Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

mistrz parkowania

$
0
0
To, że Piotrek jest  fanem wszystkiego co jeździ to wiecie. To jednak tylko wycinek tego zjawiska. Piotr ma również obsesję na punkcie znaków drogowych, przepisów ruchu drogowego oraz prawidłowego parkowania. Namiętnie komentuje podczas spacerów, że tamto auto stoi ladnie i równo, a tamto krzywo, a tutaj kierowca zostawił za mało miejsca dla przechodniów. Mówię Wam - strażnik miejski jak nic. Matki, która z parkowaniem w ciasnych miejscach ma nadal spory problem też nie oszczędza. Instruuje mnie co mam robić, jak wyrównać, gdzie podjechać gdy ja z potem na szyi usiłuję się gdzieś wcisnąć ;-)
Obsesyjnie dba o sposób parkowania swoich autek oraz roweru. Nie ma przebacz. Gdy proszę go by przesunął jakieś autko on nie podnosi go ot tak tylko nim odjeżdża, po czym wykonuje manewr parkowania tyłem, albo wycofuje na trzy. Tak samo kombinuje z rowerem gdy zostawia go przy płocie na placu zabaw. Widzicie tę fotkę? To nie jest bałagan. Tak wygląda pokój Piotrka (najczęściej autek jest jeszcze więcej). Zazwyczaj parkują naokoło całego dywanu oraz wzdłuż wszystkich uliczek i przed domkami. Strasznie się wścieka gdy ktoś mu jakiś przesunie albo gdy Tomek towarzysząc nam chwyci jego samochodzik i przestawi. Prorokuję walki i bitwy już niedługo gdy junior stanie się mobilny.....Odkurzanie podłogi w jego pokoju to skomplikowana operacja logistyczna - najpierw trzeba Piotrka przekonać by raczył autka pochować do pudła (czasem są to dłuższe negocjacje), a potem on mozolnie wszystko układa od nowa.


pierwsze przedszkolne przyjaźnie

$
0
0
Wczoraj zrobiło nam się bardzo miło. Piotrek ma w przedszkolu kolegę Jacka, z którym lubi się bawić. Wczoraj M odbierał Młodego i akurat natknął się na jego rodziców, którzy zostawiali liścik do nas w jego szafce. Jacek ma w przyszłym tygodniu urodziny i zapytany o to jak chciałby spędzić ten dzień, o czym marzy, odpowiedział, że chciałby iść do kina z Piotrkiem na Samoloty 2. Piotrek wprawdzie ten film już widział, ale chętnie pójdzie jeszcze raz z Jackiem, dla którego będzie to pierwsze wyjście do kina. Miło :-) Jest szansa na zacieśnienie znajomości, bo Jacek mieszka blisko przedszkola, więc samochodem mają do nas 7 minut i jest że tak powiem w podobnej sytuacji życiowej co Piotr - ma 14-miesięcznego braciszka. Fajnie, tym bardziej że raczej kontakty rodziców w naszym przedszkolu nie są zbyt zażyłe. Rano każdy się śpieszy, dzieci odbierane są w różnych porach i zazwyczaj przywożone są samochodami z różnych części Krakowa. Ja na macierzyńskim teoretycznie miałam czas, ale w praktyce zazwyczaj towarzyszył nam Tomek w foteliku, który fotelika nie lubi i włącza syrenę więc też zwykle zwijałam się szybko. Tyle że przy okazji w szatni rozmawiałam z rodzicami, ale na rodziców Jacka do tej pory się nie natknęłam bo przyprowadzają go później a odbierają wcześniej niż my. Były po drodze dwa pikniki - na pierwszym Piotrek jeszcze świrował bo był w trakcie adaptacji, drugi nam przepadł ze względu na jego chorobę. Mam nadzieję, że znajomość się rozwinie w fajnym kierunku.

Tomiś ma już 10 miesięcy

$
0
0
Tomasz skończył 10 miesięcy. DZIESIĘĆ! Dopiero się urodził, a za chwile będzie dmuchał swoją pierwszą świeczkę.

Ostatni wpis podsumowujący był dwa miesiące temu i przez ten czas wiele w życiu Tomka się zmieniło. Ostatni czas to przede wszystkim mobilność i niezmordowane dążenie do pionu, za wszelką cenę i po trupach. Nie, Tomek jeszcze sam nie stoi ani tym bardziej nie chodzi, ale bardzo bardzo chce. Nauczył się przemieszczać na siedząco suwając się na pupie. Na razie prędkości jakie osiąga są do opanowania, niemniej jednak zabawki brata znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie. Pozycja na brzuchu lub na czworaka w ogóle nie wchodzi w grę. Mój młodszy syn rozwija się na opak. Nawet nasza neurolog się śmieje, że za nic ma książkowe schematy i robi wszystko po swojemu. Pani doktor prorokuje, że nie będzie raczkować. Zobaczymy. Piotr też miał nie raczkować, a w końcu zaczął. Tak więc Tomek siada sam z trudem ponieważ nie robi tego z leżenia na brzuchu jak biały człowiek tylko z leżenia na plecach. Obraca się na bok, podpiera łokciem i dotąd kombinuje aż mu się uda. Na brzuchu lubi tylko spać, w ciągu dnia położony na nim natychmiast zaczyna się złościć, wściekać aż w końcu wpada w czarną rozpacz. Pozycja na czworaka odpada. Kiedy siedzi wyciąga rączki do przodu, ale albo nie chce albo boi się oprzeć nogę na kolanie. Kiedy go postawię na czworaka złości się albo od razu podkula nóżki tak by oprzeć się stopą na podłożu i czepiając się czego się da usiłuje wstać. Czasem próbuje chwycić się powietrza z wiadomym skutkiem......Jako podpórkę do wstawania wykorzystuje wszystko łącznie z głową brata jeśli siądzie obok i straci czujność. W związku z powyższym mamy w domu dom wariatów bo trzeba gościa asekurować. On jest wariatem. Giba się na wszystkie strony, ale puszcza jedną rękę a nawet i dwie i by chodził.... Właśnie kupiłam mu porządne buty by mógł sobie stać przy ławce lub w wózku również w chłodniejsze i wilgotniejsze dni.
Ma dwie dolne jedynki i właśnie wychodzą mu górne. Z tej okazji (mam nadzieję, że to z tego powodu) od kilku dni męczy go katar. Znowu. Niecałe 3 tygodnie przerwy było. Z powodu zębów oraz podekscytowania nowymi umiejętnościami wieczory znowu stały się trudne i nastąpił powrót smoka. Tomek zasypiał już bez niego szybko i sprawnie i spał 10-11 h. Od około 2 tygodni nasz dom wieczorami znów ogarnia chaos. Piotrek nie zaśnie jeśli to ja mu nie poczytam wieczorem i nie podrapię po plecach, a usypianie Tomka trwa ponad godzinę. Półprzytomny rzuca się po łóżeczku i próbuje siadać lub wstawać, przysypia na chwilę, budzi się po 5 minutach i od nowa. Położenie się z nim w łóżku nie ułatwia sprawy bo wtedy w półśnie wspina się po mnie lub po M. W pewnym momencie zaczyna płakać ze zmęczenia. Smok jest niezbędny, również czasem do drzemki. Poza spaniem nie używa go w ogóle Zasypia dopiero ok. 21.30 i budzi się koło północy wściekle głodny na butlę mleka. Trochę tego nie ogarniam, bo w dzień je naprawdę ładnie - owoce, zupę z mięsem, jajko, wieczorem sporą miseczkę kaszki, a mimo od dwóch tygodni potrzebuje tego dotankowania. Myślę, że przechodzi jakiś skok rozwojowy.
Co do jedzenia to ma swoje smaki. Uwielbia jajka, pomidory i sok pomidorowy. Je zupki niemowlęce oraz nasze obiady. Lubi kaszę pęczak, gryczaną i jęczmienną. jaglanej nie cierpi. Nie ma już problemów brzuszkowych i nie wiem czy chodzi o to, że zjada teraz więcej warzyw niż w okresie gdy wybrzydzał czy pomogła zmiana mleka na HA. Robiliśmy testy na skazę białkową i we wrześniu powinnam wiedzieć na czym stoimy. Umie pić z normalnego kubka, najchętniej oczywiście sok pomidorowy.
Tomiś kocha prysznic i zabawę w wodzie, starszego brata, zabawki, które mają kółka oraz te wydające dźwięk - z zapałem szuka źródła dźwięku i bada paluszkami otwory głośniczków. Jeśli się czymś zainteresuje i na chwilę zapomni o tym, że on przecież musi stać to siedzi i bawi się w skupieniu. Cały czas musi być czymś zajęty, chwyta wszystko co znajdzie się w zasięgu jego rączek, a kiedy już nic nie ma to "liczy" własne paluszki. Delikatnie mówiąc nie przepada za dłuższą jazdą w niemowlęcym foteliku samochodowym, ale lubi przejażdżki wózkiem. Generalnie jest spokojny i cierpliwy i potrafi naprawdę długo czekać na swoją kolej gdy jestem zajęta bratem wynajdując sobie jakieś zajęcia. Za wyjątkiem wspomnianych prób położenia go na brzuchu lub postawienia na czworaka nie wkurza się od razu ostro tylko stopniowo daje znać, że odczuwa dyskomfort lub nudę zostawiając mi czas na reakcje. Jest spokojny, cierpliwy i pogodny. Waga jak tata :-)












Park Jordana

$
0
0

Są dwa parki w Krakowie, które darzę szczególnym sentymentem odkąd jestem mamą - Park Jordana i Młynówka Królewska.

