma wędrujące jąderka. Regularnie konsultujemy się u urologów i chirurgów, kazali czekać, ale poprawy nie widzę. Boję się, że czeka go jeszcze jedna operacja, aż mi skóra cierpnie na sama myśl. W międzyczasie muszę wpleść kilka wizyt u mojego stomatologa. Zęby sypią mi się masakrycznie, chce naprawić co się da póki jestem na macierzyńskim ze względu na czas - logistykę tego wszystkiego, zwanianie się z pracy etc.Nie ukrywam, ze zależy mi też na tym, by ewentualną operację migdałów i jąderek wykonać również do końca maja, bo wtedy prawdopodobnie będę wracała do pracy. Wolałabym nie zaczynać od opieki na dziecko, by móc zatrzymać Młodego jakiś czas w domu przed i po operacjach.
We wtorek po laryngologu zaliczyłam zjazd nastroju. Nie cierpię czekać na diagnozę, na opinie, nie znoszę tego. W takich sytuacjach muszę działać. W środę wzięłam się w garść, pół dnia dzwoniłam i dzwoniłam (dodzwonić się do rejestracji szpitalnych jest hmmm... trudno), ustaliłam wizyty i cieszę się, że udało się tego laryngologa i chirurga umówić w miarę szybko. Poczułam się po tym lepiej psychicznie, wiem, że mam plan, że ogarnęłam sytuację na ten moment na tyle na ile to możliwe i wrócił power. Lubię mieć poczucie kontroli.

Ostatnie dwa dni to również ważny czas dla mnie i Piotrka. Odzyskanie radości z macierzyństwa. Od początku grudnia nie czerpałam przyjemności z obcowania z moim starszym synem. Piszę szczerze , nie obchodzi mnie co ktoś o mnie pomyśli. Nie cieszyłam się ze wspólnych chwil. Czułam się sfrustrowana i rozdrażniona jego zachowaniem. On choleryk, ja choleryk - iskrzyło między nami potwornie. Pogubiliśmy się. Poświęcałam mu tyle czasu ile tylko mogłam kosztem chwil dla siebie i spraw domowych, nawet czasem kosztem Tomka, który potrzebował się wyciszyć, przytulić w ciszy, a ja targałam go ze sobą wszędzie bo towarzyszyć Piotrkowi. Mimo to był to czas spędzony wspólnie po łebkach. Ciągłe "nie ruszaj", "zostaw", "przestań", nerwy gdy robił coś o czym wiedział, że nie wolno patrząc na mnie ze złośliwym uśmieszkiem. Irytujące zachowania. Frustracja gdy po powrocie z przedszkola proponowałam wspólne zajęcia a on wolał siedzieć i oglądać bajki, a kiedy z kolei nie miałam jak się nim zająć robił wszystko by przyciągnąć moją uwagę. Wiem, że to co piszę nie jest niczym odkrywczym. Wiele jego zachowań jest typowych dla 3.5-latka, wiele wynika z zazdrości o brata, a także jak się okazuje z niedotlenienia. Nie jestem pierwsza i ostatnia, nie radziłam sobie też z tą sytuacja najlepiej. Traciłam cierpliwość, darłam się na niego... Kiedy o 15 parkowałam samochód pod przedszkolem brałam głęboki oddech i... marzyłam by zatrzymać czas. A potem liczyłam minuty do tej 19-20. Na myśl o przerwie w przedszkolu z powodu Świąt czy choroby i spędzeniu z nim całego dnia cierpła mi skóra. Jednocześnie czułam się z tymi myślami podle, Z tym, że uciekam przed własnym dzieckiem, że najbardziej bym chciała by wyjechał gdzieś z tatą lub babcią na tydzień, dwa.  Bo on z jednej strony zachowywał się nieznośnie, a z drugiej powtarzał bardzo często "kocham Cię mamo".Wyrodna matka ze mnie co? Jak jakiś potwór. Próbowałam z nim rozmawiać, przytulić, ale odbijałam się od ściany. Mówiłam do niego a on w tym czasie na przykład  nucił jakieś głupie wyliczanki albo uciekał albo siadał mi na stopie i się huśtał choć wie, że tego nie znoszę i nie zgadzam się na to. We wtorek wieczorem pękło. Po diagnozie laryngologicznej poczułam się jak najgorsza z gorszych. Miałam  i mam potworne wyrzuty sumienia, że irytowałam się gdy powtarzał w kółko "co?" albo mówił głośno a przecież to nie jego wina... Że nie miałam do niego więcej cierpliwości wieczorami gdy sam już nie wiedział czego chciał, a to był przynajmniej do pewnego stopnia efekt niedotlenienia... Że irytowałam się na niego, gdy musiałam przerywać zakupy lub skrócić spacer z wózkiem na który szykowaliśmy się z godzinę i wracać do domu bo jęczał, że zmęczony i siadał na podłodze w sklepie lub ziemi. Najgorsze, że ja wiedziałam, przeczuwałam, że jest niedotleniony, widziałam, że coś jest nie w porządku, mimo to nerwy mnie ponosiły. Ryczeć mi się chce gdy o tym piszę. We wtorek wieczorem gdy Tomek już spał przyszłam do niego do pokoju, położyłam obok niego, przytuliłam. Piotrek się obudził i do północy po ciemku tuliliśmy się i rozmawialiśmy tak od serca Szczerze. Potem obudził się Tomek, nakarmiłam go i wróciłam do Piotrusia. Do rana spaliśmy przytuleni. Od tej pory jest lepiej.
Nie wiem czy mogę tak to określić, nie wiem czy to dobre słowa ale chyba pokochałam starszego syna nowo.





Wesołych Świat

$
0
0
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze, ciepła, bezpieczeństwa i żebyście zawsze w każdych okolicznościach znajdowały powody do uśmiechu. Życzę Wam byście umiały każdą dobrą chwilę wycisnąć jak cytrynkę.
Stałyście się mi bliskie przez ten ponad rok blogowania. Dziękuję ;-)
Wesołych Świąt.


Święta Święta i po Świętach

$
0
0
Święta Święta i po Świętach. I dobrze.
W piątek wielkie wzruszenie - Jasełka w przedszkolu. Nie wiedziałam jak to wyjdzie, bo dzień przed Piotrek zrobił w przedszkolu wielka awanturę pt "nie będę robił czapki renifera ani jej nosił", w domu oświadczył, że już więcej do przedszkola pójdzie i absolutnie nie będzie występował, a tak w ogóle to cały świat jest przeciwko niemu. Jednak wystąpił i byłam z niego bardzo dumna :-) Niewiele mam fotek, bo chciałam nagrać cały występ.  Oto mój mały renifer.

Jasełka były bardzo udane, na koniec panie przedszkolanki zapowiedziały występ-niespodziankę zespołu debiutantów, a kiedy podniosła się kurtyna okazało się, że to one same przygotowały pastorałkę. Musiały dwa razy bisować :-)
Piotrek po występie podczas wspólnego śpiewania kolędy  zatkał uszy, rozpłakał się i uciekł ze sceny do mnie. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Za każdym razem gdy znajduje się w tłumie śpiewających ludzi albo gdy w plenerze głośno gra muzyka, albo w kościele, zachowuje się tak jak na zdjęciu. W 99% przypadków. Zatyka uszy rękami, ma nieszczęśliwą minę i albo ucieka albo zaczyna się histeria. Sama już nie wiem czy ma to związek z aktualnym niedosłuchem czy nie. Zachowywał się tak nawet półtora roku temu gdy na zajęciach dzieci śpiewały spokojne kołysanki, a był świeżo po badaniu słuchu i wtedy akurat nie miał problemów z migdałami, a wynik był idealny. Jest tak tylko w powyższych sytuacjach. Poza tym uwielbia słuchać muzyki z radia, wieży lub komputera, również takiej bardziej dynamicznej, z basami i tańczyć do niej. Zagadka.
A Świeta? Cóż - zero atmosfery w tym roku. Na zewnątrz szaro buro i ponuro. Odkąd zamieszkaliśmy razem Wigilię spędzaliśmy zawsze wspólnie z rodzicami Maćka, moją mamą, jego bratem i potem również jego partnerka i małym Antosiem. Między teściami od 2 lat iskrzy, a w zasadzie to nawet nie iskrzy ile po prostu ze sobą nie rozmawiają, mijają się, mają osobne półki w lodówce etc. Cyrk na kółkach. Dwa lata temu Wigilia była u nas i przyjechali na nią osobno, dwoma samochodami. W tym roku ze względu na małego Tomka również planowaliśmy Wigilię w naszym domu. Teściowa w ostatniej chwili postanowiła na święta wyjechać z koleżanką w góry. W sumie nie dziwię się jej, miała dość powrotów do domu do teścia jak sądzę. Teść do ostatniej chwili o niczym nie wiedział. Maciek i Marek mają już lekko dość tej sytuacji i postanowili już w nic się nie wtrącać, nie mediować, więc też mu nic nie mówili. Maciek poza tym pracuje z nim więc cały zły humor skupiłby się na nim, poinformował go dzień przed. Tak czy inaczej podzieliłyśmy się z moją mamą i Grażynką przygotowaniami, zaprosiliśmy teścia, ale plany pokrzyżowały nam choroby. Na szczęście nie nasze tym razem. Pochorowała się moja mama, nie bardzo, ale na tyle, że nie bardzo zbliżała się do dzieci i pierwszego dnia świąt odwiozłam ja do domu, choć planowała zostać u nas na całe święta. W poniedziałek po południu natomiast zadzwoniła Grażynka. Antos zachorował, więc oni też się wykruszyli. Za późno było na zmianę planów. Szwagier podjechał do nas we wtorek i przywiózł to co oni mieli ugotować oraz prezenty dla chłopców, my przekazaliśmy nasz prowiant i prezent, w sumie nawet nie wchodził bo bał się zarażać i chyba dobrze, bo następnego dnia rozłożyła się Grażynka, więc to coś wyjątkowo wrednego.
Wigilia była wiec kameralna i z powodu teścia drętwa. Tylko my, mama i teściu. Piotrek rozczarowany tym, że nie ma Antosia i wujka, znudzony. Maciek głównie zajmował się Piotrkiem. Tomek obudził się akurat jak zaczynaliśmy i był wyjątkowo marudny, więc ja Wigilię spędziłam głównie z wyjcem na rękach lub karmiąc, w międzyczasie podawałam potrawy. Moja mama mi pomagała, a teściem tak naprawdę momentami nie miał kto się zająć, bo on sam jakoś nie ,kwapił się do pomocy przy wnukach czy jakiejkolwiek innej. Widać było, że jest w duchu wściekły, że tak wyszły ze szwagrami i ze gdyby wiedział wcześniej pojechałby na Wigilie do brata, ale choroba nie wybiera przecież. Podejrzewam, że miał do Marka żal i uważał, iż powinien przyjechać tak czy inaczej, a partnerkę i dziecko zostawić w domu, tak właśnie wyglądają jego priorytety - mamusia i brat zawsze byli ważniejsi niż żona i dzieci. Jakoś dobrnęliśmy jednak do końca, Maciek cichaczem wyszedł przez piwnice i zadzwonił dzwonkiem, na ganku czekały przygotowane prezenty, Piotruś się nimi zajął, teściu pojechał i odetchnęliśmy. Tak jakoś nijako. Jedynie wieczór miły. Gdy dzieci zasnęły graliśmy z mamą w karty skoro na pasterkę nie mieliśmy jak się wybrać.
Drugiego dnia świat mieliśmy w planach pojechać na spacer do miasta obejrzeć żywą szopkę u franciszkanów. Moja mama stwierdziła jednak, że woli wracać do domu ze względu na dzieci i się kurować. odwiozłam ją, a auto wręcz tańczyło mi na autostradzie taki wiał halny, jechałam 60 km/h z duszą na ramieniu i po powrocie stwierdziłam, że lepiej jednak jeśli zostaniemy w domu w taką pogodę. Zwłaszcza, że akurat wtedy Grażynka przysłała smsa, że u nich wirus się rozprzestrzenia, koleżanka tez pisała, że są chorzy, przestraszyłam się morowego powietrza i wichury. Do wieczora wspólnymi siłami zabawialiśmy dzieciarnię.
Dzisiaj mamy w planach pojechać do mojego wujka do Skaiwny. tam jest zawsze dziki tłum, bo mieszkają wszyscy na kupie i generalnie nie lubię jeździć tam zimą, gdy nie można spędzić czasu w ogrodzie ze wzgledu na ten ścisk i hałas, dzisiaj tez nastawiam się, że  posiedzę sama z Tomkiem w sypialni (on źle znosi taki ruch, gwar i zamęt na dłuższą metę), ale jedziemy ze względu na Piotrka, który kumpluje się z synem mojego kuzyna i zawsze świetnie się razem bawią.
Nijakie te Święta w tym roku.
I kilka fotek.
Miś Pisklaczek (ulubiony pluszak Piotrka) jako stroik


