Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

majówka 2014 (dużo fotosów)

$
0
0
Majówkę 2014 pomimo załamania pogody uważam za udaną. Jednocześnie to moje ostatnie dni na urlopie macierzyńskim.
W piątek Tomek został z tatą, a ja wybrałam się z Piotrusiem do zoo, mój syn okazał się być bardzo dzielny, zaś ja przekonałam się, że jestem naiwną idiotką :-)
Otóż nie wzięłam pod uwagę, że to jednak 1 maja i że zwalą się tam dzikie tłumy. Tzn. oczywiście zakładałam, że będzie tłoczno ale nie aż tak.  Kilka słów wyjaśnienia. Przede wszystkim dlaczego nie chciałam brać Tomka. Krakowskie zoo jest bardzo malowniczo usytuowane w Lasku Wolskim i zdecydowanie warto je odwiedzić, lecz niestety dotarcie tam z młodszym (czytaj wózkowymi) potomstwem jest utrudnione. Do zoo prowadzi tylko jedna droga dojazdowa. Można zaparkować po drugiej stronie lasu i połączyć wizytę u zwierzaków z wędrówką przez las i to jest świetny pomysł na spędzenie dnia, nie jest to jednak dobra opcja dla wózka lub czterolatka, raczej dla starszego piechura. To długa trasa i Piotrek byłby wykończony zanim weszlibyśmy. Można dojechać autobusem pod samo zoo i tak właśnie praktykowaliśmy, gdy Piotr był mniejszy i potrzebował w ciągu dnia odpocząć i się zdrzemnąć i zabieraliśmy parasolkę. Droga wije się mocno pod górę, jest wąska i miejscami wyłożona kostką brukową. Z tego względu MPK puszcza na tę trasę jedynie krótkie autobusy i w pewnych odstępach czasowych. Tak mi wytłumaczono, kiedy tam kiedyś dzwoniłam wkurzona z powodu problemów z wejściem do autobusu w drodze powrotnej. Dłuższe autobusy nie wyrobią się na serpentynach, a częściej nie mogą jeździć bo jest kilka miejsc gdzie dwa autobusy po prostu się nie wyminą. OK, zrozumiałam, wydaje mi się to logiczne. Z tego względu zazwyczaj jeździliśmy do centrum i wsiadaliśmy na przystanku początkowym, zajmowałam miejsce dla wózka i jakoś w sezonie gęstniejącym tłumie dojeżdżaliśmy na miejsce. Gorzej było z powrotem bo mnóstwo ludzi usiłuje wsiąść na jednym przystanku, w tym kilka wózków dziecięcych. Dantejskie sceny. Chciałam tego uniknąć, dlatego postanowiłam wypróbować opcję dojazdu samochodem, której wcześniej nie praktykowaliśmy, a to dlatego, że dopiero od niedawna jest możliwość dojazdu pod samo zoo, wcześniej  trzeba było zostawić samochód na parkingu oddalonym o ok. kilometr i stamtąd wędrować dość stromo przez las (bardzo męczące z parasolką) albo dojechać busem (z tegoż powodu również nierealne). Ten parking pod samym zoo jest jednak czynny tylko w dni powszednie. To tak tytułem wstępu.
Rzecz jasna wiem, że wycieczka do zoo 1 maja była pomysłem karkołomnym. Zdecydowaliśmy się spontanicznie przygnębieni wizją załamania pogody i katarem Tomka, z powodu którego nie byliśmy pewni czy uda się na sobotę i niedzielę wyjechać na wieś. Czwartek przywitał nas piękną pogodą i stwierdziłam, że skoro kolejne dni mają być zimne i deszczowe i być  może spędzimy je w domu to trzeba korzystać z pogody i zapewnić Piotrusiowi jakąś atrakcję. Pojechaliśmy. Masakra. Tak wiem sama sobie jestem winna :-) Najpierw korek by dojechać na parking. Korek z gatunku tych, które stresują mnie najmocniej bo na wąskiej drodze pod górę. Stałam na ręcznym i wiedziałam, że nie mam jak się wycofać bo nie było dość miejsca by zawrócić. Przed parkingiem parkingowi informowali, że jest on pełny (a to naprawdę duży plac) i kierowali w bok. Sądziłam, że na jakiś inny, ale wkrótce przekonałam się, że chodziło im o to by sobie radzić JAKOŚ :-) Wąskie uliczki, niektóre ślepe, po obu stronach auta usiłują wcisnąć się na pobocze, środkiem drogi maszerują ludzie, którym się to udało i idą do zoo, w większości z wózkami. Miałam już dość i prawie i próbowałam namówić Piotrka byśmy jednak pojechali w inne miejsce, ale on był strasznie podekscytowany i bardzo chciał do tego zoo iść, nie mogłam więc zawieść dziecka. Jakoś zaparkowałam, doszliśmy do parkingu, na chama z Piotrkiem na rekach wepchnęłam się do busa, dojechaliśmy a tam..... kilometrowa kolejka do kas. Przedstawiłam synowi opcję. Albo idziemy na spacer do lasu zamiast do zoo, albo wybiera zoo ale musi stać w długiej kolejce. Wybrał kolejkę i dzielnie mi towarzyszył przez 40 minut.
W końcu uffff. Weszliśmy. Milo spędzone 3h. Piotrkowi najbardziej podobały się słonie i pawilon z wężami, gadami i rybami, mi hipopotamy a raczej ich tyłki :-) Później powrót do domu, ogarnięcie się i wyjazd na spotkanie przed chrztem, gdzie jak słusznie przewidywałam Piotrek zmęczony po całym dniu nie wykazywał się cierpliwością, a Tomek popłakiwał. Ksiądz widząc co się dzieje stwierdził, że skoro chrzcimy już drugie dziecko to możemy sobie iść. Szkoda tylko, że ta błyskotliwa myśl nie przyszła mu do głowy wcześniej, wtedy nie marnowalibyśmy czasu i paliwa na dojazd no ale....

 Cały piątek spędziliśmy pracując. M z Piotrkiem kosili trawę i karczowali krzaki, ja w miarę możliwości gdy Tomek spał zamiatałam piasek, którym brukarze wysypali nasz nowy chodniczek przed domem. Było słonecznie, ale w drugiej połowie dnia powietrze zrobiło się lodowate.
Na weekend wybraliśmy się do mojej rodziny na wieś, bo katar Tomka nie pogarszał się. Weekend bardzo miło spędzony mimo żałoby domowników po śmierci wujka. Widać było, że Wojtek i Iwonka bardzo potrzebowali obecności gości, którzy wprowadziliby trochę radosnej atmosfery, potrzebowali pogadać wieczorem przy winie, pośmiać się. Nawet ciocia się śmiała, choć to uśmiech przez łzy. Było gwarnie i dzieciasto, bo na długi weekend przyjechała również Stasia, żona mojego kuzynka z 5-letnim Gniewkiem i 2.5-letnim Ziemkiem. Piotrek i Gniewko przez dwa dni bawili się razem i w zasadzie oprócz wieczoru i poranku jednego dziecka nie miałam. Bawili się świetnie mimo wstrętnej pogody i deszczu w sobotę, która uniemożliwiła im wyjście na podwórko. Jedynie wieczorem przeżyliśmy mały armagedon, bo jednak położenie spać czwórki dzieci, które kładą się o różnych porach w dwóch pokojach jest trudne. Tomek o 19 był już bardzo marudny i śpiący, niestety co udało mu się przysnąć to hałasy wytrącały go z równowagi. Dom jest bardzo akustyczny. Wyciszaliśmy go z M na zmianę przez 2 godziny aż usnął koło 21. O tej porze Piotrek już się słaniał i bredził, ale Gniewko i Ziemko kłada się po 23 i byli jeszcze na chodzie. Piotrek wiec absolutnie nie chciał iść spać tylko bawić się z nimi choćby ryjąc nosem po podłodze. W normalnych warunkach umiem sobie poradzić  z tego typu zmęczeniem połączonym z podekscytowanie. Po prostu wzięłabym delikwenta na ręce i zaniosła do jego pokoju nie zważając na krzyki i płacze, bo w tym stanie on nie koduje żadnego przekonywania. Zasnąłby ale jego głośne protesty na 100% obudziłyby Tomka, z którym spał w jednym łóżku ze względu na problemy lokalowe. Musieliśmy czekać aż po prostu padnie ze zmęczenia oglądając bajkę lub na podłodze, a w międzyczasie znosić kłótnie, bo Ziemek podbierał mu samochody zaś zmęczonego Piotrka bardzo to irytowało. Rano zaś obudził się o 5.30 i zadysponował, że chce iść na pole (było lodowato zimno). Obudził Tomka, po czym poszedł spać z powrotem, a my przez półtorej godziny zabawialiśmy młodszego brata by ten starszego nie obudził. Nie mieliśmy gdzie z nim iść poza pokój, w którym spaliśmy bo wszędzie ktoś spał, nawet w kuchni.
Tutaj Piotruś dyskutuje z prababcią Antoniną.

 Pierwsze próby samodzielnego picia z butelki.
 Można było posiedzieć na piecu
 Apetyty dopisywały
 Tomek przechodził z rąk do rąk

 Lidlowskie klocki wciągnęły wieczorem starszyznę
 Szaleństwo
 Trzech miłośników motoryzacji



 Prababcia wozi w wózeczku najmłodszego prawnuka (uprzedzam pytania - Tomek używa na codzień zwykłej spacerówki, wiem, że na parasolkę jest za wcześnie, ale jechalismy w trzy dorosłe osoby + dwójka dzieci i gdybyśmy zapakowali do auta nasza spacerówkę to kiepsko byłoby z miejscem na bagaże).


te dni sponsoruje hasło "kopidół" :-)

$
0
0
Ostatnie dni upływają nam pod hasłem robót ziemnych i euforii Piotrka z tego powodu. Oraz mojego powrotu do pracy.
O tym to nawet pisać mi się nie chce. Trzeba z tej firmy uciekać w przyszłym roku najdalej jak się da. Obroty mizerne, prowizja od obrotów zerowa tylko goła pensja, atmosfera wisielcza. Nie będę więc się nad tym rozwodzić, na razie muszę tam do końca roku pracować, więc postaram się zdystansować psychicznie i robić swoje.
Wracając do prac ziemnych to środa była dniem dla mojego syna niezwykle emocjonującym. Tego dnia jechał z przedszkolem na wycieczkę na lotnisko i rozpoczęło się kopanie naszego podjazdu. Prace zakrojone dość szeroko, bo wiązały się z wyprowadzeniem studzienki i zrobieniem przy okazji fundamentów pod przyszłą bramę. Jak o 7 rano zobaczył koparkę na podjeździe to chciał biec w piżamie i bez majtek :-) Dobrze, że była wtedy u nas moja mama, która została z Tomkiem, a Piotrek jak nigdy w  5 minut się ubrał, przegryzł parę kęsów bułki i warował na dole, a kiedy M przywiózł go z przedszkola i zobaczył  jakie doły zostały wykopane pod jego nieobecność po prostu oniemiał ze szczęścia. Od dwóch dni z tatą i dziadkiem urzęduje cały wieczór na dole z własną łopatą, koparką i wywrotką i "pomaga". W środę był tak wykończony, że zaliczyliśmy histerię gdy koparka odjechała i trzeba było brudnego i spoconego delikwenta wsadzić pod prysznic.Tomek też z zaciekawieniem przyglądał się pracom.