Park Jordana to największy park w Krakowie. Powstał pod koniec 19 wieku, o tutaj możecie sobie o nim poczytać. Albo się go kocha albo nienawidzi - za tłumy na placach zabaw w weekendy, za dmuchańce, za bujaki, za to, że trudno znaleźć miejsce do parkowania w pobliżu zwłaszcza w wolne dni. Ja go bardzo lubię. Kiedy byłam mała jeździłam tam z mamą autobusem i do dziś wspominam te wyprawy, bo w czasach gdy place zabaw były obskurne i obdrapane tam można było się wybawić za wszystkie czasy i zjeść ciastko. Przez pierwsze półtora roku życia Piotrka mieszkaliśmy w odległości około pól godziny pieszo spacerem z wózkiem, więc była to nasza stała trasa. Po wyprowadzce nadal jeździmy tam przynajmniej raz w tygodniu (ok 15-20 minut autem i potem spacer w zależności od tego gdzie zaparkujemy). Czemu go lubię?
Bo jest zadbany, ładny i duży. Z początku na spacerach stricte wózkowych doceniałam przede wszystkim to, że nie kręciłam się w kółko na małej przestrzeni czego szczerze nie cierpię. Jest gdzie schronić się przed skwarem, zawsze można było znaleźć zaciszną ławeczkę i w spokoju nakarmić malucha. Jest czysto, bo park zamykany jest po zmroku i sprzątany. To jest park taki trochę w stylu londyńskim. Wiele godzin spędziliśmy piknikując na kocyku. Z czasem doceniliśmy place zabaw. Są dwa duże w odmiennym stylu (jeden z instalacjami drewnianymi, drugi taki futurystyczny z dużą ilością pajęczyn, ponadto na każdym wielkie piaskownice i urządzenia dla najmłodszych dzieci). Do tego trzeci mniejszy dla maluchów oraz wolnostojąca budka ze zjeżdżalnią. Wszystkie dobrze utrzymane (za wyjątkiem wiecznie psujących się koparek na placu od strony ulicy Reymonta). Na jednym z nich jest pompa i system rur, do których dzieci wchodzą i bawią się wodą i w błocie. Kiedy Piotrek był mały i bawił się głownie solo unikałam wycieczek do parku w weekendy ze względu na masę dzieci na tych placach, ruch, gwar i masę bujaków, które uwielbiał i bardzo protestował gdy odmawiałam wrzucenia kolejnego pieniążka. To może odrzucać od tego miejsca faktycznie. Potem jednak Piotrek dorósł i to co było minusem stało się zaletą, bo obecnie Piotrek na placu zabaw szuka przede wszystkim kompanów do zabawy a w parku Jordana zawsze ich znajdzie, a co do bujaków to umawiamy się na jedną lub dwie jazdy, a potem może sobie w nich siedzieć i udawać, że jedzie jeśli nikt nie chce skorzystać (panowie pilnujący pozwalają na to). Ja zaś chyba przyzwyczaiłam się do gwaru, Tomek wyjścia nie ma bo towarzyszy bratu ;-)W parku jeździ ciuchcia i można wypożyczyć śmieszne rowerki i inne pojazdy. Piotrkowi od dawna leciała ślinka na ich widok, ale miał za krótkie nogi. W zeszły piątek w wypożyczalni wyczailiśmy mniejszy rowerek i Piotrek popróbował jazdy. Był zachwycony. Jest też mały basen, po którym można popływać łódkami i urządzać wyścigi zdalnie sterowanymi motorówkami oraz miasteczko drogowe ze znakami drogowymi - zawsze o nie zahaczamy. Alejki są dobrze utrzymane, szerokie i dziecko ma gdzie szaleć na rowerze.
To co jeszcze lubię to infrastrukturę. W tym parku można spędzić wiele godzin nawet w chłodniejszej porze roku, nawet z dzieckiem wózkowym czy nieodpieluchowanym. Są tam dwie toalety dość duże by wjechać do nich wózkiem i w wózku dziecko oporządzić, a także ogólnodostępny przewijak w kawiarni (wiem Kiiki, że w porównaniu z udogodnieniami jakie mają rodzice małych dzieci w Skandynawii to nic, ale tutaj to prawdziwe coś;-). Kawiarnie są dwie oraz dwa kioski z napojami, frytkami,zapiekankami, lodami. Jednym słowem nawet zimą nie trzeba się martwić o serwisowanie dziecięcej pupy i znajdzie się ciepłe miejsce by malucha nakarmić i samemu rozgrzać herbatą czy posilić na szybko czymś prostym.
Parkowanie to faktycznie minus. Wzdłuż ulicy Reymonta w wolne dni jest zawsze ciasno, podobnie wzdłuż Błoń. Dla niektórych to bariera nie do przeskoczenia ;-) Mam na przykład koleżankę, która jest anty-jordanowska, ponieważ kilka razy nie udało jej się w tych miejscach zaparkować, a należy do typu ludzi, którzy muszą koniecznie podjechać pod samą bramę. Dla nas nie ma problemu. Wychodzimy z założenia, że skoro jedziemy do parku by się bawić i ruszać na świeżym powietrzu to możemy również kawałek od samochodu podejść. Parkujemy na parkingu obok stadionu Wisły, a jeśli jest zajęty to na ul.Chodakowskiego lub odchodzących od niej bocznych uliczkach zawsze coś się znajdzie (dla mojej koleżanki jest to "bez sensu" bo "równie dobrze mogłaby zaparkować na rynku") . Zazwyczaj mamy ze sobą rower i jazda do parku to dodatkowa atrakcja, nie idziemy dłużej niż kwadrans.
Myślę, że będziemy stałymi bywalcami jeszcze przez długie lata :-)




i Piotruś maluszek w parku Jordana




kryzysy Piotrusiowe

$
0
0

Po pierwsze przechodzimy kryzys przedszkolny.
Od dwóch tygodni Piotrek rano ociąga się z wejściem do sali, kilka razy bardzo płakał i wymyśla historie typu gorączka, bolący brzuch i inne takie. W naszym przedszkolu przed śniadaniem dzieci bawią się w sali starszaków, tam myją ręce i idą na śniadanie. Z początku sądziłam, że problem tkwi w tym, że często spóźniamy się na "pociąg na śniadanie" i zaprowadzałam go bezpośrednio na jadalnię. W ostatnich dniach jednak bardzo się pilnowałam i niestety niezbyt to pomogło. Rok temu podczas adaptacji dla Piotrka problematyczny był właśnie fakt, że rozpoczyna dzień w obcej sali, nie chciał "iść do starszaków", ale to minęło. Teraz mamy nawrót i czasem jedna z jego wychowawczyń musi z nim rano spędzić trochę czasu sam na sam w sali średniaków zamiast śniadania. Znowu zaczął skarżyć się na Norberta. Norbert to ruchowo nadpobudliwy chłopczyk w grupie, który nie usiedzi spokojnie i często potrąca dzieci. Piotrek tego nie lubił, ale z czasem zaakceptował, że on nie robi tego złośliwie tylko taki już jest.  Teraz powtórka z rozrywki.
Rozmawiałam z psycholog przedszkolną i ona generalnie wiąże to zachowanie z dwoma faktami. Po pierwsze od sierpnia zmieniła się jedna z wychowawczyń. Piotrek ją zaakceptował i zachowuje się w stosunku do niej przyjaźnie, dzieci ją polubiły, ale mój syn jest nieśmiały z natury w takich sytuacjach i jeszcze trochę się jej wstydzi. Do tego jak mi doniesiono trochę walczył z nią o władze tzn. nie słuchał, sprawdzał na ile może sobie pozwolić i jak to on próbował ugrać jakieś ustępstwa dla siebie. Okazało się, że zasady pozostały takie same mimo, że pani inna i to go rozczarowało.
Poza tym wraz z mobilnością Tomka pojawiła się zazdrość o brata i mamę. Tomek stał się bardziej absorbujący. Już nie wystarczy posadzić go, dać mu zabawkę i zabawiać rozmową jednocześnie bawiąc się z Piotrkiem. Już nie jest tylko towarzyszem-obserwatorem, ale aktywnie włącza się do wspólnego życia. Sięga po zabawki brata, które zawsze są atrakcyjniejsze niż jego własne i Piotrek musi sobie to wszystko poukładać w głowie. Chwilowo zaprzestał czułości wobec Tomka. Nie ma wrogości, otwartej niechęci ale są próby zaanektowania mamy na własność i czasem ignorowanie Tomisia. Myślę, że to też dobija się na przedszkolu. Cóż takie życie. Trochę boję się tego, bo za chwilę w przedszkolu pojawią się nowe maluszki i we wrześniu będzie sporo płaczu w szatni rano i to się może udzielać, poza tym od września wracam do pracy na pełny etat a to oznacza, że w czwartki i piątki będę musiała Piotrka zawozić do przedszkola wcześniej niż do tej pory by zdążyć zawieźć potem Tomka do teściowej i dotrzeć do pracy na czas. Po pracy będzie odbierał go mąż, ale ze względów logistycznych po Tomka jechać będę ja co oznacza, że oni dotrą do domu ponad godzinę przed nami, a Piotrek źle znosi sytuacje gdy wychodzę z Tomkiem sama a on zostaje. Cały czas tkwi w nim ten mój pobyt z bratem w szpitalu i boi się, że zniknę na dłużej. Wiele rzeczy musi sobie w tej małej łepetynie poukładać.