mały perkusista


 maż uparł się na te Angry Birds..... idiotyczna gra moim zdaniem



prezenty Piotrka - klocki zębatki i gra Granny 3-Traki. Mój maż bawił się z wypiekamui na twarzy. No dobrze, Piotrek też :-)


IKEA - za co ją kocham

$
0
0

Uwielbiam Ikeę. Wcale nie za ofertę. Mają różne fajne duperele, trochę zabawek, ale mnie osobiście ich meble na kolana nie powalają. Przyzwoite, funkcjonalne, ale bez szału. Natomiast od około 1.5 roku uwielbiam sklep jako taki :-) Śmiałam się w duchu z rodzin udających się tam na rodzinne spacery, no to mnie pokarało - sama to robię ;-)
Myślę, że w życiu każdej matki są dni kiedy marzy tylko o tym by dotrwać do wieczora. Bywają dni kiedy Piotr jest trudny, męczący albo po prostu ja nie mam energii i pomysłów i zwyczajnie nie chce mi się z nim bawić, wymyślać ciekawych zajęć ani sprzątać po rozgardiaszu, który niezawodnie pojawi się w domu jeśli zostawię go samemu sobie. Mam kilka patentów na to jak dotrwać do pory spania, kilka sposobów wyrodnej leniwej mamuśki. Nic odkrywczego - ot dobrze dobrane bajki na DVD, jakaś zabawka, książki oraz m.in wypad do IKEI. Mieszkamy w odległości ok 10 minut samochodem od tego sklepu, a Piotr przepada za jego odwiedzaniem. Kiedy nie mam już totalnie pomysłu i nawet za bardzo nie mam siły na wspólne czytanie rzucam hasło "Piotruś jedziemy od Ikei" a on zwykle ochoczo się zgadza. Jeśli sprytnie wybiorę porę wyjazdu jestem w stanie "ugrać" w ten sposób nawet parę godzin , bo wjazd w porze zmęczenia oznacza zaśniecie Piotrka w samochodzie, a więc minimum godzinę relaksu przy gazetce na parkingu w oczekiwaniu na jego obudzenie się. Piotrek zazwyczaj w samochodzie budzi się we wrednym humorze, ale w momencie gdy zorientuje się, że stoimy pod jego ulubionym sklepem szybko mu przechodzi.
Schemat jest zwykle podobny. Bierzemy wózek sklepowy w wersji dziecięcej, jedziemy windą na 1 piętro i przechodzimy dokładnie cały sklep. Piotrek lubi podążać za strzałkami na podłodze, a wózek prowadzi z wielkim namaszczeniem. To tu to tam zatrzyma się, wejdzie obejrzeć ekspozycję, przestawi świeczkę na stoliku, zainteresuje się garnkiem czy ciekawym przyborem kuchennym. Potem dochodzimy do części dla dzieci, gdzie zazwyczaj wsiąka na dłuższy czas znajdując sobie towarzystwo do zabawy ostatnio kuchnią. Następnie robimy przystanek w restauracji. W zależności od porty dnia jemy na spółkę obiad lub sam deser - Piotr zawsze ciastko z galaretką i truskawkami, a ja torcik migdałowy. Potem Piotruś znika w altance dla dzieci, a ja mam chwilę czasu na net lub gazetę lub rozmowę telefoniczną. Zjeżdżamy windą na parter, gdzie jest część z drobiazgami dla domu. Tam czasem kupimy jakaś świeczkę lub coś w tym stylu. Przechodzimy przez magazyn - tutaj następuje dłuższy postój i monolog syna na temat ilości pólek, kartonów i wózków widłowych. Na koniec odstawiamy wózek i wracamy.
 Praktykowaliśmy w zeszły piątek. Piotrek był bardzo wynudzony środą i połowa czwartku spędzoną w domu, z ulgą odstawiliśmy go w piątek do przedszkola, a po przedszkolu Maciek został z Tomkiem w domu, a my jak o 15 wyruszyliśmy tak do domu wróciliśmy dopiero na kąpiel. Piotruś był bardzo zadowolony z życia.
Niby nic a cieszy :-)




Szczęśliwego Nowego Roku :-) i jego symboliczne zakończenie przeprowadzką Tomka

$
0
0
Życzę Wam by rok 2014 był dobry dla Was. Po prostu :-)
A sobie życzę by był spokojny. 2013 to był rok zmian i rewolucji - głównie tych dobrych. Zaszłam w ciążę i urodziłam Tomusia. Piotruś wkroczył w nowy etap życia - został przedszkolakiem.  Symbolicznie kończymy go przeprowadzką Tomka do jego własnego pokoju. Symbolicznie, bo kiedy wspólnie ze szwagrem pracowaliśmy nad projektem domu zaplanowaliśmy na poddaszu trzy duże pokoje - sypialnię oraz dwa pokoje dziecięce. To było marzenie do spełnienia, bo nie byłam wtedy jeszcze nawet w pierwszej ciąży i w głębi serca bałam się, że nie dane mi będzie zostać matką. Kiedy dom był budowany Piotruś już był z nami. trzeci pokój czekał na lokatora pełniąc tymczasowo funkcję pokoju do pracy męża i graciarni. Wczoraj przenieśliśmy jego komputer i biurko do pokoju gościnnego, a mój do naszej sypialni, posegregowaliśmy zabawki i urządziliśmy Tomkowi jego kąt. Na razie dość prowizorycznie bo oprócz łóżeczka są tam dwa meble i kzresło, z czego tylko jeden docelowy, a drugi załadowany na razie papierami męża, ale ma swoje cztery ściany. Dla mnie to bardzo ważne.
W tym momencie Tomek drzemie w swoim łóżeczku w swoim pokoju, a ja mam poczucie spełnienia. Marzenia się spełniły. Nasze dzieci są już z nami :-) Jesteśmy w komplecie :-)

zapytajmy smoka on będzie wiedział

$
0
0
Sylwestra spędziłam pijana. Jedną lampką szampana. Serio. Wiem, że mam słabą głowę, ale aż tak?
Według relacji męża po wypiciu szampana zaczęłam gadać głupoty, a potem zasnęłam jak kamień. To była pierwsza noc Tomka w swoim pokoju. Zasnął ok 21 i spał  do 2. Mój mąż walczył z nim potem do 4. Biedne dziecko wypiło mleko i chciało iść spać, ale Maciek nie wiedział, że w nocy nie trzeba go odbekiwać bo je jakoś inaczej, mniej łapczywie, więc z uporem maniaka trzymał go na ramieniu, poklepywał, masował, a Tomiś coraz bardziej się rozbudzał i wściekał. Maciek twierdzi, że schodził do mnie prosić o radę ale byłam pijana w sztok i odpowiedziałam mu "zapytajmy smoka on będzie wiedział", więc musiał radzić sobie sam.