sobota - super dzień mimo fatalnego początku

$
0
0
Sobota super, choć nie zapowiadała się. Mój mąż miał cały dzień do wieczora być w pracy, a ja z dziećmi i najpierw zaliczyliśmy trudne przedpołudnie. W weekendy zawsze staramy się poprzedniego wieczoru przygotować wszystko na wspólny spacer. Rozchodzi się o to, że Tomek pierwszą drzemkę rozpoczyna między 9 a 10 i trwa ona 3-4h. Nie bardzo da się przetrzymać go dłużej, on naprawdę potrzebuje dłuższego odpoczynku około 3h po wstaniu, a budzi się między 6 a 7. Najsensowniej jest więc nakarmić go mlekiem i wyruszyć w drogę właśnie  wtedy. Wówczas przez dłuższy czas w wózku będzie może nie spał, ale przynajmniej spokojnie podrzemywał. Jeśli zaśnie w domu to oczywiście jeżeli jest jakaś absolutna potrzeba typu wizyta u lekarza to mogę go wybudzić po godzinie, ale wiąże się to z wielkim wnerwem i histerią. W weekendy ciężko nam się zwlec z łóżka i zwykle polegujemy z dziećmi no i nagle zostaje mało czasu by zebrać się na spacer z dwójką. Jeżeli Tom zaśnie to wtedy jedno z nas z nim zostaje, a drugie jedzie gdzieś z Piotrkiem, albo po prostu Piotrek bawi się przed domem, a na spacer wybieramy się dopiero po południu. Lepiej jednak jest jechać rano, bo popołudniowa drzemka Tomka jest krótka i znacznie bardziej trzeba kombinować i go zabawiać by się nie denerwował kosztem. Poprzedniego wieczoru pakuję więc plecak z termosem, mlekiem, jakimiś słoiczkami, niemowlęcymi zabawkami, przygotowuję prowiant dla Piotrka, który jak już kiedyś wspominałam po operacji migdałków ma wilczy apetyt i na spacery zabieram dla niego konkretne kanapki, pakuję kurtki i znoszę to wszystko do garażu. To tyle tytułem wstępu.

W tę sobotę nic rano nie układało się jak trzeba . Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie zwlec się z łózka gdy M pojechał już do pracy. Oddałabym wszystko za kilka minut półdrzemki. Puściłam Piotrkowi bajki, Tomkowi poznosiłam do naszego łóżka zabawki i drzemałam prawie do 9. Moja wina moja wina. Byłam padnięta. Potem ubieranie, śniadanie i już już mieliśmy zbierać się na spacer gdy bardzo śpiącego jużTomka rozbolał brzuch, trzeba było go masować i już prawie odpuściłam myśl o wyjeździe przed drzemką, a jednocześnie zniecierpliwiony i znudzony Piotrek zaczął domagać się przynajmniej wyjścia przed dom, bo pogoda była przepiękna. Niestety nie mogłam na to pozwolić bo masowałam Tomka i miałam zamiar go usypiać. Piotrek nie może jeszcze przebywać sam na podwórku. Działka jest nieogrodzona, ścieżka w dół jest stroma i choć jest rozsądnym chłopcem to jest jednak małe dziecko, któremu może coś niezbyt mądrego wpaść do głowy z czystej ciekawości. Na przykład zjechać w dół na rowerze.  Poza tym jest bardzo samodzielny i ogólnie przechodzi etap "ja sam" i często wydaje mu się, że jest w stanie coś zrobić podczas gdy potrzebuje jeszcze pomocy, a o nią nie poprosi i bywa, że kończy się to nieciekawie. Będąc w domu widzę tylko część podwórka i nie mogę szybko zareagować, bo trzeba zbiec po schodach. Piotrek więc nigdy nie zostaje na podwórku sam. Jak się domyślacie nie był zachwycony, że ma być w domu aż brat nie zaśnie i wcale mu się nie dziwie, zresztą to była moja wina, że tak późno było śniadanie. Jeden płacze, drugi marudzi. No różowo nie było i zaczęłam marzyć by nadszedł już wieczór. Postanowiłam jednak zapakować Tomka do samochodu mimo ogromnego płaczu ze zmęczenia i chyba dobrze zrobiłam, bo w samochodzie zasnął i chociaż w wózku spał niewiele to wystarczająco długo by wytrzymać w miarę dobrym nastroju do 15. W międzyczasie zadzwonił M, że jednak nie musi całego dnia koczować w pracy i dołączył do nas w Parku Jordana,oraz sąsiedzi informując, że zmieniły im się plany i jednak są wolni, więc zaprosiłam ich na popołudnie. Mimo trudnego początku dzień był więc bardzo fajny.
Rowerzysta w damskim kasku, znaczy moim lila róż. Stary jest za mały.
Akrobacje na placu zabaw.
Po południu kiedy przyszli sąsiedzi Piotrek porwał naszą hulajnogę dla dorosłych i świetnie sobie radził z opuszczoną kierownicą, nie widzę więc potrzeby kupowania dziecięcej.
Później Piotrek razem z Wiktorem budowali z resztek kostki brukowej. Przy okazji wykonali kilkanaście kursów po schodach na poddasze do pokoju Piotrka za każdym razem przynosząc po resoraku. Nawet chcieliśmy im pomóc albo zaproponować jakąś torbę, ale nie wyglądali na nieszczęśliwych, wręcz przeciwnie a jak wiadomo ruch to zdrowie :-)

Ostatecznie powstał taki oto parking
A Tomek? Tomka w ogóle nie było. Zazwyczaj drugą drzemkę ma krótką, ale tym razem ominęła go główna długa, więc jak położyłam go o 16 po powrocie tak musiałam go budzić przed 20 kiedy sąsiedzi już wyszli. Mało to było rozsądne z mojej strony i normalnie próbowałabym go rozbudzić najpóźniej przed 19 żeby zdążył się znów zmęczyć do 21, ale dzisiaj postanowiłam iść na żywioł. Tak fajnie nam się siedziało z sąsiadami przy piwku patrząc na zajętych zabawą chłopców, że celebrowałam ten moment. Tomek ostatecznie poszedł wiec sprać gruuuubo po 22. Ciekawe czy przełoży się to na dłuższy sen jutro.

Jak odkrywaliśmy Solilandię w kopalni solnych brokułów

$
0
0
W niedzielę Piotrek kolejny raz powędrował z mamą pod ziemię. Tym razem „górnik przodkowy z kopalni Bytom” jak go nazywał przemiły pan Wiesław, jeden z naszych dwóch przewodników zawędrował do kopalni soli w Wieliczce.

W kopalni w Wieliczce bywam stosunkowo często, średnio 2 razy na rok przy okazji wizyt zagranicznych gości w firmie, więc trasę znam dobrze. To żelazny punkt każdej dłuższej niż jednodniowa wizyty. Do tej pory obawiałam się zabrać tam Piotrka, bo jeszcze kilka miesięcy temu bał się ciemności (a m.in. winda górnicza wywozi zwiedzających na górę po ciemku). Lęk ten jednak mu minął, a Piotrek jak wspominałam TU zainteresował się jaskiniami i bardzo podobała mu się Jaskinia Wierzchowska. Na propozycję wycieczki do kopalni soli zareagował entuzjastycznie. Ponownie więc Tomek poszedł z tatą do parku, a my wyruszyliśmy do Wieliczki, bo niepewna pogoda nie sprzyjała całodziennym szaleństwom na powietrzu.
Nawet nie wiedziałam, że istnieje specjalny program zwiedzania dla dzieci „odkrywamy Solilandię”. Dowiedziałam się przy kasie i postanowiłam zapłacić trochę więcej. I to był strzał w dziesiątkę. Gorąco polecam wszystkim rodzicom. To jest normalna trasa turystyczna taka jak dla wszystkich tylko dostosowana do zainteresowań dzieci. Przewodnik nie rozwodzi się nad rodzajami soli kamiennej ani historią kopalni, za to więcej czasu poświęca legendzie o św. Kindze, szerzej opowiada o skarbniku, a w połowie trasy następuje zamiana i w rolę przewodnika wchodzi soliludek czyli aktor leżąco na skale obudzony zaklęciem recytowanym przez dzieci. Po drodze są piosenki, wierszyki, szukanie skarbów, solizaury i ich jaja po drodze, a wszystko to po to by dotrzeć do Solilandii czyli osobnej komory na końcu trasy, specjalnie dla dzieci gdzie na tronie zasiada skarbnik (drugi aktor). W Solilandii jest bajka, czytanie książki, koronacja jednej z dziewczynek na królową Kingę, zabawa w szukanie w piasku pierścienia i wręczenie dyplomów. Super sprawa na europejskim poziomie, profesjonalnie zrobiona. Piotruś był zachwycony.
Jedyny zgrzyt to niektóre pokazy multimedialne. W komorze poświęconej dawnym metodom wykrywania metanu wyświetlany jest na ścianach pożar i Piotrek z początku się wystraszył i chciał wyjść. Musiałam mu wytłumaczyć, że to tylko film. Podobnie na końcu trasy w komorze multimedialnej kiedy był już zmęczony nie podobał mu się film pokazujący pracę górników, bo bał się spadających ze ścian kamieni i ciemności. Starsze dzieci nie miały z tym problemu. Ale to jedyne mankamenty. Trasa trwa 2 h, a potem można zostać dowolnie długo w sali balowej, sali z restauracjami i podobno jest nawet tam podziemny plac zabaw, ale nie odwiedziliśmy go bo Piotruś był już zmęczony, a wiedziałam, że od punktu zbiórki do windy czeka nas jeszcze 10-15 min marszu oraz droga do samochodu i bałam się, że zużyje tam resztki energii i będę musiała go nieść.
Piotrek zaskarbił sobie sympatię naszego głównego przewodnika górnika Wiesława oraz soliludka. Najmłodszy najwięcej dyskutował i zadawał najwięcej pytań. Na koniec gdy siedzieliśmy na ławeczce czekając na windę prowadził z panem Wiesławem takie dyskusje światopoglądowe, że pozostali turyści pokładali się ze śmiechu. Tradycyjnie w kasku i z latarką wyglądał bardzo profesjonalnie.
O co chodzi z brokułami? W jednym z korytarzy na suficie były solne kwiaty nazywane solą kalafiorową. Piotrek twierdzi, że to brokuły solne.
Kilka raz praktycznych jeżeli ktoś się wybiera.
Bilety na Solilandię kupuje się nie w kasach biletowych tylko w takim białym budynku naprzeciwko wejścia do kas na 1 piętrze. To jest jakiś dział promocji czy coś w tym stylu. Podejrzewam, że można je również nabyć przez Internet. My o Solilandii dowiedzieliśmy się od pani w kasie, która zawołała animatora krążącego w holu i on nas tam zaprowadził.
Pamiętajcie o dodatkowej opłacie za naklejkę zezwalającą na fotografowanie.
Jeżeli macie młodsze dzieci, które boja się ciemności, niepokojących dźwięków i mogą przestraszyć się tak jak Piotrek realistycznie odzwierciedlonego pożaru to omijajcie tzn. nie wchodźcie do następujących komór (zostańcie najlepiej w tyle w korytarzu lub uzgodnijcie z przewodnikiem, że pójdziecie kawałek przodem): komora gdzie są rzeźby górników z pochodniami szukającymi metanu przy suficie (jedna z początkowych), komora strachu czy jakoś tak pod koniec (tam nawet przewodnik będzie mówił, że wchodzą odważni ) oraz komora multimedialna na samym końcu już po zaliczeniu Solilandii.
Nie dajcie się nabić w butelkę parkingowym jadąc już ulicą w kierunku kopalni tak jak ja. W sugestywny sposób kierują w lewo na parking tak, że można odnieść wrażenie, że jest to główny i jedyny, po czym okazuje się, że do kas trzeba maszerować jeszcze dobre pół godziny przez park, a dałoby się podjechać znacznie bliżej.
W parku obok kopalni są jeszcze inne atrakcje i muzeum, ale dla Piotrka to już było zbyt wiele. Jest też bardzo fajny plac zabaw.
Zabierzcie jakieś bluzy bo w kopalni jest 14-16 stopni i koniecznie wygodne buty. To naprawdę sporo marszu.
Pamiętajcie o przekąskach i piciu dla dzieci. Wszystkie dzieci z naszej grupy nabrały w połowie trasy wilczego apetytu. Może to kwestia chłodniejszego słonego powietrza (notabene Piotrkowi po tej wycieczce w końcu przeszedł katar, który męczy go od 2 tygodni).
Toaleta koniecznie przed zejściem do kopalni, bo następna możliwość będzie dopiero pod koniec zwiedzania na poziomie -3.
Zdjęcia wyszły szarobure, ale w rzeczywistości trasa jest ładnie oświetlona, a niektóre komory zwłaszcza kaplica św. Kingi, podziemne jezioro i wielkie klatki schodowe wyglądają wręcz bajkowo.
 Schody, duuuuużo schodów