kryzysy Tomisiowe + sypiące się zdrowie

$
0
0
Tomek przechodzi zdaje się skok rozwojowy. Nie śledzę zazwyczaj tych tabelek, ale tym razem zajrzałam i wiekowo by się zgadzało. Od trzech tygodni wieczorem mamy w domu cyrk. A my z Piotrkiem sypiemy się zdrowotnie i łapię z tego powodu doła.
Do tej pory Tomek nakarmiony zasypiał około 21 i spał do rana sporadycznie budząc się na mleko raz w nocy.  A teraz odkładam go, zasypia, po czym budzi się po pół godzinie i do mniej więcej północy przebudza się co 20 minut. Czasem chce mleka (tego nie ogarniam bo je w dzień naprawdę sporo), czasem possać smoka (tak musieliśmy wrócić do smoczka, nie było innej opcji), czasem próbuje w półśnie chwytać się szczebelków w łóżeczku i wstawać. Położony w naszym łóżku wspina się po nas, wbija palce w oczy, szarpie za włosy i prawdę powiedziawszy jesteśmy tym tak wykończeni, że wolimy kursować na zmianę do jego pokoju i siedzieć przy jego łóżeczku lub tulić go na kolanach. Do tego idą mu górne jedynki, są już naprawdę tuż tuż pod dziąsłem ale to tuż tuż też ciągnie się od 2-3 tygodni. W dzień Tomiś ma zazwyczaj dobry humor, wszystko jest w porządku, a w nocy dopóki nie zaśnie naprawdę głęboko odreagowuje nowe umiejętności. Jestem tym szczerze mówiąc wykończona. Ja wiem, że są dzieci, które śpią w ten sposób i wiele lat, ale mój starszy syn i Tomek do tej pory przyzwyczaili nas do innego trybu życia. Jestem przyznaję dość sfrustrowana tym, że nie mam już tych "wolnych" wieczorów - tzn tych 2-3 godzin, które przeznaczałam na pracę, tłumaczenia czy chwilę z mężem, tej chwili resetu od myślenia o dzieciach. Do tej pory planowałam dzień pod katem tych childfree godzin wieczorem. Mam sporo dodatkowych zleceń, które mogę zrobić tylko gdy chłopcy śpią no i i pracuję z doskoku - tu siądę na 10 minut do kompa, tutaj uda się na pół godziny, a zwykle na serio zabieram się do pracy po północy, kładę się spać około 2 i śpię cztery. Zaczyna się to odbijać na mojej odporności. Kąciki ust mi pękają, w gardle drapie. Ehhh ledwo pogoda zrobiła się jesienna wracają choróbska...
A Piotrek ma poczatki zapalenia płuc. Wczoraj odebralam rtg płuc i od razu pojechałam po niego do przedszkola i do pulmonologa przeczytawszy opis, dziś jeszcze kontrolnie pediatra. Na szczęście same początki. Antybiotyk i inhalacje. Podobno jest to ściśle powiązane ze spadkiem odporności na tle alergiczno-astmatycznym. 2 września mamy testy skórne. Brr. Wizja nakłuwania mu rączki i przekonywania by się nie drapał wydaje mi się aktualnie ponad siły. Zastanawiam się czy to ma sens, bo te testy podobno tak naprawdę wiarygodnie wychodza po 5 roku życia, więc Piotrkowi brakuje jeszcze niecałego roku ale chyba trzeba działać. Równolegle robimy mu diagnostykę laryngologiczną. Dzisiaj po południu laryngolog. W posiewie z nosa pojawiły się bakterie, mamy antybiogram, cytologi nosa zinterpretować sama  nie potrafię, ale widzę, że niektóre parametry są poza normami a na rtg zatok nosowych według opisu są zaciemnienia, więc wnioskuję, że są zatkane. Piotrek mówi znów głośno i tak jakby przez zatkany nos choć kataru nie ma zbyt wiele i śpi z zamkniętą buzią, nie chrapie. Bałam się czy znów nie zaczyna mu się gromadzić płyn w uszach. On nie miał zakładanych drenów przy okazji wycięcia migdałków ze względu na bardzo wąskie kanaliki słuchowe tylko nacinane błony bębenkowe. Na szczęście tympanometria wyszła idealnie i nawet nie nastąpił nawrót nadprodukcji woskowiny. To super wiadomość. Pani przeprowadzająca badanie zasugerowała alergię, podobno wtedy śluzówka jest rozpulchniona i dzieci w okresie nasilenia objawów gorzej słyszą nie ze względu na wadę słuchu tylko z powodu uczucia przytkania.
Mnie zaś tak żebyśmy się nie nudzili dwa tygodnie temu spuchło kolano. Ortopeda stwierdził zapalenie kaletki przedrzepkowej, przepisał lek przeciwzapalny, który nie pomógł. W wtorek byłam na nakłuwaniu i zamiast płynu popłynęła krew. Okazało się, że był to krwiak z jakiegoś starego urazu (żadnego sobie nie przypominam szczerze mówiąc). Nie wolno mi na tym kolanie klękać, co chwila sobie to przypominam gdy chcę przyklęknąć by asekurować Tomka na przykład. Piotrek niepocieszony, bo nie bardzo mogę jeździć z nim autkami po dywanie.
No i tak to się kręci. Tomek, odpukać, na razie zdrowy. Nie wiem co począć z Piotrkiem. Muszę iść do pracy w poniedziałek i wtorek i to od rana do późnego wieczora, muszę. Mamy wizytę ważnego gościa  - przedstawiciela naszego najważniejszego strategicznego dostawcy. Ja kilka rzeczy zawaliłam, podjęłam decyzje bez konsultacji, decyzje nie do odkręcenia. Jeśli będę przy rozmowach i na wieczornych kolacjach tak pokieruję rozmową by temat gładko zatuszować (mój szef nie zna zbyt dobrze angielskiego), jeśli nie to zastąpi mnie kolega, który od pewnego czasu kopie pode mną dołki i na pewno nie omieszka wszystkiego dokładnie tendencyjnie przetłumaczyć. Szef na dodatek jest już wyraźnie wkurzony, że pracuę tylko 3 dni w tygodni i są opóźnienia przez to, w zeszłym tygodniu kilkakrotnie się upewniał czy aby na 100% od września wracam na cały etat bo to ważne by stanowisko prawidłowo funkcjonowało bo zaczyna się sezon, ustawił wizytę tego gościa tak by wypadła w tych dniach, w których jestem. Rozumiecie  co chodzi. Taki lajf. Piotrek teoretycznie może chodzić do przedszkola,ale lepiej by został w domu tylko jak? Moja mam nie zaopiekuje się dwójką choć będzie wtedy w domu z Tomkiem, M nie może. Chyba będę błagała teściową by wzięła urolp....