o moich wakacjach i wymianie pokoleń

$
0
0
Wspomnienia z dzieciństwa mam delikatnie mówiąc bardzo różne, ale wakacje wspominam z łezką w oku. Moja mama wychowywała mnie sama, więc siłą rzeczy nie mogła sobie pozwolić na więcej niż przepisowe dwa tygodnie urlopu latem. Nie jeździłam za granicę. Zabierała mnie na wczasy do jakieś górskiej miejscowości i raz nad morze. Gdyby nie to, że mamy rodzinę na wsi resztę lata spędzałabym pewnie w dyżurnym przedszkolu. Na szczęście nie musiałam. Od razu po zakończeniu roku szkolnego jechałam na wieś, wracałam po to by pojechać z mamą na coroczne wczasy, a potem znowu wyjeżdżałam do rodziny. Te wiejskie wakacje to jedne z moich najlepszych wspomnień.
Zwykła wieś w podkarpackim, a ówczesnym rzeszowskim. Ulicówka, kościół, skwerek, poczta, kilka sklepów, a wokoło pola uprawne. Brak ciekawych terenów spacerowych, las daleko, płasko jak stół. Liczyło się jednak TOWARZYSTWO.  Było nas ośmioro kuzynów. Są tam dwa domy obok siebie praktycznie połączone podwórkami. W jednym mieszkali moi dziadkowie, wujek, ciocia i dwoje najmłodszych wnucząt - Iwona i Wojtek. Iwona młodsza ode mnie o 6 lat, Wojtek o 9. W sąsiednim domu druga ciocia i wujek oraz bliźniaki Piotrek i Ewa, młodsi ode mnie o rok i Kamila młodsza 4 lata. Ewa to była taka moja wakacyjna siostra. Na wakacje przyjeżdżali także zwykle Paweł starszy o 2 lata i Krzysiek w wieku bliźniaków. Działo się! Byliśmy zajęci całymi dniami. Pomagaliśmy w obejściu, jeździliśmy w pole, wieczorem asystowaliśmy w stajni i oborze, zbieraliśmy jabłka, szaleliśmy po podwórku na rozlatujących się rowerach, bawiliśmy się w chowanego w kukurydzy, budowaliśmy kryjówki za spichlerzem, goniliśmy kury a kiedy babcia dawała nam kilka ziemniaków w mundurkach z parnika to ich smak pamiętam do dzisiaj. Jagodzianki cioci. Placuszki z ciasta na pierogi pieczone na blasze. 
Mój przyszły mąż jak się później okazało spędzał wakacje u wujka, niedaleko. Dużo lepszy teren bo las, ale w towarzystwie jedynie starszego o 8 lat brata.
Z wiekiem coraz mniej chętnie i rzadziej odwiedzałam rodzinną wieś. Prysł czar dzieciństwa, kuzynostwo się rozjechało po świecie. Ostatnio jednak coraz chętniej tam wracamy. Chyba wszyscy zaczęliśmy doceniać to, że mimo różnych animozji jesteśmy fajną rodziną. Mój mąż lubi tam jeździć, bo u niego nigdy nie było hałaśliwych posiedzeń przy stole w kuchni czy hucznie obchodzonych imienin. Kiedyś mnie to irytowało, z wiekiem doceniam  urok. Brakuje mu tego. jego rodzina jest... chłodna. Po latach odnalazłyśmy ponownie wspólny język z kuzynkami. 
W niedzielę pojechaliśmy tam na jeden dzień. Na zjazd rodzinny. Bez noclegu, bo nie mielibyśmy gdzie spać - przyjechał tam na kilka dni Krzysiek z żona i dwójką dzieci. Teraz jednak nie jest to problemem. Odkąd wybudowano autostradę do Tarnowa dojazd zajmuje nam 1.5 h zamiast 3. Było super. Z rozrzewnieniem obserwowałam jak na scenę wkracza kolejne pokolenie. W jednym miejscu spotkało się siedmioro prawnucząt mojej babci. Tak się złożyło, że po dwóch dziewczynkach posypali się sami chłopcy. Była Ola (12 lat), Małgosia (9 lat), Mikołaj (5 lat) Gniewko (4 lata i 3 miesiące), nasz Piotruś (3 lata i 7 miesięcy), Ziemko (2 lata i 2 miesiące) i najmłodszy niemalże 3-miesięczny Tomek. Piotrka przez cały dzień praktycznie nie było. Chłopcy zgodnie bawili się sami. Piotrek częsty kontakt ma z Mikołajem, bo mieszka on również pod Krakowem. Świetnie się dogadują, mają podobne zainteresowania (auta, auta, auta), Mikołaj jest spokojny i wycisza Piotrka. Gniewka i Ziemka Piotrek widział drugi raz w życiu, bo jego tata pracuje w Zambii, a mama spędza większość czasu u rodziny po Łodzią. Również znaleźli wspólny język. Cieszy mnie to bardzo. Mimo, że tak naprawdę ma i będzie mieć tylko jednego kuzyna w prostej linii, syna szwagra to w odrobinę dalszej rodzinie ma trzech kompanów do zabawy oraz brata.Mam nadzieję, że będziemy częściej spotykać się w takim gronie i że chłopcy kiedyś będą wspominać wspólne wakacje tak dobrze jak ja moje.






odpieluchowywanie

$
0
0
Jak zapewne wiecie do tematu odpieluchowywania podejście mam dość luźne, o czym kiedyś pisałam tutaj. Po pierwsze dlatego, że  jestem zdania, iż w tej kwestii dziecko wyznacza tempo i samo musi dojrzeć, po drugie dlatego, że jestem leniwa i bieganie za dzieckiem z nocnikiem czy pranie w kółko zasikanych majtek nigdy mnie nie kręciło. Piotruś z powodu wodniaków a potem wędrujących jąder jest pod stałą kontrolą urologa i chirurga dziecięcego i obaj specjaliści utwierdzili mnie w przekonaniu, że cierpliwe czekanie na gotowość dziecka jest wskazane ze względów zdrowotnych.
Piotrek w zasadzie odpieluchował się na dzień sam rok temu. Kompletnie nie kontrolował jednak oddawania moczu podczas snu. Nawet krótkiej drzemki. Nie zagęszczał go po pierwsze, a sen ma bardzo głęboki - to po drugie. W ciągu dnia obsługiwał się zupełnie sam, nie pozwalał chodzić ze sobą do łazienki, sam się ubierał i mył, ale pieluchy nie zniknęły z naszego domu. Kompletnie się tym nie przejmowałam i czekałam. Zakładałam mu je na drzemkę, na noc oraz gdy czekała nas dłuższa jazda samochodem na wypadek gdyby usnął. Wkładałam mu je pod majtki, a kiedy wysiadaliśmy w samochodzie szybko ją wyjmowałam i już. Tak samo podczas drzemki dziennej. Nie używaliśmy pieluchomajtek, ponieważ uważam, że są niepraktyczne. Trzeba zdjąć spodenki by je założyć, a zwykłego Pampersa w rozmiarze 6 po prosu instalowałam na stojąco lekko zsuwając ubranie i tak samo wyjmowałam.
Piotrek powoli dorastał do kolejnego etapu pożegnania z pieluchami. Jeszcze we wrześniu nie było mowy by obudził się z drzemki z suchą pieluchą nawet jeśli wcześniej skorzystał z toalety. Jeśli zdarzyło mu się zasnąć na kanapie lub podłodze, a ja nie zdążyłam mu jej zainstalować miałam 100% pewność, że obudzi się mokry. Kiedy wróciłam do domu po porodzie zauważyłam, że pielucha po drzemce i jeździe samochodem jest sucha, więc z niej zrezygnowaliśmy. Starałam się jedynie pilnować by nie wsiadał do samochodu nie skorzystawszy uprzednio z toalety.
Pozostały nam noce. Wygląda na to, że to jeszcze trochę potrwa. Piotrek jak wspomniałam śpi bardzo głęboko i NIENAWIDZI być budzony zanim się nie wyśpi. Zawsze pilnuję wieczorem by się wysikał przed pójściem spać, ale i tak rano pielucha była pełna. Nie mam zamiaru stosować żadnych treningów typu budzenie w nocy lub wysadzanie na nocnik na śpiocha. OK, raz spróbowałam dla spokoju sumienia i nigdy więcej. Piotrek wił się, wrzeszczał, był wściekły, nie dał się posadzić i skończyło się to katastrofą. Stwierdziłam więc, że w myśl zasady nie rób drugiemu co tobie niemiłe nie będę go torturować tego typu pobudkami w nocy, bo ja sama bym się wściekłą gdyby tak mnie potraktowano. Zastanawiałam się czy pielucha rano nie jest pełna dlatego, że budzi się suchy ale nie chce mu się zaspanemu iść do łazienki, ale prawdę powiedziawszy odpuściłam trochę temat w końcówce ciąży i pierwszych tygodniach podwójnego macierzyństwa. Okoliczności niezbyt sprzyjały. Byłam zmęczona, półprzytomna rano, byliśmy chorzy i trochę czasu minęło zanim nasze poranki i szykowanie się do przedszkola zaczęły przypominać umiarkowany chaos a nie mega chaos :-) W końcu kilkanaście dni temu postanowiłam podjąć próbę nocy bez pieluchy. Wytłumaczyłam Piotrkowi co i jak, poprosiłam by rano poczłapał do łazienki i się załatwił zanim jak ma w zwyczaju przyjdzie do naszego łóżka. Zgodził się. Widzę jednak, że to falstart. Czasem jest sucho , ale częściej łóżko jest mniej lub bardziej zalane. Co z tego, że materac mamy zabezpieczony nieprzemakalnym podkładem. Piotrek w nocy się rozkopuje, często ląduje na kołdrze i zasikane jest wszystko. W pokoju cuchnie, a ja nastawiam dwie pralki, bo kołdra, poduszka, prześcieradło i poszewki nie mieszczą się razem w pralce. Nie mam gdzie tego teraz suszyć, bo suszarka permanentnie zajęta codziennym praniem.Stwierdziłam więc, że na razie gra nie jest warta świeczki. Pranie całej pościeli co 2-3 dni jest mało ekonomiczne, smrodek moczu mało przyjemny, a potencjalne zapalenie pęcherza i przeziębienie też nie brzmi zachęcająco.Poczekam do lata kiedy Piotrek będzie spał pod cienkim kocem, który można szybko wysuszyć na balkonie. Do tego Młody ostatnio boi się ciemności i nie wejdzie do ciemnej łazienki. W dzień nie ma problemu, przystawia sobie stołeczek i zapala światło, ale na razie zimą na korytarzu rano też jest ciemno, więc woła byśmy to my lampę włączyli. Zazwyczaj taty nie ma już wtedy w domu, a ja jestem zajęta karmieniem lub przebieraniem Tomka i nie jestem w stanie szybko przybiec.
Na razie więc czekam.