Sól kalafiorowa




Tomiś 7 miesięcy

$
0
0
7 miesięcy to brzmi dumnie, nieprawdaż?

To był dobry miesiąc. Tomek waży 8 kg, wagowo i wzrostowo jest na 25 centylu. Zaokrąglił się na buzi i zrobił się pucaty. Oczka ma szaro-niebieskie, identyczne jak moje, z ciemną obwódką. Wygląda ja elfik-bławatek. Jest prześmieszny i przekochany. Śmieje się na cały głoś i ciągle rozmawia ze wszystkim lub sam ze sobą. Uwielbia bawić się swoim językiem. Potrafi prawie dotknąć nim własnego nosa - no problemów z wędzidełkiem na pewno nie ma :-) Przyszyła chrzestna nauczyła go świetnej zabawy polegającej na wytrącaniu mi łyżeczki z ręki podczas karmienia. Czynność ta stanowi wiec prawdziwe wyzwanie, a czasem gdy się rozochoci zmuszona jestem na chwilę mu te rączki przytrzymać by coś zjadł. Kiedy uda mu się strącić papkę piszczy ze śmiechu małpiszon mały.
W tym miesiącu odwiedziliśmy neurologa. Kilka tygodni temu zauważyłam, że mały często wygina się w kierunku lewej rączki w literke "c" patrząc w prawą stronę. Z początku sądziłam, że szukam dziury w całym, zwłaszcza, że po neurologicznych przejściach z Piotrkiem dobrze wiem jak nosić niemowlę i bardzo zwracałam uwagę by zabawki miał pokazywane raz z jednej raz z drugiej strony, karmiłam go raz na jednej raz na drugiej ręce i generalnie uważałam. Podczas majówki kuzynki jednak też zwróciły na to uwagę. Jest lekka asymetria, na szczęście niestała, tzn. Tomek ma prawidłowy zakres ruchów, nie ma przykurczy i nie układa się w tę stronę zawsze, ale jednak mając do wyboru prawa i lewą stronę zazwyczaj wybiera lewą. Neurolog uspokoiła mnie, że nie jest to nic poważnego i często pojawia się gdy dziecko zbiera się do siadania, zwłaszcza kolejne dzieci, które mamy noszą jedną ręka drugą wykonując coś przy rodzeństwie. No ja często nosiłam Tomka jedną ręka właśnie na biodrze odkąd zaczął się trzymać sztywno, a w drugiej coś trzymałam, albo robiłam coś z Piotrkiem. Lekarka kazała nam na 2-3 miesiące ustawić łóżeczko centralnie pod oknem tak by Tomek budząc się miał światło po lewej stronie i do niego się obracał, mamy starać się podchodzić do niego i mówić tylko z lewej strony i tam układać interesujące rzeczy zamiast raz z jednej raz z drugiej oraz nosić w specjalny sposób - przodem do świata na skos, oparty plecami o nas odpowiednio stabilizując dłońmi jego kończyny tak by podczas noszenia był wygięty w tę drugą mniej lubianą stronę. Za miesiąc kontrola.
Ciągle usiłuje usiąść z leżenia na plecach i obstawiam, że wkrótce mu się uda. Posadzony prawie siedzi, ale nie sadzam go rzecz jasna na siłę. Dalej foch na leżenie na brzuchu, chyba ten typ tak ma. Odkrył własne stopy i uwielbia się nimi bawić, wkładać je do buzi i ściągać w ten sposób skarpetki. Kolejną fascynującą zabawą jest bębnienie łapkami o co się da. Oraz wszystko co szeleści. Nadal uwielbia swoja karuzelkę nad łóżeczkiem. Musieliśmy obniżyć materac bo chwytał za zwierzątka zatrzymując ją i podciągał się do siadania.
Z nowości jedzeniowych Tomiś w tym miesiącu zaczął jadać żółtko oraz kaszę wieczorem. Nauczył się też jeść samodzielnie chrupki kukurydziane, a czasem dostaje kromkę chleba. Śpi super, choć od półtora tygodnia znów budzi się raz w nocy na jedzenie. Czasem około 1, czasem nad ranem. Wolę tę pierwszą opcję, bo wtedy zjada i natychmiast odpływa, a nad ranem gdy robi się już jasno to nawet jeśli wezmę go do nas do łóżka często po wypiciu mleka robi się całkowicie przytomny. Przynoszę mu wtedy jakieś w miarę niegrzechoczące i nieszeleszczące zabawki i drzemię gdy on leży między nami, bo owszem zajmie się pół godziny sam sobą, ale gada do siebie jak najęty i spać się nie da. Nie wiem czemu się budzi skoro zjada dość solidną porcję kaszki na kolację, a wcześniej porządny obiad. Choćbym chciała on więcej nie zje. 
Najbardziej ciesze się, że  unormowała się nieco kwestia spacerów w wózku. Owszem Tomek nadal jest i chyba pozostanie typem, który w wózku śpi płytko i czujnie. Wózek musi być w ruchu inaczej budzi się po góra 10 minutach. Przyzwyczaiłam się, że jest pod tym względem przeciwieństwem brata, który w wózku w porze drzemki spał praktycznie tak samo długo co w łóżku. Najważniejsze, że przestał tak ostro protestować przeciwko wózkowi jako takiemu i można z nim wyjść na dłuższy spacer, zaczął też jeść zupki w wózku. Może mniej niż w domu, ale nie ma już protestu od razu na wstępie. Powoli zaczyna akceptować nosidło. Na razie nie ma mowy o dłuższym noszeniu, ale chwile przed domem wytrzyma, a wcześniej płakał cały czas. Teraz się przytula i rozgląda. Próbowałam wykonywać z nim prace domowe, ale jednak nie daję rady. Jest za ciężki i zawadza, ale to przydatna opcja gdy pilnuję ba podwórku starszaka. 
Cały czas gmera rączkami, dotyka wszystkiego, bada. Na spacerach też rączki musza być czymś zajęte. Ślini się potwornie, nie nadążam ze zmienianiem chusteczek na szyi. Co do zębów to ciężko powiedzieć czy je ma czy nie. Oficjalnie nie posiada żadnego zęba w całości, w praktyce dość sporo mu z dziąseł wystaje. Kawałek dolnej jedynki oraz kawałek górnej jedynki i dwójki. Tak śmiesznie ząbkuje - nie ząb po zębie tylko wszystko na raz i po kawałku. Znosi to dość dobrze. Gryzie gryzaki, ale wili własną pięść.
Aha, bardzo lubi podróżować tramwajem. Pod warunkiem, że nie stoi na przystanku i nie ma tłoku tak by widział wszystko przez szybę w drzwiach. Lepiej znosi też fotelik samochodowy odkąd demontuję czasem daszek i może podczas jazdy patrzeć przez okno.
Jest absolutnie idealny, takie mały debeściak jak mawia chrzestna.





 Z chrzestną


klocki magnetyczne - prośba o radę

$
0
0
Chciałabym kupić Piotrkowi na urodziny klocki magnetyczne. Geomag są znane i dobre, jednak cena zaporowa. Myślę, ze nie ma sensu kupować małego zestawu. Chciałabym dużo elementów by można było tworzyć fajne konstrukcje, a nie tylko jakiś sześcian z dodatkami. Czy ktoś ma doświadczenie z alternatywnymi markami takich klocków? Czy opłaca się je kupować i za cenę geomagów mieć dużo więcej elementów? Jak z siłą magnesów?

chrzest, Lego, szalony Tomek i dylematy weekendowe

$
0
0
W sobotę odbył się chrzest Tomka. Cicho, spokojnie i kameralnie, w kaplicy akademickiej. Sam sakrament bez mszy i tylko rodzina. Polecam taką opcję. Po chrzcie przyjęcie u nas w domu, które o dziwo bardzo się udało. O dziwo bo był teść ii teściowa, którzy mieszkają razem ale od ponad 2 lat nie odzywają się do siebie, bo z teściową i szwagrem  jesteśmy jeszcze trochę na dystans po rodzinnej awanturze w Wielkanoc, a chrzestny miesiąc temu stracił ojca. Obawiałam się, że po obiedzie zrobi się drętwo i towarzystwo szybko się ulotni. Ku mojemu zdziwieniu spędziliśmy jednak naprawdę fajny dzień. Tomek był w świetnym humorze mimo, że bardzo mało spał, a Piotrek i Antek zgodnie się bawili. Szkoda tylko, że pogoda nie dopisała. Cały dzień lało jak z cebra, więc nie mamy  ani jednego pamiątkowego zdjęcia przed kościołem.