kolejne atrakcje :-/

$
0
0
Po laryngologu. Piotrek ma zawalone zatoki. Trzeba je jak najszybciej udrożnić zanim zacznie się sezon infekcyjny bo będzie nieciekawie. Mamy skierowanie na 12 zabiegów inhalacji, tlenotrapii i naświetlania specjalną lampą. Zabiegi trzeba wykonywać w ciągu by to miało sens, najlepiej codziennie, najlepiej dwa razy dziennie. Jest to trochę nierealne logistycznie, bo to jest ok 45 minut jazdy samochodem łącznie z parkowaniem i dojściem (strefa i brak parkingu obok tego miejsca ergo wciskanie się gdzieś na chodniku - Kraków, Kraków, Kraków i jego uroki). Możemy jeździć albo na 7.30 albo na 18.30 (bo praca). Rano i tak się spóźnię troche do pracy bo choćbym stanęła na głowie nie zdążę odwieźć Piotrka do przedszkola czy domu i dojechać do biura na 9, po południu muszę sie pół godziny zwolnić by zdązyć na 17 do przedszkola (bo nie ma sensu by M odbierał go pół godziny wcześniej niż ja bym to zrobiła po to bym jechała po niego po domu, bliżej jest jechać prosto z przedszkola). Liczę na wyrozumialość pracodawcy.... Mąż rano nie ma za bardzo możliwości (pracuje od 7.30), po południu ustaliliśmy, że zajmie się Tomkiem gdy my pojedziemy na zabiegi (tak będzie lepiej bo Piotrek nie znosi inhalacji, trzeba go pilnować, przekonywać by siedział spokojnie z tym że domu inhalujemy się góra 10 minut, a tam trzeba będzie pół godziny. M nie ma w takich przypadkach tyle cierpliwości co ja - wypróbowane, przetestowane). Do tego jeszcze domowe inhalacje na zapalenie płuc rano i wieczorem.
W każdym razie najbliższe dwa tygodnie upłyną mi pod znakiem budzenia Piotrka przed 6 i poranków w biegu lub przekonywania go po przedszkolu, że jazda na zabieg to jest strasznie fajna sprawa.Tak ustawiłam telefonicznie te terminy zabiegów by były jak najbardziej w ciągu na miarę naszych możliwosci logistycznych bo to ważne by to zadziałały, jakoś damy radę.
Plan na najbliższy tydzień:
poniedziałek - inhalacje domowe, leki, praca, zwolnienie się, po Piotrka do domu (teściową ubłagałam by została z nim do środy), zabieg, powrót do domu, inhalacje, leki,  i na 21 na kolację służbową
wtorek - inhalacje, leki, od rana ważne rozmowy, usmiechanie się, zwiedzanie Krakowa, kolacja, powrót pewnie w nocy
środa - obudzić Potwora przed 6, szybko leki, inhalacje, zabieg, odstawić Piotra do domu i do pracy
czwartek i piątek będę korzystała z tego, że to ostatnie dni kiedy jeszcze nie pracuję więc na zabiegi pojedziemy i rano i wieczorem z tym że akurat w towarzystwie Tomka bo nie będzie już mojej mamy, a M wróci późno (mam nadzieję, ze Piotrek jakoś przywyknie, a Tomek pobawi się sam przez pół godziny gdzieś na podłodze), w międzyczasie podjechać do sądu złożyć wniosek  o odpis postanowienia bo już się uprawomocni
potem kolejny tydzień już praca na full
poniedzialek - praca, zabieg
wtorek - wstawanie przed 6, zabieg, do przedszkola, praca, zabieg
środa - wstawanko przed 6, praca
czwartek - odstawić Piotrka do przedszkola, Tomka do teściowej, przedszkole, potem zabeig, M po Tomka i w piątek tak samo

W międzyczasie pasowałoby wcisnąc jakoś ortopedę, bo znowu kolano mi spuchło, pewnie znów krwiak, najlepieje wtedy gdy M jest w domu bo tym razem boję się jechac z dziećmi. Nie wiem co mnie czeka tym razem. Ostatnio wielka strzykawka krwi. Tylko kiedy??????

Weekend

$
0
0

Weekend w wiekszosci przelezalam lub przesiedzialam na podlodze slaba jak kot. Czyms sie strulam. Nie mialam sily podniesc Tomka. W sobote pojechalismy w odwiedziny do tesciowej i tam doslownie padlam. Zasnelam na kilka godzin. M przez dwa dni prawie w100% zajmowal sie dziecmi. Dzis juz troche lepiej tylko spuchniete kolano szczypie. W sobote ortopeda, umowie tez jakis dalszy termin na NFZ, bo cos mi sie wydaje ze to dluzsza sprawa i nie damy rady na dluzsza mete udzwignac prywatnych wizyt.
Dzis pierwsze zabiegi Piotrka. Bylo OK. 10 min inhalacji, 10 min naswietlania i 10 min tlenoterapii. Ogladal bajki na laptopie tylko nudzil sie podczas naswietlan bo zapomnielismy okularow przeciwslonecznych i musial miec zamkniete oczy


7 rocznica

$
0
0
7 rocznica ślubu dzisiaj, kilkanaście dni temu 14 rocznica związku. 10 lat i 2 miesiące mieszkania razem, 3 miejsca zamieszkania, 2 dzieci. Takie statystyki.
Wiele wzlotów i upadków za nami, kilka poważniejszych kryzysów. Trzymamy się razem. Nadal lubię przypominać sobie jak się poznaliśmy, bo przydarzyło mi się to o czym piszą w "harlekinach". Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, od początku wiedziałam, że to będzie mój przyszły mąż. Nie było podchodów, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Spotkałam go na urodzinach koleżanki ze studiów i po prostu wiedziałam, choć nie rozmawialiśmy prawie w ogóle. Nieśmiała byłam. Potem grupowy wypad rowerowy za miast i wyjazd do Zakopanego. Drugiego dnia zostaliśmy parą. To był piękny dzień. Burza na Hali Gąsienicowej, przemoczone buty, błoto. Ehhh, piękne mam wspomnienia :-)
Dzisiaj są z nami dwa nasze klony. Kolejne spełnione marzenie. Jestem szczęściarą.
1 rocznica - nadal we dwoje, po przeprowadzce z kawalerki do większego wynajmowanego mieszkania, czekamy na pozwolenie na budowę
2 rocznica - ciągle we dwoje, budujemy dom
3 rocznica - dołączył do nas Piotruś, budujemy dom
4 rocznica - mieszkamy z Piotrusiem u mojej mamy, trwają gorączkowe przygotowania do przeprowadzki
5 rocznica - we troje mieszkamy w nowym domu
6 rocznica - czekamy na Tomisia
7 rocznica - jest na czworo
:-)

zabiegi, zabiegi, zabiegi i praca na full

$
0
0
Odbyliśmy już 10 zabiegów z zaplanowanych 12. Jeszcze tylko jutro i w piątek.
Jesteśmy już z Piotrkiem znudzeni i zmęczeni tym maratonem, wstawaniem przed 6, wracaniem do domu prosto na prysznic i spanie, ale damy radę jakoś. W zeszłym tygodniu nawet nie było najgorzej. To jest miłe miejsce, ciche i spokojne a zabiegi nie są uciążliwe - 10 minut inhalacji przy bajce z laptopa, 10 minut naświetlania i 10 minut tlenoterapii znowu przy bajce. Piotrek był chyba mile zaskoczony, że to nic strasznego, że miło i przyjemnie i wszystko było OK. W czwartek i piątek gdy towarzyszył nam Tomek w zasadzie mój udział ograniczał się do zabawiania juniora. Niestety w tym tygodniu górę wzięło zmęczenie i znużenie. Piotrek jęczy, że nie chce mu się jechać na zabiegi, zwłaszcza po południu bo rano gdy nie ma jeszcze strefy i mały ruch parkujemy przed przychodnią i załatwiamy sprawę szybko, zaś po południu musimy kawałek podejść z płatnego parkingu. Kręci się, wierci, majstruje przy maseczce, a najbardziej marudzi podczas naświetlań bo nie znosi takiego bezczynnego siedzenia z zamkniętymi oczami. Czytam mu wtedy książkę, ale to średnio pomaga. Wczoraj zaliczyliśmy kryzys. Młody rozpłakał się i w połowie inhalacji stwierdził, ze chce już iść do domu..... Mimo wszystko musimy iść za ciosem i jeszcze dwa dni się przemęczyć i zobaczymy czy konieczny będzie antybiotyk czy nie. Oby nie.
Weekend minął nam tak trochę bezbarwnie. Nie lubię takich weekendów. Rota, który krąży po okolicy i tydzień temu dopadł mnie, a kilka dni temu moja mamę tym razem zaatakował M i biedak nie bardzo nadawał się do życia. Z kolei ja w sobotę rano miałam wizytę u ortopedy i punkcję kolana. Jest już lepiej. Nadal spuchnięte, ale mniej i mniej boli. Być może czeka mnie jeszcze jedno odsysanie płynu, ale to już w późniejszym terminie i na fundusz. Po zabiegu kolano bardzo mnie bolało, M leżał z głową w misce, więc tkwiliśmy w domu. Dopiero pod wieczór gdy ból zelżał zapakowałam chłopców do auta i pojechaliśmy do Parku Jordana. Tam po raz pierwszy wypożyczyłam Piotrkowi elektryczne autko - chłopak cały przejęty i happy. Niedzielę zaś spędziłam w większości u teściów, bo kolano znów bolało, a M czuł się dalej nieciekawie. W planach było zakończenie wakacji w Wioskach Świata , no ale nie daliśmy rady. Mam nadzieję, że najbliższy weekend spędzimy jakoś ciekawiej, bo po takich jak ostatni jestem znużona i zniechęcona.
Od poniedziałku pracuję na pełny etat, a właściwie mam nadzieję, bo nie wiem czy dam radę przyjść do pracy jutro i w piątek - tym razem rota ma teściowa...Trochę kiepski początek biorąc pod uwagę, że w poniedziałek mam wolne ze względu na poradnię wcześniaczą Tomka dokładnie w środku dnia.....