3-miesięczny uszaty synek tatusia :-)

$
0
0
15 stycznia, za 3 dni Tomiś kończy 3 miesiące. Czy ja pisałam, że to synuś mamusi podobny do mnie? Ha! Poprawka. W ciągu ostatniego miesiąca wyszło szydło z worka. Tomek "wydoroślał" i stało się jasne, że to skóra ściągnięta z taty. Po mnie ma póki co tylko niebieskie oczy i nosek (całe szczęście! nochal mojego męża jest jakby to eufemistycznie ująć - rzymski). Przede wszystkim jednak łączą ich uszy. Maciek przez całe dzieciństwo wyróżniał się nieproporcjonalnie dużymi i odstającymi uszami. Z wiekiem proporcje się wyrównały, a uszy jakoś przylgnęły do czaszki. Z Tomisia też powoli robi się taki Kłapouszek, Uszatek albo jak ładnie nazwała go Listopadowa - Elfik. Mówcie co chcecie ja te uszka uwielbiam, uważam, że wygląda przesłodko, prześmiesznie i nie zamieniłabym je na żadne inne.
Poza uszkami Tomek przypomina też swojego tatę z charakteru - w końcu jeden i drugi to Waga. Jest spokojny i ma naturę obserwatora. Pięknie się uśmiecha gdy ktoś obdarzy go uwagą, ale sam z siebie na razie nie zaczepia uśmiechami. Trudno ten jego uśmiech uchwycić na zdjęciu, bo gdy tylko widzi aparat lub komórkę natychmiast poważnieje i świdruje go oczami. Dużo "mówi", guga po swojemu, wydaje różne dźwięki i się im przysłuchuje. Lubi leżeć na macie, próbuje trącać zabawki ale nie potrafi ich jeszcze chwycić. Moim zdaniem on naprawdę jest wcześniakiem choć niby urodził się zaledwie kilka dni przed końcem 37tc. Sądzę, że zamierzał posiedzieć w brzuchu jeszcze z miesiąc, bo z tego co kojarzę z niemowlęctwa Piotrka jest na etapie brata 2-miesięcznego. Potrafi wysoko unieść główkę na brzuszku ale szybko się męczy. Porównując z Piotrem dużo mnie lubi leżenie na brzuszku, za to podejmuje więcej niż starszy brat prób komunikacji werbalnej i dużo częściej niż on bawi się wydawanymi przez siebie dźwiękami.
W tym miesiącu pożegnaliśmy, mam nadzieję że na dobre, anemię i znienawidzone przez nas żelazo w kroplach i rozpoczęliśmy szczepienia. Przeszliśmy też skok rozwojowy - teraz widzę to wyraźnie. Przez kilka dni Tomek był taki "niewyraźny". Martwiłam się o niego. Bardzo dużo spał, prawie jak w pierwszych tygodniach życia, budził się na jedzenie a po jedzeniu płakał, bardzo się przygazywywał, był smutny albo rozdrażniony. Wysnuwałam różne teorie. Bałam się, że jest to skaza białkowa albo początek choroby. Na szczęście minęło z dnia na dzień, a ja zauważyłam, że stał się dużo bardziej kontaktowy, wydłużyły mu się okresy aktywności i zaczął intensywniej podejmować próby sięgania do przedmiotów. Ten skok charakterystyczny jest jak potem przeczytałam dla 7-8 tygodnia życia, a Tomek przeszedł go w 12, więc to potwierdza moja teorie o jego wcześniactwie.
Tomek lubi spokój. Co nie oznacza, ze go ma bo przy starszym bracie to nie zawsze realne. Nie przepada za tłumem, gwarem,. Zaobserwowałam to na imieninach mojej mamy i podczas noworocznego wyjazdu na wieś. Szybko go to męczy i robi się rozdrażniony. Lekarstwem jest wyjście do spokojniejszego pomieszczenia lub otulenie kocykiem z głową. Uwielbia pieszczoty, a zwłaszcza głaskanie po główce. W zależności od pory dnia śmieje się wtedy głośno, albo relaksuje i usypia. Jeszcze niedawno uwielbiał spać mi na ręce lub ramieniu, teraz już nie. Na ręce mu niewygodnie, a ułożony na ramieniu zaczyna kręcić głowa we wszystkie strony choćby nie wiem jak był zmęczony. Najbardziej lubi kiedy kładziemy się razem pod kocem, przytulamy a ja go głaszczę i masuję.
Z okazji Nowego Roku przeprowadził się do własnego pokoju, co nam wszystkim wyszło na zdrowie. usypianie jest trochę męczące i długotrwałe, ale kiedy już zaśnie to śpi do 6-7 rano lub budzi się raz konkretnie na jedzenie. Do zaśnięcia potrzebuje smoczka, na szczęście wypluwa go od razu gdy zapadnie w głęboki sen. Ma potwornie silny odruch ssania.Wieczorne usypianie trwa długo. Zwykle godzinę lub półtorej. Piotruś kąpie się o 19, Tomek ma kąpiel kiedy starszy brat już zaśnie lub przed nim, a potem długo, długo je, kręci się i wierci w łóżeczku. Jest i dobrze i źle. Dobrze bo nie płacze, nie marudzi, źle bo to trwa, a czasem Piotr nie może zasnąć i prosi mnie bym przy nim poleżała. Bez brata. Jeśli Maciek jest w domu to po nakarmieniu Tomka z piersi tata przejmuje młodszego i siedzi przy jego łóżeczku, a ja idę do starszaka, jeśli go nie ma bywa problematycznie. Piszę, że przeprowadzka wyszła nam na zdrowie, bo Piotrek przestał być zazdrosny o to, że brat śpi z rodzicami w sypialni i przestał co wieczór marudzić, że nie chce spać w swoim łóżku, my odzyskaliśmy naszą prywatną przestrzeń (bardzo mi tego brakowało, lubię gdy każdy ma swój kąt, poza tym mój komputer jest w naszej sypialni więc jeśli Piotrek przyjdzie spać do nas to nie mam możliwości popracowania wieczorem), a Tomek ma własny spokojny pokoik, w którym dobrze mu się śpi. U nas w sypialni w ciągu dnia mocno operuje słońce, a nie mamy zasłon i to przeszkadzało mu w drzemce.
Oto 3-miesięczny Tomaszek.










czego nauczyło mnie podwójne macierzyństwo

$
0
0
Od kilku miesięcy uczę się być podwójną mamą niemowlaczka i przedszkolaka. Wiele się przez ten czas nauczyłam i dowiedziałam o sobie.Między innymi tego, że to co brałam kiedyś za zmęczenie wcale zmęczeniem nie było :-) Teraz jeśli mam pod opieką tylko jedno z dzieci to czuję się tak jakbym nie miała żadnego, nawet jeśli dzieckiem tym jest zbuntowany przedszkolak.
Doświadczyłam takiego szczęścia, radości i spełnienia jakiego nie doświadczałam jako mama jedynaka patrząc na Piotrka głaszczącego Tomka lub broniącego innym dzieciom dostępu do niego czy próbującego uczyć go chwytania grzechotki. Nie twierdzę, że posiadanie większej ilości dzieci niż jedno jest lepsze czy gorsze, ale na pewno jest to zupełnie inne i nowe doświadczenie. Przynajmniej dla mnie.
Dowiedziałam się, że jestem w stanie wykonać o wiele więcej czynności w o wiele krótszym czasie niż sądziłam do tej pory. Wszystko jest kwestią organizacji. Nauczyłam się większej elastyczności. Nie trzymam się sztywno rytuałów, bo jest to niemożliwe. Czasem Piotrek kąpany jest przed Tomkiem, czasem odwrotnie, czasem razem. Są dni kiedy wszystko idzie jak po maśle - Piotrek chętnie spędza ze mną czas gdy Tomek śpi lub zajmuje się sam sobą na macie lub leżaczku, dogadujemy się, kiedy Tomek potrzebuje mojej większej uwagi to Piotr towarzyszy mi i troskliwie się bratem opiekuje albo przynosi wtedy książki i czytamy albo bawi się sam, wieczorem mogę poświęcić mu trochę czasu bo Tomek drzemie lub czuwa spokojnie, a później powolutku wykąpać i nakarmić maluszka. Kocham takie dni. Ciesze się gdy mam trochę czasu wieczorem dla każdego osobno, jest to potrzebne i im i mnie.
Podwójne macierzyństwo ma też swoją mroczną trudną stroną Nigdy do tej pory nie czułam takiej frustracji, bezradności, nigdy nie byłam tak zdenerwowana jak bywam teraz. Obok dni dobrych zdarzają się trudne. Dni kiedy Piotrek dostaje kręćka, szarpie mnie za rękę gdy karmię Tomka lub wskakuje mi na głowę, wrzeszczy na cały dom "mamoooo bajkę", "mamo pobaw się", "mamo chce jeść" gdy jesteśmy sami i karmię lub próbuję wyciszyć i utulić maluszka. Nie znoszę takiego nawoływania po pięśćset razy. Ileż można tłumaczyć, że w tym momencie musi poczekać. Czasami sama nie wiem co robić, czy przerywać karmienie, odłożyć płaczącego Tomka na chwilę bo Piotruś faktycznie czeka już długo, czy próbować zachować spokój i dokończyć to co muszę zrobić w towarzystwie wkurzonego 3.5-latka. Nie wypracowałam jeszcze skutecznej metody jak to wszystko pogodzić. Bywam zła na Piotrka, że zachowuje się jak niemowlak, bywam też rozdrażniona gdy Tomek nie daje się choć na chwile odłożyć na matę kiedy ma gorszy dzień, a ja nie mogę nawet zbudować ze starszym głupiej wieży z klocków. Serce mi pęka kiedy jedno musi czekać, a akurat bardzo mnie potrzebuje, zżerają mnie wyrzuty sumienia
Wiem, że tak będzie już zawsze, że pojawią się konflikty między rodzeństwem. Wiem również, że z czasem zaczną mieć własne wspólne sprawy i mam nadzieję będą sobie bliscy. Jestem bardzo ciekawa naszej wspólnej przyszłości.


