Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

pękam z dumy

$
0
0
Syn mój wczoraj na zajęciach po raz pierwszy został sam z dziećmi i panią na całą godzinę. Przywiozłam go i od razu musiałam zmykać do łazienki bo mi pęcherz pękał. Spodziewałam się, że zastanę go we łzach szukającego mamy, a tutaj nic z tych rzeczy. Nie wchodziłam już więc do sali, tylko dyskretnie obserwowałam go przez okienko. Bardzo ładnie się bawił, czekał na swoją kolej, słyszałam, że proponuje nowe zabawy, sprzątał zabawki. Byłam bardzo, bardzo dumna. Kiedy mój szef wróci z targów porozmawiam z nim o możliwości przychodzenia do pracy we wtorki wcześniej by móc Piotrka na te zajęcia zawieźć. Wczoraj wyjątkowo się zwolniłam. Do tego mamy w soboty zajęcia dwugodzinne z przekąską w środku. Nie zawsze chce mi się na nie jechać, ale się zmuszam, bo widzę, że dużo Piotrkowi dają. Poprzednie były zbyt monotonne, za dużo śpiewów, wierszyków, masażyków. On za tym nie przepada. Na tych też jest muzyka, ale poza tym dużo budowania z Duplo, zgadywanki, zabawy z papierem, malowanie, klejenie. Fajnie. Na pewno trochę zajęć mu przepadnie z różnych względów, chociażby nasz wyjazd nad morze, ale liczę, że do końca czerwca trochę pochodzi, potem na lipiec poszukam mu jakieś zajęcia wakacyjne tak by w miarę płynnie przejść do adaptacji przedszkolnej w połowie sierpnia. Jeśli polubi panie przedszkolanki tak jak polubił panią prowadzącą nasze zajęcia to może będzie dobrze. Mam nadzieję. Na szczęście nie czeka go rewolucja czyli adaptacja a potem od razu 9-10 godzin w przedszkolu, bo we wrześniu będę już na zwolnieniu i teoretycznie będzie mógł  niejako kontynuować adaptację stopniowo zostając w przedszkolu coraz dłużej. Nie ukrywam jednak, że mam nadzieję, że się zaadaptuje bo pewnie będę już ledwo zipieć i przydałoby mi się trochę wytchnienia w ciągu w dnia, zaś moja mama na wrzesień zaplanowała generalny remont w mieszkaniu i będzie zajęta. No i poród. Gin nastawia mnie raczej na planową cesarkę, a tą się robi po 37 tc. W moim przypadku ok 20 października. Fajnie by było gdyby Piotrek trochę przed tym do przedszkola pochodził. Nawet się zastanawiałam czy by mu tej adaptacji nie zrobić wcześniej i nie spróbować zacząć np od lipca, ale z różnych względów dobrze by było bym do tej połowy sierpnia popracowała (chociażby dlatego, że na zwolnieniu i macierzyńskim nie dostaję prowizji, a bez prowizji nie jesteśmy w stanie przeżyć bez uszczuplania oszczędności). Poza tym szkoda mi lata. Z moją mamą i nianią on spędza cały dzień na świeżym powietrzu, w przedszkolu mniej.

Kilka tekstów Piotrowych.

Spieszymy się na zajęcia i lekko go popędzam bo jesteśmy spóźnieni
P - "spokojnie mamo, niech pomyślę"

Innym razem też zachęcam go by przyspieszył kroku
P - "jak się Piotrus śpieszy to się diabeł cieszy"

"Wpadł mi do głowy pomysł. Jak położyć latarnie na chodniku. Ale nie mam tyle siły"

Piotr rozmawia z ciocią przez telefon
Ciocia - "Piotrusiu to jakie ciasto mam ci upiec - żółte czy brązowe?"
P - "brązowe, może być"

Jednym tchem - "babciu przepraszam, że uciekałem na spacerze, proszę zrób mi kanapkę"

"O, papierek. Co za niemądry człowiek tutaj szedł!"

"Mamo a co to znaczy, że nie grzeszę cierpliwością?"

"Mamo uważaj jak idziesz po schodach bo się sturlasz na placek. Z jabłkiem."

I z serii pomysłów gdy rodzice drzemią w weekendowy poranek. Piotr usiłował zmajstrować sobie z papieru hełm jak rycerz Mike. Chyba mu nie wychodziło w sposób tradycyjny bo powitał mnie potwór z twarzą i włosami umazanymi klejem, na czym poprzyklejane były kawałki papieru. Kreatywnie podszedł do tematu można powiedzieć.

Rozczula mnie wieczorami. Z powodu ciąży nie wyciągam go już z wanny i nie wycieram na blacie, tylko przystawiam do wanny wysoka podstawkę z Ikei i Piotruś sam wdrapuje mi się na kolana. Otulam go ręcznikami i tulimy się podczas wycierania. Taki nasz nowy wieczorny rytuał. Piotruś wtedy zawsze, choćby nie wiem jak był zbuntowany, zmęczony, zdenerwowany uśmiecha się i mówi "nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham", albo "tak bardzo cię kocham na całym świecie". Potem robimy noski eskimoski, chwilkę rozmawiamy i dopiero potem zakładamy piżamkę. Uwielbiam te chwile.











weekendowe doładowanie baterii

$
0
0
Nareszcie słońce, nareszcie wiosna:-))))) Od razu chce się żyć. Przez weekend doładowałam baterie, również dlatego, że mogłam sobie pozwolić na drzemkę popołudniową. To właśnie jej brak powoduje, że począwszy od środy w drugiej połowie dnia czuję się jak dętka. Mam potrzeby dziecka. W niedzielę zaś dwie godziny spałam z Piotrkiem, zaś w sobotę półdrzemałam, bo Potwór zrezygnował z drzemki, ale jest już na tyle mądry, że zrozumiał kiedy uprzedziłam go, że muszę sobie trochę odpocząć i spokojnie ponad godzinę zajmował się sam sobą. Mąż całą sobotę pracował i nie było go w domu. Rany, jak to dobrze, że Okruszek pojawia się w naszym życiu teraz, a nie wcześniej. Gdybym miała ciążę przechodzić z Piotrem 2-letnim czy młodszym u boku byłaby to masakra bez męża w domu, a teraz mam małego mądrego pomocnika, który jeśli tylko nie ma złego dnia pozwala mi na weekendowy relaks. Super!
Weekend w zasadzie rozpoczął się od niezbyt ciekawych wiadomości, a mianowicie w piątek ogłoszone zostały wyniki rekrutacji do przedszkoli samorządowych w Krakowie i Piotr nie dostał się do żadnego. Jest 27 na liście rezerwowej, więc szans nie ma. Liczyłam się z tym, choć niesmak na system pozostał. Tak czy inaczej Piotrek już na 100% od września maszeruje do przedszkola prywatnego niedaleko nas bo gdzieś uczęszczać musi. I jestem coraz lepszej myśli odnośnie jego adaptacji, gdyż widzę jaki postęp zrobił w kontaktach społecznych w ciągu ostatnich paru miesięcy. Nadal jest to dziecko nieśmiałe, trzyma się zwykle na uboczu, ale nie histeryzuje już tak jak kiedyś i potrafi bawić się długo sam z dziećmi bez asysty dorosłych, co jeszcze jesienią było nie do pomyślenia. Na pewno przez pewien czas będzie co rano dramat gdy będę wychodziła, nie łudzę się, że nie, ale mogę założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nie będzie trwał on godzinami.
W sobotę rano wybraliśmy się do naszego przyszłego przedszkola na dzień otwarty. Piotrek początkowo nie chciał przyłączyć się do dzieci, które trzymając węża zwiedzały przedszkole. Wolał bawić się sam w pustej sali. Potem jednak ośmielił się podejść do stolika, przy którym dzieci malowały farbkami koniki, dostał swojego i ładnie się bawił. Rozczarował się jedynie zabawą logopedyczną z Nutellą. Kiedy pani spytała się kto ma ochotę na coś pysznego wyrwał się pierwszy z okrzykiem "ja ja" sądząc, że dostanie łyżkę czekolady, a chodziło jedynie o posmarowanie warg i ich oblizywanie. Stwierdził, że to go nie interesuje bo będzie brudny. Potem z jakąś dziewczynką pół godziny bawili się w sklep. Generalnie nadal się wstydzi, ma takie fazy, że zakrywa oczy rękami i udaje, że go nie ma, cofa się gdy widzi tłum, ale jest o niebo lepiej, muszę też brać poprawkę na to, że każde z dzieci było z rodzicem przez co zrobił się sztuczny tłum wysokich dorosłych. Po wyjściu z przedszkola szybkie zakupy i do domu na relaks, a po południu pojechaliśmy do parku na rowerek i kolejna miła niespodzianka. Bałam się trochę tego spaceru, bo w zeszłym roku musiałam nieźle za nim biegać, na co teraz niekoniecznie mam siłę, ale Piotrek fajnie rozpędzał się, odjeżdżał kawałek nie znikając mi z oczu a potem czekał na mnie. Ani razu nie musiałam podbiegać. Zatrzymywał się przed każą ulicą. Wiadomo, trzeba na niego uważać, zwłaszcza jeśli teren jest pochyły, ale jest szansa, że dam radę z wielkim brzuchem zabierać go solo na rower latem. To była nasza pierwsza wycieczka w tym sezonie. Szkoda mi było rowerka zimą niszczyć jazdą po brei z solą.
Niedziela w połowie leniwa, w połowie towarzyska. Wstyd przyznać, ale z łóżka zwlekłam się dopiero o 9.30, a o 11.30 ponownie położyłam się z Młodym i spaliśmy do 14. Bardzo fajnie, że tak pospaliśmy, bo po obiedzie pojechaliśmy do Bochni do znajomych, Piotrek był wyspany i miał wyśmienity humor. Na wstępie tradycyjnie się trochę powstydził i nie chciał wejść do domu, ale nie trwało to długo, potem zaś dziecko normalnie zniknęło. Prawie 4 godziny bawił się z 5-letnim Jasiem i 2-letnia Basią, chodził po całym domu, przychodził do nas do stołu by coś przegryźć i się napić po czym znów znikał. Bez żadnych lamentów, afer, konfliktów. Super. Bardzo się cieszę, że odkrył, iż z dziećmi można spędzać czas równie przyjemnie jak z dorosłymi jeśli nie lepiej.
Kilka fotek mojego cyklisty. Jak wiecie jestem zadeklarowaną zwolenniczką rowerków biegowych i przeciwniczką wszelkich trójkołowców czy rowerków z podpórkami. Piotrek w tym sezonie będzie jeździł jeszcze na biegówce. Nie dorósł do rowerka z pedałami, a nie mam zamiaru sadzać go na rowerku z podpórkami bo po co skoro potrafi bez problemu utrzymać równowagę na biegowym. Walczę z teściową, która ma taki rowerek i chętnie by go woziła pchając na kiju. Moim zdaniem to niepotrzebne cofanie się w rozwoju. Po przemyśleniach nie kupujemy mu jeszcze w tym sezonie hulajnogi. To jest typ kaskadera, a hulajnoga dziecięca ma jednak mniejsze kółka niż rowerek. Trochę bym się o niego bała. Drugi powód to to, że wątpię bym go przekonała by odpychał się raz jedną, raz drugą nogą, a to ważne na tym etapie.
Na fotkach Piotr ma trochę za nisko siodełko. Maż mu podwyższył, ale ze 3 tygodnie temu, a od tego czasu Młodego nagle dość konkretnie wyciągnęło w górę, do tego stopnia, że fotelik 9-18 kg przestał być bezpieczny (pasy zaczęły się mu zsuwać z ramion, za wysoki już jest) i właśnie dotarł do mnie zamówiony fotelik 15-36 kg Jane Montecarlo R1. 




zszokowana

$
0
0
Uwaga - będę nieładnie obgadywać!
Mam znajomą na Taiwanie. Dziewczyna pracuje w firmie, z którą współpracujemy, ma 33 lata, bardzo fajna, miła. Była w Krakowie już dwa razy, spędziłyśmy trochę czasu prywatnie. Często rozmawiałyśmy na Skype zwłaszcza odkąd zaszła w ciążę. Już wcześniej wielokrotnie wspominała, że bardzo chce zostać mamą choć się boi, że mi zazdrości, pytała o Piotrka. Kiedy była w ciąży zasypywała mnie pytaniami odnośnie wyprawki i słit fociami niemowlaków przebranych za zwierzaki lub włożonych do koszy z piórami (tego akurat nie cierpię ;-), pisała, że jest przeszczęśliwa, że się doczekać nie może. Urodziła w połowie lutego i pisała o swoim szczęściu. Pisała, że nie może uwierzyć w to, że jej córeczka jest taka cudowna, wspaniała, że kocha ją nad życie. Normalne nie?
Wspominałam kiedyś o mikro urlopie macierzyńskim na Taiwanie. Wiem od niej, że opiekunki są bardzo drogie i że żłobki praktycznie nie istnieją. Jej mąż prowadzi jakiś kiosk z napojami i to nie wystarczy by utrzymać rodzinę, więc od początku zakładała, że wróci do pracy po 6-8 tygodniach. Nie miała tylko pomysłu co zrobić z dzieckiem.
Wczoraj zaczepiła mnie na FB informując, że dzisiaj wraca do pracy, a jej 2-miesięczną córeczką zajmie się jej siostra, która nie pracuje. Odpisałam, żeby się trzymała ciepło, że da radę, że przynajmniej wieczory i weekendy będą mieli dla dziecka. A ona na to, że siostra mieszka 3-godziny samochodem od nich, więc nie mogą sobie pozwolić na ODWIEDZANIE dziecka co tydzień, tylko co drugi weekend. I tak na stałe, a potem przedszkole.
Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mieć kontakt z własnym dzieckiem tylko przez 4 dni w miesiącu, dwie noce. Przecież ta dziewczynka w ogóle nie będzie ich kojarzyła jako rodziców!
Najbardziej chyba jednak bulwersuje mnie to, że Christine twierdzi, że owszem będzie tęskniła, ale z jej wypowiedzi wynika, że nie jest to niczym niezwykłym w tym kraju i nie rozpacza jakoś specjalnie. Ot takie życie.
Porąbany kraj.....

ognisko w środku tygodnia + brzuch

$
0
0
Wiecie co robiłam wczoraj o północy? Piekłam kiełbaski na ognisku z moją przyjaciółką kilkanaście metrów od naszego domu :-)  Niezaprzeczalna zaleta mieszkania na względnym odludziu bez sąsiadów z trzech stron i na górce. Karolina przyjechała do nas na noc, a kiedy kładłam Piotrka rozpalili z Maćkiem ognisko. Było pięknie. Cisza, gwiazdy, co jakiś czas samolot nad głowami, moja ulubiona musztarda sarepska Kamisa i żytni chleb na głębokim zakwasie. Jak w licealnych czasach. Maciek chętnie by z nami został, ale nie naładowaliśmy elektronicznej niani, a jednak było to w pewnej odległości od domu i na górce - nic byśmy nie usłyszeli.
Mam ochotę na wielką imprezę. Najlepiej wesele. Takie z przytupem i tańcami do białego rana. Cóż skoro wszyscy już dawno hajtnięci, a ci niehajtnięci nastawieni do instytucji negatywnie. Ostatnio na takiej imprezie byłam na sylwestra 2011/2012.
Dobra, to mój brzuch. 10tc6d. W piżamce, bo się wstydzę.

po 1 USG genetycznym :-)

$
0
0
Oto Okruch w 12 tc

Denerwowałam się strasznie, ale na szczęście wszystko jest OK. USG genetyczne z Piotrkiem robiłam u tego samego lekarza w tym samym czasie i Okruch ma praktycznie identyczne parametry jak starszy brat na tym etapie życia.
akcja serca - 168 ud/mon
NT - 1.5 mm
CRL - 50.0 mm
Różnica jest taka, że tym razem łożysko jest wysoko, a poprzednio było nisko i Piotruś ciągle je uciskał, co ja odczuwałam bardzo nieprzyjemnie i było mi się ciągle słabo. Jest szansa, że tym razem będzie lepiej.