przytłacza mnie

$
0
0
Czasem przytłacza mnie świadomość, że nie mogę tak po prostu wyjść. Wczoraj mialam ochotę rzucić wszystko i jechać wieczorem gdziekolwiek. Nie pojechałam, bo Piotrek mial łzy w oczach i nie chciał zostać z tatą, chciał bym utulila go do snu.
U mnie emocje są na wierzchu. Tak mam. Trudno mi je ukrywać . Są dni gdy potrzebuję chwili samotności by się uspokoić, są dni gdy łzy same płyną z oczu, a ja muszę się trzymać do wieczora dla moich dzieci. Uśmiechać na siłę, normalnie rozmawiać. Czasem nie mam rano psychicznie siły na kolejny dzień. Chcialabym zwinać się w kłebek i tak leżeć. Jednak wstaję i robię to co zawsze przez kilkanaście godzin.
Trochę jakbym nie miała prawa do końca być sobą. Nie mogę. Dla nich muszę być skałą i opoką.

mały GPS

$
0
0
Mam w życiu szczęście do facetów - łazików. Mój eks był geografem, mój mąż geodetą, a mój starszy syn ma talent do orientacji w terenie. Ja gubię się zawsze i wszędzie. Nie potrafię wyczuć kierunku, nie potrafię iść na azymut i mam zerową pamięć do twarzy, miejsc i szczegółów tras. Piotrek z kolei odziedziczył po tacie kompas w głowie. Po jednym przejechaniu jakieś trasy potrafi następnym razem bezbłędnie wskazać mi gdzie skręcić. Mało tego. Kilka razy zdarzyło się, ze jechałam na mojego wątpliwego "czuja" nieznanymi ulicami, a syn wiedząc gdzie zmierzamy wskazywał mi kierunek. Po prostu azymut. Mój mały GPS!

Classic Moto Show

$
0
0

Tak było w zeszłym roku. Tomek w brzuchu na ostatniej prostej, ja ledwo turlająca się w 8 mc.



A tak w tym roku. Syn mi wydoroślał, a brat zaczyna poznawać tajniki motoryzacji.










a czasem

$
0
0
to ja się cieszę, że ten czas płynie i Tomiś rośnie.
Bo ja generalnie wolę trochę starsze dzieci.
Takie 2-3 letnie. Niemowlęta generalnie mnie nudzą i, tak politycznie niepoprawnie powiem, moje dzieci w tym okresie też trochę. Zupełnie szczerze. Piotrek był słodziak, Tomek jest słodziak to fakt, ale wolę starsze dzieci. Niemowlęce zabawy mnie nie kręcą. Obsługa niemowlaka na dłuższą metę mnie nuży. I jestem zmęczona noszeniem Tomka, a noszę go dużo - z parteru na piętr, z piętra na parter, do garażu, z garażu. Dużo więcej niż Piotrka. Zmęczona jestem fizycznie tym, że on ciągle się wspina, chce wstawać a giba się strasznie, że nie usiedzi już spokojnie na kolanach tylko szarpie za włosy, za nos, za okulary. Chodzę po całym domu, robię różne rzeczy i co chwilę go podnoszę i przenoszę by mieć go w zasięgu wzroku. Serio już wolę biegać za nim.
 Do tego codzienne noszenie go do garażu i z garażu. Jeszcze dwie zimy noszenia, bo pamiętam, że dwuletni Piotrek jeszcze nie dawał rady wejść po śniegu i lodzie pod górę, choć też prawda, że wtedy nie mieliśmy wybrukowanej ścieżki i wspinaliśmy się po kamieniach, może Tomek będzie lepiej sobie radził.
Nie mogę się też doczekać progresu w kwestii drzemek. Moje dzieci potrzebują dużo snu. Niby fajnie, ale ma to drugą stronę medalu. Piotrek długo spal dwa razy dziennie, a raz dziennie nawet gdy miał ponad 3 lata. Nie raz pisałam jak to wszędzie targałam wózek parasolkę by się zdrzemnął w ciągu dnia jeśli akurat nie byliśmy w domu. Tomek na razie śpi dwa razy dziennie, a nawet trzy. Jedną drzemkę ma stałą ok 2-3h po obudzeniu się, pozostałe różnie, ale generalnie śpi dużo i często i bardzo tego potrzebuje. To jest spokojne pogodne dziecko o ile nie jest śpiące. Śpiący Tomiś, któremu nie zapewniono warunków do spania to horror. Płacz, marudzenie i rozpacz nie z tej ziemi. Najdłuższy okres czuwania, który do tej pory zaliczył trwał około 4h, ale w obcym otoczeniu atakowany dużą ilością bodźców męczy się dużo szybciej. Co to oznacza? Ano w zasadzie nie odwiedzamy znajomych w ich domach. Zapraszamy do nas lub umawiamy się na spacer. W domu gdy Tomek się zmęczy to gdzieś go położę i luz, na spacerze zaśnie wieziony wózkiem. W gościach jest problem. Niedawno gościliśmy u znajomych, którzy mają 3-letnią córkę i 2 pokoje. Małgosia z Piotrkiem fajnie się bawili w jednym pokoju, my siedzieliśmy w drugim, a potem Tomek zaczął trzeć oczka, marudzić i nie miałam co z nim począć. To już nie jest maluszek, którego można położyć gdzie bądź w nosidełku albo pobujać w wózku i zaśnie. Nie było możliwości bym położyła się z małym na jakimś łóżku, wyciszyła go i ululała - było gwarno i głośno. Skończyło się na tym, że ja zostałam a tata wyszedł z Tomkiem na spacer i godzinę krążył z nim w wózku po osiedlu by odpoczął. Niedługo aura przestanie sprzyjać wspólnym długim spacerom niestety. Czekam z utęsknieniem, aż Tomek przerzuci się na jedną konkretną drzemkę by jakoś sensownie dzień zaplanować, bo póki co jest porwany na kawałki i to utrudnia "życie towarzyskie"
 Przy Piotrku wpadałam w lekkie doły i zniechęcenie bo miałam absurdalne wizje, że to będzie trwało wiecznie. Dziś podchodzę do sprawy na znacznie większym luzie, bo wiem, że nie będzie.
Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać takiego trochę większego Tomka. Nawet buntu dwulatka.  Wiem, że to wszystko wbrew idei carpe diem, ale tak mam.
A za 2-3 lata koniec z wózkami i pieluchami.

młody inżynier w elektrociepłowni, schodki i twarda woda

$
0
0
Dzisiaj dzieciaki miały używanie. Tomek cieszył się kilkoma godzinami z tatą na wyłączność (tata to naczelny klaun rodzinny, dużo zabawniejszy od mamy), a ja z Piotrkiem wybraliśmy się na dzień otwarty w krakowskiej elektrociepłowni.

Najpierw jednak pochwalę się dwoma nowymi nabytkami. W zeszłym tygodniu po dwóch latach debat i zastanawiania się zainstalowano nam centralny zmiękczacz wody. Wodę mamy bardzo twardą, zawapnioną i baliśmy się o ciągłe naprawy urządzeń domowych, a zwłaszcza kotła. Druga sprawa to schodki, które mają prowadzić na górę skarpy, na której stoi nasz dom. Zaczynają one powoli nabierać realnych kształtów. Gotowa jest już dolna betonowa część, a M z teściem wymierzyli, wycięli i zabejcowali drewniane stopnie, które zamontowane zostaną w dalszej części. Nareszcie będzie można wygodniej wejść na górną część działki, a warto ponieważ rozciąga się stamtąd obłędny widok na okolice, rosną tam grzyby, posadziliśmy tam drzewka owocowe, kwitnie pigwowiec. Może nie jest to teren do zabaw dla małych dzieci bo łąka jest spadzista, ale w przyszłości będzie to miłe miejsce do wylegiwania się na kocyku z dala od zgiełku samochodów.
Wracając zaś do elektrociepłowni to była to już druga elektrownia, którą Piotrek zwiedził. Pierwszą była elektrownia wodna w Niedzicy. Ciekawe, że tam obowiązywał absolutny zakaz robienia zdjęć, ba - wszystko musieliśmy zostawić w depozycie, a tutaj nikt na to nie zwracał uwagi, choć mechanizmy podobne. Piotrek zachwycony (ja pod koniec trochę już nudzona). On lubi takie industrialne klimaty. Taki już jest. Takie zoo na przykład owszem podoba mu się, owszem poogląda zwierzaki, ale żeby w zachwyt i ekscytację z tego powodu wpadać to absolutnie nie. To jest młody mechanik i inżynier - samochody, mechanizmy, turbiny, rury to jest to. Dla mnie był to drugi raz w tej elektrociepłowni. Lata temu jeszcze przed ślubem zwiedziliśmy ją z M również w czasie dni otwartych. Kolejna w kolejce jest huta, w której również byliśmy, a teraz kolej by pokazać ją Piotrowi.
 Atrakcje dla dzieci przed wejściem - super sprawa, bo zainteresowanie było tak duże, że na wejście naszej grupy musieliśmy czekać godzinę