Tomiś z chrzestnymi
 Tomiś w czapeczce - prezencie od dziadka z wycieczki do Chin
 Antek uczy Piotrka jak budować wodociąg

Dzisiaj byliśmy z Piotrkiem na szumnie reklamowanej największej w Polsce wystawie klocków Lego, która odbywa się w najbliższej nam galerii handlowej. Piotruś zadowolony, ja spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że będą to jakieś wielkie konstrukcje z klocków jak w Legolandzie, tymczasem było ich może ze trzy a poza tym w szklanych gablotkach umieszczono po prostu wszystko to co można zbudować z zestawów lego dostępnych na rynku. Też fajnie. Najbardziej podobał mi się zamek, rycerze i smoki oraz kolejka, Piotrek warował przy remizach i posterunkach policji.
Po południu Tomek zaskoczył nas i przeraził. Była u nas koleżanka. I to ona zrobiła to zdjęcia gdy leciałam na ratunek. Odwróciłyśmy się na chwilę. Tomiś leżał na plecach obok tego krzesła i nie mam pojęcia jak to zrobił, ale na pewno jest na to mały (7 miesięcy) i mam nadzieję, że prędko tego wyczynu nie powtórzy.


Po sobotnim spotkaniu rodzinnym mam duży dylemat odnośnie przyszłego weekendu ze względu na Tomka. Sytuacja wygląda następująco. W sobotę mój mąż idzie na imprezę z okazji 10-lecia studiów. Początek o 18.00. Cieszy się jak murzyn blaszką ;-) Przyjedzie jego kumpel, którego ostatnio widział ze 2 lata temu kiedy nas odwiedzili. Impreza będzie bez rodzin, ale jakiś czas temu powstał pomysł by przy okazji tego zjazdu  Romka zaprosić do nas z rodziną tzn żoną i dwiema córkami. Pomysł wydawał mi się przedni. Spędzimy razem sobotę, panowie pójdą potem na imprezę, ja z Olą zajmiemy się dziećmi i położymy je spać, a w niedzielę może gdzieś razem się wybierzemy. Oni dostaliby naszą sypialnię plus pokój gościnny, Tomek ma własny pokój, a my przespalibyśmy się u Piotrka – ja z Piotrkiem w łóżku, M na materacu. Mam jednak poważne wątpliwości czy to dobry pomysł, bo dotarło do mnie, że od 17 będę z moimi chłopcami de facto sama bez pomocy. Tomek w sobotę bardzo mało spał. Najpierw musieliśmy go obudzić ze zwyczajowej 3-4 godzinnej drzemki po godzinie by pojechać do kościoła, a po południu w domu był taki gwar i harmider, że nie mógł zasnąć, a kiedy już teściowej udało się go uśpić obudził się po półgodzinie. Na dole trwało biesiadowanie, a na poddaszu Piotrek z Antkiem bawili się w pokoju Piotrka i oczywiście hałasowali. Tomek zniósł to dobrze, ale fakt faktem teściowa się nim zajęła, położyła się z nim w sypialni, głaskała i tuliła byśmy my mogli zająć się gośćmi. Wieczorem zaś był tak zmęczony, że nie potrafił się wyciszyć, wymachiwał rękami na wszystkie strony, wiercił się, płakał i zasnął w końcu w naszym łóżku, a w nocy budził się dwa razy na mleko, bo z tego zmęczenia i nadmiaru wrażeń wieczorem nie zjadł tyle ile zwykle. Nie było tragedii, to normalne i spodziewałam się tego. Tylko jednak średnio to sobie wyobrażam gdybyśmy o 17 zostały same z Olą z czwórką dzieci. Tomek prawdopodobnie również mało spałby w dzień bo ruch, gwar, krzyki i piski dzieci, a nawet nie miałabym możliwości się z nim położyć – sypialnia i gościnny dla gości, a w pokoju Piotrka trwałaby pewnie zabawa. Jeszcze trudniej byłoby go wyciszyć na rękach siedząc obok jego łóżeczka. Wczoraj wieczorem M zajął się Piotrkiem gdy ja przez ponad 2 h usypiałam w sypialni Tomka. Za tydzień nie miałby kto się Piotrkiem w tym czasie zająć, bo Ola będzie miała na głowie dwójkę własnych dzieci.  No i wieczorem u nas już był spokój, a za tydzień będzie ruch i gwar. Chyba przestał podobać mi się ten pomysł. Takie wizyty jak najbardziej ale wtedy gdy M jest w domu, zwłaszcza wieczorem i może mi pomóc, a nie gdy zostanę sama ze wszystkim. Obawiam się, że wiele czasu z Ola bym i tak nie spędziła, bo większa część wieczora usiłowałabym wyciszyć Tomka i opanować Piotrka, a ona byłaby sama. No i jednak zmęczona  byłam trochę wczoraj i chciałabym trochę odpocząć w przyszły weekend, bo za dwa tygodnie kolejna impreza i ruch – urodziny Piotrka.  Dużo przygotowań. Chyba jednak wolę w sobotę iść z M i dziećmi na piknik rodzinny z pracy M, a potem wrócić z chłopcami do domu, spokojnie położyć ich spać i wyłożyć się w łóżku z książką niż opanowywać dzieci i jednocześnie zajmować się gośćmi przez większą część popołudnia i wieczoru.
I jeszcze kilka fotek z wystawy Lego



ostateczny koniec koszmaru

$
0
0
O tym, że nienawidzę i że nie utrzymuję z nim stosunków pisałam TU.
A TU o tym, że panicznie boje się, że dowie się, że ma wnuki i zrobi im krzywdę.
Już koniec koszmaru. Mój ojciec zmarł w niedzielę. Dzisiaj był pogrzeb. Może jestem potworem, ale nie czuję smutku. Czuję ulgę. Już nie będę się bać, że spotkam  go na ulicy i zatruje życie moim synom tak jak zatruł moje. Zamykam ten rozdział. Teraz jeszcze trochę działań prawnych by zabezpieczyć siebie i dzieci przed spłacaniem jego ogromnych długów i koniec. Wiem co robić.
Jestem potwornie zmęczona. O śmierci dowiedziałam się w poniedziałek rano. Dwa dni jeździłam non stop od urzędu do urzędu, od instytucji do instytucji by załatwić formalności i pogrzeb, ponieważ było to dość skomplikowane m.in. z powodu tego, że przy ojcu nie było dowodu osobistego, a ja nie wiem gdzie może on być ani z kim się kontaktował. Nie chce wiedzieć zresztą. Załatwiłam to co załatwić należało łącznie z identyfikacją zwłok w trybie zadaniowym, bez emocji. Teraz chcę odpocząć. Zrezygnowaliśmy z zapraszania znajomych na weekend o czym wspominałam w ostatnim poście. Po prostu nie mam fizycznie siły podejmować w tym momencie gości, gotować, ogarniać dom, który zarósł brudem, zajmować się obcymi dziećmi. Potrzebuję w ten weekend wyciszenia i czasu tylko z najbliższymi.


weekend, weekend i po weekendzie

$
0
0
Za chwilę zacznie się kolejny tydzień. Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do poprzedniego wypełniony będzie tylko miłymi zdarzeniami. W czwartek Piotrek kończy (już?) 4 lata!
W zeszły czwartek kiedy wróciłam do pracy po pogrzebie ojca zadzwoniła dyrektorka przedszkola, że Piotruś narzeka na ból głowy i kiepsko je. M pojechał po niego wcześniej i faktycznie nie zapowiadało się to dobrze. Przyjechał rozpalony i jak zasnął o 17 tak spał do 5 rano, z krótką przerwą gdy po 22 obudziłam go na nurofen. Akurat wtedy nocowała u nas moja przyjaciółka - już drugi raz z rzędu kiedy do nas przyjeżdża po pracy na noc Piotrek jest chory. W piątek rano byłam przekonana, że to angina i trochę się tym załamałam, bo miesiąc temu w ten właśnie sposób polegliśmy wszyscy na półtora tygodnia a tutaj praca, urodziny. Piotrek był marudny, trochę gorączkował i płakał, że boli go gardło. Umówiłam go do pediatry. Mając do wyboru godzinę 11.40 i 14.00 wybrałam tę drugą bo o 11.40 Tomek ma akurat drzemkę i nie chciałam go budzić, a miał nam oczywiście towarzyszyć. Tymczasem Piotrek niespodziewanie usnął po 12, więc zaliczyłam kolejną akcję "z pamiętnika mamy dwójki maluchów". Nie było sensu budzić go wcześniej, przekonywać by się ubrał, bo w takim stanie, z gorączką tak czy inaczej bez wielkiego jęczenia by się nie obeszło, a ja miałam jeszcze na głowie Tomka. Postanowiłam zadziałać szybko i z zaskoczenia. Najpierw przygotowałam siebie i Tomka, zaniosłam go do samochodu, zapięłam w foteliku, dałam zabawkę, a potem pędem pod górę, szybko ubrałam zaspanego i półprzytomnego Piotra i jęczącego, oburzonego zniosłam na rękach do auta. Nie lubię, potwornie nie lubię zostawiać dzieci w samochodzie bo go nie widzę z okna i świadomość, że siedzą w aucie, w otwartym garażu przy nieogrodzonym podjeździe jest dla mnie okropna, ale nie miałam wyjścia. Nie dam rady nieść dwójki dzieci. Garażu zaś nie zamknę bo gdyby odpukać brama się zacięła to dziecko zostanie uwięzione. W każdym razie na szczęście u lekarza okazało się, że gardło jest tylko lekko zaczerwienione i nie jest to angina. Lekarka zaleciła łagodzące lizaki jako alternatywę dla Tantum Verde, którego Piotrek nie toleruje - ma silny odruch wymiotny. Piotrek zachwycony pomysłem, że lizaki to lekarstwo ;-)
W zasadzie na tym choroba się skończyła. Wieczorem Piotr na nic się już nie skarżył i nie gorączkował. W sobotę również. Zrezygnowaliśmy jednak z pikniku rodzinnego połączonego z dniem rodziców w naszym przedszkolu, ponieważ odbywać miał się on na wolnym powietrzu, a było gorąco. Pediatra zaleciła unikanie upału w weekend ze względu na gardło. Później przeszła burza, ochłodziło się przyjemnie pojechaliśmy więc na festyn rodzinny do obserwatorium astronomicznego UJ.
Piotrek był bardzo zainteresowany teleskopami.
Tomek zaś ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w doskonałym humorze "tańczył' u taty na barana. Moje młodsze dziecko robi się towarzyskie ;-)



