Kończę 32 tc. Brzuch jak dla mnie ogromny. Zdecydowanie większy niż przy Piotrku i inny. Niższy i bardziej spiczasty. Ma to swoje plusy bo zgaga znacznie mniej mi dokucza niż 3 lata temu.Wczoraj ledwo dopięłam się w kurtkę przeciwdeszczową i od dzisiaj chodzę w mężowskiej. Wyglądam jak w ciuchach po starszym bracie, ale trudno. Jakoś wytrzymam te kilka tygodni, szkoda mi pieniędzy na kupowanie większej kurtki czy kurtki ciążowej na tak krótki czas.
Tomek jest bardzo aktywny, wcale nie wygląda na to jakby miał mniej miejsca, brzuch faluje praktycznie non stop, dużo bardziej niż w II trymestrze. Siedzi głową w dół prawidłowo.
Podjęłam decyzję, że nie będę się upierać przy cesarce jeśli tylko będzie możliwość porodu siłami natury, a wygląda na to, że tak będzie. Skomplikuje nam to życie logistycznie (o tym później), ale nie wspominam dobrze cesarki, uważam, że jest to operacja a nie zabieg, długo po niej dochodziłam do siebie i planowej mówię stanowcze nie. A było to tak. Chodzę de facto do trzech lekarzy. Do mojego gino-endo, któremu ufam bezgranicznie, ale nie mam zamiaru rodzić w szpitalu, w którym pracuje. Na USG genetyczne i przepływowe do innego lekarza, bo mój nie ma tak nowoczesnego sprzętu. Dodatkowo zapisałam się do poradni przy szpitalu, w którym rodziłam i teraz też zamierzam, na NFZ, ot tak, żeby być u nich w systemie, poza tym wtedy jest zniżka za poród rodzinny i gdyby była konieczność położenia się na patologii ciąży to nie będę kimś obcym z zewnątrz tylko lekarka stamtąd mnie skieruje. Bardzo fajna mi się trafiła zresztą. W zeszłym tygodniu byłam na samym USG i tamten lekarz z miejsca stwierdził, że po cesarce to cesarka. Następnego dnia miałam wizytę u mojego gino-endo oraz w szpitalu i dwukrotnie usłyszałam to samo. Że jedynym wskazaniem w moim przypadku do planowej cesarki może być za cienka blizna po poprzedniej, ale to można wiarygodnie stwierdzić dopiero na USG około 36tc i po upływie 3 lat od operacji rzadko się to zdarza. Poza tym moja historia nie predysponuje mnie per se do cięcia. Poprzedni poród rozpoczął się sam, o czasie, postępował prawidłowo i we właściwym tempie, dziecko było ułożone prawidłowo (teraz też jest), ot po prostu trafił się taki przypadek jeden na około tysiąc porodów, że pod sam koniec Młody się obrócił i zaklinował głową. Pech po prostu. Cesarkę miałam przy pełnym rozwarciu, gdyby nie to to jeszcze trochę wysiłku i urodziłabym naturalnie. Piotrek ważył trochę ponad 3200 g, nie był wielkoludem, nie było dysproporcji między nim a moją budową, a Tomek póki co ma praktycznie identyczne parametry jak starszy brat. Zarówno mój gino-endo jak i lekarka ze szpitala są zdania i z tym się w pełni zgadzam, że dla dziecka najlepiej jest jeśli akcja porodowa zacznie się sama, nawet jeśli skonczy się cesarką. Dziecko dostaje od matki andrenalinę i inne hormony, to jest ważne, a planowa cesarka to szok - siedzi sobie nieświadome niczego i nagle je wyciagają. Poza tym planową cesarkę wykonuje się najpóźniej na początku 39tc, a ciąża prawidłowo może trwać nawet i 42 tygodnie, więc jest ryzyko, że dziecko tak naprawde będzie niedojrzałe, że potrzebowałoby jeszcze trochę czasu (np. mój szwagranek urodził się w ostatnim dniu 42 tc, gdyby szwagierka miała planową cesarkę wyciągnęliby go miesiąc za wcześnie tak naprawdę). Takie dzieci czesto mają problemy z kolkami etc. Na pewno nie zawsze i nie wszystkie, ale ryzyko jest większe. W każdym bądź razie zamierzam rodzić naturalnie jeśli tylko spełnione zostaną dwa warunki;
1 - USG w 36tc nie wykaże, że blizna jest zbyt cienka
2 - poród rozpocznie się sam i sam będzie postępował oraz nie przenoszę powyżej 41tc, ponieważ po cesarce nie wolno stosować kroplówek z oksytocyną ani innych wspomagaczy ze względu na ryzyko błyskawicznego skokowego rozwinięcia akcji porodowej. Gdyby poród nie postępował lub konieczne było wywołanie wtedy natychmiast mnie tną.