podwójne rodzicielstwo i relacje braterskie - kolejny level

$
0
0

Nasze życie rodzinne nabrało nowej jakości, a to za sprawą mobilności Tomka, która przewróciła codzienność do góry nogami, a starszego brata postawiła w zupełnie nowej dla niego sytuacji.
Wszyscy musimy powoli się w tym wszystkim odnaleźć, na razie w domu panuje cyrk na kółkach.
Tomek już od pewnego czasu przemieszczał się po domu na zasadzie suwania się na siedząco na pupie, ale raczej powoli, na niewielkie odległości, a przede wszystkim dużo bardziej interesowała go pozycja pionowa. Wspinał się i czepiał wszystkiego przede wszystkim. Aktualnie ten temat poszedł w odstawkę (z Piotrkiem było identycznie), ponieważ Tomiś zafascynowany jest nową umiejętnością. Jakiś tydzień temu to suwanie na pupie przybrało na intensywności, Tomek zaczął przemieszczać się dużo sprawniej i szybciej a wczoraj późnym wieczorem - VOILA zaczął raczkować :-)))))))))  W podobnym czasie co starszy brat. Piotrkowi brakowało tygodnia do skończonych 11 miesięcy, Tomkowi 11 miesięcy stuknęło w poniedziałek. Obaj mieli nie raczkować, nawet zdaniem neurologów. Późno? Wiem, że późno, ale jak widać takie geny, bo mój szwagranek też ruszył w tym wieku. Bardzo się cieszę, bo wiem jakie raczkowanie jest ważne w rozwoju dziecka. Jeśli Tomek pierwsze kroki postawi też w tym samym wieku co brat to zacznie tuptać w okolicach Bożego Narodzenia.
W każdym bądź razie mamy w domu czterolatka i mobilnego niemowlaka, który nabiera z każdym dniem prędkości. Dla mnie oznacza to, że nie jestem w stanie w tym momencie praktycznie NIC zrobić w domu gdy Tomek jest na chodzie, a gdy obaj to już w ogóle nie ma mowy. Na razie żegnaj herbatko z gazetką z dziecięciem bawiącym się klockami na podłodze. Muszę się przyzwyczaić, że przez najbliższy pewnie rok z hakiem tak będzie, a przywykłam przez ostatnie 1.5 roku, że wiele rzeczy robiłam z Piotrkiem i Tomkiem, odetchnęłam odrobinę po sławetnym buncie dwulatka w wykonaniu Piotrka. Nie ma mowy o jakimś większym gotowaniu bo Młodzież ucieka mi z kuchni, a w krzesełku za długo nie chce siedzieć, prasować się przy nim nie da, no generalnie nie można spuścić go z oka choćby ze względu na schody. Przy Piotrku mieliśmy bramki. U nas możliwe są tylko bramki mocowane zawiasem do tralek i oryginalne są drogie. Nie stać nas taki wydatek x 3. M skonstruował więc własne bramki, które owszem zdawały egzamin, bo trzymały się na mocno naciągniętych gumach, których dziecko nie było w stanie pociągnąć. Ciągłe ich otwieranie i zamykanie przez nas jednak sprawiło, że tralki się poluzowały i konieczna była naprawa. Teraz to nie wchodzi w grę, bo Piotrek biega po całym domu, szarpałby je i sytuacja by się powtórzyła. Zagradzamy krzesłami i przede wszystkim nie spuszczamy Tomka z oczu. Gdy muszę iść do toalety biorę go teraz ze sobą. Plecy mi wysiadają przez to ciągłe przenoszenie. Za 2 lata idę na jakąś rehabilitację chyba :-) Piotrka aż tak nie nosiłam, bo mieszkaliśmy w mniejszym mieszkaniu i łatwiej było mi odgrodzić mu bezpieczną przestrzeń życiową.
 Dla Piotrka mobilny brat to też prawdziwa rewolucja. Jego stosunek do brata obecnie oscyluje między opiekuńczością, a zniecierpliwieniem i rozczarowaniem, że Młody jest jeszcze taki głupiutki i nie potrafi bawić się z nim tak jak on by chciał. Głaszcze go, karmi, troszczy się o niego, a za chwilę zniecierpliwiony zbiera swoje zabawki i przenosi jak najdalej od Tomisia i denerwuje się gdy ten niestrudzenie podąża za nim krok w krok i wszystko chce dotknąć, zbadać i polizać. Taka sytuacja trwa od kilku dni i jeszcze sobie tego nie poukładał w głowie. Rozmawiamy z nim, tłumaczymy. Nie ma możliwości by w naszym dużym domu zabawki Piotrka znajdowały się tylko w jego pokoju, więc staramy się wypracować jakiś modus viveni np. by Geomagami, które mają małe kulki bawił się tylko w sowim pokoju przy zamkniętych drzwiach. Trzeba będzie ustalić jakieś nowe zasady. Na razie biegam z obłędem w oczach po domu i usiłuję się jakoś w nowej rzeczywistości odnaleźć. Doświadczone multimamy  - macie jakiś sprawdzone patenty???????
Tutaj Tomcio dumny i blady. Cały tata z oczami mamy.


papużki nierozłączki czyli o przestrzeni w związku

$
0
0
Wspominałam już kiedyś o mojej potrzebie przestrzeni w życiu, w związku. TU konkretnie.


W naszym małżeństwie jest dużo przestrzeni. Nie czujemy potrzeby robienia wszystkiego razem. Czasem się zastanawiam czy jesteśmy aż tak bardzo nietypowi? Dziwią mnie niektóre zachowania naszych sparowanych znajomych i zastanawiam się  czy dziwią tylko mnie?
Przykłady.
Jeżeli mój mąż wyjeżdżał lub nie miał czasu, a miałam możliwość ruszyć się gdzieś z dzieckiem to po prostu jechałam sama z Piotrkiem. Jeździliśmy razem na wystawy, place zabaw, do muzeów i w inne ciekawe miejsca, do znajomych jeśli byliśmy zaproszeni. Wręcz zawsze wiedząc, że czeka mnie weekend z Piotrkiem bez męża szukałam w necie ciekawych możliwości spędzenia czasu i cieszyłam się jeśli ktoś miał ochotę się spotkać - zawsze to dla niego jakaś rozrywka, a jak wiadomo nie ma nic gorszego niż znudzone dziecko w domu. Oczywiście czasem było to trudne pod względem fizycznym bo sama musiałam pchać wózek i dźwigać plecaczek z prowiantem etc ale nie przyszłoby mi do głowy rezygnować z jakiejś fajnej opcji tylko dlatego, że mąż nie może z nami pojechać. Kiedy Piotrek miał 2 lata i musiałam wziąć urlop, a mąż nie bardzo mógł w tym samym czasie to po prostu zawiózł nas do Zakopanego i radziłam sobie tam z młodym lepiej lub gorzej sama, a on przyjechał na długi weekend. Nie było lekko i szkoda, że nie mógł być z nami cały czas, ale do głowy by mi nie przyszłoby nam siedzieć w młodym w Krakowie i zmarnować w ten sposób wolne tylko dlatego, że tata musi pracować. Tymczasem często umawiając się z dzieciatymi znajomymi słyszę "w ten weekend to raczej nie wpadniemy bo Leszek wyjeżdza", "też byśmy się wybrali do zoo z Wami  ale K ma zajęcia w szkole". Tak jakby w momencie wejścia w stały związek babka nagle traciła całą samodzielność, które wcześniej była oczywistością. Przepraszam, ale ja tego w ogóle nie pojmuję. Co z tego, że wyjeżdża? To z tego powodu będziesz kobieto siedzieć w domu lub w najlepszym razie wyjdziesz z dzieckiem tylko na pobliski placyk? Przecież masz prawo jazdy, samochód, jeździsz na co dzień, fotelik można przepiąć. Masz dwie ręce i dwie nogi, dziecko czy wózek nie waży 60 kg.
Dla mnie to jakaś totalna abstrakcja.OK rozumiem, że przy więcej niż jednym dziecku czasem jest to trudne, sama nie wybrałabym się w tym momencie sama dalej z chłopcami na wakacje, ale akurat znajomi o których piszę, mają jedynaków. Nie znam zresztą osobiście nikogo, kto miałby więcej niż dwójkę dzieci, a zazwyczaj tylko jedno, wiec nie wypowiadam się o mamach trójki lub więcej - wiem, że w takim przypadku jedna osoba zwyczajnie może nie dać rady, ale z jednym spokojnie, a z dwójką w codziennych sytuacjach też można funkcjonować (no jak wspomniałam nie piszę o wakacjach gdzieś dalej samej z dwójką maluchów, ale o codziennych sprawach)
Nasi sąsiedzi na przykład. Jacek był chory, więc z góry zakładali, że jakiekolwiek spotkanie odpada (a dodam, że był odseparowany kompletnie od nich by ich nie zarazić). Przyjdą bardzo chętnie ale w trójkę. 
????????????
Koleżanka po ślubie zmieniła a raczej zmienili konto e-mailowe. na wspólne. Bo tak wygodniej. I ja przestałam go używać, bo dla mnie oni nadal są osobnymi ludźmi choć parą i są sprawy, o których chce porozmawiać z nimi obojgiem, a są też takie, które kieruje tylko do jednego z nich.
Nie ma dla mnie problemu by mój mąż wyjechał na weekend w góry. Wściekłabym się gdyby robił to co tydzień zostawiając mnie z dziećmi, ale nie czuję się źle gdy chce spędzić dwa dni samotnie lub w gronie górskich kumpli. Kiedy tylko Tomek odrobinę podrośnie na 100% wybiorę się na 2-3 dni w góry sama lub z koleżanką. 
Kiedy rok temu byliśmy nad morzem tak organizowaliśmy opiekę nad Piotrkiem by każde z nas miało trochę czasu dla siebie - mąż poszedł na długi spacer brzegiem morza i ja też się wyrwałam.
W przychodniach gdzie bywam z dziećmi widuję bardzo dużo par. Matka zabawia dziecko, a ojciec służy chyba tylko do podawania potrzebnych rzeczy i pchania wózka. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy prosić męża by brał wolne w pracy po to by towarzyszyć nam na szczepieniu. Po co? Przecież to żadna filozofia pojechać, załatwić, zabawić dziecko i wrócić. Jestem dużą dziewczynką, mam dwie ręce i spokojnie dam sobie radę. Z dwójka jest trudniej ale też daję radę. Urlop rzecz cenna, skoro jestem sama w stanie sobie poradzić lepiej zachować go po to by milej spędzić wspólnie czas, gdzieś pojechać lub na awaryjną sytuację typu choroba babci i konieczność zostanie z dzieckiem w domu.
Zresztą ja już tak mam, że lubię wiedzieć, że sama sobie poradzę i czuję dyskomfort gdy wiem, że nie. Dlatego źle psychicznie znosiłam końcówkę ciąży, gdy byłam w pewnym stopniu uzależniona od innych i czekam aż będę  stanie SAMA wybrać sie z chłopcami na basen czy nad jezioro, bo to na razie technicznie niemożliwe.
Serio, czasem mam wrażenie, że jestem otoczona papużkami nierozłączkami lub kobietami, którym po ślubie czy nawet i bez wygodnie jest udawać, że same sobie nie poradzą.