Wicherek
Niestety zaliczyliśmy też kilka epizodów "buntu czterolatka", ale o tym innym razem. To dość świeży temat i jak to z Piotrkiem bywa ten etap nadszedł nagle i niespodziewanie.
Po wszystkim odwieźliśmy tatę na imprezę z okazji 10-lecia jego studiów. Dzieciaki poszły spać, a  mnie ogarnął szał sprzątania. Czasem tak mam i wtedy idę jak taran. Okna brudne, podłoga się lepi. Nie potrafię odpoczywać w takich warunkach. Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią by w domu pachniało pyszne jedzenie i tych, którzy lubią czystość - ja należę do tej drugiej kategorii. Do 2 w nocy szyby błyszczały, a dom był wysprzątany. Oczywiście potem zaledwie 3 godziny snu. M wrócił o 4 nad ranem szczęśliwy i w stanie wskazującym i o 6 rano nie nadawał się absolutnie do niczego, więc chcąc nie chcąc musiałam działać. M doprowadził się w końcu do porządku, zostawiłam go z dzieciakami i wyskoczyłam do galerii, gdzie w końcu udało mi się znaleźć jedną (JEDNĄ) sukienkę pasującą na mnie. Pomarańczową, tak w sam raz na żałobę a co :-/
Pojechałam te z z Piotrkiem nad Wisłę, bo zapowiadał się fajny festyn rodzinny. M spacerował z Tomkiem. 


Dużo atrakcji i strażacy. Zdjęć nie mamy, bo Piotrek znowu zaczął pokazywać muchy w nosie, więc wróciliśmy do domu, gdzie w międzyczasie zjawił się dziadek i chwała mu za to, bo Piotrek go zaanektował, a my z M byliśmy tak nieżywi, że po prostu zasnęliśmy z Tomkiem na drugą drzemkę. 
No i po weekendzie.

4 urodziny

$
0
0

29 maja 2010 o 18.45 moje życie podzieliło się na dwie części. Nie potrafię już wyobrazić sobie, że mogłoby Cię nie być. Mam wrażenie, że wtedy na sali operacyjnej czekając aż wyjmą Cię z mojego brzucha świat się zatrzymał, a potem ruszył na nowo - kompletnie inny i z całkiem nową mną.
Rok temu pisałam, że czekają na nas nowe wyzwania. Czwarty rok Twojego życia to rok przełomowy, bardzo ważny i na pewno trudny dla Ciebie. Zostałeś starszym bratem i wyfrunąłeś w świat jako przedszkolak. Pamiętam jak obawiałam się tych zmian. Zupełnie niepotrzebnie, bo spisałeś się synku na medal. Przepraszam, że ja nie zawsze.
Jesteś mądry, wrażliwy i masz wielkie serce. Nieokiełznany temperament i bujną wyobraźnię. Nie wystarczamy Ci już do szczęścia my rodzice. Wchodzisz w świat rówieśniczy i uczysz się w nim funkcjonować. Chciałbyś rządzić, choć czasem zaszywasz się w kącie i obserwujesz, często się też wstydzisz. Jestem wzruszona gdy widzę jak troszczysz się o swojego braciszka, choć bywasz też o niego zazdrosny. Coraz mocniej zaznaczasz swoją niezależność.
Życzę Ci szczęścia, zdrowia i siły Synku i żebyś zawsze z nadzieją i optymizmem patrzył na życie swoimi pięknymi brązowymi oczyskami. Kiedy Ty mi tak wyrosłeś przystojniaku?








przedszkolne urodziny

$
0
0
W czwartek Piotruś po raz pierwszy w życiu świętował urodziny w przedszkolu. Był wzruszony, podekscytowany i szczęśliwy (ja też ;-). impreza pięknie się udała, a pani wychowawczynie jak zawsze bardzo się postarały i stanęły na wysokości zadania.|Zorganizowały zabawy pod katem zainteresowań Piotrka (samochodowo-strażackie).
Od swojej grupy Piotruś dostał ten oto piękny wóz strażacki z kartonu. W okienkach były karteczki z życzeniami od przedszkolaków.
 "Życzę ci żebyś nie płakał i był szczęśliwy" - "Piotrek w samochodzie" - Kerim

Życzę ci żebyś był zdrowy" - "Piotrek i piłka" - Daniel
 "Życzę ci żebyś był uśmiechnięty" - "różowa śmieciarka" - Dominik B
Życzę ci żebyś był uśmiechnięty oraz miłości i szczęścia" - "Księżniczka" - Lena
 "Życzę ci żebyś był uśmiechnięty"- "Kwiatuszki" - Natalka
 Życzę ci żebyś nie chorował" - "Wóz strażacki" - Jacek
 "Życzę ci żeby przyjechała do ciebie straż pożarna" - "Furgonetka policyjna" - Bartek
 Życzę ci żebyś dostał zabawkę straż pożarną" - "Wóz strażacki" - Marta - to są życzenia od aktualnej przedszkolnej narzeczonej :-)))))))
 "Życzę ci żebyś był zdrowy i uśmiechnięty" - "Straż pożarna" - Emilka
 "Życzę ci żebyś był zawsze uśmiechnięty" - "samochód i słoneczko" - Amelka
 Życzę ci żebyś był szczęśliwy" - "Piotrek w samochodzie strażackim" - Witek - to aktualnie najlepszy kumpel Piotrka w przedszkolu
 "Życzę ci żebyś był grzeczny i bawił się z dziećmi" - "Kwiatki" - Kinga
 Życzę ci żebyś był grzeczny i zawsze przychodził do przedszkola" - "Ulica" - Asia
Wzruszające i od serca prawda?

urodziny domowe i dzień dziecka

$
0
0


Odpoczywamy po intensywnych dniach. W czwartek urodziny w przedszkolu, w piątek przedszkolny dzień dziecka i wizyta klauna, a w sobotę świętowanie w domu. Moje refleksje są takie, że to były ostatnie urodziny organizowane w domu. Za rok choćby miał być jeden gość niepełnoletni wynajmuję salę zabaw i kropka. Idę na łatwiznę.
Wydaje mi się, że wszystko było dobrze przemyślane. Były obie babcie, szwagier i szwagierka z kuzynem, moja kuzynka czyli bardzo lubiana ciocia Ewa oraz dwóch chłopców-gości Piotrka w zbliżonym wieku o zbliżonych zainteresowaniach (samochody). Antosia nie liczę, bo jego interesują wyłącznie rury i babranie się w wodzie, więc trzymał się z boku. Był więc Wiktor lat 6, z którym Piotrek często się bawi zgodnie z rodzicami oraz Mikołaj (lat 5.5), syn mojego kuzyna  z tatą. Z Mikołajem też zawsze się dobrze dogadywali. Nie było więc tłumu dzieciaków ani dzieci o odmiennych zainteresowaniach. Zaprosiłam towarzystwo na godzinę 15.00 - po obiedzie a nie za późno. No i wyszło jak wyszło czyli średnio. Piotrek, który naprawdę bardzo, bardzo rzadko śpi w dzień, praktycznie tylko gdy jest chory w sobotę około 12.30 zaczął wykazywać oznaki zmęczenia (a spał do 8.30 - bardzo długo). Wariactwo, mamrotanie pod nosem i takie tam. Gdyby tylko M był wtedy w domu wpakowałabym delikwenta do auta by zasnął podczas jazdy i chwilę pospał (bo nie ma bata by go przekonać do drzemki, po prostu w domu się nie da jeśli sam nie padnie gdzieś między jedną czynnością a drugą). Niestety wysłałam tatę do cukierni po ciasteczka, na giełdę komputerową w celu naprawy zepsutego smartfona i takie tam (bo wszystko było już przygotowane) a Tomek sobie smacznie spał. Próbowałam wyciszyć Piotrka bajką, czytanie w łóżku, ale nie do końca mi się udało. W każdym razie kiedy przyszli goście przez ponad godzinę był cyrk na kółkach - najpierw Piotrek nie chciał się z nikim witać, zamknął się w pokoju i nikogo nie wpuszczał, krzyczał, a potem Mikołaj zaczął chamsko niszczyć mu autka, taranować je, a że mój kuzyn nie reagował kompletnie to M się wściekł i go ochrzanił. Piotrek rozżalony gdy zobaczył zniszczenia i wcale mu się nie dziwię. Dopiero po półtorej godzinie para zeszła i chłopcy zaczęli się razem bawić i reszta wieczoru upłynęła już w miłej atmosferze. Tomek z zainteresowaniem obserwował wszystkich, słał uśmiechy, potem pospał jeszcze godzinkę i był najbardziej uroczym i bezproblemowym dzieckiem pod słońcem po trudnych dniach ząbkowania.
W niedzielę w Krakowie można było przebierać jak w ulęgałkach w imprezach dla dzieci z okazji dnia dziecka, my jednak dopiero o 18 wyszliśmy na spacer i to po prostu zwyczajnie na plac zabaw. Piotrek potrzebował odpoczynku i zapowiedział, że woli bawić się w domu. OK. Pogoda senna.  Około południa padł i zasnął, Tomek też więc i my poszliśmy spać na 2h - nie pamiętam kiedy od narodzin Tomka wszyscy o tej porze spaliśmy :-) Po południu postrzyżyny. Piotrek ma bardzo ładne gęste włosy i lubię go w dłuższych. Niestety w tym roku w okolicach naszego domu jest wysyp kleszczy,. Już trzy razy wykręcaliśmy mu gada z głowy - tylko głowę atakują. Bardzo trudno to zrobić w takich włosach, na dodatek odkrywaliśmy je dopiero gdy były już nieźle opite mimo codziennych oględzin. Z tego powodu z bólem serca poprosiłam męża by ostrzygł Piotra maszynką na rekruta. Za kilka tygodni testy na boleriozę....
W czwartek zaś ruszamy z Tomkiem do sądu rodzinnego. Kolejny konieczny krok po śmierci mojego ojca.



drugie dziecko - czy zdecydowałabym się gdybym mogła cofnąć czas

$
0
0

Czy zdecydowałabym się na drugie dziecko wiedząc, widząc i czując to co teraz? Czy zdecydowałabym się na nie w tym momencie naszego życia z taką a nie inną różnicą wieku między naszymi synami?