Podobno ten lekarz od USG znany jest z tego, że wszystkich kieruje na cesarki.
Daleka jestem od idealistycznych wyobrażeń na temat porodu naturalnego, nie jestem eko-mamuśką, wiem czym to pachnie bo Piotrka rodziłam prawie do końca naturalnie, wiem jaki to ból pomiędzy jednym a drugim znieczuleniem, ale postanowiłam, że jeśli nie pojawią się wskazania medyczne nie będę prosiła o planową operację. To poważna operacja, a nie żaden zabieg. Nie zamierzam rodzić bez znieczulenia, co to to nie, ale w moim szpitalu dostaje się je bez problemu, wiem, też, że nie zwlekaja z cięciem w razie komplikacji.
Czemu wspominam o tym, że skomplikuje nam to logistycznie życie?
Ano praca, i przede wszystkim kasa, kasa, kasa.......
Mój mąż chodzi smutny lub podenerwowany, bo cieniutko w tym temacie. Ja już za chwilę będę dostawała marne pieniądze z ZUS (zarabiam częściowo oficjalnie, częściowo nie, więc siłą rzeczy na urlopie macierzyńskim będę dostawała tylko to co było wykazywane formalnie). To nie są kwoty pozwalające na opłacenie rachunków i jedzenia, nie wspominając o innych potrzebach, więc wszystko spoczywa teraz na barkach męża. Niestety nie udało się z nową pracą od września, na razie po staremu zostaje przy własnej działalności, która jest sezonowa i zimą są tylko małe zlecenia. W tym momencie wygląda na to, że jesienią będzie miał tylko jedno większe, takie które pozwoli opłacić rachunki w zimie, gaz, ogrzewanie etc tyle, że pod Jelenią Górą. Daleko. Kilka godzin drogi autem. Wymaga ono kilku wyjazdów 2-3 dniowych i jednego na ponad tydzień i trzeba to zrobić tak do połowy listopada, przed pierwszymi śniegami. Maciek najchętniej robiłby to teraz, ale nie może ruszyć z miejsca z powodu biurokracji. Dopóki ośrodek nie wyda mu dokumentów, pozwoleń ma związane ręce.. .Wszystkie znaki na niebie i i ziemi wskazuja na to, że będą to wyjazdy w październiku, oby w I połowie miesiąca. Oby. Jeśli później to czeka mnie czekanie na poród z mężem daleko. Za daleko by codziennie jeździć tam i z powrotem, zjadłyby nas koszty paliwa i całe zlecenie straciłoby sens. Ja 11 października kończę 36tc. Gdyby cesarka była planowa wiedzielibyśmy kiedy nastąpi, między 12 a 25 października i można by było te wyjazdy jakoś zaplanować. Tak to nic nie wiadomo. Mogę zakładać, że Tomek urodzi się w 39tc na przełomie października i listopada, bo tak wychodzi z USG i w tym czasie mniej więcej urodził się Piotrek, ale wiadomo - to tylko przypuszczenia. Nie wiadomo będzie co robić - czy jechać czy czekać. Nawet jeśli mąż będzie akurat w trakcie porodu, to co potem - chyba lepiej by pojechał gdy będziemy w szpitalu niż potem kiedy wrócimy do domu. Będę bardziej go potrzebować. No ale taki lajf. Można oczywiście mówić, że praca nie jest najważniejsza, że pieniądze nie mogą przysłonić wszystkiego, ale to jest jedyne zlecenie jakie Maciek ma i jeśli z niego zrezygnuje lub podzleci komuś innemu to zwyczajnie zabraknie nam pieniędzy w zimie na podstawowe rachunki. Brutalna rzeczywistość. Co innego gdyby chodziło o ekstra kasę. Mowię więc sobie - trudno. Piotrkiem ma się kto zająć. Moja mama przyjedzie do nas na czas mojego pobytu w szpitalu i zajmie się nim, teściowa czy szwagierka zawsze mi w razie czego jakoś dowiozą potrzebne rzeczy a gdyby odpukać Macka nie było w dniu 0 , gdyby nie zdążył dojechać to trudno, jakoś dam radę sama. Nie ja pierwsza i nie ostania, choć wiadomo że w takich chwilach człowiek czuje się bardziej komfortowo z najbliższą osobą u boku.
Nie ukrywam jednak, że cała ta sytuacja stresuje mnie i przygnębia momentami. Ryczę z byle powodu, wyobrażam sobie siebie samotną na porodówce, bo nie chcę obecności kogokolwiek innego poza mężem.