Ja czuję się, odpukać, bardzo dobrze. Nie wiem czy to już ten fajniejszy etap ciąży czy po prostu wiosna, ale nie jestem już taka senna jak jeszcze niedawno i mam dużo więcej energii. Nie mdli mnie. Jedyne dolegliwości jakie odczuwam to bóle pachwin i wiązadeł miednicy, no ale taka moja uroda. Bardzo mocno odczuwam takie sygnały z ciała. Czasem przez 2-3 dni nie czuję nic, a potem cały dzień mi to dokucza. Pozostaje się przyzwyczaić. Niestety powoli pojawia się też zgada - moja zmora z pierwszej ciąży.

Zaczynam się zastanawiać czy to jednak nie jest dziewczynka :-) Mówi się, że córka zabiera matce urodę. W ciąży z Piotrusiem miałam bardzo ładną cerę, a teraz niestety pojawił się trądzik.

Przepraszam, że Was ostatnio zaniedbuję. Czytam wszystko, ale strasznie zabiegana jestem. Praktycznie każdą chwilę staram się przeznaczyć na porządkowanie swoich spraw w pracy, tworzenie wzorów, konspektów, instrukcji. Kiedy skończę zabiorę się za przyjemniejsze sprawy typu wyprawka do przedszkola etc.
W trybie pilnym muszę zamówić na Allegro jakieś rybaczki czy krótkie spodenki. W piątek ma być 25 stopni, a ja mam dwie pary letnich spodni ciążowych ale długich. Ugotuję się. Na razie ratuje się sukienkami, w które jakoś się mieszczę, ale niedługo bo są dopasowane. Po domu mam jakieś wiązane rybaczki i krótkie spodenki, ale muszę je nosić z rozpiętym zamkiem i sorry ale do pracy tak nie wyjdę.

Mam w głowie wpis o moim hobby, tworzy się ;-)

moja pasja - diagramowe zadania logiczne

$
0
0
Od małego uwielbiałam puzzle, klocki i mozaiki. Potrafiłam ślęczeć nad nimi godzinami. Mama kupowała mi mnóstwo książeczek z łamigłówkami typu łączenie punktów, labirynty i takie tam. W szkole moim ulubionym przedmiotem była matematyka, na pewno po części dlatego, że miałam szczęście w podstawówce trafić na wspaniałą nauczycielkę z pasją. Nie mam wielkiego talentu matematycznego, nic z tych rzeczy. Bardziej abstrakcyjne zagadnienia typu przestrzenie wektorowe nie przemawiają już do mnie. Jestem po prostu sprawnym rozwiązywaczem zadań, równań, całek, a że posiadam dobrą pamieć zapamiętanie wzorów nigdy nie sprawiało mi problemów. Lubiłam ślęczeć nad skomplikowanymi równaniami i nigdy nie traktowałam tego jako zadania do odrobienia. Raczej relaks i przerwę w nauce.Zaszokowałam pół szkoly gdy jako trzeci przedmiot do zdawania ustnego na maturze w klasie dwujęzycznej, obok obowiązkowgo polskiego i angielskiego wybrałam matematykę zamiast drugiego języka.Byłam jedyną osobą w całym językowym liceum zdającą ten przedmiot. Wyszłam z założenia, że przygotowanie sie do tego egzaminu stanowić będzie miły przerywnik w kuciu historii na egzamin na studia.
Jakieś 10 lat temu w Polsce wybuchła moda na obrazki logiczne i sudoku, a ja wsiąkłam. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób czytając to uśmiechnie się z pobłażaniem kojarząc jedynie generowane komputerowo sudoku z pisemek wylewających się z półek w kioskach. Szybko przekonałam się, że sudoku to jedynie czubek góry lodowej i wywodzących się z Japonii logicznych zadań diagramowych jest dużo więcej, zaś sudoku bynajmniej nie jest najciekawszym z nich. Przekonałam się również, że zadanie zadaniu nierówne i że na rynku pełno jest nic nie wartego chłamu i warto poszperać głębiej by znaleźć coś naprawde dobrze skonstruowanego. Diagramowe zadania logiczne to również moje ulubione Nurikabe i Heywake, Hashi, Slitherlink, Yajilin, Masyu, kakuro i wiele innych, również pochodzących z USA i Europy Zachodniej. Wszystkie je łączy prostota zasad i fakt, że do ich rozwiazania wystarczy tylko i wyłącznie czysta logika. Nie trzeba wykazywać się wiedzą encyklopedyczną w przeciwieństwie do krzyżówek, nie ma barier językowych, liczy się jedynie umiejetność myślenia analitycznego. Logika w czystej postaci. To jest właśnie to co mnie w nich pociąga. Oprócz książek jest to dla mnie największy relaks. Spokojne chwile z ołowkiem w dłoni i główkowanie nad rozwiązaniem, to uczucie , że doszło się do ślepego zaułka, a potem przebłysk kiedy zauważa się jakiś szczegół, który wcześniej nie zwrócił uwagi, coś na czym można oprzeć rozumowanie i ruszyć znów do przodu. Daje mi to niesamowitą satysfakcję.
 Jak wspomniałam niełatwo jest znaleźć na rynku wartościowe pozycje i zadanie zadaniu nierówne. Te tworzone z pasją przez japończyków mają się tak do komputerowo generowanych śmieci jak domowa pieczeń do gotowego dania z mikrofali. Zupełnie inna kategoria i rozwiązawszy kilka zadań naprawdę to czuć. Nie cierpię niechlujnych zadań tworzonych naprędzce byleby zapełnić pisemko. Większość z nich wymaga na pewnym etapie uciekania się do metody prób i błędów, co uważam za zaprzeczenie idei zadania logicznego. Dobrze skonstruowane diagramy zawsze, nawet w najbardziej trudnym i zawiłym momencie zawierają ukryty haczyk, który trzeba odnaleźć by móc rozwiazywać je dalej. Nie ma miejsca na żadne zgadywanie.
W tym momencie na rynku polskim jedynym moim zdaniem godnym uwagi cperiodykiem poświęconym tej tematyce jest "Logimania".

 Większosc moich zbiorów książkowych pochodzi z Amazon. Najlepszymi zbiorami zadań typowo japońskich są ksiażki japońskiego wydawnictwa Nikoli od lat specjalizującego się w takich łamigłowkach. Są absolutnie rewelacyjne. Każda z nich zawiera około 50 sudoku i przynajmniej drugie tyle zadań innego typu, przykładowo:
http://www.amazon.com/Shikaku-Sudoku-Nikoli/dp/1402757557/ref=sr_1_43?ie=UTF8&qid=1367186611&sr=8-43&keywords=nikoli+puzzles
Warte uwagi i swojej ceny są również dwie pozycje Mensy:

oraz bardzo przyzwoity zbiór Kakuro Mensy
Miłośnikom sudoku polecam książki Thomasa Snydera, byłego mistrza świata w sudoku. Sudoku klasyczne szybko się nudzi. Autor bawi się konwencją wymyślając przeróżne jego odmiany, wszystkie bardzo ciekawe i co ważne - każde zadanie jest dopieszczone i dokładnie przetestowane pod kątem rozwiązywalności na logikę.



Z ciekawych stron gorąco polecam stronę wspomnanego wyżej wydawnictwa Nikoli.
http://www.nikoli.com/en/
Strona ma wersję dostępną dla wszystkich oraz dla zarejestrowanych użytkowników. Na stronie ogólnodostępnej można spróbować swoich sił w zadaniach testowych, które rozwiazuje się online w bardzo przyjazny sposób lub można je wydrukować i rozwiazywać tradycyjnie - ołowkiem (tak jak lubię najbardziej :-). Aby się zarejestrować i uzyskać dostęp do pełnej bazy zadań należy opłacać miesięczną skłądkę w wysokosci 550 JPY czyli mniej niż 20 PLN. Przez pewien czas byłam tam zarejestrowana, a składkę płaciłam za pomoca karty kredytowej i jakkolwiek szaleńczo to brzmi - warto! Można po miesiącu zrezygnować, a uzyskujemy dostęp do bogatej bazy zadań. Co lepsze na stronie regularnie organizowane są mistrzostwa i zadania z nich również są dostępne. Są to takie same diagramy jak standardowe, lecz dużo większe, trudniejsze i ciekawsze. Za te 20 PLN można sobie wydrukować przez miesiąc całe stosy zadań najwyższej jakości. Charakterystyczne jest, że każde zadanie ma autora i po pewnym czasie człowiek wychwytuje charakterystyczny styl każdego z nich. Można również poczytać z nimi wywiady. Szaleństwo.

Godna uwagi jest strona Sfinksa - polskiego przedstawiciela w World Puzzle Federation
http://www.worldpuzzle.org/
http://sfinks.org.pl/
Sfinks organizuje różne zawody łamigłowkowe i po okresie stagnacji po śmierci założyciala Jacka Szczapa wydaje się, że z powrotem odzyskął wigor. Na stronie są zadania z poprzednich mistrzostw. Warto zwrócić uwagę na dwa wydawnictwa Sfinksa.

Co jeszcze? Garśc ciekawych linków:

Łamiblog Marka Penszko - autora łamigłowek logicznych m.in. w "Wieszy i Życiu"
http://penszko.blog.polityka.pl/
Blog Thomasa Snydera
http://motris.livejournal.com/
Concepis Puzzles - nie wiem czy polecać, ale podaję. Za mojej ostatniej tam bytności zadania nie były najwyższych lotów i obraziłam się trochę na tę stronę za naruszanie w moim mniemaniu praw autorskich, ale być może coś się poprawiło
http://www.conceptispuzzles.com/

Od urodzenia Piotrka zaniedbałam mocno moją pasję i nie jestem już na bieżaco z nowinkami ksiażkowymi i zawodami na świecie. Dawniej śledziłąm fora na bieżąco i kiedy tylko gdziekolwiek organizowane były jakieś zawody zawsze drukowałam wszystkie dostępne w sieci zadania do rozwiazania w wolnej chwili. W zawodach raczej nie brałam udziału, bo nie lubię rozwiązywać na czas, ale chętnie gromadziłąm dokumentację Miałam dużo więcej ciekawych linków, ale niestety przepadły wraz z awarią komputera.














zaraz mnie szlag trafi!

$
0
0
Za chwilę wyjeżdżamy na długi weekend. Na 3-4 dni do mojej rodziny na wieś + wyskoczenie do znajomych w Wiślicy w międzyczasie. Jestem wściekła, bo pogoda do bani. Leje, szaro i zimno. Ja wiem, że to się zdarza. Wiem, że podczas deszczu też można dobrze się bawić. Na pewno nie zaszyjemy się w domu. Nie jesteśmy z cukru i jestem gorącą zwolenniczką hartowania dzieci w każdych warunkach.

ALE

My naprawdę rzadko wyjeżdżamy. Zwłaszcza razem. Ekstremalnie trudno zgrac nam urlopy bo dla mojego męża lato to okres wzmożonej pracy, szczyt sezonu i najbardziej by mu posoował urlop w listopadzie, z kolei ja absolutnie nie mogę sobie pozwolić na dłuższy urlop od października do lutego ze względu na sezonowość mojej branży. Do tego przyszła zima będzie ciężka, zdaję sobie z tego sprawę, bo jaka może być zima z niemowlakiem i prawdopodobnie chorującym przedszkolakiem?
I co? Ano to, że już trzeci raz pod rząd gdy wyjeżdżamy pogoda jest do bani i mam tego serdecznie dość! W zeszłym roku w czerwcu byłam z Piotrkiem prawie dwa tygodnie w Zakopanym. Maciek przyjechał tylko na długi weekend Bozego Ciała, bo nie mógł pozwolić sobie wtedy dłuższego urlopu, a ja z kolei musiałam wziąć go akurat wtedy bo moja mama wyjechała i musiałam wziąć wolne by zajać się dzieckiem. Jeden dzień był w miarę słoneczny. Słownie jeden. Przez resztę czasu lało, padało albo w najlepszym razie mżyło. Potem w sierpniu pojechaliśmy na długi weekend na wieś. Pogoda identyczna. I teraz powtórka z rozrywki. Leje, a prognozy nie pozostawiają złudzeń. Fatum jakieś czy co???? W czerwcu po raz pierwszy o 6 lat jedziemy na tygodniowy letni urlop nad morze i jeśli wtedy będzie lać to chyba strzelę sobie w łeb. Bo to będzie mój ostatni wyjazd poza Kraków na dłuuuugi czas. Maciek już potem nie dostanie urlopu, zaczną się na nowo prace przy naszym domu, końcówka mojej pracy przed zwolnieniem, adaptacja przedszkolna Piotrka, a ja będę w zaawansowanej ciąży i sama z dzieckiem się dalej nie wybiorę. Moja mama nie ma niestety prawa jazdy.

deszczowy weekend

$
0
0
Powoli robi się ze mnie ekspertka od deszczowych wakacji ;-)W końcu juz trzecie pod rząd. Gumowe ciuchy dla dziecka rzecz absolutnie niezbędna;-)
1 maja pogoda była jeszcze jako taka, a ja nie traciłam nadziei. Po południu odwiedziliśmy mojego wujka w Skawinie, który wraz ze swoją ukochaną stanowią bardzo rozrywkowy tandem i przepadają wprost za imprezami i biesiadami. Generalnie niezbyt lubię jeździć tam w chłodne miesiące ze względu na dziki tłum w domu i hałas, który przyprawia mnie o ból głowy, ale jeśli impreza organizowana jest w plenerze to chętnie. Mieszkają oni po sąsiedzku z moim kuzynem i jego rodziną, prowadzi on z żoną firmę zajmującą się organizowaniem imprez dla dzieci etc mają więc na stanie dmuchany zamek, dużą trampoline i tym podobne gadżety. Gości co niemiara. Momentami miałam wrażenie, że na imprezie zjawiła się połowa populacji Skawiny zwabiona gwarem i śmiechami tylko każdy wychodził z założenia, że nieznana mu osoba została zaproszona przez innego członka rodziny;-) Piotruś w każdym razie poszalał w zamku z kuzynem w drugiej linii Mikołajem, pobiegał i dobrze się bawił.