Nie miałam pojęcia jak będzie. Nie wiem co to znaczy mieć rodzeństwo. Mój mąż też nie wie jak to jest mieć brata, który nie jest dużo starszy. To był z wielu względów skok na główkę do pustego basenu. Myślę, że nawet bardziej niż decyzja o pierwszym. Wiedziałam, że dość mocno skomplikuje się nasze życie, że wpłynie to na moją ścieżkę zawodową, że czeka nas długi czas zaciskania pasa. Przede wszystkim bałam się, jak sobie poradzę i czy dam radę poświęcić dzieciom tyle uwagi ile potrzebują. Bardzo się bałam. Chyba nawet bardziej niż przyznawałam się przed samą sobą, a na pewno bardziej niż opisywałam tu. Bardzo jednak chcieliśmy by Piotrek miał rodzeństwo i baliśmy się ryzykować, ze moje Hashimoto + wiek pokrzyżują nam plany w razie dalszego odwlekania tej decyzji. Uznaliśmy, że przeszkody natury logistyczni-finansowej można pokonać, jakoś sobie życie ułoży, a natury się nie oszuka i trzeba się skupić na tym co naprawdę ważne.
Co mogę powiedzieć z perspektywy tych 7 miesięcy, a może nawet z dłuższej bo druga ciąża też już przecież bardzo zmieniła życie naszej rodziny?
Czy jest trudno? Jest. Czasem nawet bardzo.
Czy czuję się rozdarta? Prawie codziennie mniej lub bardziej. Często mam wyrzuty sumienia, że nie jestem w stanie poświęcić Piotrkowi tyle wyłącznej uwagi ile poprzednio, dlatego tak celebruję nasze weekendowe wyjścia sam na sam. Często gryzę się, że Tomek od urodzenia nie ma mamy w takim zakresie jak miał Piotrek, dlatego również wykorzystuję ile się da czas, kiedy jesteśmy sami.
Czy jest zazdrość? jest. Piotrek na pewno jest o Tomka zazdrosny, w zależności od dnia, nastroju i sytuacji bardziej lub mniej.
Czy starszy brat jest stratny? Jest. Nie ma co udawać, że jest inaczej. Gdyby nie było z nami w tym momencie niemowlaka mógłby częściej chodzić z obojgiem rodziców w miejsca, w które na razie Tomka nie możemy zabierać np. do kina. Na pewno jest stratny pod względem ruchowym, bo po 2 latach intensywnej jazdy na rowerku biegowym teraz jeździ na pedałowcu, ale nie tak często i niestety z bocznymi kółkami (kwestie logistyczne typu asekurowanie go pchając wózek). Nie pojedzie w tym roku na dalsze wakacje, a na pewno nie nad morze, bo dopóki Tomek jeździ w wózku zwyczajnie nie pomieścimy się w jednym aucie z bagażami, poza tym Tomek nie przepada za fotelikiem niemowlęcym i dłuższa podróż byłaby koszmarem dla nas wszystkich. Parę tego typu organizacyjnych kwestii.
Czy jestem zmęczona? W tym momencie jeśli mam pod opieką tylko jednego z nich czuję się prawie jakbym miała wychodne :-)
Czy bywam bezradna? Bywam. Zwłaszcza gdy oboje mają w tym samym momencie potrzeby, które trudno pogodzić i nie godzą się na alternatywy. Na przykład gdy jestem z nimi sama i Tomek jest senny, potrzebuje wyciszenia, położenia się ze mną w łóżku i przytulenia, a Piotrek chciałby bym się z nim pobawiła i jest smutny gdy tłumaczę, że musi chwile poczekać.
CZY ZDECYDOWAŁABYM SIĘ NA DRUGIE DZIECKO GDYBYM MOGŁA COFNĄĆ CZAS? TAK, BEZ DWÓCH ZDAŃ.
Uważam, że pojawienie się Tomka tu i teraz było najlepszym co mogło spotkać mnie, mojego męża i Piotrka. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby go nie być z nami. Kiedy patrzę jak wpatrzony jest w starszego brata, jak chłonie każde jego słowo i śmieje się na jego widok opuszczają mnie wyrzuty sumienia, że wychowuje się tak trochę przy okazji, że często po prostu towarzyszy nam i bratu. Może ma mniej wyłącznej uwagi rodziców, ale dostał od życia o jedną osobę więcej do kochania, podziwiania i mam nadzieję do zabaw w przyszłości i kłótni na pewno też. Z kolei Piotruś bardzo dojrzał przy braciszku. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się po nim, że będzie taki opiekuńczy. Rano często biegnie do pokoju obudzonego Tomka jeszcze przede mną i jeśli mały płacze z głodu to włącza mu karuzelkę i przemawia do niego "Tomek nie płacz, zaraz przyjdzie mama, no nie płacz przecież ja cie tak kocham aż do księżyca". Niedawno byłam w przedszkolu na rozmowie z panią psycholog i zauważyła, że Piotrek bardzo dużo mówi o bracie, że bardzo fajnie wdrukował się on w jego świadomość i dołączył do jego świata. Są dzieci, które w jego wieku omijają temat rodzeństwa. Zwłaszcza chłopcy. Piotrek o Tomku sam z siebie dużo opowiada. bawiąc się samochodzikami mruczy do siebie "teraz wsiadam ja, teraz tata, babcia, teraz wsiada mój brat". Rano lubi kiedy przynoszę Tomka do jego pokoju i leżakują wspólnie w jego łóżku. A potem wścieka się gdy Tomek szarpie go za włosy lub obślinia jego autka :-)
A ja? Nauczyłam się już trochę i uczę się poświęcać im uwagę w inny sposób niż do tej pory. Uczę się lepszej organizacji i luzu. Nie stresuję się już tak bardzo gdy jedno lub drugie płacze lub marudzi bo musi poczekać. Nie próbuję być superwoman. To są jednak poboczne, techniczne kwestie, najważniejsze jest to, że nigdy dotąd nie czułam takiej miłości do dzieci i takiej dumy. Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, bo Piotruś był i zawsze zostanie dla mnie "naj Piotrusiem", ale odkąd pojawił się Tomek myślę o starszym synu z jeszcze większą czułością. Lubię myśleć i mówić o nich MOI SYNOWIE. Odkąd urodził się Tomek mam takie fazy niesamowitej siły i dumy z siebie, wtedy czuję, że wszystko mogę bo mam DZIECI. Przy Piotrku nie czułam tego aż tak mocno. Nie miałam pojęcia, że tak można. Nie wiem z czego to wynika, być może z tego, że Tomka urodziłam naturalnie, czułam się potem świetnie i po porodzie długo miałam poczucie mocy sprawczej i siły, co nie było moim udziale po cc z powikłaniami z Piotrkiem.
Różnica wieku? Teraz gdy zakosztowałam już podwójnego rodzicielstwa cieszę się, ze nie jest mniejsza. Z podwójnym wózkiem, z Piotrkiem jeszcze w pieluchach, którego trzeba byłoby asekurować podczas wchodzenia pod górę do domu, którego w domu nie można byłoby spuścić z oka, z Piotrkiem w okresie buntu dwulatka byłoby mi bardzo trudno. To jest jednak wielkie ułatwienie gdy starszak jest bardziej samoobsługowy i odrobinę bardziej odpowiedzialny. Na pewno są plusy i minusy każdej różnicy wieku. Ja osobiście gdybym myślała o trzecim dziecku na pewno odczekałabym przynajmniej 2 lata przed zajściem w kolejną ciążę i nie decydowałabym się na różnicę wieku typu rok czy dwa. To jednak tylko moje odczucia. Nie wiem jak jest z większym odstępem czasowym. Mam nadzieję, że moi chłopcy znajdą wspólną platformę do zabaw i te 3.5 roku nie będzie różnicą pokoleniową.
Dobrze, że są. Być może byłyby odpowiedniejsze momenty w naszym życiu na narodziny jednego i drugiego dziecka z punktu widzenia domowego, organizacyjnego i finansowego. Być może byłoby nam łatwiej. Mimo to wiem, że obaj pojawili się we właściwym momencie. Najwłaściwszym.









Zlobek

$
0
0

Wpis z komirki, przepraszam.za brak polskich czcionek.
Tomek jakims cudem dostal sie do jednego z kilku zlobkow samorzadowych, do ktorych aplikowalismy. W pozostalych jest na odleglych miejscach. Tu moglby zaczac od wrzesnia. Niby fajnie. Od poczatku wiedzialam, ze chce by zaczal przygode z takimi placowkami wczesniej niz brat, ktory ponad 3 lata byl w domu otoczony indywidualna uwaga i wcale na dobre mu to nie wyszlo. Jak sobie przypominam adaptacje przedszkolna to przechodza mnie ciarki.
Dlugo myslelismy i zdecydowalismy jednak, ze to za wczesnie. Dyrektorka zlobka zatrzyma papiery na wrzesien 2015. Maly bedzie mial wtedy 2lata. Na razie zostanie z babciami (uprzedzam uwagi - babcie same sie zaofiarowaly i mamy umowe, ze jesli poczuja sie zmeczone to szukamy opiekunki). Zadecydowaly glownie wzgledy zdrowotne. Poczatek zlobka czy przedszkola to zawsze choroby. Tego sie raczej nie przeskoczy. Nawet Piotrek, ktory uwazam, ze jest odporny i zahartowany nie uchowal sie. Byla angina, zapalenie pluc i jakies przeziebienia. Uwazam, ze i tak niezle sie trzyma w porownaniu z innymi dziecmi z grupy ale jednak. On nie mial jednak we wczesnym dziecinstwie rodzenstwa znoszacego zarazy do domu. Tomek jest obiektywnie slabszy i delikatniejszy, dwa antybiotyki w pierwszym polroczu zycia zrobily swoje. Boje sie, ze jakby dodatkowo jeszcze w zlobku sie zarazal a do tego Piotrek, ktory jesienia znow zacznie pewnie chorowac to juz non stop bylibysmy z M na opiekach. Co z praca? Juz nie wspomne o zmianie pracy. Zadnego okresu probnego bym nie przeszla. Licze na to, ze za rok  Piotrek swoje odchoruje i zostanie nam glownie Tomek zlobkowy i jakos we dwojke to ogarniemy.
Do tego logistyka. W tym momencie jest super. Moja firma zmienila siedzibe i jade do niej z przedszkola gora 15 min lacznie z dojsciem z parkingu, bocznymi uliczkami bez korkow. M zaczyna prace o 7.30 i nie sa mile widziane spoznienia wiec nie moze zawiezc Piotrka do przedszkola bo nawet gdyby go odstawil na 7 gdy je otwieraja to nie zdazy. Zawize go ja na 8.15 na sniadanie i albo jade wczesniej do pracy (zaczynam o 9) albo mam chwile na zakupy. Odbiera go M ok 16.15 a jesli nie moze to wtedy ja wychodze kwadrans przed 17 (moge bo czesto przyjezdzam wczesniej) i na styk zdazam przed zamknieciem przedszkola. Nawet jak od wrzesnia dojdzie wozenie Tomka do tesciowej w czwartek i piatek to jestem w stanie zdazyc do pracy odstawiajac ich obu, M odbierze Tomka a ja Piotrka. Do zlobka zas trzeba jechac prawie pol godziny. Niestety nie ma w naszej okolicy zadnych zlobkow samorzadowych. Musialabym zrywac dzieci bardzo wczesnie by sie wyrobic i codziennie Piotrka odbierac, a M gnalby po Tomka bo zlobek do 16.30. Za rok powinno byc latwiej, bo tesciowa prawdopodobnie idzie na emeryture i np. 2 dni w tygodniu moglaby moze Tomka odebrac. Zobaczymy.
Najbardziej bym chciala by Tomek poszedl do zlobka -filii naszego przedszkola, ktory zostanie otwarty w sierpniu. Mam zaufanie do dyrekcji, wiem ze starannie dobieraja kadre i blisko. Dwoje dzieci w tym samym miejscu przez rok to duze ulatwienie. Wszystko jednak zalezy od finansow, bo to prywatna i droga impreza i czesne x2.