idzie jesień drogi rozkopane, czyli jak nasza logistyka codzienna ledwo dycha

$
0
0
Jak co roku jesienią z impetem ruszają w Krakowie roboty drogowe. Jak co roku wkurza mnie to niemiłosiernie, bo naprawdę nie pojmuję dlaczego nie można zabrać się za remonty od razu na wiosnę, albo starać się większość prac przeprowadzić latem gdy nie ma studentów i aut na ulicach mniej. Zamiast tego prace ruszają w 2 połowie września, a w naszym klimacie wiadomo, że śnieg i mróz w październiku nie jest niczym dziwnym. Jak co roku wiele prac zostanie przerwanych w połowie ze względu na warunki atmosferyczne, a ulice pozostaną rozkopane lub prowizorycznie zalepione do wiosny, no w najlepszym razie coś będzie się próbować sztukować zimą - czytaj mijanki i objazdy akurat w tej i tak gorszej porze roku. Nasza logistyka codzienna właśnie mocno się z tego powodu pokomplikowała.

To jest tak. Piotrek chodzi do przedszkola, a Tomkiem od poniedziałku do środy opiekuje się moja mama, a w czwartki i piątki teściowa. Mój mąż choćby stanął na rzęsach nie da rady zawieźć Piotrka rano do przedszkola, ponieważ zaczyna pracę o 7.30. Nawet gdyby go odstawił od razu gdy przedszkole jest otwierane czyli na 7 nie zdąży do biura bo potrzebuje na dojazd 45-50 min. Poranna organizacja należy więc do mnie, bo ja pracuję od 9.00 do 17.00. Przedszkole niestety też jest czynne do 17.00, więc Piotrka odbiera mąż, a jeśli czasem nie może to wtedy ja urywam się z pracy i jestem tam na styk o 17. Do tej pory wystarczyło, że wyszłam z biura o 16.40 i zdążałam, zimą musiałabym o 16.30. Bo miałam świetny dojazd, haha! Mogłam sobie na to pozwolić bo po pierwsze to nie było jakieś wielkie zwalnianie się, po drugie zazwyczaj docierałam do pracy kwadrans przed 9 i szef o tym wie. Na szczęście jest dość elastyczny pod tym względem Ale to wszystko przed rozpoczęciem remontów.
Moja mama mieszka na drugim końcu miasta i nie ma prawa jazdy. Przyjeżdża do nas w poniedziałek rano i zostaje na dwie noce.W poniedziałki odwożę Piotrka do przedszkola w towarzystwie Tomka, mama przyjeżdża autobusem na pętlę autobusową obok przedszkola i tam się spotykamy, zawożę ją z Tomkiem do domu i wyruszam do pracy. Mogłabym pojechać po nią obwodnica, autem w obie strony zajęłoby mi to około godziny, ale musiałabym wyjechać z dziećmi z domu około 7 czyli strasznie wcześnie je budzić. Dlatego przyjeżdża sama autobusem, na szczęście wsiada na pętli i zawsze ma miejsce siedzące.
We wtorki i środy luz - rano szykuję tylko Piotrka, bo Tomek zostaje w domu z babcią.
Poniedziałki, wtorki i środy powrót z pracy też luz bo nawet jeśli muszę odebrać Piotrka to jadę tylko po niego i do domu
Czwartki i piątki są bardziej skomplikowane, bo rano znowu muszę wyszykować dwójkę, zawożę Piotrka do przedszkola, potem Tomka do teściowej i jadę do pracy, po południu jadę po Tomka. M nie zdąży odebrać Tomka jadąc po Piotrka, a w odwrotnej kolejności byłoby to centralne cofanie się i dublowanie trasy, więc czekają aż my wrócimy do domu. Tak jest ekonomiczniej.
Wszystko było cacy przez te kilka miesięcy od maja. Z przedszkola do pracy jechałam kwadrans taką drogą skrótem przez Rudawę, bez żadnych świateł po drodze, bez korków, na dodatek malowniczo bo to taka dość wiejska okolica. Dużo drzew, górki. Miło. Po drodze jest przejazd kolejowy i mostek z jednym pasem i to było jedyne utrudnienie, bo z powrotem czasem musiałam chwilę poczekać by ustąpić pierwszeństwa. Do teściowej jechałam też skrótem przez wieś, wyjeżdżałam na powiatówkę, wracałam tę sama trasą i ponownie wskakiwałam na trasę przedszkole-praca. Bezproblemowo.
Wczoraj zamknęli przejazd kolejowy na mojej trasie z przedszkola do pracy, ergo całą drogę. Wiedziałam, że są takie plany, ale nawet rano gdy tamtędy jechałam nie było żadnych znaków, mój mąż naciął się wracając. Twierdzą, że na minimum 2 miesiące, więc liczę się z tym, że do wiosny. Teraz mam do wyboru jechać około 40 minut innym przejazdem przez Rudawę, gdzie też jest wąska droga, na środku wielka dziura, z którą nikt nic nie robi, mijanka i akurat na trasie powrotnej jest ustępowanie pierwszeństwa bez żadnej sygnalizacji ani osoby kierującej ruchem. Korek i nerwy. Albo jechać wieeeeeelkim kołem przez obwodnicę de facto też z 40 min. Tak czy inaczej kiszka, bo żeby awaryjnie odebrać Piotrka muszę wybiec z pracy o 16.15 a zimą doliczając skrobanie auta i rozgrzewanie o 16.00. Godzina zwalniania się. Żeby mieć taką opcję awaryjną kilka razy w miesiącu muszę starać się we wtorki i sody przyjeżdżać do pracy na 8 czyli dużo wcześniej zawozić Piotrka do przedszkola. Żeby było śmieszniej zamknęli tez drogę przez wieś, którą jechałam do teściowej, teraz jadę przez miasto, a na trasie remontowany jest wiadukt - zwężenie z 3 do 1 pasa i korek na przynajmniej kwadrans. Wszystko na raz. Oszaleć można.
Odpowiadając na ewentualne pytania - nie nie mogę skorzystać z komunikacji miejskiej ponieważ:
1. Autobusy do nas kursują rzadko, a żeby dotrzeć MPK do pracy muszę cofnąć się  sporo do miasta i przesiąść, nie ma bezpośredniego połączenia między tymi dwoma kawałkami Krakowa, ponieważ pomiędzy nimi płynie rzeczka Rudawa, która przecinają jedynie małe mostki i prowadzą do nich wąskie drogi, więc nie kursują tamtędy żądne autobusy - zakleszczyłyby się na pewnych odcinkach. Mimo wszelkich udogodnień autem dotrę gdzie muszę najszybciej.
2. Połączenie autobusowe do teściowej i z powrotem - jak wyżej
3. Rowerem z dzieckiem jechać nie mam zamiaru, próbowałam, ale dla mnie Piotrek jest za ciężki i nie czuję się stabilnie, poza tym duży kawałek musiałabym jechać drogą bez pobocza i się boję. Rowerem z dwójką dzieci tym bardziej nigdzie się nie wybiorę ;-)))))))))))))
Ehhhhh

