Jak co roku jesienią z impetem ruszają w Krakowie roboty drogowe. Jak co roku wkurza mnie to niemiłosiernie, bo naprawdę nie pojmuję dlaczego nie można zabrać się za remonty od razu na wiosnę, albo starać się większość prac przeprowadzić latem gdy nie ma studentów i aut na ulicach mniej. Zamiast tego prace ruszają w 2 połowie września, a w naszym klimacie wiadomo, że śnieg i mróz w październiku nie jest niczym dziwnym. Jak co roku wiele prac zostanie przerwanych w połowie ze względu na warunki atmosferyczne, a ulice pozostaną rozkopane lub prowizorycznie zalepione do wiosny, no w najlepszym razie coś będzie się próbować sztukować zimą - czytaj mijanki i objazdy akurat w tej i tak gorszej porze roku. Nasza logistyka codzienna właśnie mocno się z tego powodu pokomplikowała.
To jest tak. Piotrek chodzi do przedszkola, a Tomkiem od poniedziałku do środy opiekuje się moja mama, a w czwartki i piątki teściowa. Mój mąż choćby stanął na rzęsach nie da rady zawieźć Piotrka rano do przedszkola, ponieważ zaczyna pracę o 7.30. Nawet gdyby go odstawił od razu gdy przedszkole jest otwierane czyli na 7 nie zdąży do biura bo potrzebuje na dojazd 45-50 min. Poranna organizacja należy więc do mnie, bo ja pracuję od 9.00 do 17.00. Przedszkole niestety też jest czynne do 17.00, więc Piotrka odbiera mąż, a jeśli czasem nie może to wtedy ja urywam się z pracy i jestem tam na styk o 17. Do tej pory wystarczyło, że wyszłam z biura o 16.40 i zdążałam, zimą musiałabym o 16.30. Bo miałam świetny dojazd, haha! Mogłam sobie na to pozwolić bo po pierwsze to nie było jakieś wielkie zwalnianie się, po drugie zazwyczaj docierałam do pracy kwadrans przed 9 i szef o tym wie. Na szczęście jest dość elastyczny pod tym względem Ale to wszystko przed rozpoczęciem remontów.
Moja mama mieszka na drugim końcu miasta i nie ma prawa jazdy. Przyjeżdża do nas w poniedziałek rano i zostaje na dwie noce.W poniedziałki odwożę Piotrka do przedszkola w towarzystwie Tomka, mama przyjeżdża autobusem na pętlę autobusową obok przedszkola i tam się spotykamy, zawożę ją z Tomkiem do domu i wyruszam do pracy. Mogłabym pojechać po nią obwodnica, autem w obie strony zajęłoby mi to około godziny, ale musiałabym wyjechać z dziećmi z domu około 7 czyli strasznie wcześnie je budzić. Dlatego przyjeżdża sama autobusem, na szczęście wsiada na pętli i zawsze ma miejsce siedzące.
We wtorki i środy luz - rano szykuję tylko Piotrka, bo Tomek zostaje w domu z babcią.
Poniedziałki, wtorki i środy powrót z pracy też luz bo nawet jeśli muszę odebrać Piotrka to jadę tylko po niego i do domu
Czwartki i piątki są bardziej skomplikowane, bo rano znowu muszę wyszykować dwójkę, zawożę Piotrka do przedszkola, potem Tomka do teściowej i jadę do pracy, po południu jadę po Tomka. M nie zdąży odebrać Tomka jadąc po Piotrka, a w odwrotnej kolejności byłoby to centralne cofanie się i dublowanie trasy, więc czekają aż my wrócimy do domu. Tak jest ekonomiczniej.
Wszystko było cacy przez te kilka miesięcy od maja. Z przedszkola do pracy jechałam kwadrans taką drogą skrótem przez Rudawę, bez żadnych świateł po drodze, bez korków, na dodatek malowniczo bo to taka dość wiejska okolica. Dużo drzew, górki. Miło. Po drodze jest przejazd kolejowy i mostek z jednym pasem i to było jedyne utrudnienie, bo z powrotem czasem musiałam chwilę poczekać by ustąpić pierwszeństwa. Do teściowej jechałam też skrótem przez wieś, wyjeżdżałam na powiatówkę, wracałam tę sama trasą i ponownie wskakiwałam na trasę przedszkole-praca. Bezproblemowo.
Wczoraj zamknęli przejazd kolejowy na mojej trasie z przedszkola do pracy, ergo całą drogę. Wiedziałam, że są takie plany, ale nawet rano gdy tamtędy jechałam nie było żadnych znaków, mój mąż naciął się wracając. Twierdzą, że na minimum 2 miesiące, więc liczę się z tym, że do wiosny. Teraz mam do wyboru jechać około 40 minut innym przejazdem przez Rudawę, gdzie też jest wąska droga, na środku wielka dziura, z którą nikt nic nie robi, mijanka i akurat na trasie powrotnej jest ustępowanie pierwszeństwa bez żadnej sygnalizacji ani osoby kierującej ruchem. Korek i nerwy. Albo jechać wieeeeeelkim kołem przez obwodnicę de facto też z 40 min. Tak czy inaczej kiszka, bo żeby awaryjnie odebrać Piotrka muszę wybiec z pracy o 16.15 a zimą doliczając skrobanie auta i rozgrzewanie o 16.00. Godzina zwalniania się. Żeby mieć taką opcję awaryjną kilka razy w miesiącu muszę starać się we wtorki i sody przyjeżdżać do pracy na 8 czyli dużo wcześniej zawozić Piotrka do przedszkola. Żeby było śmieszniej zamknęli tez drogę przez wieś, którą jechałam do teściowej, teraz jadę przez miasto, a na trasie remontowany jest wiadukt - zwężenie z 3 do 1 pasa i korek na przynajmniej kwadrans. Wszystko na raz. Oszaleć można.
Odpowiadając na ewentualne pytania - nie nie mogę skorzystać z komunikacji miejskiej ponieważ:
1. Autobusy do nas kursują rzadko, a żeby dotrzeć MPK do pracy muszę cofnąć się sporo do miasta i przesiąść, nie ma bezpośredniego połączenia między tymi dwoma kawałkami Krakowa, ponieważ pomiędzy nimi płynie rzeczka Rudawa, która przecinają jedynie małe mostki i prowadzą do nich wąskie drogi, więc nie kursują tamtędy żądne autobusy - zakleszczyłyby się na pewnych odcinkach. Mimo wszelkich udogodnień autem dotrę gdzie muszę najszybciej.
2. Połączenie autobusowe do teściowej i z powrotem - jak wyżej
3. Rowerem z dzieckiem jechać nie mam zamiaru, próbowałam, ale dla mnie Piotrek jest za ciężki i nie czuję się stabilnie, poza tym duży kawałek musiałabym jechać drogą bez pobocza i się boję. Rowerem z dwójką dzieci tym bardziej nigdzie się nie wybiorę ;-)))))))))))))
Ehhhhh