Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

chorobowo i zimowo

$
0
0
Trochę mnie nie było. Przepraszam. Dopadło nas lutowe przesilenie. To najgorszy dla mnie miesiąc w roku :-/
W szpitalu trochę odpoczęłam. Poczytałam. Pierwszej nocy wyspałam się świetnie, drugiej mniej, bo ok. północy dokwaterowali nam dziewczynę w 6 miesiącu ciąży ze skurczami i całą noc próbowali zahamować akcję porodową (na szczęście z sukcesem!). KTG i kroplówki całą noc, światło. Po raz kolejny przekonałam się, że mam najlepszego gino-endo pod słońcem. Przyjechała do niego do prywatnego gabinetu po 23, bo źle się czuła, a on widząc co się dzieje nie pozwolił jej jechać samej do szpitala ani brać taksówki tylko sam osobiście przywiózł ja na oddział by nie tracić w tej sytuacji czasu. Ja przeziębiłam się. W środę czekałam na wypis i wyniki badania z totalnie zapchanym nosem. Doprowadziłam się do stanu używalności Cirrusem i jakoś funkcjonowałam do weekendu. Piotrka traktowałam ulgowo po przebytej grypie, choć przez cały tydzień był zdrowy i pełen energii. odpuściłam jednak na wszelki wypadek zajęcia Kreatywki w sobotę. W niedzielę wybraliśmy się na kulki, bo go energia roznosiła. Wiem, lepiej było wybrać się na świeże powietrze, ale po pierwsze w Krakowie normy smogu i tak kilkakrotnie przekroczone, a po drugie wilgoć straszna, przenikliwe zimno - ja osobiście wymiękam. zazwyczaj zmuszam się do energicznych spacerów ze względu na syna-Eskimosa, któremu takie temperatury nie przeszkadzają, ale w niedzielę nie byłam w stanie. Mąż "umierał" przeziębiony. Wybawiliśmy się świetnie, niestety po powrocie Piotrek zaczął się pokładać, dostał gorączki, kaszlał. Tym sposobem w poniedziałek zamiast iść do pracy wybraliśmy się do lekarza. Na razie osłuchowo czysty, ale kaszle i chrypi. Ja stres bo co z pracą 3 dni zwolnienia, 2 dni pracy i znowu opieka.... Wybłagałam moją mamę , by została z Piotrkiem we wtorek i środę, ale w czwartek i piątek muszę iść do pracy, ponieważ nasza niania ma urlop i teściowa miała zostać z dwójką chłopaków, w tym układzie nie ma o tym mowy, bo Piotr zaraziłby Antka. Moją mamę zaczyna boleć ucho i drżę by tym razem ona się nie rozchorowała, bo wtedy w przyszłym tygodniu też nie będę mogła iść do pracy. Ehhhh. Byle do wiosny.

Piotrek jest zafascynowany mapami. Na planie Krakowa pokazuje bezbłędnie rzekę, ulice, tory kolejowe i parki. Czyżby faktycznie rósł kolejny geodeta?




A tutaj Młody w jaskini hazardu

korek

i nasi nowi przyjaciele






ukochane zabawki - part 1

$
0
0
Kolejny post ku pamięci. Tym razem o ulubionych zabawkach Potwora. Na pierwszy ogień idą te, którymi bawił się mniej więcej przez pierwszy rok swojego życia.
UPRZEDZAM - NIE PISZĘ O SAMOCHODACH, KTÓRE STALE I NIEZMIENNIE SĄ NA 1 MIEJSCU :-) Nasz dom to jeden wielki parking wielopoziomowy.
Przyznaję, Piotrek ma dużo zabawek. jest jedynym wnukiem mojej mamy i jednym z dwóch mojej teściowej. Moja mama rozpieszcza go do granic możliwości i choćbym nie wiem jak się starała co chwilę kupuje mu coś nowego. Tak ma.
W 1 roku swojego życia mój syn zdecydowanie gustował w zabawkach w żywych intensywnych kolorach i przez nasze ówczesne mieszkanie przewinęło się sporo plastikowego kiczu. Abo nie kiczu-zależy jak spojrzeć. Ważne, że dziecko było zadowolone.
Pierwszą większą "zabawką" Piotrusia była karuzelka Fischer Price - dżungla. Bardzo lubił się jej przyglądać, muzyka przyjemna dla ucha. Baza od karuzelki służyła nam prawie dwa lata, dopóki Piotrek spał w łóżeczku niemowlęcym. Lubił rano włączać sobie odrobinę klasyki :-)