W czwartek 2 maja tak jak pisałam przeżyłam rano załamkę spojrzawszy za okno i zapoznawszy się z prognozą pogody. Mój syn generalnie błoto uwielbia i na deszcz nie zwraca specjalnej uwagi, a ja nie mam nic przeciwko temu by taplał się w błocie i hartował, ale po 3 dniach deszczu z małymi przerwami miałam serdecznie dość tego brudu. Lubię jeździć do mojej rodziny gdy jest ładna pogoda ze względów logistycznych. To jest wiejskie gospodarstwo. Drzwi do domu non stop są otwarte, bo ciagle ktoś wchodzi z podwórka, ze stajni, z garażu. Przed domem jest trochę płytek, ale tak to zwyczajne podwórko. Gdy jest ciepło nie ma problemu. Piotrek sobie wchodzi kiedy chce, wychodzi kiedy chce i nikomu nie przeszkadza chodzenie po domu w tenisówkach. Jednak pogoda deszczowa wszystko komplikuje. Co chwilę trzeba było mu ubierać gumowe gacie, kalosze i płaszczyk, bo inaczej zużywałby 10 par spodni dziennie, potem łapać go w drzwiach pilnując by z rozpędu cały ubłocony nie wbiegł do pokoju na dywan, za chwilę powtórka z rozrywki by nie poleciał do błota w samych skarpetkach – brud, syf i malaria. Nie znoszę tego. W domu co innego. Wychodzimy, taplamy się w błocie do woli, wracamy. Tam się tak nie da i strasznie tego nie lubię, nie znoszę błota w domu. Nie mówiąc o myciu. Tam generalnie trzeba myć się ekspresowo, bo chętnych wielu a ciepłej wody w bojlerze zawsze wieczorem brakuje.W każdym razie Piotrek spędził 3 dni szalejąc w błocie, biegając, grzebiąc łopatą, jeżdżąc na rowerze po kałużach i był szczęśliwy, a ja gdyby nie pomoc kuzynki i mamy chyba bym padła na ryj ;-)
Muszę się pochwalić, że całą drogę tam i z powrotem SAMA prowadziłam golfa. Nie jest to może wielki wyczyn i też nie o sama trasę chodziło (2h), bo przejechałam ją już kiedyś yariską. Golfem jeździłam czasem do momentu, kiedy nie zepsuło się w nim sprzęgło AKURAT gdy ja siedziałam za kierownicą, akurat gdy stałam pod górę przez znakiem Stop przy wjeździe na drogę krajową. Co ja się wtedy nerwów najadłam to moje. Jakoś po wielkich trudach wrzuciłam wtedy dwójkę i na tej dwójce doturlałam się do teściów. Cały czas bałam się, że przypadkowo wcisnę sprzęgło za mocno i zamiast jedynki wrzucę wsteczny wjeżdżając w auta za mną. Od tamtej pory panicznie bałam się jeździć tym autem, ale musiałam się jakoś przemóc bo za miesiąc jedziemy nad morze i muszę choć na parę godzin zmienić Maćka za kierownicą. Udało się! Dojechaliśmy sprawnie i bez żadnych kangurków mimo ulewnego deszczu. Jestem z siebie bardzo, bardzo dumna:-)
Trasa była też testem nowego fotelika Besafe (Kropko dziękuje za polecenie). Mamy już Jane Montecarlo, ale potrzebowaliśmy drugiego do drugiego auta i ten fotelik jest strzałem w dziesiątkę. Przede wszystkim bezpieczny, bo oceniony na 4 w testach zderzeniowych, chyba najłatwiej z fotelików 15-36 kg rozkłada się do pozycji spoczynkowej i jest mega wygodny dla dziecka. Podjęliśmy decyzję, że przepinamy go na stałe do yariski, bo Piotr najczęściej ze mną jeździ, a Jane będzie drugim fotelikiem w aucie męża.

Korzystając z faktu, że wyruszyliśmy w dzień roboczy odwiedziliśmy po drodze Muzeum Drogownictwa w Szczucinie. Jeśłi bylibyście w okolicach to gorąco polecam. Muzeum prowadzone jest przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad. Wstęp jest bezpłatny. Mnóstwo maszyn drogowych na wolnym powietrzu, wszystkie wyczyszczone ze smaru, pięknie odmalowane, można na nie wejść. Dla Piotra to raj. Był tam już po raz drugi. Prócz tego jeśli zbierze się grupa można zwiedzić ekspozycję o tematyce geodezyjnej. Jedyny szkopuł to godziny otwarcia – tylko w dni powszednie od 10 d0 15. Choć mamy rodzinę w tych stronach nie jest nam łatwo się wstrzelić jeśli jedziemy na weekend lub w piątek po południu. Tym bardziej ucieszyliśmy się, że akurat ulewa przeszła w mżawkę i można było tam wstąpić.
Kilka fotek z muzeum.




I u mojej rodziny.



 Jednego wieczoru musieliśmy wsadzić go do wanny tak jak stał w ciuchach ;-)

 Z prababcią Tosią


Jedynym zgrzytem podczas tego wyjazdu była wizyta u naszych znajomych – kolegi i koleżanki Macka ze studiów z rodziną. Ostatni raz widzieliśmy się 6 lat temu na naszym ślubie. Rozmawiało nam się super, to są bardzo fajni ludzie, a raczej rozmawiałoby się nam super gdyby nie dzieciaki. Wiem, że to nieładnie tak krytykować, ale kurczę nigdy jeszcze nie spotkałam tak rozwydrzonej, niewychowanej 5-latki jak ich Patrycja. Piotrek naprawdę potrafi już ładnie bawić się z dziećmi. Od dłuższego czasu jeśli jedziemy do znajomych nie ma z nim problemów. Niedawno byliśmy w Bochni u znajomych z dziećmi w tym samym wieku (5 i 2-3 lata) i dzieciarni po prostu nie było. Zgodnie się bawili. Tak samo u mojej rodziny. Pełna komitywa z 4.5-letnim Mikołajem i jego starszą siostrą. Tutaj to była jak dla mnie jakaś masakra. Miałam ochotę to dziewuszysko wytargać z kudły, przysięgam. Była bardzo złośliwa, w ogóle nie dało się z nią nawiązać sensownego kontaktu, rozrzuciła prezenty, które od nas dostała, zabierała Piotrkowi każdą zabawkę, którą wziął do ręki, straszyła go, szturchała, złośliwie wrzucała mu kredki pod autko, którym jeździł, a potem przeraźliwie piszczała, że je łamie, skakała po ławie, wspinała się na telewizor. Przypadek dla super niani. Byłam zszokowana i zaskoczona postawą rodziców. Mateusz na studiach był typem lidera, przewodniczył wszystkim projektom, działał w samorządzie i miał posłuch. Tymczasem u dzieci zero autorytetu, Anka również. Może mam małe doświadczenie, ale jeśli dzieciaki demolują mi dom to łagodne przemowy typu „oj Patusia, dziwnie się zachowujesz” i powtarzanie w kólko „choć porysujemy tutaj, nie tam” gdzie słowa spływają jak po kaczce są bez sensu. Zabrać zabawkę, postawic do kąta, nie wiem – coś zrobić zamiast strzepić język. Było mi Piotrka bardzo żal, a nam trudno było porozmawiać bo gniotą się u teściów w dwóch małych pokoichach z dwójką dzieci i trzecim w drodze, a że było deszczowo to nie chcieli wychodzić do ogródka i tak na kupe w tym ryku i wrzaskach siedzieliśmy. Piotrek moim zdaniem zachował się super. Cierpliwie to wszystko przeczekał, choć widziałam, że ma dość, dopiero kiedy wychodziliśmy poskarzżł mi się, a potem momentalnie zasął w foteliku.
A dzisiaj cóż…. Back to reality. Mój mąż tak mnie wkurzał cały dzień, że jesteśmy aktualnie na wojennej ścieżce ;-/ Oddam meża w w miarę dobre ręce i dopłacę :-/







