Spędziliśmy absolutnie świetny, wspaniały, rewelacyjny weekend ze starszym synem na rajdzie rodzinnym PTTK w Beskidzie Wyspowym!!!!
Kocham góry, a w szczególności Beskidy i Bieszczady. Większość moich najlepszych wspomnień sprzed narodzin dzieci ma w tle górskie szlaki.
Nie jestem jakąś wielką wyczynową turystką. Nie lubię wędrówek z wielkim plecakiem dźwigając cały dobytek, nie przepadam za spaniem po kilka dni pod rząd w namiocie, niedomyciem i życiem nomada. Lubię trekkking. Jakaś tania kwatera tak by było gdzie się przespać, umyć porządnie po zejściu ze szlaku i zostawić rzeczy i na trasę wyruszyć z małym plecaczkiem. Uwielbiam. Jako dziecko wakacje spędzałam na wsi u dziadków oraz z mamą na wczasach i praktycznie zawsze były to Beskidy. Z mama wędrowałyśmy po dolinkach i niższych szczytach. Tak naprawdę góry poznałam w liceum dzięki mojemu ex - geografowi, a potem miałam szczęście poznać M, byłego harcerza i górskiego łazika. Oni tak naprawdę pokazali mi piękno gór i zarazili łazikowaniem.Wtedy nauczyłam się wędrować po górach, bo wcześniej działałam jak rasowy niedzielny turysta - szybko, szybko, a potem zadyszka i zgon na postoju. Nauczyłam się chodzić swoim tempem, spokojnie, noga za nogą, ale bez konieczności dłuższych przerw i nie męcząc się tak bardzo, kontrolować oddech. W górach oddycham pełną piersią. Czuję się tam rewelacyjnie, uwielbiam leśne ścieżki, odsłonięte szczyty, kocham to uczucie gdy wchodzę na szczyt choć wydawało mi się, że podejście jest ostre i nie dam rady. To miła zmęczenie i ból nóg gdy schodzimy z trasy w zabłoconych butach i spodniach. To jak smakuje ciepła herbata z termosu i kiełbasa z ogniska.
Dawniej praktycznie co drugi weekend jeździliśmy w Beskidy. Odkąd zaszłam w pierwszą ciążę te wypady zrobiły się znacznie rzadsze. To był w zasadzie mój drugi wyjazd od początku ciąży z Tomkiem. Nie jestem zwolenniczką targania ze sobą na siłę małych dzieci na szlak. Ze względu na dzieci i siebie. Nie podoba mi się pomysł żeby dziecko dyndało w nosidle górskim przez dłuższy czas jak plecaczek na przyczepkę, a po drugie jak jedno z rodziców niesie nosidło to drugie musi dźwigać cały pozostały bagaż, którym normalnie dzielimy się z M, a ja jak wspomniałam nie potrafię długo maszerować z większym obciążeniem. Piotrek do tej pory bywał z nami na krótszych szlakach typu dolinki w Tatrach, zazwyczaj tam gdzie dało się przejechać wózkiem. Jego duża potrzeba snu w dzień zwłaszcza gdy nałykał się świeżego powietrza mocno sprawę komplikowało stąd wózek. Teraz już w dzień nie śpi i jak się przekonaliśmy świetnie radzi sobie na górskich ścieżkach.
Tomek został więc z babciami (pierwsze dwie noce poza domem nie licząc szpitala w listopadzie). Wszystko w najlepszym porządku. My zaś wcześnie rano wyruszyliśmy do Bochni, gdzie dołączyliśmy do wesołej grupy (nasz kolega działa aktywnie w oddziale PTTK w Bochni i razem z rodziną też brali udział w rajdzie). Piotrek zachwycony. Na takie wyjazdy jeżdżą zawsze fajni ludzie. Niejeden raz w czasach przeddzieciowych wspólnie rajdowaliśmy. Od razu w ruch poszły gitary, tamburyny, nalewki i ciasteczka. Były dwie trasy - dla rodzin z małymi dziećmi łatwiejsza z przewidzianym długim postojem na ognisko i trudniejsza dla pozostałych. Pokonaliśmy więc pierwszego dnia trasę Białe – Krzystonów – Jasień – Myszyca – przeł. Przysłop, a w niedzielę Dobra- Łopień – przeł. Chyszówki. Piotrek świetnie dawał radę (w butach z Lidla kupionych dwa dni wcześniej i zaimpregnowanych w domu). Przeszedł obie trasy samodzielnie choć momentami brodziliśmy w błocie i było bardzo ślisko. W sobotę pogoda kiepska - wilgotno, szaro, przez większą część trasy wędrowaliśmy w chmurze, ale za to niedziela przywitała nas pięknym słońcem. Pod drodze dwa ogniska, czyli coś co Piotrek uwielbia. Pomagał tacie i wujkowi rozpalać, bawił się w gałęziach w czołg i pożerał kiełbaski. Do tego ognisko wieczorne. Trochę konkursów drużynowych, bo rajd był rodzinny, wybory króla grzybobrania, drobiazgi dla dzieci (kompas, wycinanki) - czego można chcieć więcej? Dziecko w sobotę padło po 20, więc długo na ognisku nie posiedziałam.