matka do chrzanu

$
0
0
Są wieczory takie jak dzisiaj kiedy czuję się jak najgorsza z gorszych. Mam dwóch wspaniałych synków, których krzywdzę każdego dnia. Krzywdzę, bo nie potrafię dać im tego co potrzebują, mojej uwagi, ciepła, cierpliwości. Krzywdzę zniecierpliwionym tonem głosu, czasem krzykiem, krzywdzę gdy płaczą a ja nie podchodzę dość szybko lub co gorsza nie okazuję zrozumienia. Los dał mi tak wiele, a ja nie potrafię tego docenić i co krok zawalam na całej linii, a potem leżę i łykam łzy. Czasem czuję, że ja po prostu nie nadaję się na matkę. Chciałabym by moje dzieci miały szczęśliwe dzieciństwo, ciepły dom, a zamiast tego jestem ja - nerwus i egoistka :-( W ich oczach, zwłaszcza w oczach Piotrka widzę żal i rozczarowanie. W tym momencie gdy o tym piszę coś mi się w środku skręca.
Ja po prostu nie daję rady. Wiem, że nie jestem jedyna, wiem, że inni mają gorzej, ale bezczelnie nie pociesza mnie to. Zawsze byłam i będę egoistką.
Dni są w porządku, rozwalają mnie poranki i wieczory. Bo to jest tak, że mój maż wychodzi do pracy miedzy 6.30 a 7.00, więc poranne czynności przy dzieciach spadają na mnie. Obecnie zazwyczaj wraca ok 16.00-17.00, ale od 19.00 do ok 22.00 znów jest unavailable i tak, na razie musi tak być bo mój zasiłek macierzyński jest śmiechu warty, a rachunki płacić trzeba.Za wyjątkiem weekendów, zresztą nie wszystkich rano i wieczorem muszę ogarniać wszystko sama i to mnie dobija. Czasem wszystko idzie świetnie, spokojnie, ale częściej działam jak robot albo się denerwuję albo panuje ogólny chaos, jedno lub oboje płaczą, Piotrek wariuje, a ja nie ogarniam. Tomek budzi się ok 5 rano, biorę go wtedy do sypialni i karmię i na chwilkę z nim przysypiam, za chwilę dzwoni budzik w komórce, szybko ją wyłączam i zaczynam odhaczać po kolei punkty planu. Przygotowuję mleko modyfikowane dla chłopców (tak Piotrek prawie 4-latek nadal rano pije Bebilon 4 z butli, wiem, że to źle, nie udało mi się odzwyczaić go od tego przed porodem, a teraz gdy widzi Tomka to już w ogóle nie ma mowy). Do tego kanapka dla Piotrka. Póki Tomek drzemie idę do Piotrka, włączam cicho muzykę i budzę go, nie jest zachwycony, ale wciskam mu do łapy butlę i w tym czasie ekspresowo myję zęby i  prowizorycznie układam włosy na lokówce by wyglądać jak człowiek. Wracam do Piotrka i ubieram go. Musze to zrobić kiedy jest jeszcze w takim półśnie zagadując go o to co mu się ostatnio śniło i takie tam. Inaczej albo zacznie się pokazówka pt. "ja chcę jeszcze spać" albo odwrotnie - zacznie biegać radośnie po całym domu bez skarpetek i zazwyczaj bez piżamy, wyrywać mi się. Nie muszę wspominać, że wszelkie rady typu pozwól dziecku ubierać się samodzielnie w jego tempie mogę o kant d... rozbić - biegałby na golasa i 2h, skończyłoby się to pewnie chorobą, nie mówiąc o tym, ze w życiu do przedszkola byśmy nie dotarli na czas. Ubieram go wiec szybko i zagaduję licząc na to, że akurat dzisiaj nie będzie wybrzydzał i zaakceptuje mój wybór ubrań. Potem zęby, lekarstwa, psikacz do nosa, czyszczenie nosa, czesanie i wysyłam go na dół informując, że jeśli ma ochotę to na stole jest kanapka. Zanim urodził się Tomek rano chwilę się bawiliśmy lub czytaliśmy. Po porodzie próbowałam tak robić jeszcze jakiś czas, ale po prostu nie dawałam rady - Tomek płakał, ja nieubrana, nieumyta biegałam w szale miedzy jednym a drugim w międzyczasie usiłując pojeździć autkiem. Postawiłam więc Piotrkowi sprawę jasno - rano bawi się sam. Wiem, że mu z tego powodu smutno no ale... może gdy zrobi się cieplej i nie będzie już rano tyle ubierania, tylko ja w maju wracam do pracy więc z kolei  sama będę więcej czasu potrzebować... W każdym razie niepedagogicznie włączam mu bajkę, sadzam przed TV z kanapką i biegnę do Tomka, przebieram go, ubieram siebie i schodzę na dół gdzie siadam z Piotrkiem przed TV i karmię Tomka. Zwykle w międzyczasie Piotrek wrzeszczy na cały dom bo potrzebuje coś tam lub mu się nudzi.Czasem uda mi się jedną ręką zjeść parę kęsów pozostawionego przez męża śniadania. Potem ubieranie - jeśli najpierw ubiorę Piotrka (wcześniej trzeba go przekonać, że już czas) to w czasie gdy ubieram Tomka on nudzi się na ganku i wariuje, jeżeli najpierw załaduję Tomka do fotelika to potem on płacze gdy Piotrka szykuję. I naprawdę nie przypominam cierpliwej mamusi gdy Piotrek tańczy zamiast ubierać buty, a jego młodszy brat wyje w tym czasie w foteliku.Czasem nocuje u nas moja mama, ale ona wstaje dopiero koło 8.00, wcześniej jest nieprzytomna. Codziennie się staram wyrobić i codziennie Piotrek przychodzi na śniadanie do przedszkola spóźniony.
Wieczory są jeszcze ciekawsze. Staram się tak pokierować drzemkami Tomka by był w dobrej formie w czasie kąpieli i wieczornego czytania Piotrka, ale nie zawsze się da. I wtedy jest chaos. Tomek ryczy w łazience na przewijaku, pasowałoby go już karmić i kłaść spać, potrzebuje się wyciszyć, a Piotrek jest głuchy na moje prośby by wyszedł z wanny. Wiem, że nie mogę go w tej wannie zostawić, bo usypianie Tomka trwa przeciętnie godzinę i jeśli przerwę by pomóc Piotrkowi się wytrzeć kiedy łaskawie już z wanny wyjdzie to będę się z nim bujać do północy.
Wiem, to nic nowego, wszystkie matki dójki i więcej tak mają, ja chyba jakaś nieodporna psychicznie jestem, że tak często dzień kończę w nerwach. Powiedziałam mężowi, ze raz w miesiącu muszę wyjść z domu wieczorem, a w przyszłości po prostu nie wracać po pracy i to on ma sobie to zorganizować jakoś. Wychodzę 30 stycznia. Oby nic nie stanęło na przeszkodzie, bo cieszę się jak murzyn blaszką.
I jeszcze jestem potwornie zmęczona dźwiganiem fotelika niemowlęcego, a dźwigam go ciągle. Dla przypomnienia - mieszkamy na górce, do garażu wolnostojącego trzeba zejść serpentyna i póki dzieci są małe jedynym sposobem opuszczenia domu jest samochód, ponieważ od przystanku autobusowego dzieli nas spory kawałek ruchliwą droga bez chodnika i praktycznie bez pobocza. Ręce mi już odpadają od noszenia tego coraz cięższego nieporęcznego fotelika. W dól jeszcze jako tako, ale kiedy wracamy do domu to gdy stanę u stóp schodów na ganek (a jest ich 14 plus 2 kroki do drzwi) jestem półżywa i resztką sił pokonuję te schody. Nie mogę się doczekać wiosny kiedy  można będzie Tomka inaczej ubierać. Wtedy fotelik będzie zawsze w samochodzie, a ja będę tylko dziecko znosiła na rękach. Poręczniej i łatwiej. Póki co jednak mamy śpiworek w foteliku i instaluję go w domu żeby nie zmarzł podczas znoszenia. No boję się o niego po tym zapaleniu płuc bardzo. No i teraz leje albo są przymrozki, droga do garażu jest śliska - wydaje mi się, że jest bezpieczniejszy w fotelik gdybym się poślizgnęła. Doszło też noszenie starszaka. jeśli zaśnie w samochodzie a męża nie ma w domu toi nie mogę już jak do tej pory czekać aż się łaskawie obudzi bo jest brat. Wyciągam go wiec i na rękach dźwigam pod górę. Czuję, że plecy zaczynają mi się powoli buntować. Do tego stopnia, że chociaż z parkingu do przedszkola mamy może dwie minuty drogi to ja wyciągam stelaż od wózka z bagażnika, rozkładam go i wpinam fotelik, a potem wypinam przed drzwiami bo szatnia jest zbyt mała by wjechać wózkiem. Po prostu nie daję już rady go dźwigać.
To sobie ponarzekałam.

moje dwa Przeciwieństwa

$
0
0
Piotr vs Tomasz
Piotruś/Tunio/Piotruń/Potwór vs Tomuś/Tomiś/Tomaszki/Troll
Tak różni od siebie.
Po urodzeniu Tomek wydawał się bardzo podobny do Piotrusia, coraz wyraźniej widzę jednak jak się różnią.
Piotruś - ciemny blondyn, proste gęste włosy, brązowe oczy, jasna cera, w niemowlęctwie buzia okrągła jak księżyc w pełni i takaż sylwetka, z wiekiem wyszczuplał, a buzia się wydłużyła, krótkie ręce i nogi w porównaniu z korpusem (spodnie zawsze o rozmiar mniejsze niż koszulki, w koszulach często podwinięte rękawy bo wolę takie zakrywające pupę), raczej małe stopy, małe uszy. Podobny trochę do mojej teściowej, trochę do mnie.
Tomuś - włoski ciemniejsze niż u brata, zapowiadają się na gęstsze i chyba trochę kręcone, cera również blada, niebieskie oczy z ciemniejszą obwódką jak u mnie, drobniejszy, bardziej pociągła buzia, szczuplejsze kończyny, duże stopy, długie paluszki, duże lekko odstające uszy. Bardzo podobny do swojego taty za wyjątkiem oczu.