druga ciąża vs pierwsza

$
0
0
Zupełnie inne jest to czekanie na Okrucha niż czas oczekiwania na Kropka. Inne pod każdym możliwym względem.
Ciążę z Piotrusiem spędziłam na zwolnieniu ze względu na zagrożenie. Teraz pracuję i mam zamiar pracować do połowy siódmego miesiąca. Ma to swoje dobre i złe strony. Nie mam czasu tak bardzo wsłuchiwać się w siebie. Dbam o nas, ale jest też Piotrek, praca... Dzięki temu mniej we mnie strachu. Poprzednio drżałam przy każdym ukłuciu, teraz wiem, że to normalne, że taka moja uroda, że czuję bardzo wyraźnie każde naciągnięcie wiązadła i nie przejmuję się tym tak bardzo. Wychodzę z założenia, że robię wszystko co mogę, jestem po opieką świetnego lekarza, biorę leki, robię wszystkie badania i stosuję się do jego zaleceń, a reszta już nie w moich rękach.
Paradoksalnie jednak bardziej się tą ciążą delektuję. Wiem, że te chwile się już nie powtórzą, bo więcej dzieci nie planujemy i staram się cieszyć każdym momentem. Przy Piotrusiu byłam owszem megaszczęsliwa, ale bałam się. Czekałam na II trymestr by ryzyko poronienia było trochę mniejsze, potem czytałam od którego tygodnia wcześniaki można uratować, później czekałam by przekroczyć ten magiczny 37 tc. Teraz nie popędzam czasu. Cieszę sie każdym dniem, zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę, że na razie jest fajnie, ale od 7 miesiąca pewnie zacznie się twardnienie brzucha, opuchlizna, ból kręgosłupa. Cieszy mnie brzuszek, który pojawił się wyjątkowo szybko, cieszy mnie wiosna i lato, dzięki czemu mogę wyglądać ładnie. Ciażę z Piotrusiem przechodziłam głownie jesienią i zimą w ciężkich buciorach okutana w kurtkę puchową. Obecnie odzywa się moja kobieca próżność, która kazała mi nawet zakupić jedną nową sukienkę ciążową i kilka używanych na Allegro za niewielkie pieniądze.Raz się żyje nie?
W pierwszej ciąży  byłam kompletnie zielona, spanikowana i podatna na marketing okołodzieciowy. Nie miałam bladego pojęcia o opiece nad niemowlęciem, bo w swoim życiu bardzo niewiele stykałam się z małymi dziećmi. Moje "zboczenie zawodowe" polega na tym, że muszę być do każdego nowego wyzwania przygotowana na tip top z dużym wyprzedzeniem. Zaczęłam więc czytać książki o opiece nad dzieckiem, czasopisma i kiedy obecnie to wspominam to pękam ze śmiechu. To musiało naprawdę komicznie wyglądać - cieżarówka w skupieniu studiująca poradniki z markerem w ręku zakręślająca ważne fragmenty. Serio! Popłakałybyście się ze śmiechu.Stworzyłam listę potrzebnych rzeczy (z kórych przynajmniej połowa była totalnie zbędna, o czym wiem teraz) i zaczęłam przekopywać się przez rynek wózków, fotelików, butelek etc. I to jest kolejna sprawa, która mnie w tej drugiej ciąży cieszy - że nie muszę już tego robić. To nie jest tak, że sprawiało mi to ogromną przyjemność. Męczyło mnie to i nudziło, ale mój wewnętrzny imperatyw kazał mi sprawdzić co się da przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Teraz pełen luz. Wózki mamy. Może nie są idealne, ale muszą wystarczyć, bo na nowe nie mamy pieniędzy. Foteliki 0-13kg i 9-18 kg mamy. Ubranka po Piotrku posegregowałam, odłożyłam te, które nadają się jeszcze do użytku (niestety nie wszystkie, bo korzystał z nich potem jego kuzyn i niektóre są mocno zniszczone), zrobiłam w Excelu tabelki według rodzajów, rozmiarów oraz tego czy są neutralne czy czysto chłopięce i wiem na czym stoję i co tzreba dokupić. Kiedy dowiemy się kim jest Okruch ruszam w rajd po ciucharniach i komisach i odpalam Allegro oraz Szafkę. Obiecałam sobie, że jeśli to jest dziewczynka, to rzeczy które kupię będą na maksa dziewczęce byle nie całkowicie różowe, i tak będzie miała mnóstwo neutralnych ubran po Piotrku. Sporządziłam listę rzeczy do dokupienia i załatwienia i kiedy tylko odrobie się ze sporządzaniem konspektów na czas mojego macierzyńskiego w pracy zacznę działać. Rzecz pierwsza i najważniejsza to wybór nowego pediatry i położnej środowiskowej. Z naszej pediatry zrezygnuję z bólem serca, bo jest świetna, ale niestety przyjmuje tylko w jednej przychodni, gdzie system rejestracji jest chory i o ile dało się to przeżyć gdy mieszkaliśmy niedaleko, a nawet później, bo Piotrek rzadko chorował to jednak nie wyobrażam sobbie czestych wypraw tam z niemowlakiem. Rozpytuję się w sąsiednich wsiach. Muszę też wybrać położną z jakieś przychodni z gminy, bo mieszkamy teraz poza granicami Krakowa i żadna położna na NFZ z Krakowa do nas nie przyjedzie.
Kompletnie inna będzie organizacja naszego życia. Kiedy urodził się Piotruś mieszkaliśmy w centrum Krakowa. 5-10 minut od kamienicy miałam bardzo fajne parki i place zabaw, a że Piotrek urodził się w maju to większość macierzyńskiego spędziliśmy w plenerze. Chodziliśmy pieszo na rynek, w większość miejsc mogliśmy dojechać łatwo i prosto niskopodłogowym tramwajem. Z tego powodu Piotrek jako niemowlak bardzo niewiele jeździł samochodem, bo nie było takiej potzreby. Tyle co do jakiegos dalszego lekarza, do mojej mamy, do teściów i raz na wieś. Dla Okrucha podróże samochodem będą chlebem codziennym. No nie będzie wyjścia, bo u nas nie da się wyjść z wózkiem na spacer - wąziutkie pobocze, wieś ulicówka, rzadko jeżdżace autobusy w stronę cywilizacji i jakiś parków. Kiedy tylko dojdę do siebie Okruszek co rano będzie ze mna odwoził starszego brata do przedszkola, a potem zapewne będziemy jeździć dalej na spacer czy zakupy. Mam nadzieję, że nie będzie zbytnio protestował, bo szczerze mówiąc nie ma innego wyjścia. W kontekście samochodu sen z powiek spędza mi tylko jedna sprawa. Będę musiała Okryucha najwcześniej jak sie da przesadzić z normalnego wózka na parasolkę. Powód prozaiczny. Jeżdże Toyotą Yaris, która ma mały bagażnik. Parsolka wchodzi na styk, ale wszelkie inne stelaże albo się nie mieszczą, albo wchodza pod warunkiem przesuniecia 2/3 tylnej kanapy do przodu. Wtedy na tej cześci nie da się zamontować żadnego fotelika - za krótkie pasy i za mało miejsca. Zostaje więc tylko jedno miejsce z tyłu, a drugie dzieko niestety będzie musiało przez ten niemalże rok podróżować z przodu z wyłączoną poduszką powietrzną. Nie jestem z tego powodu szczęśliwa, ale nie widzę innej mozliwosci, a wózek jest mi niezbędny - nosiło czy chusta jest fajne na krótki wypad do sklepu, ale nie na spacer a zwłaszcza zimą. Biorąc pod uwagę, że nasze spacery to będą zawsze wyprawy samochodem nie wyobrażam sobie noszenia dziecka + torby z pieluchą, chusteczkami i jakims innym ekwipunkiem, co normalnie można załadować do wozka. W sumie dobrze, że mam już doświadczenie z niemowlakami i wyprawami samochodem. Przy pierwszym dziecku mieszkając tu gdzie obecnie chyba bym zginęła w chaosie organizacyjnym;-)
Przy Piotrku dużo było prowizorki. Wiedzieliśmy, że za rok z hakiem się wyprowadzamy, więc wszystko było zorganizowane trochę po łebkach. Tym razem wszytsko możemy od początku zorganizować docelowo. Okruch może od urodzenia mieć swój własny pokój, może nie z docelowymi meblami, bo na to na razie nie mamy kasy tylko łożeczko po Piotrku i stara komoda z poprzedniego mieszkania, która obecnie służy nam do przechowywania segregatorów i dokumentow, ale będdzie miał swój własny docelowy kat. I szczerze mówiąc poważnie rozważam własny pokój od urodzenia, jeśli okaże sie takim typem do spania jak Piotrek i jego kuzyn. To może być uwarunkowanie genetyczne i modlę sie o to. Zarowno Maciek jak i jego brat oraz teraz ich dzieci nie miały żadnych problemów ze snem. I Piotr karmiony od urodzenia mlekiem modyfikowanym i Antek wyłącznie na piersi przez pól roku budzili się co 3-4 godziny konkretnie na karmienie po czym od razu zasypiali sami, a w wieku 3 miesiecy przesypiali cała noc. W tym kontekście nie widzę potrzeby umieszczania łożeczka w naszej sypialni. I tak w ciągu dnia nie siedziałabym w niej przecież patrząc na śpiace dziecko, bo jest Piotrek, któremu muszę poświecic czas i dom do ogarniecia, więc w ruchu będzie non stop elektroniczna niania. Tak samo wieczorami. W nocy budzę się na każde kwękniecie z pokoju Piotra, tak samo obudzę się slysząc Okrucha i też będę miała nianię. Sama zaś nie mam potrzeby spania z dzieckiem. No ale pożyjemy zobaczymy.
W ciaży z Piotrusiem obawiałam się nieznanego. Teraz obawę przed nieznanym zastąpił strach zwiazany z tym, że wiem co mnie czeka. Szczerze mówiac boję się trochę macierzyńskiego jesienią i zimą. Pamiętam, że cieżko zniosłam odcięcie od znajomych, od pracy gdy Piotr był maleńki, ale wtedy było ciepło, ładna pogoda, a teraz do tego wszystkiego dojdzie depresyjna zima której nienawidzę czyli wiezienie bo nie oszukujmy się - zima z niemowlakiem to właśnie więzienie, przynajmniej dla mnie. Do tego pierwszy rok przedszkola Piotra i zwiazane z tym z pewnością choroby. No ale o tym może w innym wpisie.
Tym co chyba jednak najbardziej odróżnia tę ciążę od poprzedniej jest to, że chyba mniej skupiam sie na Okruchu jako takim, a bardziej na "dopasowaniu" go do naszej codziennej logistyki i mam z tego powdu trochę wyrzuty sumienia. O wielu sprawach myślę przede wszystkim w kontekście Piotrka. Na przykład bardzo sie boję bym nie trafiła do szpitala na dłuższy czas ze względu na niego, bo to by oznaczało rozłakę i jego tęsknotę, a do tego duże utrudnienia w codziennym życiu. Wrzesień i październik nie kojarzą mi się z końcówką ciąży, tylko z początkiem przedszkola i tym głównie się przejmuję. Mój mąż dużo pracuje, wyjeżdża zwłaszcza w ciepłych miesiącach, na dodatek latem będziemy robili podmurówkę, balustrady, drzwi w piwnicy, moja mama we wrześniu też remontuje mieszkanie, więc z wieloma sprawami zostaję sama, bo on już nie jest w stanie sie rozdwoić i roztroić. Z tego względu modlę się bym jak najdłużej była na chodzie, byśmy spokojnie i bez perturbacji organizacyjnych pokończyli nasze prace, remont mamy. Kiedy dowiedziałam się o ciąży jedną z pierwszych myśli było "o rany to jak ja będe chodził z Piotrkiem na rower" mając w pamięci bieganie za nim rok temu. Na szczęście Piotr zmądrzał i już mi nie ucieka. Mam nadzieję, że szybko dojdę do siebie po porodzie by móc zawozić Piotrka do przedszkola na 9, bo inaczej będzie musiał jeździć tam z tatą na 7 -  mój maż wcześnie zaczyna pracę. Nie byłabym sobą gdybym się nie zamartwiała sprawami typu jak ja pójdę za rok z Piotrkiem na koncert czy do teatru jeśli akurat mąż będzie w delegecji. Przecież z niemowlakiem nie wejdę wszędzie. Nie zastanawiam się czy Okruch będzie lubił jazdę samochodem, po prostu wiem, że bez względu na protesty jeździć będzie bo inaczej musielibyśmy się z Piotrkiem i z nim zamknąć w domu. A przy Piotrusiu zawsze kombinowałam by wyjechać w dogodnej dla niego porze, by nie jechać za długo etc. Tym razem pewnie nie obędzie sie bez naruszania snu Okrucha z uwagi na zajecia starszego brata. Kocham to dziecko bardzo, bardzo i czasem mam wyrzuty, że za duzo myślę o wpasowaniu go w nasze życie codzienne i zajęcia starszego brata, a za mało o nim samym :-/

poskromienie Potwora, działka i dinozaury

$
0
0
Na wstępie chciałam się Wam pochwalić. Ponad miesiąc wykorzystywałam każdą sekundę w pracy, przyjeżdżałam wcześniej, siedziałam po godzinach, pisałam nocami w domu i tadaaam - skończyłam spisywać kompendium procedur i mojej wiedzy na temat mojego stanowiska. Spisałam wszystko jak, za przeproszeniem, dla debila. Wszystkie namiary, procedury krok po kroku, każdy najmniejszy szczegół. Prawie 200 stron + załączniki poglądowe. Urobiłam sie po pachy, no ale teraz mam spokojne sumienie. Oczywiście szefostwu wydaje się, że połowa sierpnia jeszcze daaaaleko i nie mają bladego pomysłu kto ma mnie zastąpić i jak, już mam lekko dość drążenia tego tematu, ale przynajmniej jestem teraz spokojna. Myślę, że jeśli ktoś z kompletnie innego działu będzie musiał coś załatwić to na podstawie moim notatek powinien jakoś dać sobie radę Konspektu jeszcze nie wydrukowałam na wypadek gdyby coś jednak wpadło mi jeszcze do głowy, ale jest zarchiwizowany w kilku miejscach i przesłany na wszelki wypadek na moją prywatna pocztę. Pozostanie mi w sierpniu spisanie listy spraw w toku i opisanie na jakim są etapie. ufffff.

W temacie Potwora nastał znowu trudniejszy okres. Spodziewałam sie tego. Posiłkuję się tą książką i wiele spraw w rozwoju Piotrka się zgadza. Okresy równowagi przeplatane okresami nierównowagi trwającymi po około pół roku.


Książka wspomina wprawdzie o okresie nierównowagi w wieku około 3.5 lat, a Piotrek za 2 tygodnie kończy dopiero 3 lata, ale też i sławetny bunt dwulatka rozpoczął się u niego wcześnie. Od grudnia faktycznie mieliśmy dobry okres. Piotr się uspokoił, przestał wymuszać pewne zachowania, histerie zdarzały się sporadycznie, potrafił długo zająć się sam sobą, bez protestów spokojnie przyjmował leki, ubierał się. Wygląda na to, że wchodzimy teraz w okres nierównowagi. Zaczęło się po powrocie z weekendu majowego i początkowo zmianę w jego zachowaniu kładłam na karb zmiany środowiska i faktu, że przez kilka dni non stop ktoś się nim interesował i rozpieszczał. To chyba jednak poważniejsza i bardziej długofalowa sprawa i w sumie dobrze, że zaczęło się teraz, gdyż jest w tym układzie szansa, że do porodu sytuacja się unormuje i znowu przeżyjemy kilka bardziej harmonijnych miesięcy. Na razie Piotr bardziej marudzi, zdarzają mu się ataki histerii jak z zeszłego roku, takie z rzucaniem się na podłogę i wyciem, odstawia cyrki przy ubieraniu, pyskuje, ciężko zaciągnąć go do kąpieli i zaczął okropnie rozczulać się nad sobą. To ostatnie  to nowość. Do tej pory zachowywał się twardziel, a teraz byle zadrapanie i nawet nie tyle placz co nieustanne mówienie o tym, chodzenie z paluszkiem do góry, przypominanie wszystkim, że mają być ostrożni. W sumie zabawne to dość. Do tego coś, czego nie znoszę, a mianowicie ciągnięcie mnie za ubranie i nudzenie gdy się myję, maluję czy czeszę. Nie cierpię tego i walczę z tym, zwłaszcza, że przez kilka miesięcy był z tym spokój.

Znamy nasze dziecko dobrze i mądrzejsi o doświadczenia ostrego buntu dwulatka wiemy mniej więcej jak reagować by opanować sytuację. Poza "oczywistymi oczywistościami" typu poświęcanie dziecku więcej uwagi, rozmowy o emocjach i sytuacjach, które mu się przytrafiają, wspólnie spędzany czas Piotrowi niezbędna jest konsekwencja i ostra, bezwględna dyscyplina jakkolwiek by to brzmiało. Na niego kompletnie nie działają metody typu kucnięcie obok rozhisteryzowanego dziecka, tłumaczenie, rozmowy typu "wiem, że jesteś zły", "rozumiem, że jesteś zły". To wszystko po fakcie, nie w trakcie zdarzenia. Odwracanie uwagi , rozśmieszanie - nie ma to sensu w ogóle. Im bardziej człowiek próbuje odwrócić jego uwagę czy rozśmieszyć czy rozmawiać  tym bardziej Piotrek się zafiksowuje zadowolony, że ma widownię i uwagę. To droga do nikąd, a jest on bardzo uparty. Tylko dyscyplina, jasne zasady i żelazna konsekwencja. Brutalne, ale przy jego charakterze i temperamencie to jedyne wyjście, jak przyznała psycholog jakiś czas temu. W zeszłym roku stosowaliśmy metodę brania wyjca na ręce i odnoszenia w inne miejsce. Tym razem metody tej stosować nie możemy - jestem w ciąży i nie będę go dźwigać, mój mąż tez nie powinien, bo potworek oczekiwać będzie tego ode mnie. No sorry ale ja narażać bezpieczeństwa Okrucha z powodu histerii starszego brata nie zamierzam. Nie podchodzę też do Piotra gdy szaleje, skacze i wariuje bo nie mam ochoty oberwać w brzuch. Stosujemy system 2-krotnego ostrzeżenia i konkretnych,namacalnych konsekwencji. Jeśli rzuca zabawką dwukrotnie uprzedzam go, że jeśli nie przestanie to ją zabiorę i za trzecim razem faktycznie to robię. Uprzedziłam go, że za każdym razem gdy wariuje podczas kąpieli traci wieczorne czytanie bajki i konsekwentnie się tego trzymam. Za cyrki przy ubieraniu konfiskuję po jednym resoraku. Ponieważ nie mogę ubrać go na siłę gdy się rano spieszymy ze względu na Okrucha, a zwykle to ja go rano ubieram (mąż wcześniej wychodzi do pracy) to w sytuacji ekstremalnej po prostu ubieram się sama i informuję go, że wychodzę i wrócę wieczorem, po czym faktycznie wychodzę i zamykam drzwi na klucz. Po chwili rozlega się wołanie, a Piotr ubiera się potulnie jak baranek. Wiem, że brzmi to okrutnie, ale nie mam innego wyjścia - boję się o brzuch, on jest silny, uparty, a ja nie mogę sobie pozwolić by czekać 2h aż łaskawie sam z siebie się ubierze. Jeżeli siada na środku chodnika to klękam obok niego, rozmawiam z nim, tłumaczę dlaczego musimy gdzieś iść, ale jeśli widzę, że się zafiksował to po prostu odchodzę tak by mieć go w zasięgu wzroku. Cała sztuka polega na tym by o pewnych konsekwencjach uprzedzać go z kamienną twarzą, bez uśmiechu, bez podtrzymywania rozmowy, w razie potrzeby ostrym tonem, krótko i konkretnie. Wtedy wie, że nie żartuję i że histerie nie mają sensu.. Jakoś dajemy radę.