matka sie modli

$
0
0
O to by przeziebienie Tomka pozostalo przeziebieniem, a nie czyms gorszym
By kaszel Piotrka w nocy z soboty na niedziele spacyfikowany rano inhalacjami z soli fizjologicznej i syropem nie okazal sie wstepem do czegos gorszego
Obaj chlopcy przebadani dzisiaj w przychodni dyzurnej, niby jest dobrze, ale kto to wie
I jeszcze matka zupelnie przyziemnie modli sie by mogla chodzic do pracy przez te trzy dni do srody, bo naprawde musi! Bo sa wazni goscie zagraniczni, z ktorymi rozmowy dyrektor specjalnie przelozyl z czwartku na wtorek i srode, bo matka w czwartki nie pracuje, a oni dostosowali plany lotow. Jak matka nawali to bedzie to delikatnie mowiac zle widziane, zwlaszcza ze odkad wrocila do pracy miesiac temu na preferencyjnych warunkach juz kilka razy musiala sie zwalniac z powodow dzieciowych.
Matka wiec modli sie by Tomek nie byl marudny i nie dal babci w kosc tak jak ostatnio podczas zabkowania gdy musiala w trybie pilnym jechac wczesniej do domu. Zeby na wyswietlaczu komorki nie pojawil sie numer przedszkola, bo to oznacza jedno- nie da sie byc jednoczesnie z chorym dzieckiem w domu oraz w pracy. Tata nie ma przez najblizszych kilka miesiecy mozliwosci wziecia opieki na dziecko ze wzgledow formalnych.
No i ogolnie dosc wazny tydzien pod wzgledem przedszkolnym - jutro proba kostiumowa, w srode zebranie, w piatek przedstawienie, ktorym Piotrek zyje. Byloby mu przykro gdyby go ominelo.
Modli sie wiec matka by dozeglowac do piatku jakos.
P.S. post znow komorkowo-tabletowy, nie chce mi sie bawic w instalowanie polskiej klawiatury

Tomiś chory :-(

$
0
0
Zapalenie oskrzeli. Antybiotyk, inhalacje i oklepywania.
:-((((((((((((((

Mr Jekyll

$
0
0

Czteroletni Piotruś to istota czarująca. Bardzo, bardzo pragnie być dużym chłopcem i przechodzi aktualnie etap absolutnej fascynacji swoją samodzielnością i swoimi umiejętnościami.

Piotrek wszystko musi zrobić SAM i czasem wgląda to prześmiesznie, a nam  trudno zachować powagę. Jeżeli podam mu kubeczek i szczoteczkę do zębów to Piotr oburzony odkłada je na miejsce, po czym ponownie podnosi, wyjmuje szczoteczkę, nakłada pastę i myje zęby. Sprzątanie zabawek podwórkowych wieczorem zajmuje sporo czasu, bo Młody nie daje sobie pomóc. Sam osobiście odnosi każdą rzecz do piwnicy. Kiedyś chciałam mu pomóc i odwiozlam taczki. Wytoczył je z powrotem z piwnicy, zaparkował dokałdnie tam gdzie uprzednio staly, a potem sam zawiózł z powrotem. Sam robi sobie kanapki, sam przygotowuje salatkę, sam się ubiera i rozbiera i wiele innych czynności, które potrafił wykonać wcześniej, ale z różnych względów dla zasady protestował w domu i oczekiwał, że zostanie wyręczony. Teraz wprost pali się by pokazać nam, sobie i calemu światu co on potrafi.
Kilkanaście razy dziennie słyszymy: "mam już cztery lata", "popatrz jaki jestem duży", "zobacz jakie mam duże kolana". Jak mały narcyz przeglada się w lustrze i podziwia swoją fruzurę czy ubranie. Komplementuje również nas. Często słyszę, że ładnie wyglądam, że mam ładną sukienkę albo fajny kolor paska. Mały szafiarz ;-)
Najbardziej rozczulają mnie wyznania milości. Piotrek dlugo nie byl wylewny i w sumie nadal nie jest. Wprawdzie często przychodzi się przytulać ale na chwilę, nie lubi długiego tulenia przed snem (twierdzi, że mu gorąco i niewygodnie). Werbalnie miłość wyznaje nam jednak nieustannie. Bardzo obrazowo. "Mamo kocham cię aż do remizy/do końca kosmosu/jak sto tysięcy ślimaków". Upajam się tym etapem :-)
Rośnie mi mały pomocnik. Nieważne, że czasem zrobi coś zanim pomyśli. Przychodzi dumny i blady i informuje, że właśnie włączył zmywarkę bo była pełna, że rozładował pralkę, że zrobil porządki na moim biurku bo był straszny balagan.
Jest fanem plasterków. Tak jak wcześniej nie znosił ich tak teraz domaga się plasterka na każde małe zadrapanie lub siniaka. Chodzi więc oklejony, a usunięcie zszarzałego plastra wymaga dłuższych negocjacji.
Rozczulają mnie dorosłe rozmowy z nim i jego wypowiedzi tak kontrastujące z dziecinnym seplenienim.
"Babciu czy możesz mi przypomnieć w jakiej sprawie dzwoniłaś?"
"Mamo ty się ni w ząb nie znasz na aerozolach latwopoalnych"
Ma powodzenie wśród płci przeciwnej w przedszkolu. Już nie raz i nie dwa "całował się" z koleżankami w szatni łaskawie i z nonszalancją przyjmując ich względy. Szczególną sympatia darzy pewną blondwłosą Martę.
Piotruś ma jednak dla równowagi też drugą twarz - o tym w następnym wpisie.

muszę to napisać - o rodzinie z Rybnika

$
0
0
Cały internet huczy od wypowiedzi na temat potwornej tragedii w Rybniku. O śmierci małej dziewczynki w męczarniach. Kiedy się o tym dowiedziałam wstrząsnęło mną. Jestem matką i coś mi w środku umiera gdy próbuję wyobrazić sobie co czuło to dziecko  - przerażone, duszące się, śmiertelnie spragnione. Mam wielką nadzieję, że męczarnia nie trwała długo.
To jednak tragedia nie tylko tego dziecka, tylko całej rodziny. I tego człowieka, na którym wszyscy wieszają psy, bo zapomniał o dziecku.
Ja myślę, że nic o nim nie wiemy i choć tragiczne skutki są takie same  - śmierć dziecka - nie stawiam go w jednym rzędzie z osobami, które świadomie zostawiają dzieci w nagrzanych autach po to by zrobić zakupy, z osobami, którym brak wyobraźni. Zapomnienie o tym, że w aucie jest dziecko wydaje się groteskowe, surrealistyczne i właśnie dlatego współczuję temu ojcu. Być może to jakiś nieodpowiedzialny człowiek, który nie interesuje się w ogóle dzieckiem. Być może. Ale bardziej prawdopodobne statystycznie, że to zwykła rodzina, że to zwykły ojciec, który nieszczęśliwie zadział schematem. Może to matka zawsze odwoziła dziecko do przedszkola, a on miał zakodowana trasę z domu do pracy? Ileż razy ja odruchowo jechałam znajoma trasą, choć plany były inne. Ileż razy źle skręcałam, bo przecież zazwyczaj na tym skrzyżowaniu jadę w prawo i dopiero po pewnym czasie orientowałam się, że zmierzam w kompletnie niewłaściwym kierunku. Ileż razy wracałam się do samochodu by nie pamiętałam czy zamknęłam drzwi. To tak odruchowa czynność, że mózg jej nie rejestruje nawet. Ileż razy wychodziłam z domu w kapciach. Szczęśliwie nie zaszedł żaden zbieg okoliczności, z powodu którego moje pomyłki miałyby tragiczne skutki. Piszą, że ten człowiek zapomniał, że ma dziecko. A ja myślę,  to nie tak. Myślę, że musiał być potwornie przemęczony, zestresowany, może miał mieć ważną rozmowę w pracy i w myślach ją przygotowywał, może pokłócił się poprzedniego dnia z żoną, może dowiedział się o chorobie bliskiej osoby i myśląc o czymś innym odruchowo pojechał prosto do pracy, a córka pewnie spała w foteliku z tyłu cicho. A może miał jakieś zaburzenie w pracy mózgu, jedno z miliona nieznanych, które akurat tego dnia zablokowało jakiś receptor?
Nie zrozumcie mnie źle. Ja nie chcę go usprawiedliwiać. Jest winny.Życia dziecku nikt nie wróci.Łatwo jest jednak rzucać kamieniami, krzyczeć, że samemu nigdy by się takiej rzeczy nie zrobiło, ale czy aby naprawdę? Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono. Mam przerażającą świadomość, że nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mi to by się nie przydarzyło. Nie wiem czy by mi się nie przydarzyło. Na pewno robię wszystko by tak się nie stało, ale mózg ludzki i psychika są niezbadane i nie mam gwarancji, że kiedyś coś nie zatrybi jak trzeba, że może przeżyję jakiś stan kilkunastosekundowej nieświadomości podczas  której stanie się tragedia? Że o czymś zapomnę, przeoczę? Nie mam gwarancji i nikt z nas nie ma. W życiu ludzkim duża role odgrywają przypadki. Myślę, że musiał zadziałać tutaj jakiś psychologiczny mechanizm myślenia i działania schematycznego lub jakieś inne zaburzenia by człowiek zapomniał o tym, że miał odwieźć dziecko do przedszkola. Potem ten człowiek wszedł do biura i dzień toczył się jak zwykle. Straszne jest to co się stało, ale przestańmy kopać leżącego, w tym całą jego rodzinę. Ten człowiek jest w szoku. Ten człowiek poniesie karę i to podwójną bo życie z taka świadomością to śmierć za życia. Myślę, że i jemu należy się odrobina współczucia.
Pojawiły się tez głosy potępienia co do otoczenia, przechodniów. Łatwo wykrzykiwać "jako to możliwe, że nikt dziecka nie zauważył, że nikt nie pomógł?. Owszem, panuje znieczulica. Być może ktoś przechodził i widział śpiące w jego mniemaniu dziecko. Być może powinien zareagować. Ale przyznajcie się z ręką na sercu - czy idąc ulicą zaglądacie do zaparkowanych samochodów? Czy zakładacie, że w środku może być zamknięte dziecko?  Ja czasem zaglądam, bo z ciekawości patrzę jakie foteliki są popularne (to taki mój konik),  ale zazwyczaj jestem zajęta swoimi dziećmi i innymi sprawami i szybko zmierzam do celu. Dziecko zapięte w foteliku nie biega i nie tłucze się o szyby jak pies szukający ratunku. Dziecka w porządnym, dobrze obudowanym foteliku jeśli się akurat nie wychyla i jeśli są np. przyciemniane szyby zwyczajnie nie widać. Płaczu dziecka w zamkniętym samochodzie w gwarze ulicznym lub z pewnej odległości po prostu nie słychać. Takie życie. Ten samochód stał na jakimś parkingu, na który prawdopodobnie pracownicy przyjeżdżają rano i wracają dopiero po pracy. Może był jakiś dozorca w stróżówce, który po prostu nic nie widział z powodów jak wyżej.
Po co krzyczeć? Po co podkreślać jak odpowiedzialnymi ludźmi i świetnymi rodzicami jesteśmy i że my na pewno byśmy do tego nie dopuścili? Pewnie tak, ale po co to podkreślać? Ten człowiek raczej na pewno nie zrobił tego celowo. Jest winny i to nie podlega wątpliwości. Wydarzył się okropny nieszczęśliwy wypadek i on już poniósł najstraszliwszą karę. Dajmy tej rodzinie spokój.