Piotruś - w wieku Tomka lubił leżeć na brzuszku choć mocno ulewał, bardziej interesował się przedmiotami niż ludźmi (jeśli miał w zasięgu jakaś ciekawą zabawkę to obracał nią i manipulował w pełnym skupieniu), mało płakał bo miał mnie zwykle w zasięgu wzroku, zaczynał nienawidzić gondoli, wydawał mało dźwięków, nie był zainteresowany swoim głosem, zasypiał wieczorem odłożony do łóżeczka bez żadnych ceregieli i spał do rana, nie tolerował smoczka uspokajacza, praktycznie zero problemów brzuszkowych, pierwszy ząb w wieku 7 miesięcy
Tomuś - Nie przepada za leżeniem na brzuszku (szybko się męczy, zaczyna płakać i trudno go uspokoić), od zabawek woli ludzi (uwielbia gdy się do niego mówi i nawiązuje kontakt wzrokowy), dużo guga, bawi się swoim głosem, potrzebuje smoczka uspokajacza, płacze więcej niż brat w jego wieku (nie zawsze odpowiadam na jego potrzeby tak szybko jak było przy Piotrusiu, dom jest większy, biegam za starszym i dopóki nie nauczy się siedzieć lub obracać co chwile traci mnie z zasięgu wzroku), do zaśnięcia potrzebuje utulenia, głaskania po główce, czasem ma problemy z brzuszkiem, w wieku 3 miesięcy chyba zaczyna ząbkować

Z perspektywy czasu Piotruś był spokojny, opanowany, pogodny i taki - nie wiem jak to dobrze ująć - "pancerny".
Tomek też jest spokojny, a oprócz tego delikatniejszy i bardziej wrażliwy. Kruchy.

Tomuś w 4 miesiącu życia




Piotruś w 4 miesiącu życia










Turnau

$
0
0
Czy też tak macie, że Wasza młodość kojarzy się Wam zawsze z jakimś rodzajem muzyki? Ja  tak. W moim przypadku szczenięce lata to Piwnica Pod Baranami, a przede wszystkim Grzegorz Turnau. Turnaua wielbiłam i wielbię do dzisiaj. To jeden z niewielu wykonawców, którego płyt mogą słuchać na okrągło. Najbardziej lubię pierwsze albumy. Z nimi tez wiążą się moje najpiękniejsze wspomnienia - wielka, platoniczna wprawdzie ale wielka i gorąca miłość, obozy językowe w liceum, spacery nocą po lesie pod gwiazdami, wschody słońca nad morzem. Ehhh. Mieszkałam wtedy z mamą w jednym pokoju i by spokojnie posłuchać muzyki wychodziłam na spacer z walkmanem wieczorami. Mama bała się o mnie, że wędruję po ciemku nieprzytomna i miała rację. Uwielbiałam te spacery. Słuchawki na uszach, muzyka i cały świat mógłby nie istnieć.
Później w ramach pracy zawodowej miałam okazję poznać osobiście Grzegorza Turnaua i rozmawiać z nim wielokrotnie. Okazał się być ciepłym, skromnym i bardzo sympatycznym człowiekiem. Byłam na wielu jego koncertach.
Dla Was




dobrymi checiami jest pieklo wybrukowane czyli jak oszpecilam dziecko :-/

$
0
0

Ostrzyglam dzisiaj Piotrka maszynka. Pierwszy raz w zyciu. Wyglada koszmarnie. Jakby uciekl z wiezienia. Nie wiem gdzie mialam oczy. Dopoki nie umylam mu wlosow po wszystkim wydawalo mi sie, ze jest w miare OK. Nie jest. Zabki, duze roznice w grubosci, lyse packi. Moj maz gdy go zobaczyl wsciekl sie. Stwierdzil, ze wstyd sie z nim gdziekolwiek pokazac i ma racje :-( Chyba sie jutro pod ziemie zapadne w przedszkolu. Nie wklejam zdjecia bo mi wstyd :-(
A zrobilam to spontanicznie w akcie desperacji. Wizyty z fryzjerem u Piotrka to dramat. Poki byl maly jakos szlo. Dalo sie go zajac na chwile soczkiem czy chrupkiem. Im jest starszy tym gorzej. Rozchodzi sie o to, ze on nienawidzi wloskow spadajacych na twarz czy nawet pelerynke. Poza tym kreci sie i wpada w panike nawet gdy lekko sie mu glowe przytrzyma. Strzyzenie go to histeria, panika, ryk, placz. Piotrek caly spocony, splakany, ja trzymam mu nogi nogami, a rekami unieruchamiam mu rece i glowe. Po wszystkim jestem wykonczona. Piotrek ma chyba jakas nadwrazliwosc i klaustrofobie. Ja tez wpadam w panike gdy ktos ogranicza mi ruchy. Z nim nie ma wtedy kontaktu. Jest jak opetany.
Od razu powiem - w tym momencie nie da sie ostrzyc Piotrka inaczej niz unieruchamiajac go sila, ignorujac wrzask by zrobic to jak najszybciej. A strzyc trzeba. Ma geste sztywne wlosy. Gdy sa za dlugie to codziennie rano tyl glowy jest w dredach trudnych do rozczesania, wlosy stercza na wszystkie strony i wyglada okropnie. Probowalam odpuscic temat i po prostu nie obcinac mu wlosow, bralam pod uwage chlopca z kitka tylko ze wygladal gorzej niz okropnie. Choc lepiej niz teraz :-(
Zanim posypia sie na mnie gromy ze sie nad dzieckiem znecam od razu powiem ze probowalismy wszystkiego. Byly rozmowy, zabawy we fryzjera, towarzyszyl mi, tacie i babci, nawet pozwolilam mu obciac sobie kilka kosmykow. Odwiedzilismy z kilkanascie zakladow w tym dwa mega wypasione salony dzieciece z zabawkami, telewizorami i specjalnymi krzeselkami oraz obsluga tanczaca doslownie wokol dzieci. Probowal moj wujek, ktory strzyze swoje wnuki sam. Wszedzie to samo. Ryk nieziemski od pierwszego ciachniecia. W wiekszosci zakladow po kilku cieciach fryzjerki rezygnowaly argumentujac to tym, ze boja sie go skaleczyc. Bo on sie wije i wierzga nieziemsko i dla kogos kto go nie zna jest to widok koszmarny. Ja wiem, ze gdy tylko wyjdziemy na ulice Piotrek znow bedzie zachowywal sie normalnie. Nawet fryzjerki z zakladow dzieciecych nie daly rady. W wielu miejscach odmowiono nam tez argumentujac to troska o komfort innych klientow i ja to rozumiem, nikt nie chce byc obslugiwany w towarzystwie dziecka, ktore zachowuje sie tak jakby sie nad nim znecano i wyje tak ze bebenki w uszach pekaja. Do niedawna mielismy jedna fryzjerke na osiedlu mojej mamy. Na drugim koncu miasta. Ona jedna z wielkim trudem dawala rade wylaczyc sie psychicznie i na szybko ostrzyc go prowizorycznie. Prosila jedynie by umawiac sie tuz przed zamknieciem zakladu by innych klientow nie straszyc. Nawet ona jednak ostatnio stwierdzila, ze Piotrek jest coraz silniejszy i juz dluzej boi sie go strzyc.
Staralam sie robic to jak najrzadziej. Nie podobaja mi sie chlopcy w bardzo krotkich wlosach, ale zawsze prosilam o takie ciecie by starczylo jak najdluzej. Piotrkowi wlosy rosna bardzo szybko. W ciazy bylam z nim u fryzjera tylko raz. Potem balam sie, ze kopnie mnie w brzuch. Byla moja mama potem i tez stwierdzila ze finito, ze ma dosc. Dlatego gdy Maciek kupil nowa maszynke spontanicznie postanowilam sprobowac. Siedzac na podlodze i unieruchamiajac Piotrka nogami i jedna reka. Cholera wydawalo mi sie, ze idzie dobrze i ze po prostu zetne nadmiar wlosow zostawiajac ksztalt fryzury. Nie wiem jak moglam go tak oszpecic :-( Z miesiac minie zanim bedzie sie dalo cos wyrownac. Jestem na siebie wsciekla. Jak tesciowa go w czwartek zobaczy to....

przygotowania do wiosny

$
0
0
O tym, że nienawidzę zimy i że terapeutycznie porządki wiosenne zaczynam w lutym pisałam już TUTAJ :-) W tym roku zimy takiej ze śnieżycami i lodem na szybach na razie nie ma (i oby nie przyszła!), jednak jest dla mnie uciążliwa ze względu na fakt posiadania niemowlaka na stanie. Marzę o wiośnie. Chciałabym pokazać Tomkowi ciepły kolorowy świat, którego jeszcze nie zna. Nie wie, że można spacerować bez śpiworka, że rączki nie muszą być ukryte w rękawiczkach, że można swobodnie machać bosymi nóżkami i dotykać trawy. To wszystko przed nami. Nie do końca będę w tym uczestniczyć, ponieważ od maja wracam do pracy na 3 dni w tygodniu, wiec nie będzie mnie w domu od rana do ok. 17.30. Pozostaną jednak dwa dni w tygodniu i weekendy. W ramach przygotowań do wiosny przetrzebiłam cały dom. Ja przed wiosna muszę, po prostu muszę mieć wszystko umyte łącznie z oknami. Taki mój wewnętrzny imperatyw. Nigdy nie czekam na pierwsze słoneczne promienie obnażające kurz i pajęczyny, tylko przygotowuję dom odświętnie wcześniej. I muszę zrobić to sama, tak już mam. Umycie domu i okien to ze 3 dni pracy, a z dziećmi 2 tygodnie. Postanowiłam więc zacząć wcześniej. Uporządkowałam i umyłam wszystkie szafki, półki i zakamarki w domu. Wyrzuciłam górę śmieci, niepotrzebnych dupereli, wiele ubrań oddałam do PCK. Zajęło mi to tydzień - gdy Piotrek był w przedszkolu a Tomek spał. Czuję się wewnętrznie odświeżona. W lutym zaczynam stopniowe czyszczenie wszystkiego z wierzchu. :-)

Nessie szafiarką dziecięcą ;-)