A poza tym?
W sobotę Maciek z moją mamą zabrali się za prace na naszej działce. Kupili sadzonki różnych iglaków i porostów i zaczęli obsiewać skarpę. Niby tylko 14 krzaczków, a pracowali od 12 do prawie 21 z małą przerwą na obiad. Dołek pod każdą roślinkę trzeba było wykuć kilofem w skale, dosypać ziemi, a to wszystko na stromej skarpie. Ja z Piotrem pojechalam do miasta i spędziłam większość dnia na placach zabaw z moją szwagierka i Antosiem. Dlaczego? Ano dlatego, że pilnowanie Piotra podczas takich prac ogrodowych jest delikatnie mówiąc męczące. On bardzo chce pomagać i trochę pomagał, bo niepotrzebnie wróciłam po 18, za wcześnie, ale to jest męka - wspina się na skarpę co grozi sturlaniem się na dół na ulicę, wygrzebuje roślinki, rozrzuca wszędzie kamyczki - normalne zachwanie ciekawskiego, energicznego trzylatka, ale ileż można powtarzać i słuchać w kółko "tutaj nie wchodź", "tego nie ruszaj". Lepiej go w tym czasie gdzieź wywieźć bo prace wyglądały mniej więcej tak, sami widzicie.

a tutaj Piotrek z kuzynem i w piaskownicy

W niedzielę wybraliśmy się zaś do parku rozrywki w Zatorze - Lunapark, Park Dinozaurów, Park Bajek, Ogród Mitologii, Ogród owadów. Fajnie tylko tradycyjnie kiedy tylko dojechaliśmy zaczęło padać :-/ Ja chyba normalnie wytwarzam jakieś pole elektromagnetyczne, które przyciąga chmury deszczowe gdziekolwiek poza Kraków wyjadę :-/ Do tego zrobiło się strasznie zimno i w tym zimnie i deszczu oglądaliśmy dinozaury. Piotrek nie bał się nic a nic, biegał od jednego do drugiego krzycząc "cześć przyjacielu", dopiero pod koniec trasy zaczął świrować i rzucać kamieniami, więc za karę stracił szansę na przejażdżkę autkami na monety. Pół godziny siedział w samochodzie i nudził, a my siedzieliśmy obok jedząc frytki.


Po wszystkim poszliśmy jeszcze do Parku Bajek. Bardzo sympatyczne miejsce z figurkami krasnoludków, księżniczek i takich tam, z drewnianymi chatkami, w których można było posłuchać bajek i na samym końcu fantastycznym placem zabaw z wielką piaskownicą i super spiralnymi zjeżdżalniami. Piotrkowi tak się spodobały, że nie dąło się go stamtąd wyciągnąć mimo, że zjeżdżał w kałuże i po zabawie musiałam go przebrać od stóp do głow w toalecie. Bałam sie trochę czy to szaleństwo w mokrych ciuchach w temperaturze około 10 stopni nie skończy się żle, ale wszystko jest w porządku. Na placyku rozwieszone były do dyspozycji dzieci hula hop, skakanki, paletki do badmingtona - nie uświadczy sie tego na publicznym placu. My znaleźlismy takie coś i świetnie sie bawiliśmy. Akurat dla mnie teraz gdy jestem w ciąży, bo nie trzeba dużo biegać. W poniedziałek wybieram się do Lidla, bo z tego co widzę w gazetce będa mieli w promocji to właśnie ustrojstwo i zamierzamy je wzbrać ze sobą nad morze. Stare konie, a bawiliśmy się jak dzieci :-)





Okruch luzak, urodziny i ciuchowe szaleństwo

$
0
0
Okruszek napędził mi trochę stracha.Czułam go już od pewnego czasu. Wiadomo, na tym etapie nie za często i delikatnie, ale jednak codziennie wysyłał matce jakiś sygnał. A od wczoraj nic. Miałam dzisiaj wizytę kontrolną u gino-endo, więc dla uspokojenia zrobił mi USG. Ufff wszystko gra. Okruch po prostu wypiął się na świat. Dosłownie - odwrócił tyłkiem do świata, a buzią do kręgosłupa, dlatego nie czuję jego łapek, bo nie są jeszcze wystarczająco silne. Płci podejrzeć sie nie dało. Skubaniec spał skulony ze skrzyżowanymi nóżkami pupą do nas i nie miał zamiaru się obrócić. Może na USG połówkowym w ostatnim tygodniu czerwca coś sie dowiemy. No dobra będe szczera. W głebi serca marzę o córce. Cała rodzina w zasadzie czeka na dziewczynkę. Tak rzadko sie zdarzają w rodzinie męża. Wiem, że jeśli to chłopiec to pierwszą reakcją wszystkich za wyjątkiem Maćka będzie lekkie zawiedzenie.
To my tydzień temu ;-)

Dzisiaj miałam dzień "wolny". Potwór pojechał do babci na noc, a ja wóciłam do domu, by ogarnać chatę. Już dawno dom nie był tak zapuszczony, a mąż wyjechał na kilka dni. W niedzielę robimy urodziny Piotrusia, 3 dni wcześniej, ale to ze względu na moją kuzynkę - ukochaną ciocię Potwora - która akurat w weekend będzie miała zajęcia w Krakowie. Miało być kameralnie tzn dziadkowie, brat Maćka z rodziną i Iwonka, ale wychodzi na to, że pojawi się też inna kuzynka, wujek z ukochaną i dwójką wnucząt i może jeszcze sąsiedzi z Wiktorem, więc czeka mnie w sobotę sporo pracy. Niby tort zobowiązała się upiec teściowa w ramach prezentu, no ale mimo wszystko - jakieś sałatki, przekąski. Nie zamawiamy w tym roku tortu. Rok temu mieliśmy rewelacyjny spychacz, Piotr był zachwycony tylko nikt z gości go nawet nie spróbował, bo solenizant kategorycznie zabronił niszczyć maszynę;-) W tym roku stanowczo domaga się tortu malinowego i taki dostanie.
Ogarnęłam dom, a potem miałam w planach podjechać do przychodni w sąsiedniej wsi dowiedzieć się czy na pewno możemy się tam przepisać (teściowa popytała wśród znajomych i polecono nam tam pediatrę), ale zrobiło się późno, więc odpuściłam. Zamiast tego postanowiłam przed wizytą u gina wybrać się do polecanego w książkach i na blogach sklepu dla dzieci Czarodziej w Nowej Hucie. Dla niewtajemniczonych - Nowa Huta to dzielnica Krakowa, która jest raczej osobnym miastem, jest ogromna, przedziwnie zaplanowana (np. zamiast ulic na planie są osiedla i jako adres figuruje np. os. Złotej Jesieni 13 i człowieku szukaj odpowiedniego budynku wśród uliczek), jakieś ronda, agrafki, cuda na kiju. Pamietam, że trasy w Nowej Hucie budziły postrach podczas egzaminu na prawo jazdy. Bardzo rzadko się zapuszczam w te rejony, częściowo dlatego, że nie mamy tam znajomych. Bałam się jechać tam samochodem, więc zaparkowałam pod przychodnią mojego gina, sprawdziłam w necie autobusy i wyruszyłam z przesiadką. Jechałam i szłam w sumie półtorej godziny coraz bardziej wściekła, bo autobus wlókł się przez korki i roboty drogowe, ale postanowiałam, że skoro już sie wybrałam to nie odpuszczę. I dotarłam. Sklep jak sklep. Fajny, ale szału nie ma. Na pewno nie jest wart tego by specjalnie się tam wybierać z drugiego końca Krakowa. Wróciłabym pewnie wkurzona, ale na szczęście obok odkryłam bardzo fajną ciucharnię. W zapyziałym zardzewiałym pawilonie, ale mówię Wam - grzechu warta:-) Jestem na etapie kompletowania garderoby dla Piotrka na przyszły sezon i w ramach oszczędności zanim rozpoczną się konkretne wyprzedaże odwiedzam ciucharnie. Tym sposobem na wyprzedażach będę polować już tylko na to, czego nie znalazłam. Sęk w tym, że nie potrafię długo wytrwać w ciucharni, nie lubię grzebać w koszach, drażni mnie ciasnota i szybko się tym męczę. Tam wszystko ładnie wisiało na wieszakach, posegregowane rozmiarami, alejki szerokie - super. Obkupiłam piotra w T-shirty, koszule i spodnie i oczywiście zajrzałam też na dział niemowlecy. Mam troche rzeczy do dokupienia, bo Piotruś i Okruch będą z różnych pór roku. Po Piotrku z ubranek na 56 i 62 mam głownie body z krótkim rękawem i jakieś cienkie sweterki i spodenki, a Okruch urodzi się jesienią. Będę potrzebowąła chociażby cieplejszych pajaców czy body z długim rękawem. Z kolei na 68 po Młodym mam praktycznie same zimowe rzeczy. No nie mówiąc o tym, że to może być przecież  dziewczynka :-) Wtedy już na bank zakupy mnie czekają, bo dużo rzeczy mam typowo chłopięcych i.... no bez przesady. Kiedy tylko dowiem się kto tam siedzi na bank jade do tej ciucharni, choćby i te półtorej godziny, bo dla niemowlaków mają świetne ciuchy. Bodziaki po 2-3 PLN jak nowe, ogromny wybór a sukieneczki to już w ogole marzenie, piekne, kolorowe po 5 PLN. Rozmarzyłam się ;-)

szykuje się mega impreza

$
0
0
Jestem lekko przerażona. Urodziny mialy być kameralne. Jak zwykle. Ja nie przepadam za wielkimi biesiadami i wielkimi imprezami. Moja mama, teściowie, brat Maćka, Grażynka i Antoś. Pomyślałam sobie jednak, że skoro moja kuzynka Iwonka ma akurat zajęcia w Krakowie, a Piotruś ją uwielbia to ją zaprosimy, będzie weselej. A potem się potoczyło.
Bo skoro zapraszamy Iwonkę to również inną kuzynkę Ewę, za którą Piotrek też przepada.
No i kuzyna Wojtka, czemu go pomijać skoro będzie jego rodzona siostra?
Potem pojawiła się kwestia mojej rodzinki ze Skawiny, o której pisałam już kilkakrotnie. W skrócie wygląda to tak, że w dwóch częściach jednego domu mieszka mój kuzyn Paweł z żoną i trójką dzieci, oraz mój wujek z ukochaną. Głupio ich pomijać. Wahałam się jak to rozegrać. Wujek często przyjeżdża do nas z partnerką i Mikołajem, swoim wnukiem i na ich przyjeździe mi zależało, bo Piotrek świetnie się z Mikolajem dogaduje. Chyba najlepiej ze wszystkich dzieci. Natomiast nie trawię żony Pawła. Po prostu nie trawię i już. To jest typ jazgodlitwej, prymitywnej przekupy. Byłam na 90% pewna, że nie będą mogli się pojawić bo zwykle w weekendy pracują, a tu jednak nie - chętnie przyjadą z dwójką pozostałych dzieci.
Sąsiedzi z Wiktorem. Sąsiadka dzwoniła w niedzielę, proponowała wspólny wypad na weekend, więc powiedziałam jej o urodzinach no i tak wyszło, że też są zaproszeni.
Matka chrzestna Piotrka. Ona niestety średnio się nim interesuje i mam do niej trochę o to żal. Chciała się umówić na weekend, więc z pewną złośliwą satysfakcją odmówiłam uzasadniając to urodzinami chrześniaka. No i Marta poczuła sie w obowiazku i zapowiedziala przybycie.
A prawdziwa bomba wybuchła dzisiaj. W Chrzanowie mam kuzyna z żoną i dwójką dzieci - 4 lata i 1.5 roku. Krzysiek od ponad roku siedzi na kontrakcie w Zambii i przyjeżdża co parę miesięcy na chwilę. Nie mam z nim zbyt bliskiego kontaktu odkąd się ożenił, nawet nie byłam na jego ślubie. Nigdy nie widziałam jego dzieci. Zapraszaliśmy ich kilkakrotnie, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Krzysiek przyjechał do Polski w niedzielę i aktualnie jest z rodziną na wsi u mojej babci. Tak jak Maciek, który ma zlecenie w pobliżu. Od słowa do słowa powstał pomysł, że oni wreszcie chcą nas odwiedzić i akurat urodziny to świetna okazja.
W sumie w wersji max wychodzi 17 dorosłych i 8 dzieci.
Trochę mnie to przeraża. Nie zrozumcie mnie źle. Ja wszystkich bardzo serdecznie zapraszam, tylko wolałabym jakoś bardziej na raty.  Nie jestem dobrą organizatorką w tych kwestiach. Maciek w sobotę pracuje, a Piotrek odstawia aktualnie takie cyrki, że niewiele jestem w stanie przy nim zdziałać. Pozostaje wieczór sobotni po 21. Powiem szczerze - nienawidzę gotować. A już na pewno nie takie ilości. To jest moja najbardziej znienawidzona czynność domowa, nic na to nie poradzę. Mogę prasować góry prania i sprzatać, próbowałam nauczyć się radości z pichcenia, ale nic z tego. Gotuję, bo muszę i podobno nawet smacznie, ale męczy mnie to. Z tego względu pierwotnie zapraszałam poobiednie. Jednak gości będzie tyle, że coś konkretnego trzeba przygotować, zwłaszcza, że ma być 5 stopni i deszcz, więc grill odpada. W niedzielę rano muszę gdzies Piotra wywieźć, bo jeśli on nie prześpi się przed taką imprezą imprezą to będzie jedna wielka masakra, a w domu zasypią koło 13-14, akurat wtedy będa się schodzić goście, będzie ruch , zamieszanie, no problem. Musimy więc gdzies iść, a potem zapakować się do auta, pojeździć aż padnie i odczekać aż się obudzi. To jedyna opcja by to miało ręce i nogi. Przetestowana wielokrotnie. Przyjadę więc z nim na styk, tyle by zabłocone ciuchy przebrać. Imprezę musimy zacząć wcześnie ze względu na Iwonę, która ma bodajże o 17 autobus do domu (w poniedziałek rano do pracy). Gdyby nie pomoc mamy i teściowej nie dałabym rady albo bym się zaharowała. Idę na totalną łatwiznę więc. Teściowa piecze tort, moja mama ma przywieźc kapuśniaczki i sałatkę, ja zrobię jakieś dwie inne + koreczki, kupię barszcz czerwony Krakusa w kartonach do podgrzania, ciastka w Buczku, a zastawa będzie plastikowa - nie chce mi się potem bawić w pakowanie tego do zmywarki, układanie, zresztą nawet nie mam na tyle talerzy. Krzeseł i blatów zresztą też nie ;-)))))))

o wożeniu tyłka samochodem

$
0
0
Niedawno pewna "życzliwa" mi osoba zarzuciła mi, że wożę tyłek samochodem, a innych zachęcam do korzystania z komunikacji miejskiej, więc kilka moich refleksji na ten temat ;-)