piątek pełen emocji

$
0
0
Piątek był dniem pełnym emocji dla Piotrusia.
Rano występował w przedstawieniu z okazji zakończenia roku przedszkolnego. Była to legenda o smoku wawelskim i szewczyku Dratewce z mniej brutalnym zakończeniem – smok po zjedzeniu barana nadzianego siarką dostał takich boleści, że przeszedł na wegetarianizm ;-) Dzieci pięknie wystąpiły, tańczyły krakowiaka, śpiewały „płynie Wisła płynie”, a rodzice szlochali ze wzruszenia w chusteczki . Piotruś był jednym z dwóch rycerzy, którzy ujrzawszy smoka stwierdzili, że jest zbyt  duży i uciekli. Strój przygotował mój dzielny zdolny mąż – zresztą sami zobaczcie. M kiedy się do czegoś zabiera zawsze dopieszcza swój pomysł i wykonuje wszystko mega starannie i mega solidnie. Herb Krakowa na tarczy to czysty zbieg okoliczności. M wpadł na pomysł umieszczenia na niej czegoś w tym stylu i przyniósł Piotrkowi do wyboru kilka herbów, Piotrek wybrał ten, a potem z jego wypowiedzi wywnioskowałam, że dzieci przedstawiać będą właśnie tę legendę (Panie wychowawczynie do końca nie chciały nic zdradzić). Ostatecznie rola Piotrka nie wymagała wymachiwania mieczem i tarczą, ale wyroby mojego męża wykorzystane zostały jako element scenografii. Byłam z Piotrka bardzo dumna. Mój syn nie lubi wystąpień publicznych.  Jest nieśmiały i bardzo go peszą. Widać było, że czuje się na scenie niepewnie, ale dzielnie tańczył i odegrał swoja rolę, choć tekstu mówionego miał bardzo mało i wypowiedział go tak cicho, że nic nie było słychać to dla mnie jest to ogromny postęp. Nieważne, że inne dzieci mówiły dzielnie do mikrofonu całe wierszyki. Dla mnie istotne jest, że wyszedł na scenę i uczestniczył. Jego nieśmiałość ma różne odcienie – występy publiczne to pieta Achillesowa, podobnie jak duże skupiska ludzi typu festyny. W bardziej oswojonej grupie z kolei próbuje rządzić.
Po południu zaś pojechałam z nim na pierwsze w życiu urodziny u kolegi – naszego sąsiada.  Chory Tomek został z tatą. Urodziny były w sali zabaw i bałam się, że Piotrek kiepsko się odnajdzie wśród zżytej ze sobą z przedszkola grupy dzieci dwa lata starszych. Znał tylko Wiktora. Tymczasem było super. Z początku trzymał się z boku i nawet wstydził się podejść do jubilata, którego dobrze zna z prezentem, ale kiedy pojawiła się pani animatorka i goście usiedli w kółku by jej posłuchać ku mojemu zdziwieniu pobiegł do nich, usiadł z nimi i potem do końca pięknie się ze wszystkimi bawił. Byłam przekonana, że będzie wolał bawić się po swojemu, a tu niespodzianka. Przez 2.5 h ani razu do mnie nie podszedł. We wrześniu byłoby to nie do pomyślenia – wielka zasługa przedszkola.

Wróciliśmy do domu i po prostu padł. 








8 miesięcy

$
0
0

8 miesiąc życia Tomka niestety nie był tak przyjemny jak poprzedni.
Kończymy zapalenie oskrzeli. Płacz Młodego podczas inhalacji, wyrywanie się przy odsysaniu kataru, płacz przy podawaniu leków. Koszmar. Dwa tygodnie wcześniej zaś przeszliśmy epizod bolesnego ząbkowania, którego efektów nie widać w ogóle
Tomek jeśli tylko nic mu nie dolega jest dzieckiem idealnym. Spokojny, potrafi się długo sobą zająć, polubił jeżdżenie w wózku (choć nadal bardzo płytko i krótko w nim śpi). Siedzi już dość stabilnie, więc nareszcie mogę posadzić go na kocu przed domem, a nie nosić na rekach cały czas, niemniej jednak zawsze jestem tuż obok bo zdażają mu się gibnięcia. Nie boi się obcych. Nie reaguje na nich entuzjastycznie, ale nie płacze. Pozwala wziąć się na ręce o ile mama, tata lub babcia są w pobliżu. Jeżeli ma z nami kontakt wzrokowy wszystko jest w porządku. Bardzo dobrze śpi jeśli nie bolą go dziąsła lub nie ma kataru. Wtedy pojawiają się problemy z drzemkami dziennymi ale noc o dziwo nawet podczas ząbkowania czy choroby przesypia całą. Zrobił się wybredny w temacie jedzenia. Jednego dnia zupka mu podejdzie, innego dnia ta sama już nie. Generalnie aktualnie gustuje w żółtku i w te dni gdy dodaję mu go do zupki obiad zjada znacznie chętniej. Dziś spróbował jogurtu. Był zdziwiony, ale trochę zjadł.
Tomiś ma naturę obserwatora i jest niesamowicie ciekawski. Szczerze to nie przypominam sobie by Piotrek w jego wieku był aż tak ciekawy świata. Kiedy oglądam filmiki z Piotrusiem w tym okresie wydaje mi się bardziej ociężały i flegmatyczny w porównaniu do Tomka. Tomek non stop coś bada. Ciągle musi mieć coś w rączkach, coś dotykać, obracać, manipulować, w coś uderzać lub bębnić. Kiedy już żywcem nie ma nic w zasięgu łapek analizuje własne ubranie. Przestałyśmy z babcią nosić jakiekolwiek ozdoby na szyi, bo w sekundę je szarpał i bałyśmy się, że rozerwie i nieopatrznie połknie jakieś drobne elementy. Okulary są w wielkim niebezpieczeństwie. Uwielbia również ciągnąć nas za włosy i szczypać w nosy.
Ulubioną "zabawką" jest starszy brat. Poza tym Tomek lubi przeplatankę z Ikei po Piotrku (te druciki na stelażu z ponawlekanymi klockami), sorter bez wieczka, do którego wrzuca klocki i książeczki z serii "obrazki dla malucha:. Najnowszą fascynacją jest prysznic i wspólne kąpiele z bratem. Wkładam do wanny siedzisko-foczkę (w wannie jeszcze boję się go sadzać) i polewam ich obu prysznicem. Próbuje łapać wstążki wody, chlapie na wszystkie strony i jest przeszczęśliwy. Kolejna zabawka aktualnie na topie to lusterka. Ma taki trójkąt zawieszkę, którego jednym bokiem jest lusterko i dotąd go obraca w rączkach, aż znajdzie lusterko, a potem się w nim przegląda i piszczy ze śmiechu. Nauczył się robić banki ze śliny i eksperymentuje z "grrr", "wrrr" oraz dolną wargą - zakłada ją na górną i dmucha sobie na nos. Prycha i zawzięcie eksperymentuje z językiem - coś czego Piotrek tez za bardzo nie robił. Odkąd dobrze siedzi powoli podaje mu w domu picie z kubeczka Doidy i zaczyna załapywać o co chodzi. Popełniłam przy Piotrku błąd, że za długo podawałam mu picie w butelce, a potem w rozmaitych niekapkach, na pewno pogłębiło to jego problemy z aparatem mowy, tym razem chcę tego uniknąć, bo widzę, że zwyczajnie nie doceniałam umiejętności starszego dziecka. Mam nadzieję, ze uda się z czasem wdrożyć system - Doidy lub zwykły kubek w domu, bidom z rurką poza domem.
Znowu zaczął obracać się na brzuszek i próbuje pełzać tudzież raczkować. Dźwiga tyłek do góry, ale ręce jeszcze słabe, zwłaszcza z powodu choroby, więc nie udaje mu się stanąć na czworaka. Zamiast tego ryje nosem po podłodze i zostawia wszędzie strużki śliny jak ślimak. Ślini się przeokropnie, nie nadążam ze zmienianiem chusteczek-śliniaczków, a zęby to nadal malutkie kawałeczki kilku wystające z dziąseł i tyle. To, że nie daje rady raczkować ani sam jeszcze nie siada nie przeszkadza mu usilnie piąć się do góry. Widzę, że obaj moi synowie rozwijają się na opak i nie po kolei :-) Piotruś był taki sam. Stawał przy meblach zanim sam usiadł. Nie jest to zbyt dobre, ale obaj są uparci pod tym względem. Tomek posadzony u kogoś na kolanach momentalnie obraca się i chwyta czego się da by stanąć na nogi. Trzy razy udało mu się to w łóżeczku na krótka chwilę. Trochę mnie to przeraża, bo równowagi nie ma za grosz. Staram się nigdy nie kłaść go w pobliżu mebli, o które mógłby się chwycić i nie spuszczam go z oczu by nie rozbił sobie łepetyny.














Viewing all 352 articles
Browse latest View live