$
0
0
Z przymrużeniem oka rzecz jasna ;-) Skoro pozostajemy w tematyce stylizacyjnej ;-)
Generalnie nie interesuję się modą, nie śledzę trendów, nie przeglądam magazynów jej poświęconych ani nie czytam blogów. Zakupy ubraniowe dla mnie mnie męczą potwornie i robię je gdy muszę, sama szybko i sprawnie. Mam głęboko w uchu czy dany fason lub kolor jest modny czy nie, zresztą zazwyczaj nawet nie wiem czy jest, ważne jest dla mnie czy  ciuch mi się podoba i czy relacja cena/jakość/okazje, na które dane ubranie będzie wkładane jest korzystna. Podobnie nie interesują mnie blogi o modzie dziecięcej. Chyba jedynym moim nabytkiem gdzie patrzyłam na markę są moje buty górskie, które mam nadzieję posłużą mi minimum 10 lat. Poza tym temat ten mi wisi i powiewa, zresztą wszystkie metki odcinam i wypruwam natychmiast, ponieważ zarówno mnie jak i Piotrka drapią i przeszkadzają. Efektem ubocznym jest, że kiedy segregowałam ubrania po Piotrku dla brata i układałam je rozmiarami robiłam to na oko chyba ,że rozmiar był wydrukowany.Jednym słowem w dziedzinie mody i trendów jestem totalną ignorantką.
Jakiś czas temu przeczytałam TEN wpis u Kiddie (BTW, jest to jeden z moich ulubionych blogów o tematyce dziecięcej) i postanowiłam zaszaleć i jak rasowa blogerka opisać czym kieruję się kompletując garderobę dzieci (znaczy się Piotrka, bo Tomek 90% ubrań odziedziczył po bracie i na razie nie narzeka - oby jak najdłużej) ;-)
Czasy są jakie są i ubierając Piotrka staram się by ubrany był ładnie, schludnie i JAK NAJTANIEJ. Forsą nie śmierdzimy i wolę ją wydać na ciekawą książkę lub zabawkę lub wyjazd z dziećmi niż szmatki. Zaopatruję go w komisach dziecięcych - wolę je niż typowe ciucharnie, gdzie ubrania są przemieszane rozmiarami lub leżą w koszach i zazwyczaj w powietrzu wisi charakterystyczny zapaszek, od którego mnie mdli. W komisach, które odwiedzam wiszą ładnie na wieszakach posegregowane według płci i rozmiaru. Ciucholandy to domena mojej mamy, która lubi w nich buszować i często wynajduje perełki. Lubię ubrania dla dzieci z Lidla - w większości są ładne i dobrej jakości oraz w przystępnej cenie. Faktycznie jak wspomniała jedna z osób komentujących u Kiddie istnieje ryzyko, że w przedszkolu połowa dzieci wystąpi w T-shirtach z Lidla. Minimalizuję je kupując na wyrost. Tym sposobem Piotrek zwykle ma ubrania z poprzedniego sezonu a nie te, które aktualnie są w sklepie i odróżnia się od reszty ;-). Szperam i wyszukuję używane ciuszki na Allegro. W sieciówkach kupuję w 95% tylko w czasie wyprzedaży i tylko gdy ceny są naprawdę korzystne. Tam zaopatruję się w kurtki i ubrania takie porządniejsze - spodnie, swetry, grubsze bluzy. Lubię 5-10-15, problem w tym, że mają mało sklepów stacjonarnych, a wybór w nich jest dużo mniejszy niż w sklepie internetowym. W necie jednak boję się ubranka tej firmy kupować na wyprzedażach, ponieważ mają bardzo nierówną rozmiarówkę. Odnoszę wręcz wrażenie, że metki wszywają losowo. Miałam spodnie dresowe tej marki tego samego modelu różniące się kolorem gdzie 98 były krótsze od 92. Poruszałam ten problem na ich fanpage'u, ale zostałam zignorowana. Sensowne są ubrania z Tesco i Reala. Staram się nie kupować za dużo. Mam w domu plik, w którym wpisuję co kupiłam na wyrost i tym sposobem wiem czego nam brakuje.
Teraz o gustach. Dla mnie bardzo duże znaczenie ma kolor. Nie lubię pasteli ani barw ziemi ani kolorów typu zgniła zieleń. Nie cierpię ubrań szaroburych. Takie kolory ewentualnie toleruję na spodniach, bo ciężko o ładne, kolorowe spodnie chłopięce. Lubię kolory żywe, nasycone (nie mylić z fluorescencyjnymi) i kontrastowe, ciekawsze zestawienia zestawienia - nie mylić z bezmyślną pstrokacizną. Piotr jest ciemnym blondynem o jasnej cerze i ciemnych oczach. Ładnie mu w nasyconej czerwieni, żółtym i czarnym. W czarnych koszulkach i bluzach moim skromnym zdaniem prezentuje się obłędnie przystojnie. Biały niezbyt mu służy. Lubię ciekawsze, niestandardowe połączenia. Zawsze poluję na kolorowe spodnie. Piotr ma np. jedne w kolorze cytrynowym, które świetnie komponują się z czarnymi górami. Podobnie walczę z wszechobecną szarością, khaki etc w chłopięcych krótkich spodenkach. Trochę takich też mamy, ale zestawiam je z fajnymi żywymi koszulkami, najszczęśliwsza jestem jednak gdy uda mi się znaleźć ładne kolorowe szorty. Moim zdaniem dzieciństwo to czas na to by dziecko wyglądało wesoło. Na szaro-bure ubrania i dress cody jeszcze przyjdzie czas.
Nie przepadam za dużymi nadrukami na koszulkach, takimi, że pół koszulki jest sztywne. Zwracam uwagę na to, by spodnie miały regulację w pasie lub były na gumce i by sznurki w portkach dresowych faktycznie działały, a nie zwisały pro forma. Piotrek jest szczupły, więc zwykle spodnie muszę mocno zwężać i dresy ze sznurkami dla ozdoby nie zdają u nas egzaminu - po prostu spadają mu z tyłka. Lubię gdy górna część garderoby jest dłuższa - za pupę. Nie przepadam za bluzami z kapturami. Jedna czy dwie jako okrycie wierzchnie na spacer wiosną czy jesienią OK, ale irytuje mnie mania doszywania kaptura do 80% bluz chłopięcych. Po co? Mamy w szafie kilka kupionych rok temu okazyjnie na wyprzedażach i choć nadawałyby się teraz zimą do chodzenia po domu czy w przedszkolu to wiszą nieużywane. Piotrek konsekwentnie odmawia ich zakładania. Zakodował sobie chyba, że jeśli ubranie jest z kapturem i na dodatek z zamkiem błyskawicznym tzn. że jest to coś w stylu kurtki czyli na zewnątrz i nijak nie mogę go do nich przekonać. Myślę, że przydadzą się dopiero wiosna zamiast kurtki.
W garderobie Piotrka najwięcej jest miękkich sztruksów i spodni materiałowych. Wygodniej mu w nich niż w jeansach, choć te też mamy - zwłaszcza lubię te z Lidla. Z gór najwięcej T-shirtów i koszulek z długim rękawem oraz koszul. Jeśli swetry to cienkie. Piotrek jest zimnolubny i odmawia noszenia we wnętrzach ciepłych swetrów, najrozsądniej więc ubierać go w chłodniejsze miesiące w koszulki z długim rękawem, a na wyjścia pod kurtkę zakładać jeszcze cienki polarek. Taką opcję Piotr akceptuje. Akceptuje jeszcze flanelowe cieplejsze koszule Od 2 lat nie ubrał spodni ogrodniczek. Owszem, chłopcy fajnie w nich wyglądają. Zrezygnowałam z nich jednak gdy zaczął wierzgać przy zmianie pieluchy. Później jej zmiana możliwa była wyłącznie na stojąco i jak najszybciej, więc szelki niepotrzebnie przedłużały sprawę, obecnie zaś Piotrek nie pozwala nikomu towarzyszyć sobie w toalecie, więc portki musi mieć tak samoobsługowe jak się da. Na razie jeszcze nie radzi sobie z guzikami. Na lato kupuję mu w większości spodenki do kolan lub nawet odrobinę dłuższe - chronią kolana podczas zabaw na ziemi.Mamy sporo ubrań w paski, wręcz za dużo. Lubię paski, ale  to chyba zbyt popularny motyw chłopięcy, dlatego obecnie gdy coś mam mu kupić to rozglądam się za czymś bez nich dla odmiany.
I ja i syn nie znosimy nakryć głowy i szalików. Traktujemy je jak zło konieczne i zakładam je Piotrkowi tylko gdy jest zimno lub upał. Jeśli tylko się da lata z goła głową. Latem preferuję kapelusiki. Czapki basebalowe są mim zdaniem w upały  kompletnie niepraktyczne - chronią tylko oczy, uszy i kark wystawione są na promienie słneczne (te z ochronką na karku a'la tropik nie pasują mi estetycznie).
Aha - w naszym domu praktycznie nie istnieją kapcie. Piotrek kapcie nosi w przedszkolu, w gościach lub np. gdy jeździliśmy na smykowe granie i dzieci biegały po dywanie. W domu chodzi zwykle  skarpetkach lub boso.

Jeśli chodzi o ciuszki niemowlęce to podobnie - unikam pasteli, szukam bardziej kolorowych i ciekawych. Unikam pajaców ze zbyt duża ilością napów w korku oraz bodziaków na zakładkę, które rozciągają się do połowy pleców - wolę zapinane z boku na napy.T Unikam pajaców zapinanych inaczej niż tradycyjnie w kroku. Te z zatrzaskami po boku albo dowoma rzędzami zatrzasków  uważam za pomyłkę - trzeba dziecko w nocy praktycznie rozebrać z pajaca by zmienić pieluchę. Aktualnie najbardziej pasuje mi kombinacja body z długim rękawem i półśpioszki, a jeśli jest zimniej to na to dodatkowo jeszcze koszulka i miękkie spodenki dresowe.Body tradycyjnie wkładane przez glowę, wkurzają mnie jakieś kopertowe zapięcia. Miałam kilka takich przy Piotrku i więcej czasu zajmowało mi ich pozapinanie niż założenie przez głowę.omek ma inny typ urody niż brat. Wygląda na to, ze będzie brunetem i ciemnych włosach, być może kręconych,  czas pokaże w czym będzie mu ładnie i jak ubranka po bracie będą się na nim prezentowały.



o zasypianiu, zegarze biologicznym i wieczornym cyrku

$
0
0
Zasypianie, sen dziecka to temat rzeka. Rodzice zwykle przede wszystkim modlą się "oby tylko dobrze spało". Nie ma co ukrywać - sen dziecka to dla rodzica czas bezcenny.
U nas odpukać ze spaniem jako takim problemów nie ma, i jeden i drugi potomek zwykle przesypia noc spokojnie, za to z samym zasypianiem coraz większe cyrki....