Niepokoiłam się jedynie zdrowiem Piotrka. W piątek wszystko było ok, a w niedzielę już na trasie z nosa lecieć zaczęły gęste żółto-zielonkawe gluty. Nieciekawie. Wystraszyłam się trochę i zastanawiałam czy nie zawrócić i nie zrezygnować z rajdu, ale Piotrek był w świetnej formie, więc po prostu zapodałam witaminę C, Profilaktin, przypominałam o wydmuchiwaniu nosa, a na noc zapodałam nurofen. W kwaterze było potwornie zimno (awaria kaloryferów, cienkie ściany), więc spał w ubraniu przykryty kołdrą i ciężką kapą by się nie rozkopać i takie wygrzanie w połączeniu z oddychaniem górskim powietrzem oraz chłód w pokoju chyba wyszły mu na dobre, bo w niedzielę gluty zmalały, a dzisiaj praktycznie nie ma po nich śladu.
Wróciłam przyjemnie fizycznie zmęczona i pozytywnie naładowana. Wróciły miłe wspomnienia z górskich szlaków. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli możliwość wysłać Tomka na wakacje do babć i wybrać się z Piotrkiem wiosną na kolejny rajd, a za 2-3 lata już w czwórkę będziemy wędrować górskimi szlakami.
Trochę fotek.
Piotrek i Basia - trzecia kobieta, w życiu Piotrka (po Martusi i Lence)
Kocham góry, a w szczególności Beskidy i Bieszczady. Większość moich najlepszych wspomnień sprzed narodzin dzieci ma w tle górskie szlaki.
Nie jestem jakąś wielką wyczynową turystką. Nie lubię wędrówek z wielkim plecakiem dźwigając cały dobytek, nie przepadam za spaniem po kilka dni pod rząd w namiocie, niedomyciem i życiem nomada. Lubię trekkking. Jakaś tania kwatera tak by było gdzie się przespać, umyć porządnie po zejściu ze szlaku i zostawić rzeczy i na trasę wyruszyć z małym plecaczkiem. Uwielbiam. Jako dziecko wakacje spędzałam na wsi u dziadków oraz z mamą na wczasach i praktycznie zawsze były to Beskidy. Z mama wędrowałyśmy po dolinkach i niższych szczytach. Tak naprawdę góry poznałam w liceum dzięki mojemu ex - geografowi, a potem miałam szczęście poznać M, byłego harcerza i górskiego łazika. Oni tak naprawdę pokazali mi piękno gór i zarazili łazikowaniem.Wtedy nauczyłam się wędrować po górach, bo wcześniej działałam jak rasowy niedzielny turysta - szybko, szybko, a potem zadyszka i zgon na postoju. Nauczyłam się chodzić swoim tempem, spokojnie, noga za nogą, ale bez konieczności dłuższych przerw i nie męcząc się tak bardzo, kontrolować oddech. W górach oddycham pełną piersią. Czuję się tam rewelacyjnie, uwielbiam leśne ścieżki, odsłonięte szczyty, kocham to uczucie gdy wchodzę na szczyt choć wydawało mi się, że podejście jest ostre i nie dam rady. To miła zmęczenie i ból nóg gdy schodzimy z trasy w zabłoconych butach i spodniach. To jak smakuje ciepła herbata z termosu i kiełbasa z ogniska.