Jednocześnie w domu pojawiły się niemowlęce zabawki zabawki firmy Lamaze. Drogie, ale z ręką na sercu mogę je polecić.Można zasugerować rodzinie w ramach prezentu. Bawił się nimi później Antek, wielokrotnie prane i czyszczone wciąż wyglądają jak nowe. Piękne, nieblaknące kolory, ciekawe materiały i faktury, do tego wydają dźwięki. Absolutnym hitem okazała się zawieszka-trójkąt. Oprócz tego, że grzechocze i szeleści ma od spodu lusterko, a uchwyty z boku przyjemnie trzeszczą przy zmianie pozycji, no i trójkąt za każdym razem wygląda inaczej.

Mieliśmy też gwiazdę, która podróżowała z nami zawieszona na budce od gondoli oraz szeleszczącą książeczkę.


Piotruś w niemowlęctwie cierpiał na podwyższone napięcie mięśniowe. Miał kłopoty z przewrotami, nie pełzał. Mała mata edukacyjna, którą dostaliśmy od przyjaciół nie motywowała go wystarczająco do aktywności. Koleżanka poleciła mi matę gigant Tiny Love i był to strzał w dziesiątkę. Jest duża, łatwa do umycia i nieprzemakalna od spodu, można więc ją używać np. na trawie. Służy nam do dzisiaj jako kocyk do siedzenia.
Bardzo dobrą motywacją do aktywności ruchowej dla Piotrka był również pałąk gimnastyczny Chicco. Można go rozkładać w różnych pozycjach i w sumie szkoda, że Młody dostał go dopiero na Mikołaja czyli gdy skończył już pól roku. Nawet w wieku około roku siadał przed nim, kręcił przyciskami i "grał".

Kolejny hit tym razem kąpielowy - konewka i taki młynek, który wchodzi w skład praktycznie każdego zestawu do piaskownicowych. My wolimy bawić się w poruszanie go wodą.

Grające kluczyki Fisher Price
I sorter Fisher Price. W sumie taka prosta rzecz - pudełko i kilka plastikowych klocków, a ile radości dała mojemu dziecku. Uwielbiał grzebać w nim, rozrzucać klocki, wkładać je z powrotem do środka, za pomocą klocków uczył się tez picia z kubeczka - pił mydliny podczas kąpieli.

Do tego aktywne klocki Fisher Price do manipulowania. Jeszcze w wieku półtora roku do nich wracał.
Piramida z kartonowych pudełek Djeco. Pięknie wykonana i solidna. Pudełka można wkładać jedno w drugie albo budować wieżę tak aby namalowane zwierzęta wspinały się po drabinie, można uczyć się liczb i kształtów. W tym momencie pudełka są ozdobą Piotrowego pokoju. Służą do przechowywania kredy i innych drobiazgów. Nic a nic się nie zniszczyły.
I kolejny plastik z Fisher Price - pociąg wesołych klocków. Ja nie wiem co ta zabawka w sobie ma, czy chodzi o poręczną rączkę, czy kolory, czy przyjemną dla ucha muzyczkę ale Piotrek bawi się nim chętnie do dziś.
Aktywny stoliczek Fisher Price. Piotruś dostał go na 1 urodziny. Początkowo przyjęty z umiarkowanym entuzjazmem z czasem zdobył sympatie Piotrka, który lubi na nim "grać"
na koniec Znana wszystkim Mula z Ikei oraz prezent od przyjaciół na 1 urodziny - piękna drewniana kostka Eichchorn. Dopiero na niej Piotrek opanował obsługę sortera.