Generalnie jestem dzieckiem wychowanym w autobusach i tramwajach. Moja mama nie ma prawa jazdy, więc od zawsze wszędzie jeździłyśmy komunikacją miejska, a na wakacje pekaesem lub pociągiem. Czasem od wielkiego dzwonu taxi, ale niezbyt często ze względów finansowych. Ten sposób przemieszczania się po mieście jest więc dla mnie naturalny i tłok czy dłuższe stanie nie robią na mnie wrażenia. Wyłączam się, słucham muzyki lub czytam. W ten sposób podróżowałam ponad 30 lat. Liceum, studia, czas gdy mieszkaliśmy w kawalerce, a potem w wynajmowanym mieszkaniu. W autobusach i tramwajach powtarzałam słówka, uczyłam się do egzaminów (nie, nie okupowałam na siłę miejsc siedzących, do perfekcji mam opanowane czytani i uczenie się na stojąco). Kiedy z konieczności zaczęłam więcej jeździć samochodem zaczęło mi nawet brakować tych chwil dla siebie w drodze do pracy.

Do czego zmierzam. Przyzwyczajenie i konieczność oszczędnego życia sprawiły, że postrzegam auto jako środek lokomocji może nie do końca luksusowy, ale coś w tym stylu. Dziwią mnie ludzie, którzy uważają je za JEDYNY MOŻLIWY środek lokomocji z góry, bez względu na warunki i okoliczności odrzucając możliwość poruszania się publicznymi środkami transportu choć w wielu wypadkach gdy się to przeanalizuje okazuje się, że to opcja jest wygodniejsza, szybsza i oczywiście tańsza. Wbrew pozorom sporo takich osób znam. Przykładowo moja koleżanka z pracy. Codziennie narzeka na korki i trudności ze znalezieniem miejsca do parkowania, a mimo wszystko z uporem maniaka codziennie przyjeżdża samochodem i codziennie jest wkurzona chociaż ma spod domu przyspieszony autobus, którym dojechałaby do biura w 2/3 tego czasu (autobus ma na znacznej części drogi osobny pas) i dużo taniej. Musiałaby jedynie przejsć te 5 minut na przystanek. Ona jednak w ogóle odrzuca taką możliwość, bo "nie będzie się tłukła autobusem skoro ma auto". Kiedy było zepsute mąż specjalnie ją do pracy odwoził i po nią przyjeżdżał.

Przeprowadzka pod Kraków zmusiła mnie do częstszego korzystania z samochodu, nad czym ubolewam ze względu na koszty paliwa i koszmar z parkowaniem w Krakowie, a w szczególności w okolicach mojej pracy. Dojeżdżają do nas autobusy, ale jest ich niestety niewiele i godzinowo kiepsko zgrane z naszym harmonogramem. Przykładowo gdybym chciała teoretycznie zawieźć Piotra autobusem do przedszkola i dotrzeć do pracy na 9, a potem odebrać go do 18 to jest to niemożliwe. Nawet gdybym zawiozła go wczesnym autobusem na 7.00 to potem musiałabym prawie godzinę czekać na następny z przesiadką i byłabym około 25 minut spóźniona do pracy, zaś by zdążyć na połączenie pozwalające mi pojawić się w przedszkolu do 18 musiałabym zwolnić się też około pół godziny wcześniej.W sytuacji awaryjnej mogę się tak umówić z szefem, ale na pewno nie codziennie. W ciągu dnia autobusy nie jeżdżą do nas prawie w ogóle. Dopóki nie zaszłam w ciążę mimo wszystko opracowałam plan by z auta korzystać tylko wtedy gdy jest ono niezbędne. Miałam bilet na dwie linie. W poniedziałki jechaliśmy na drugi koniec miasta do mojej mamy, zostawiałam auto pod blokiem i przez trzy dni dojeżdżałam do pracy autobusem, w środę wracaliśmy, a w czwartek i piątek zostawiałam samochód u teściów i też zwykle przesiadałam się na autobus. Raz w tygodniu jeździłam autem by zrobić na placu obok większe zakupy warzywno-owocowo-mięsne, czasem jeszcze wtedy gdy coś większego zamówiłam i musiałam odebrać z pracy. W weekendy na spacery czy wycieczki jeździliśmy samochodem lub metodą kombinowaną w zależności od tego jaki był nas cel. Jeżeli jechaliśmy do miasta to najsensowniejszą opcją było zaparkowanie na osiedlu przy wjeździe i przesiadka na tramwaj - unikaliśmy w ten sposób kluczenia po wąskich jednokierunkowych uliczkach szukając jakiegoś miejsca do wciśnięcia się. Nienawidzę tego.

Poza tym wszystkim jestem zdania, że dziecko należy przyzwyczajać do różnych środków transportu. To czego nie znoszę to rozpieszczanie, roztkliwianie się i piecuszenie dzieci. Oczywiście nie mówię o jeżdżeniu w godzinach szczytu w sezonie chorobowym z chorowitym niemowlakiem czy tez pakowanie się do zatłoczonego autobusu w upale jeśli można tego uniknąć. To są sytuacje ekstremalne. Przyzwyczajałam jednak Piotrka do komunikacji publicznej już do czasów gondolki. Młody wie, że czasem trzeba poczekać, postać, przyzwyczaił się do zbiorowisk ludzi. Być może wiąże się to z moja obsesją bycia samodzielnej. Czuję się dobrze ze świadomością, że w razie czego, jeżeli mąż wyjedzie, auto się zepsuje to jestem w stanie sama sobie poradzić.Teraz w ciąży rzadziej korzystam z autobusów ponieważ boję się o mój brzuch oraz ciężko mi stać ze względu na bolące wiązadła. Nie chodzi nawet o ustępowanie miejsca, w razie potrzeby potrafię grzecznie o to poprosić, ale kiedy wracam z pracy autobusy są pełne i zanim w ogóle dopcham się do jakiegoś miejsca mój brzuch narażony jest na urazy i boję się tego. Unikam więc teraz chwilowo komunikacji publicznej w godzinach szczytu i szczerze mówiąc wcale nie mam wrażenia by samochodem było jakoś szczególnie wygodniej, bo wolę stać w korku w autobusie niż prowadzić w korku auto i nienawidzę parkowania w Krakowie, to miasto jest koszmarem pod tym względem, a od lutego gdy rozszerzone zostaną strefy płatnego parkowania będzie jeszcze gorzej. Boje się nawet to sobie wyobrażać. W sobotę 40 minut krążyłam szukając jakiego miejsca postojowego.

A poniżej zdjęcia obrazujące dlaczego tak często piszę, że auto jest mi niezbędne by wydostać się z dziećmi z domu, nad czym ubolewam i jest to jeden z niewielu za to ogromny minus mieszkania tam gdzie teraz mieszkamy. Z tyłu domu jest stroma skarpa, tak stroma, że ja mam problem by na nią wejść nie podpierając się kilka razy ręką. Odpada jako opcja spacerowa.  A kiedy zejdziemy na dół jest taka droga. Zwykle dużo bardziej ruchliwa. De facto bez pobocza. Do przystanku autobusowego idzie się około 10 minut. Niby niewiele i dla mnie solo to nie jest problem. Mamy odblaski. Ale z dzieckiem tym poboczem nie pójdę. Boję się z wózkiem. A tym bardziej z rozbrykanym trzylatkiem, który może mi się wyrwać. Nie dam rady go nieść taki kawał drogi, nawet gdybym nie była w ciąży. A już z wózkiem z Okruszkiem i Piotrkiem to w ogóle. Dlatego piszę o codziennym składaniu wózka do bagażnika. Miejcie jeszcze na uwadze, że teraz jest przyzwoita pogoda i wyobraźcie sobie tę drogę we mgle czy z zaspami śniegu po bokach. Samochody wyjeżdżające z zza zakrętu często gnają. Dziękuje postoję. Niestety nie zanosi się by sytuacja miała prędko ulec poprawie. Właściwa wieś znajduje się nad skarpą, my mieszkamy de facto na "przemieściach". Ponadto środkiem drogi przebiega granica między dwoma wsiami, co dodatkowo formalnie komplikuje sprawę. Na długim odcinku drogi jest niewiele domów, więc niewielka siła przebicia. Mój maż już od dawna lobbuje w gminie i zobowiązał się ze swojej strony bezpłatnie wykonać wszystkie konieczne prace geodezyjne. Przebąkuje się o budowie chodnika ok. 2017 r. Mam nadzieję, bo do tego czasu to ja nawet starszego dziecka samego autobusem do szkoły nie puszczę właśnie ze względu na niebezpieczne dojście na przstanek.