"Czy mogę pogłaskać psa?" - Bezpieczne dziecko

$
0
0
Niedawno w bibliotece wpadła mi w ręce ciekawa moim zdaniem pozycja. "Czy mogę pogłaskać psa" autorstwa Elżbiety Zubrzyckiej. Jest to seria Bezpieczne dziecko - poznaj, zanim zaufasz, Gdańskie Wydawnictwa Pedagogiczne.


Zwierzęta bardzo lubię, ale nigdy im do końca nie ufam. Zwłaszcza psom. Po części dlatego, że w naszym domu nigdy psów nie było, nie znamy osobiście nikogo kto go ma. Doświadczenie mam z kotami, ale nawet tutaj jestem ostrożna. Kiedy żył mój kot (tzn. kot mieszkający u mojej mamy) zawsze bardzo uważałam na Piotrka gdy się z nim bawił. Ja sama mam trochę traumatyczne wspomnienia, bo w dzieciństwie ugryzł mnie w nos pies i to nie jakiś obcy agresywny zwierzak tylko mały pudel, który mnie znał, z którym się bawiłam i szalałam. Niestety akurat wtedy nie miał ochoty na zabawę, może pochyliłam się nad nim zbyt nisko, może wykonałam jakiś ruch, który go zaniepokoił. W każdym razie szczęśliwie, że skończyło się na czubku nosa.
Piotrka od małego uczulałam, że nie wolno podchodzić do psów na spacerach samemu, zawsze z rodzicami lub babcią, że nie wolno ich głaskać bez zapytania właściciela czy zwierzak nie jest agresywny i lubi dzieci.  Ta książeczka w fajny sposób porusza tę tematykę.
W tej serii ukazały się jeszcze:
Bezpieczne dziecko - co każde dziecko powinno wiedzieć - "Powiedz komuś"
Bezpieczne dziecko - prawo dziecka do mówienia nie - "Nie lubię łaskotek"
Dla trochę starszych dzieci jest:
"Śmierdzący ser" (jak się bronić przed przemocą w szkole)
"Słup soli" (jak powstrzymać szkolnych dręczycieli)
Kilka fragmentów z książki:
 "Niektórzy dorośli kochają swoje pieski. Te psy lubią, by je głaskać i pieścić."
 "Niektórzy dorośli źle traktują swoje psy. Te pieski boją się człowieka"
 "Czasem te pieski, które kochają dzieci i lubią pieszczoty coś boli. A wtedy bardzo nie chcą, aby je dotykać."
"Którego pieska możesz pogłaskać?"
 "Żadnego! Niezależnie od tego jak wygląda. Skoro nie znasz go dobrze, to nie wiesz, czy lubi dzieci, nie wiesz, czy się ich nie boi, nie wiesz, czy lubi głaskanie."
 "Jeśli dobrze nie znasz pieska ani on ciebie dobrze nie zna, zapytaj właściciela, bo on o tym piesku wszystko wie."
"I wtedy, pod kontrolą dorosłego, pogłaszcz pieska. Spokojnie. Pewnie. Nie wymachuj mu przed nosem rękami ani żadnymi przedmiotami."
 "Zawsze zanim zaczniesz zabawę ze zwierzęciem, przyjrzyj mu się czy i ono ma na to ochotę. Może przecież być śpiące, zmęczone, może boleć je brzuszek."

weekendowo piknikowo targowo czyli ostatni weekend września

$
0
0
Już październik. Tymczasem relacja z ostatniego weekendu wrześniowego.
Sobota to przedszkolny piknik "Dzień Rumianego Jabłuszka" i zawody drużynowe, w których nasza drużyna zdobyła srebrny medal. Powyżej dumny Piotr prezentuje trofeum. Teściowa zrobiła nam ogromną przysługę. Przyjechała rano i została z Tomkiem, więc my mogliśmy spokojnie z Piotrkiem wybrać się na piknik. Bardzo fajnie, bo zaczynał się o 10.00, a Tomek przed południem śpi konkretnie, przed naszym wyjściem już bardzo marudził, a piknik z powodu deszczu odbywał się we wnętrzach. Gwar, tłum - no nie ma szans by miał dobry humor w takich warunkach i jedno z nas musiałoby z nim wyjść, a zabawy były drużynowe. Piotrek na początku nafochowany, tzn. fochem pokrywał onieśmielenie jak to on, nawet nie chciał za bardzo podejść do swoich pań, ale potem mu przeszło. Jednak w lekcji zumby nie chciał uczestniczyć. Za dużo ludzi w sali gimnastycznej, za głośno. Ominęła nas także pokazowa lekcja języka hiszpańskiego na koniec, by był już bardzo zmęczony nadmiarem wrażeń i prosił by wracać do domu.
 Degustacja wypieków konkursowych
 Jabłkowe stempelki
 Jedzenie jabłka na sznurku
 Konkurencja, która najbardziej przypadła Piotrkowi do gustu. Nadziewanie jabłek różnymi smakowitościami. Jabłka potem powędrowały do pieca i odbierane były w ładnie zapakowanych i podpisanych paczuszkach przy wyjściu.
Niedziela dla odmiany przywitała nas piękną pogodą. Kilka godzin spędziliśmy w szkole taty, a mianowicie
To właśnie tam odbywały się Małopolskie Targi Żywności. Piotrka zafascynował ul doświadczalny i teraz upiera się, że na Mikołaja chciałby otrzymać właśnie ul. Spędził przy nim sporo czasu, a potem w ramach obiadu spałaszowaliśmy pyszne pierogi.
 Przy okazji to co Piotr uwielbia, czyli wieeeeeelkie maszyny.
 I Junior
Planowaliśmy spacer po krótkim odpoczynku w domu, ale Piotrek niespodziewanie usnął na kanapie w salonie i spał prawie 3 godziny. Martwiłam się, czy nie wykluwa się jakaś choroba, ale póki co wszystko OK. Resztę dnia spędziliśmy więc leniwie w domu i na tarasie.
Piotrek być może zostanie judoką;-) Zobaczymy. Tydzień temu w przedszkolu odbyła się lekcja pokazowa, w której uczestniczyłam. Piotrek wykonywał wszystkie polecenia i wyglądał na zadowolonego, ale po zajęciach stwierdził, że na judo nie chce chodzić, bo jest za głośno. Myślę, że zniechęcił go tłum bo w lekcji pokazowej brało udział dużo dzieci (więcej niż normalnie w grupie), na dodatek na sali gimnastycznej siedzieli jeszcze rodzice. Pierwsza lekcja w ramach kursu odbyła się wczoraj i jeszcze rano w przedszkolu upewniałam się, czy aby na pewno nie chce bym go zapisała. Nie i nie. M odebrał go po południu i dowiedział się, że Piotrek okropnie rozpaczał, że nie mógł iść na zajęcia z kolegami z grupy. Od wczoraj jęczał, że jednak chce chodzić na to judo, więc dziś rano wyprosiłam u trenera by go dopisał do grupy, mimo że teoretycznie była już zamknięta. Zapłaciłam składkę za październik i zobaczymy, czy mu starczy zapału. Chciałabym by mu się spodobało, bo uważam, że to fajny sport, na zajęciach nauczyłby się m.in. bezpiecznego upadania i przyszłościowo mam nadzieję, że zyska trochę pewności siebie. Piotrek jest nieśmiały (choć nie zawsze objawia się to z taką samą intensywnością) i kiepsko znosi nowe środowisko, jest niski i drobny i boję się, że w szkole dzieciaki mogą mu dokuczać z powodu wzrostu i wady wymowy (o ile do tego czasu nie uda się nam tego ćwiczeniami skorygować). Fajnie by umiał coś czego inne dzieci nie umieją.
Powoli przygotowujemy się do 1 urodzin Tomasza :-)

Viewing all 352 articles
Browse latest View live