Jak w coraz większej ilości przypadków moi synowie bardzo różnią się w tej kwestii. Piotrek mnie rozpieścił. Przez prawie dwa lata nie wiedziałam co to znaczy usypianie dziecka wieczorem. Nie wiedziałam, bo tego nie robiłam po prostu. W niemowlęctwie to była po prostu bajka - mleczko, zęby, łóżeczko, papa i za 10 minut dziecko śpi. Z czasem doszło wieczorne czytanie książek po kąpieli, ale nadal dziecko zasypiało samo spokojnie. Potem system się rypnął z naszej winy o czym wspominałam TU ale w lipcu zeszłego roku sytuacja wróciła do normy. Dzienne drzemki Piotrka przez około półtora roku też nie wymagały jakiś większych celebracji. Kiedy wyglądał na sennego odkładałam go do łóżeczka albo pakowałam do wózka jeśli byliśmy poza domem i tyle.Potem sprawa się pokomplikowała gdy był starszy, bardziej uparty i trudniej było mu się w dzień wyciszyć, ale w najwcześniejszym dzieciństwie temat po prostu nie istniał
Miałam zasadę, że w dzień kiedy śpi życie toczy się normalnym rytmem. Może nie odkurzałam w pokoju, w którym spał, ale na korytarzu owszem, wieczorem normalnie rozmawialiśmy przed drzwiami jego pokoju etc. Jedynie pilnowałam by miał ciemno bo on jest światłoczuły.
Będąc w ciąży w Tomkiem optymistycznie zakładałam, że po raz drugi trafi się nam taki egzemplarz. Trafił się połowicznie. Śpi całą noc, ale wymaga dużo więcej zabiegów by się wyciszyć i nie wiem czy jest to kwestia jego charakteru, tego, że wygląda na większego wrażliwca niż starszy brat czy po prostu chodzi o to, że jest drugim dzieckiem, które nie otrzymuje tyle wyłącznej uwagi co pierwsze, wokół którego dużo się dzieje, towarzyszy bratu, jest gwar i generalnie bywa czasem przebodźcowany. Oczywiście założyłam, że tak jak przy Piotrku życie będzie toczyło się normalnie, że nie będę uciszała w kółko starszaka kiedy braciszek śpi, że tak nie wolno. Ależ byłam wtedy mądra i przekonana o własnych racjach! Życie szybko utarło mi nosa i zweryfikowało moje plany i założenia. Faktycznie kiedy Tomek był maleńki to spał w każdych warunkach. Na dole w salonie mam łóżeczko turystyczne, które pożyczyłam od teściowej by mógł w nim drzemać w dzień wygodniej niż na leżaczku, bezpieczniej niż na łóżku w pokoju gościnnym i bliżej mnie kiedy robię coś w kuchni. Przez kilka tygodni tak faktycznie było. Obecnie łóżeczko to służy wyłącznie jako wieczorny magazyn zabawek i nie składam go jedynie dlatego, że planuję używać go jako kojca za jakiś czas. Nie ma opcji by Tomek w nim spał kiedy obok bawi się Piotrek i świeci się światło.
Tomek by zasnąć potrzebuje spokoju - czasem dosłownie chwilki, czasem dłużej. W dzień najszybciej uśnie jeśli położę się z nim w łóżku i przytulę. Uwielbiam to. Jeśli nie wychodzę z nim z domu ma dwie drzemki - jedną długa od około 10.30 do 14-15.00 i drugą krótką od 17.00 do 18.00. Zazwyczaj jednak jedynie w weekendy ma szansę pospać tak jak mu zegar biologiczny dyktuje. W tygodniu często muszę pakować go do fotelika by odwieźć lub przywieźć Piotrka z przedszkola gdy tak naprawdę nie jest senny, w samochodzie w końcu zasypia i potem w domu bywa różnie. Jeżeli Macka nie ma w domu, a Tomek jest senny wówczas staram się zainteresować Piotrka czymś czym mógłby zająć się sam przez dłuższą chwilę (ciastolina, klocki, mieszanie warzyw na sałatkę, bajka), a sama wynoszę Tomka do innego pomieszczenia i tam go usypiam licząc na to, że starszak nie zorientuje się, że zbyt długo mnie nie ma i nie zacznie mnie wołać tudzież nie przyjdzie za nami - wówczas Tomek się rozbudza, denerwuje, zaczyna płakać i się złościć, a ja nie wiem co robić. Tyle wyszło z moich planów, że Tomek spać będzie w dzień w  swoim łóżeczku lub w łóżeczku turystycznym - sypia gdzie popadnie, tam gdzie akurat w danym momencie jest szansa zapewnić mu trochę spokoju by się wyciszył i zrelaksował :-) Kiedy już uśnie to śpi głęboko.
Najfajniej jest jednak obecnie wieczorami. Co wieczór improwizujemy :-) Jeszcze półtora miesiąca temu gdy widziałam, że Tomek wieczorem jest już bardzo zmęczony to dało się go uśpić na drzemkę trwającą około godziny, w tym czasie poświęcić czas Piotrkowi, położyć go, a następnie spokojnie zająć się niemowlaczkiem. W tej chwili ten numer już nie przechodzi. Tomek tez ma swój zegar biologiczny i ten zegar mówi mu, że kiedy przychodzi wieczór to czas na wyciszenie i mleczko po ciemku, a potem właśnie łóżeczko. I to jest super fajne, tyle, że Piotrka zegar działa podobnie, a potrzeby wieczorem mają różne i akurat tak się składa, że oboje potrzebują mnie. Piotrek ma fazę na mamę, Tomek wieczorami też. Poza tym Piotr jakoś później teraz robi się zmęczony i twierdzi, że ma złe sny i prosi by z nim poleżeć - generalnie od dłuższego czasu nie udaje mi się położyć starszego przed młodszym, co było układem idealnym, bo oboje dostawali ode mnie wieczorem wyłączną uwagę i czułość, a ja czułam się spełniona. Na chwilę obecną wieczory przypominają cyrk na kółkach. Męża zwykle nie ma w domu, a jeśli jest to niewiele to daje, bo obaj maja fazą na mnie. Około 18.30-19.00 Tomek robi się zmęczony i marudny, próby położenia go na drzemkę kończą się płaczem nie do utulenia. Uspokaja się po włożeniu do wanienki. W sobotę byli u nas znajomi i własnie koło 19 złapał taką fazę  nijak nie potrafiliśmy go utulić, płakał jakby go obdzierano ze skóry choć zamknęłam się z nim w sypialni i tuliłam w łóżku. Cóż było robić - nalałam wody do wanienki iw sekundę i był zadowolony. Bardzo niepedagogicznie jeśli  w tym czasie nie ma w domu taty zwykle puszczam Piotrkowi dłuższą bajkę, coś co trwa minimum godzinę. Chwilowo nie mam innego pomysłu. Muszę go jakoś zahipnotyzować. Kiedy Tomek jest w wanience nie jestem w stanie reagować na prośby typu "mamo piciu" czy "mamo jestem głodny", wiec przygotowuję mu kolację wcześniej, ale i tak zazwyczaj kilkanaście razy muszę odkrzykiwać "Piotrusiu teraz kąpię Tomka i nie mogę przyjść, poczekaj chwilę". Piotrek czasem nam towarzyszy w łazience, ale zwykle nie jest zainteresowany. Potem zmykam z Tomkiem do jego pokoju i zaczynam karmić. Jak się uda to Tomek zje i zaśnie w czasie gdy Piotrek wgapia się w TV. Trwa to około godzinę. Gorzej jeśli nie, Piotrek przychodzi wtedy do nas, a że jest już zmęczony to nudzi, marudzi, dostaje słowotoku, wjeżdża autkiem do pokoju - normalne zachowanie zmęczonego 3.5-latka, ale wszystko to wybudza Tomka, interesuje go, przysłuchuje się, a jednocześnie drażni by sam jest zmęczony i potrzebuje tych chwil w spokoju z mamą. Bardzo tego nie lubię, bo czuje się rozdarta między jednym synem, który potrzebuje spokoju, a uczuciem, że lekceważę i olewam drugiego prosząc by był ciszej, obiecując, że za chwilę do niego przyjdę i takie tam. Jeśli Piotrek jest bardzo zmęczony to okropnie bierze to do siebie, popłakuje. Czasem pomaga pozwolenie mu na położenie się w naszej sypialni. Czasem zasypia w ubraniu u siebie. Bywa, że przez dwa-trzy dni pod rząd chodzi spać nieumyty, bo kiedy skończę z Tomkiem on  śpi w ubraniu i jest tak półprzytomny, że na śpiocha przebieram go w piżamę lub jest już bardzo zmęczony i ma siłę jedynie na umycie zębów, a ja nie nalegam na prysznic, bo ostro wtedy protestuje a ja po godzinnym maratonie z Tomkiem drżę by go w ten sposób nie obudził, bo pokoje mają po sąsiedzku.
Wszystko to trwa przeciętnie od 19 do 21.00-21.30 i praktycznie nie ma wieczoru, by któryś z nich nie płakał lub się nie złościł. Nie bardzo potrafię aktualnie pogodzić ich potrzeby o tej porze dnia. Czasem Piotrek kąpie się od razu po powrocie z przedszkola i resztę dnia spędza już w piżamie. Zazwyczaj wtedy kiedy  przez 2-3 dni nie mył się porządnie wieczorem i nie można pozwolić sobie na kolejne zaśnięcie w ubraniu. Mam nadzieję, że do maja kiedy wracam do pracy jakoś się to ustabilizuje. Przy drugim dziecku spokojniej podchodzę do sprawy. Przynajmniej się staram. Wiem, że to etap, że za jakiś czas będzie inaczej, a później znowu inaczej. Że przy dzieciach nic nie jest na stałe.

Viewing all 352 articles
Browse latest View live