impreza urodzinowa

$
0
0



Już po imprezie. Do pewnego momentu była udana, ale powiem jedno. Nie ma mowy bym ponownie dała się wrobić w organizowanie tak dużej imprezy w domu przez najblizsze 6-7 lat. Aż Okruszek pójdzie do szkoły. Przeczucie niestety nie myliło mnie. Kilkanaście osób dorosłych i ośmioro dzieci to za dużo dla Piotrka i dla mnie na raz i nie ważne, że mamy duży dom, w którym wszyscy bez problemu się pomieścili. Nie i kropka. Ani my ani nasz syn nie przepadamy za takimi spędami, wolimy kameralniej. Nie obchodzi mnie czy zostanę uznana za odludka, mam w nosie obrazę części rodziny, już nigdy nie dam się namówić na zapraszanie całej rodzinki na raz na zasadzie "skoro zapraszam jednego kuzyna to drugiego też bo się obrazi" etc. i nie pódję na spontan "fajne będzie, wszyscy się zintegrujemy" - to jest dobre gdy nie ma małych dzieci. Jeśli już to na raty. Popełniłam też kilka poważnych błędów organizacyjnych, których już wiem, że muszę unikać. Ale po kolei.
Logistycznie poradziliśmy sobie nawet bez problemu choć Maciek większą część soboty pracował. Teściowa upiekła torty i ciasto, moja mama zajęła się barszczem i krokietami, a my całą resztą czyli czterema sałatkami, przekąskami, rozłożeniem wszystkiego i udekorowaniem domu. W sobotę przed południem odwiedziła nas chrzestna Piotrka z prezentem, który sprawił mojemu synowi nieopisaną radość, mężowi zresztą też ;-) Piotrek rok temu dostał od babci na drugie urodziny drewnianą kolejkę, którą bardzo lubi się bawić, a Marta podarowała mu rozszerzenie do tego zestawu - most zwodzony, wiadukt, przejazd ze szlabanami i trochę torów. Panowie dzięki temu zbudowali wielką dwupoziomową konstrukcję w salonie, Piotruś przyniósł resoraki i bawił się tym całą sobotę i super, bo po pierwsze było zimno, a po drugie nie bardzo mialam czas wyjść z nim na spacer, bo okupowałam kuchnię.
W niedzielę wszystko układało się świetnie. Piotruś obudził się o 6.15 w wyśmienitym humorze i o dziwo nie lało. Zgodnie z planem zebrałam się szybko i pojechałam z nim do parku Jordana na rower i place zabaw. Na razie bez prezentów, bo nie chciałby wyjść z domu, a zależało mi by przespał się w aucie w drodze powrotnej. Maciek w tym czasie odkurzył i wymopował dom, poznosił krzesła na dół, przyniósł ze spiżarni soki i wodę, rozłożył ciasteczka, a potem pojechał po moją mamę i kuzynkę i zajął się balonami. Ja intensywnie spędziłam z Piotrkiem czas i faktycznie spał w aucie ponad półtorej godziny, dzięki czemu był wyspany i w świetnym nastroju. Ucieszył się bardzo na widok dziadków i cioci Iwonki, którzy dotarli w międzyczasie i do około 16.30 impreza była bardzo udana. Pierwotnie nie chciałam czekać z dmuchaniem świeczek na kuzyna z Chrzanowa z rodziną i rodzinkę ze Skawiny, którzy mieli przyjechac później, ale Grażynka napisała mi sms-a, że oni też się spóźnią, bo Antoś zasnął i czekają aż się obudzi, a na nich to już obowiązkowo chcieliśmy poczekać. Było naprawde fajnie. Przyjechała moja druga kuzynka, przyszli sąsiedzi, potem dotarł Antoś z rodzicami i Piotruś super bawił się w jeszcze niedużej i znanej grupce osób. Rozpakowywał prezenty, my podjadaliśmy pyszności, były tańce. Kiedy zobaczył prezent od mojej mamy czyli ogromny dźwig myślałam, że oszaleje ze szczęścia, do tego remiza Duplo od nas, betoniarka, keyboard od chrzestnych, trzy książeczki z serii "Świat w obrazkach". Koło 16 jubilat zaczął być znużony i teraz wiem, że powinnam wtedy imprezę zakończyć, no ale połowa zaproszonych gości jeszcze nie dotarłą. Zaczęłam wyciszać towarzystwo bajkami, ale w tym momencie praktycznie jednocześnie pojawiła się moja rodzinka ze Skawiny i kuzyn z Chrzanowa, czyli sześcioro dorosłych i pięcioro dzieci, z czego cztery osoby kompletnie Piotrkowi nieznane. To go zdezorientowało. Wytrwał jeszcze i zdmuchnął świeczki, ale już gdy rozbrzmiało gromkie "sto lat" zatkał uszy rękami i wszedł pod stół. A potem synkowie kuzyna, ci nieznani mu, zaczęli rozwalać jego pociąg, którym wcześniej ładnie bawił się z gośćmi i to już było za dużo. Wpadł w taką histerię, że Maciek musiał zanieść go do jego pokoju, a potem siedziałam z nim i dopiero po dłuższej chwili szlochając wyznał mi, że "on już nie chce gości, że on chce być w domu sam z mamą i tatą". Płakał strasznie i trudno było mi go utulić, na dodatek dzieciarnia co chwilę próbowała ładować mu się do jego pokoju, co go doprowadzało do furii. On tak ma, że w ciężkich chwilach zmyka do swojej twierdzy i zamyka drzwi. W końcu nie mialam wyjścia, zamknęłam nas od środka na klucz i powolutku, powolutku go utuliłam. Był już taki zmęczony, że najchętniej bym się z nim położyła, ale nie było mowy by zasnął. W końcu wynegocjowałam, że goście mogą zostać, a ja będę pilnowała by na razie nie wchodzili do jego pokoju, później wspólnie z ukochaną ciocią Iwonką jakoś postawiłyśmy go do pionu i zszedł na dół, ale to już nie był ten sam Piotrek co przed godziną. Był rozdrażniony, ciagle się denerwowął i wkurzał, a tutaj dopiero 17, połowa gości dopiero co przyjechała, dzieciaki dopiero się rozkręcały, ciocia Iwonka musiała już wracać do domu. Przyznam się, że przez kolejne 2.5 godziny marzyłam już tylko by wszyscy sobie poszli i Maciek chyba też, bo zrobiło się już ciężko, dzieciaki dostały małpiego rozumu, zrobił się okropny harmider i trudno było je opanować. Piotrka rozstroił Wiktor, syn sąsiadów. Sytuacja: Piotruś właśnie dostał od wujka w prezencie piłkę do nogi, Wiktor rzucił sie by grać, więc zaproponowałam byśmy zeszli do piwnicy i tam zagrali w pomieszczeniu opróżnionym ze wszystkiego chwilowo. Wiktor to człowiek-policjant i strasznie rządzi. Ma 5 lat. Piotrek rzucił piłkę rękami, a on zaczał od razu mu ją zabierać, bo "tak się nie robi", "bo złamał zasady", wprowadzać podziały na przeciwne drużyny, jakieś punkty karne. Próbowałam z nim porozmawiać, wytłumaczyć, że Piotrek jest młodszy, nie rozumie jeszcze tych zasad, że możemy pograć w piłkę dla zabawy, ale nie bawimy się w żadne punkty ani przeciwne drużyny, nawet przyniosłam drugą piłkę, bo widziałam juz łzy w oczach Piotrusia. Ledwo poprawił mu sie trochę nastrój i dostał fajną piłkę, to Wiktor mu ją zabiera, nie pozwala się nią bawić i w ogóle. Do Wiktora moja argumentacja nie docierała kompletnie, zachowywał sie tak jakby Piotrek nie obchodził go w ogóle tylko chciał grać z nami, więc w końcu ostro oświadczyłam, że "dzisiaj są urodziny Piotrusia i dzisiaj gramy tak jak chce Piotruś" i koniec. Urodziny to nie jest moment na strofowanie mojego dziecka i uczenie go ustępowania, na pewno nie gdy był już taki skołowany i rozemocjonowany.
Goście rozeszli się o 19.30. Gdyby nie mama i teściowa nie dalibyśmy rady, bo i tak praktycznie nie usiadłam na tyłku za wyjątkiem samego początku imprezy. Był szwedzki stół, ale i tak mama pomogła mi bardzo z kawą, herbatą, bo ja kompletnie w tym kołowrocie nie miałam do tego głowy, a już na pewno nie pomyślałabym o popakowaniu ciasta i przygotowaniu paczek na wynos dla wychodzących gości - tutaj wielkie podziękowania należą się mojej teściowej;-) Z tego wszystkiego kompletnie zapomnialam o lodach i mam teraz pełną zamrażarkę sorbetów do zjedzenia ;-) Po wszystkim natychmiast zabrałam Piotrka na górę do pokoju i tak jak stał, nawet bez mycia zębów przebrałam w piżamę i położyłam. Padł, ale do północy spał bardzo niespokojnie, gadał przez sen i rzucał się.
Dzisiaj twierdzi już, że urodziny były fajne i cieszy się z prezentów, a goście ślą mi smsy z podziękowaniami i to jest miłe, ale jak już wspomniałam powtórki z rozrywki nie planuję. Nie w tej formie. Wiem, że w dużej mierze sama jestem sobie winna. Po pierwsze nie powinnam była zapraszać na tak dużą imprezę nieznanych lub słabo Piotrkowi znanych osób. Mam na myśli przede wszystkim kuzyna z Chrzanowa z żoną i Gniewkiem (3.5) oraz Ziemkiem (1.5). Jestem przekonana, że gdybyśmy spotkali sie przy innej okazji Piotruś nawiązałby kontakt z Gniewkiem, to jest najbardziej zbliżone wiekowo do niego dziecko z rodziny i taki sam rozrabiaka jak mój syn. Na pewno znaleźliby wspólny język, ale wczoraj po prostu nie było możliwości ze względu na tłum i zmęczenie. Po drugie impreza trwała zdecydowanie za długo. Ze względu na ulubioną ciocię Iwonkę, która po 17 miała autobus do domu zaczęliśmy ją wcześnie i trzeba było ją skończyć o tej 17. Byłoby akurat. Szkoda, że część gości przyjechała później. Teraz już wiem, że trzeba rozpoczynać albo później, albo jasno zapowiadać, o której urodziny się mają skończyć. 3-3.5 godziny to w sam raz dla takiego dziecka. Niepotrzebne zostawiliśmy w kącie salonu tę drewniana kolejkę. Konflikt wybuchł na tle resoraków przejeżdżających przed tory, a resoraki to konik i fetysz Piotrka. Nasza wina. Po prostu w sobotę cały dzień się nią bawił i nie mieliśmy serca jej rozbierać, zresztą przeniesienie jej do jego pokoju zajęłoby strasznie dużo czasu.
Ufffffff. Teraz jestem już mądrzejsza i wiem jak się zorganizować za rok.
A teraz kilka fotek, cykanych zanim zaczęło się sypać.

Z dziadkami



Torty były dwa i przy takiej ilości gości pochłonięte zostały momentalnie. Oba malinowo-truskawkowe na wyraźne życzenie solenizanta.


rano na placu zabaw



z moja kuzynką, słit fota z cyklu "lubisz mnie jeszcze?"

29.05.2010. - 3 lata

$
0
0
3 lata temu 29 maja 2010 o 18.45 w 39 tc przez cc przyszedł na świat Piotr Maciej. 52 cm, 3250 g, 9 pt.
Mój syn. Uwielbiam to słowo.
Nie potrafię wyrazić słowami mojej miłości do niego i dumy z niego.
Jest świetny. Inteligentny, sprytny, dowcipny, uczuciowy, wygadany.
To również wrażliwy introwertyk. Czasem choleryk.
Zdecydowanie trzeci rok jego życia był najciekawszym w naszej dotychczasowej wspólnej podróży. Głównie dlatego, że Piotruś ruszył z kopyta z mową. Kiedy dzisiaj z nim rozmawiam trudno mi uwierzyć, że jeszcze rok temu dopiero zaczynał wymawiać pierwsze słowa. Możliwość porozumienia werbalnego przeniosła naszą relację na wyższy level i chociaż czasem mam dość niekończących się pytań i dywagacji to tak naprawdę je kocham.
Nadal pasjonuje się motoryzacją, znakami drogowymi i kodeksem drogowym (to już mała obsesja), z zapałem buduje z klocków Lego, szaleje na laufradzie, uwielbia się wspinać i wycinać z papieru nożyczkami. Chętnie ogląda mapy i plany miast, rozpoznaje większość znaków drogowych i piktogramów typu "uwaga prąd", liczy do 12 łącznie z liczebnikami porządkowymi, ale generalnie literkami gardzi. Zna kilka i dopytuje się o znaczenie słów, które widzi, lecz nie garnie się do nauki liter. Fascynują go budowle, konstrukcje, wszelkie mechanizmy i schematy. Zaczyna zadawać coraz bardziej wnikliwe pytania dotyczące zjawisk fizycznych czy chemicznych - tutaj oddaję pałeczkę tacie, bo moja wiedza kuleje. Nową pasją jest taniec. Od pewnego czasu Piotr namiętnie tańczy, z tym, że zawsze solo. Nie lubi tańców towarzyskich ani w kółeczku. Przepada za albumem "Granda" Moniki Brodki. Z Maćkiem potrafią przeskakać ją całą, a Piotrek demonstruje naprawdę fajne kroki. Naśladuje taniec z teledysków i śpiewa sam. Jeszcze kilka miesięcy temu nastawiony był wyłącznie na słuchanie, więc to nowość. Jest coraz bardziej samodzielny. Kilka razy dziennie słyszę "mamo kocham cię najbardziej na świecie, ale nie lubię jak mi przeszkadzasz" ;-)
Przed nami nowe wyzwania - przedszkole i narodziny młodszego rodzeństwa.
Życzę Ci synku byś zawsze wierzył w siebie, żebyś był szczęśliwy w zgodzie ze swoim charakterem i temperamentem, byś spotkał na swojej drodze prawdziwych przyjaciół i miał w życiu pasje, które będą dawały Ci radość i satysfakcję.





















chora :-(

$
0
0
Przechorowany długi weekend :-(
W środę w swoje urodziny Piotr dostał kataru. Niewielkiego, ot trochę wody. Za tydzień jedziemy nad morze, więc zapodałam resztkę Neosine z apteczki by zdusić ewentualne choróbsko w zarodku + Rutinaceę + witaminę C i faktycznie - w czwartek wieczorem był już zupełnie zdrowy i rześki. Niestety zaraził mnie. Czuję się fatalnie. Potwornie boli mnie gardło i głowa. Byłam dzisiaj u internisty i stwierdził początek anginy. Muszę, muszę doprowadzić sie do stanu używalności do końca weekendu, bo w przyszłym tygodniu MUSZĘ chodzić do pracy. Od piątku urlop i mam mnóstwo spraw do pozamykania i przygotowania, do tego czasu mało bo de facto jedzień dzien z tych czterech mi wypadnie z powodu badań i lekarza.
Póki co jestem słaba jak kot, staram sie separować od Piotrka ile mogę, zresztą nie mam siły się z nim bawić :-( Szkoda mi. Jutro dzień dziecka, mieliśmy się wybrać w miasto na festyny a tu kicha. W czwartek cały dzien kisiliśmy się w domu, bo pomijajac samopoczucie mimo najszczerszych chęci wyjść sie nie dało - w ciagu dnai nad naszą wsią przeciagnęły chyba ze cztery burze, takie porządne ulewy i praktycznie non stop lalo jak z cebra. Maciek jutro pracuje. Teściowa zgodziłą się pojechać z Młodym na jakis spacer, a potem to nie wiem. Nie mam siły na nic.
Ból gardła w połączeniu z permamentną zgagą to zabójcza sprawa :-/

A z weselszych spraw to ruszyły nareszcie znowu prace domowe. 1/4 podmurówki obłożona już jest kamieniem, a w międzyczasie pan montuje framugi do drzwi w piwnicy. Oby stolarz faktycznie do sierpnia uwinał sie z balustradami. Wtedy będę cała happy mogąc normalnie korzystać z tarasu :-)))))

wakacje

$
0
0
Dziewczyny dzisiaj ok 20.00 jedziemy na wakacje :-)))))))))
Nasze pierwsze prawdziwe wakacje od 6 lat, od podróży poślubnej - w sensie, że trwające dłużej niż 3 dni i wspólne.
Podobno nad Bałtykiem ładna pogoda.
Nie obyło się bez nerwów, bo mąż w środę zachorował i ledwo zipiał, ale, odpukać, wygląda na to, że został postawiony do pionu (Kropko, tak wiem, juz nigdy więcej :-/
Ja czuję się dobrze za wyjątkiem tego, że kiedy złapie mnie atak kaszlu to nie wiem jak się nazywam, ale to pikuś w porównaniu z tym co było.
Piotr, puk puk w niemalowane, przetrwał epidemię bez szwanku.
Sąsiedzi dojadą dzień lub dwa później, czekają aż Rudawa opadnie, bo trochę dom im zalewało. No cóż nam górce zalanie nie grozi, zresztą nawet gdyby to i tak nikt by nam nie pomógł. Gdybyśmy zostali zalani oznaczałoby to, że połowa Krakowa stoi pod wodą i kto by się wtedy przejmował jakims domkiem na uboczu ;-)
Bety spakowane. Wracamy za tydzień. Trzymajcie kciuki, by Piotrek ładnie przespał noc w samochodzie bo to dla niego pierwsza taka długa trasa.