Dawniej praktycznie co drugi weekend jeździliśmy w Beskidy. Odkąd zaszłam w pierwszą ciążę te wypady zrobiły się znacznie rzadsze. To był w zasadzie mój drugi wyjazd od początku ciąży z Tomkiem. Nie jestem zwolenniczką targania ze sobą na siłę małych dzieci na szlak. Ze względu na dzieci i siebie. Nie podoba mi się pomysł żeby dziecko dyndało w nosidle górskim przez dłuższy czas jak plecaczek na przyczepkę, a po drugie jak jedno z rodziców niesie nosidło to drugie musi dźwigać cały pozostały bagaż, którym normalnie dzielimy się z M, a ja jak wspomniałam nie potrafię długo maszerować z większym obciążeniem. Piotrek do tej pory bywał z nami na krótszych szlakach typu dolinki w Tatrach, zazwyczaj tam gdzie dało się przejechać wózkiem. Jego duża potrzeba snu w dzień zwłaszcza gdy nałykał się świeżego powietrza mocno sprawę komplikowało stąd wózek. Teraz już w dzień nie śpi i jak się przekonaliśmy świetnie radzi sobie na górskich ścieżkach.
Tomek został więc z babciami (pierwsze dwie noce poza domem nie licząc szpitala w listopadzie). Wszystko w najlepszym porządku. My zaś wcześnie rano wyruszyliśmy do Bochni, gdzie dołączyliśmy do wesołej grupy (nasz kolega działa aktywnie w oddziale PTTK w Bochni i razem z rodziną też brali udział w rajdzie). Piotrek zachwycony. Na takie wyjazdy jeżdżą zawsze fajni ludzie. Niejeden raz w czasach przeddzieciowych wspólnie rajdowaliśmy. Od razu w ruch poszły gitary, tamburyny, nalewki i ciasteczka. Były dwie trasy - dla rodzin z małymi dziećmi łatwiejsza z przewidzianym długim postojem na ognisko i trudniejsza dla pozostałych. Pokonaliśmy więc pierwszego dnia trasę Białe – Krzystonów – Jasień – Myszyca – przeł. Przysłop, a w niedzielę Dobra- Łopień – przeł. Chyszówki. Piotrek świetnie dawał radę (w butach z Lidla kupionych dwa dni wcześniej i zaimpregnowanych w domu). Przeszedł obie trasy samodzielnie choć momentami brodziliśmy w błocie i było bardzo ślisko. W sobotę pogoda kiepska - wilgotno, szaro, przez większą część trasy wędrowaliśmy w chmurze, ale za to niedziela przywitała nas pięknym słońcem. Pod drodze dwa ogniska, czyli coś co Piotrek uwielbia. Pomagał tacie i wujkowi rozpalać, bawił się w gałęziach w czołg i pożerał kiełbaski. Do tego ognisko wieczorne. Trochę konkursów drużynowych, bo rajd był rodzinny, wybory króla grzybobrania, drobiazgi dla dzieci (kompas, wycinanki) - czego można chcieć więcej? Dziecko w sobotę padło po 20, więc długo na ognisku nie posiedziałam.
Niepokoiłam się jedynie zdrowiem Piotrka. W piątek wszystko było ok, a w niedzielę już na trasie z nosa lecieć zaczęły gęste żółto-zielonkawe gluty. Nieciekawie. Wystraszyłam się trochę i zastanawiałam czy nie zawrócić i nie zrezygnować z rajdu, ale Piotrek był w świetnej formie, więc po prostu zapodałam witaminę C, Profilaktin, przypominałam o wydmuchiwaniu nosa, a na noc zapodałam nurofen. W kwaterze było potwornie zimno (awaria kaloryferów, cienkie ściany), więc spał w ubraniu przykryty kołdrą i ciężką kapą by się nie rozkopać i takie wygrzanie w połączeniu z oddychaniem górskim powietrzem oraz chłód w pokoju chyba wyszły mu na dobre, bo w niedzielę gluty zmalały, a dzisiaj praktycznie nie ma po nich śladu.
Wróciłam przyjemnie fizycznie zmęczona i pozytywnie naładowana. Wróciły miłe wspomnienia z górskich szlaków. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli możliwość wysłać Tomka na wakacje do babć i wybrać się z Piotrkiem wiosną na kolejny rajd, a za 2-3 lata już w czwórkę będziemy wędrować górskimi szlakami.
Trochę fotek.
Piotrek i Basia - trzecia kobieta, w życiu Piotrka (po Martusi i Lence)