relacja wakacyjna

$
0
0
Wakacje :-))))))
Dojechaliśmy bez najmniejszych problemów. Wyjazd o 20.00, na miejscu o 5.30. O 3 zmieniliśmy się za kierownicą. Piotrek okazał się pasażerem na medal i widzę jedno - nie ma sensu jeździć z nim na siłę w nocy, w przeciwieństwie do większości dzieci. On jest taki jak ja - ma problemy ze spaniem w aucie nocą. Swego czasu dużo jeździłam po Europie autokarami i scenariusz był zawsze ten sam. Przysypiałam na godzinkę przed północą, a potem do rana nudziłam się potwornie, bo po prostu nie byłam w stanie zasnąć mimo senności, całą noc słuchałam muzyki, bo nie chciałam zapalać światła do czytania i przeszkadzać współpasażerom, zasypiałam nad ranem gdy robiło się widno. Piotr identycznie. Z początku był trochę skołowany, mówił, że jest bardzo śpiący i prosił byśmy wrócili do domu bo chce do swojego łóżka, około 22 zasnął, obudził się koło północy i do 4 nad ranem w świetnym humorze komentował, gadał, śpiewał. Niepotrzebne były żadne bajki na laptopie ani inne zapychacze czasu. Na pewno przyczynił się do tego super wygodny (i bezpieczny!) nowy fotelik Besafe. Nawet na postoju koło Gorzowa Wielkopolskiego początkowo nie chciał wysiadać, bo twierdził, że mu wygodnie. Usnął nad ranem, ale za chwilę byliśmy już na miejscu i przez tę nocna jazdę zaliczyliśmy niestety trochę histerii pierwszego dnia, bo gość był po prostu niewyspany. Od razu po rozpakowaniu wyruszyliśmy na plażę i był zachwycony, ale o 11 zmęczenie wzięło górę. Nie było szans położyć go na drzemkę w namiocie ani w wózku, za dużo emocji i atrakcji dookoła, plus 5-letni Wiktor, w efekcie mąż razem z wujkiem Jackiem musieli we dwójkę zanieść go do domu bo kopał, wierzgał i sam nie wiedział czego chce, a tam padł i spał 4.5h. Nauczka na przyszłość - z Piotrem w długie trasy wybierać się normalnie w dzień bez żadnych ceregieli, tak by przyjechać na wieczór i iść spać. Pytanie jaki styl podróżowania preferować będzie Okruszek?
Pogodę mamy wspaniałą :-) Strasznie się cieszę, że uciekliśmy choć na ten tydzień od morowego powietrza krakowskiego, od tej wilgoci, wirusów i podtopień. Cały czas słońce, choć trzeba zawsze mieć ze sobą ciepłą bluzę bo wiatr od morza chłodny i w cieniu są niezbędne, no ale mi to akurat w zupełności nie przeszkadza. Upałów nie lubię. Chłopaki ryją w piasku na plaży i ciężko stwierdzić kto ma z tego większą radochę. Do wody Piotr wchodzić nie chce i dobrze bo jak dla mnie lodowata. Przynajmniej nie muszę się za nim uganiać ;-) Plaża w Grzybowie jest fantastyczna. Szeroka i sam piasek, bez kamieni. Do zabawy idealna. Z domku mamy do niej 10 minut. Jest też las i Kołobrzeg 15 minut od nas samochodem. Dzisiaj zrobiliśmy sobie przerwę w plażowaniu i spędziliśmy tam cały dzień - latarnia morska, port, marina i te sprawy. Dla nas krakusów to atrakcja nie lada ;-)
Ten wyjazd to dla mnie ciekawe pole do obserwacji syna w relacji z innymi dziećmi. Mieszkamy z sąsiadami i ich 5-letnim synem Wiktorem, o którym już kiedyś wspominałam. Chłopaki znają się już dość dobrze, ale ich relacje są takie powiedziałabym pół na pół. Przez pewien czas bawią się razem fajnie (zwłaszcza rano i wieczorem, w domku), natomiast bardzo często pojawiają się różnice zdań i poglądów, które zaobserwowałam już wcześniej na tle dyktatorskich i moralizatorskich zapędów Wiktora, które potwornie irytują nie tylko Piotrka ale nas również. Marta i Jacek twierdzą, że to efekt uboczny przedszkola i rywalizacji o miejsce w grupie i że Piotrek będzie taki sam. Trudno mi wyrokować, nie mam doświadczeń w tej kwestii. Pożyjemy zobaczymy. Faktem jest, że Wiktor ciagle próbuje być najlepszy i przybiera to zarówno formę werbalnych przechwałek ("a ja jestem starszy", "a mój zamek jest fajniejszy", "a Piotruś tego nie umie"), pouczania ("Piotrus nie biegaj", "Piotrus nie odchodź od stołu") jak i momentami agresywnych zachowań typu zabieganie drogi w biegu, chwytanie za kaptur byleby tylko być pierwszym, głośne mówienie i ściąganie na siebie uwagi mojego meża, którego bardzo lubi, próby odciągnięcia go od indywidualnej zabawy z Piotrkiem. Staram się nie ingerować, bo wiem, że dla mojego dziecka to fajna szkoła życia, ale kilka razy nie ugryzłam się w język i gdy np. Wiktor po raz n-ty perorował "Piotruś ty nie dostaniesz loda bo byłeś niegrzeczny" odparowałam "mama Piotrusia zdecyduje czy dostanie loda czy nie" i takie tam. No przyznam irytuje mnie to dziecko, zwłaszcza, że w ośrodku dzieci jest dużo, również w wieku Wiktora i z niektórymi naprawdę fajnie się bawię na wspólnym placu zabaw, zupełnie inaczej mi się z nimi rozmawia. Piotrek radzi sobie moim zdaniem całkiem fajnie, choc momentami trochę głupio mi przed sąsiadami z tego powodu. Potrafi na przykład odgryźć się Wiktorowi gdy dyryguje w zabawie autkami i zamiast płakać czy się złościć powiedzieć "ja się nie chcę tak bawić, idę do swojego pokoju poczytać książeczkę" albo "nie szarp mnie nie tak, nie podoba mi się to". Przyznam, że w takich momentach jestem z syna bardzo dumna. A głupio mi przed Martą i Jackiem, bo widzę, że stopniowo Wiktor zostaje sam. Piotrek poznał w ośrodku Miłosza, również 5-letniego, bardzo fajny chłopczyk i od dwóch dni rano olewa Wiktora tylko pyta czy może już iść bawić się z Miłoszem. Wczoraj wieczorem przyprowadził go do nas jak twierdzi na kolację. Sam chodzi po zamkniętym ośrodku, zaczepia inne dzieci, poderwał dwie niemieckie dziewczynki, kiedyś znalazłam go na kocu zajadającego ciastka z 2-letnią Helenką, i po prostu coraz częściej Wiktora olewa, a on nie chce wychodzić z domku sam, bez jakiegoś rodzica. Zachęcam go do wspólnej zabawy, ale wychodzę z założenia, że ma prawo do swoich sympatii i antypatii.
Żeby jednak nie było tak różowo to Piotr niestety też wariuje, histeryzuje i zachowuje się momentami nieznośnie. Całe szczęście, że wzięliśmy wózek parasolkę - dla 3-letniego starego konia! Marzę o tym, by w końcu przestał spać w dzień, bo kompletnie nam to wszystko dezorganizuje i powoduje jeden obowiązkowy atak szłąu dziennie. W domu bywa, że nie śpi, ale tutejsze morskie powietrze jednak działa na niego usypiająco. W nocy śpi jak zabity od 9 do 7.30 (nie ma szans położyć go wcześniej, mimo zaciagnietych rolet jest dla niego za jasno), i już koło 12 robi się senny i zmęczony, co oznacza, że albo jedno z nas musi się z nim ewanukować z plaży (na plaży jak wspomniałam nie zaśnie za chiny ludowe, próbowałam drugiego dnia i tylko pogorszyłam sprawę, im dłużej tym gorzej) przy akompaniamencie wrzasków i lamentów i wtedy śpi 2-3 godziny w domu (bez sensu, jedno z nas je obiad na wynos wtedy) albo trzeba go siłą dosłownie wsadzić do wózka i iść na spacer, wtedy pośpi około godzinę. Powiem szczerze - sama nie dałabym rady bo trzeba go wynosić z plaży na siłę, a ja w ciąży. Masakra. Wózek okazał się też niezbędny w Kołobrzegu i dobrze, że go wzięliśmy - raz ze względu na tę cholerną drzemkę!!!!! a po drugie unieruchamialiśmy go tam gdy włączało mu się mega maruderstwo, uciekanie na ulicę i takie tam. Chcieliśmy wyjść na latarnię morską. W połowie drogi odmówił całkowicie współpracy i Maciek musiał z nim zejść i czekać na mnie. Chciałam zafundować dziecku atrakcję w postaci półgodzinnego rejsu statkiem pirackim - kategorycznie odmówił argumentując, że boi się wody i wpadł w histerię gdy zaproponowałam, że sama popłynę (bo kurczę miałam ochotę!) a on pójdzie z tatą do parku. W restauracji bawi się jedzeniem jak niemowlak i doprowadza mnie momentami na skraj cierpliwości. Co za głupi wiek!!!!!! Rozdwojenie jaźni po prostu, w jednej chwili czułość i duma z dziecka, za chwilę zaciskanie zębów.
A ja? Ja czuję się świetnie. Wyjeżdżałam z okropnym męczącym poinfekcyjnym kaszlem, który szybko mi w morskim powietrzu przeszedł. Cały dzień chodzę, jestem aktywna i nie czuję zmęczenia. Chwilo trwaj :-) Okruszek chyba odwrócił się z powrotem buzią do świata bo znów zaczęłam go czuć i to w taki fajny sposób. Wieczorem i rano, bo tak to się ruszam i go/ją kołyszę no i to nie są jakieś kopniaki i w ruchu sie na tym nie koncentruję. Za to gdy się położę wyraźnie czuję w brzuchu przeciąganie, czuję, że brzuch z jednej strony jest twardszy i ta wypukłość się przesuwa, a wczoraj wieczorem na bank czułam pod dłonią przez moment rączkę lub nóżkę - taką chudziutką! Super uczucie :-) To już 19tc. W ostatnim tygodniu czerwca USG połówkowe i to dwa - jedno u specjalisty, drugie w poradni przyszpitalnej, to może dowiemy się kto tam siedzi.
Fotki wstawię po powrocie, bo nie cierpię robić tego z laptopa;-)



wakacje - relacja foto

$
0
0

Fotograficznie ;-)
Pierwsze spotkanie z morzem tuż po przyjeździe, koło 6.30 rano.

Padaka

Nasz domek
Domki szeregówki, ale dzięki dużej ilości iglaków było wrażenie prywatności
Wyjazd przełomowy jeśli chodzi o lęk Piotra przed wodą, który pojawił się jakiś czas temu ni stąd ni zowąd. Czwartego dnia wszedł do morza, tuż przed wyjazdem odważył się na rejs statkiem pirackim. W nagrodę dostał piracką flagę, która teraz dumnie powiewa w jego pokoju.
Bombowiec w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu - plenerowa część wystawy to super sprawa dla chłopaków
Zabawa z tatą i wujkiem
Na promie do Świnoujścia
Wieczorne rozgrywki
Ja ;-)
W drodze na plażę, taczki obowiązkowo
Ziiiimna woda
Hasło przewodnie każdego ranka - KOPIDÓŁ
Potwór spacyfikowany Bobem Budowniczym
Port w Kołobrzegu
Szaleństwa z tatą

Zasypywanie taty
Latarnia morska w Kołobrzegu
Marina w Kołobrzegu

Okręt wojenny w Skansenie Morskim w Kołobrzegu. Skansen morski to część Muzeum Historycznego. Z ich strony ciężko było wywnioskować, czy okręt jest już udostępniony do zwiedzania, więc jak normalni turyści udaliśmy się do informacji turystycznej. Pani zapewniła nas, że zwiedzać jak najbardziej można do 18, ba - nawet miała to wydrukowane w segregatorze. Mackowi bardzo zależało, szliśmy tam ponad godzinę z portu by pocałować klamkę, ponieważ ta część skansenu jest jeszcze w budowie i w ogóle nie zanosi się na otwarcie w tym sezonie. Informacji turystycznej w Kołobrzegu zdecydowanie dziękujemy.
Krakersy najlepiej smakują z piaskiem.
Wilczek morski.
Fontanna w Kołobrzegu. Spodobała mi się.
Ciekawa fasada na starówce a'la witraż.
Amfibie w Muzeum Oręża Polskiego.
Czołgiści tamże.


Piotr świetnie zniósł drogę powrotną. Zasnął o 16 kiedy wyjeżdżaliśmy ze Śwonoujścia, obudził się o 17.30 i do 22 czuwał patrząc przez okno, rozmawiając ze mną i pilotując tatę za pomocą atlasu drogowego. Zero potrzeby bajek, zabawiania, DVD. Super. Przysnął po 23 na 1.5 h, obudził się w garażu, pomaszerował skarpą do domu prosto do swojego łózka i momentalnie zasnął. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bo jednak jazda była męcząca. nie mamy klimatyzacji w samochodzie, więc wiadomo - albo zaduch z tyłu albo huk od uchylonych okien. To była ta fajna twarz Piotra. Natomiast poza tym niestety przechodzimy trudny okres. Piotr świetnie bawił się z dziećmi, ale poza tym dawał w kość ostro. Histerie, protesty. Gdyby nie wózek nie zwiedzilibyśmy nic w Kołobrzegu chyba. Ostatniego dnia dał w Świnoujściu taki popis, że musieliśmy nieść go drącego się przez cały deptak, a przechodnie patrzyli na nas jakbyśmy się nad dzieckiem znęcali. Nie mam pojęcia czemu. Spał cała noc do 7.30, o 10 w samochodzie zasnął na 2 h więc do jasnej anielki był wypoczęty! Już nie mogę go tłumaczyć potrzebą snu. Nie jest lekko :-/

chorobowy weekend :-(

$
0
0
Maciek wyjechał, a ja z Piotrkiem siedzę w domu. Szkoda, bo akurat dużo w Krakowie imprez dla dzieci, trochę się ochłodziło i jest czym oddychać i można byłoby fajnie spędzieć czas, ale Piotrus niestety jest chory. Od wczoraj ma wysoką gorączkę prawie 40 stopni, która wraca gdy tylko paracetamol lub nurofen przestanie dzialać. Byliśmy dzisiaj w przychodni na dyżurze i jest osłuchowo czysty, gardło też, lekarz obstawiał udar słoneczny, wirusa lub zakażenie układu moczowego. Właśnie w necie pojawiły się wyniki badania ogólnego moczu zrobionego dzisiaj rano i niestety potwierdził sie ten ostatni scenariusz. Są liczne bakterie, więc jutro z rana znowu jedziemy na dyżur po antybiotyk.
Piotruś znosi chorobę dzielnie. Kiedy gorączka spada chwilę się bawi, a kiedy rośnie sam prosi o zmierzenie temperatury, ochłodzenie ręcznikami, które leżą w lodówce i lekarstwo. Kochany jest. Poleguje i śpi.
Maciek raportowął, że na kajach tak po pogryzły komary mimo sprayów i innych cudów, że jest jednym wielkim bąblem.
Od powrotu Piotrek zachowuje sie przyzwoicie, nie szaleje i nie histeryzuje. Ciekawe ile to potrwa. Tylko w piątek rano był na nie, ale tłumaczy go gorączka i nieprzespana noc.
Dzisiejszy test Piotrka - "mamo te komary są bezczelne!"

Viewing all 352 articles
Browse latest View live