W kolejnym poście bieżące hity zabawkowe.


ukochane zabawki - part 2

$
0
0

Druga część posta ku pamięci o ukochanych zabawkach Potwora. Powyżej auto jeździk. Miałam nie pisać o samochodach, ale to auto wyjątkowe. Jeździk bez bajerów, lampek i wodotrysków. Miał melodyjkę w kierownicy, ale wyjęliśmy baterię bo nas wkurzała. Wybierając jeździk dla Piotrka szukałam po prostu prostego, w miarę dużego autka. Nie kręcą mnie jeżdżące hipopotamy plujące klockami, pieski, małpki i inne stwory. Piotrek autko dostał w okolicy pierwszych urodzin, ale przez parę miesięcy mimo zamiłowania do samochodów o dziwo nie chciał na nim siadać. Bał się. Dopiero kiedy w wieku 14 miesięcy opanował sztukę chodzenia i zorientował się, że jest w stanie sam bezpiecznie na niego wsiąść i zejść odważył się. W październiku 2011 roku przeprowadziliśmy się do domu. Potwór miał wtedy 16 miesięcy. I się zaczęło. Na razie w salonie i przedpokoju nie mamy praktycznie żadnych mebli. Jest za to mnóstwo miejsca do biegania i jeżdżenia. Jeździk został obowiązkowym punktem każdego dnia. Jeszcze przez pewien czas Piotrek nie umiał sam się odpychać. Bolały nas plecy od pchania, więc mąż przywiązał do zderzaka linkę. Potem Młody śmigał już sam. Przynajmniej godzinę dziennie. Siedzenie podnosi się i można w nim upychać skarby. Autko, zauważcie, jest stuningowane. Rura wydechowa poharatała się na kamieniach przed domem, więc tata zainstalował hak holowniczy z prawdziwego zderzenia, zatem autko spełnia czasem funkcję lokomotywy. Eksploatowane intensywne do dzisiaj.

Konik do skakania, czyli Pani Osiołkowa (pani ze względu na długaśne rzęsy). Można szaleć trzymając ją za uszy. Przent do teściowej pod choinkę (półtora roku), nadal w użyciu.

Pierwszy parking Piotrusia. Obecnie bawi się już wielkim wielopoziomowym pakringiem Wadera, ale nadal wraca z sentymentem do tej zabawki. Nie pamiętam jakiej jest firmy (w tym momencie nie chcę wchodzić do pokoju Piotrka i ryzykować potknięcie się po ciemku na armii resoraków;-). W każdym razie polecam jakbyście na niego gdzieś natrafiły, bo jest bardzo solidnie wykonany i ładny. W komplecie są jeszcze dwa autka i helikopter, a z tyłu znajduje się winda dla samochodów. Piotruś dostał go na Mikołaja w wieku półtora roku i bardzo był szczęśliwy.
Muzyczna farma. Polecam. Piotrek dostał ja gdy miał pół roku od chrzestnego, ale to było dużo za wcześnie. Na tym etapie potrafił jedynie wciskać zwierzatka i słuchać odgłosów i melodyjek (osobiście podoba mi się, że po wybraniu meldyjki można nacisnąć zwierzątko, które zaczyna śmiesznie chrumkać czy muczeć do rytmu). Tak naprawdę Piotrek zaczął bawić się farmą zgodnie z jej przeznaczeniem gdy skończył już rok. Zabawka uczy precyzji i odróżniania kolorów. Trzeba dopasować odpowiedni kluczyk do odpowiedniej zagrody i uwolnić zwierzątka. Wcale nie takie proste.
Klocki, klocki i jeszcze raz klocki. Lego. Uważam, że żadne inne się nie umywają, nie są tak porządnie wykonane. Mieliśmy Wadera, ale to nie to. Nie trzymały się porządne i denerwowały nas. Ja wychowałam się na Lego i jestem zdania, że w co jak  w co ale w Lego warto inwestować bo to zabawka na całe lata. Niestety drogie dlatego klocki podstawowe wylicytowałam używane na Allegro i polecam tę metodę. Sprzedający złożył je w bloki i włożył po prostu do koperty. Wylicytowałam dwa zestawy klocków podstawowych, w sumie około 300 sztuk. W nich nie ma co się zepsuć. Umyłam, wyparzyłam i są jak nowe. Wylicytowałam też używany zestaw plac budowy i jeden nowy zestaw mamy od babci. Uważam, że kluczem jest duża ilość klocków podstawowych oraz platform z kółkami, wtedy można puścić wodze wyobraźni i tworzyć naprawdę zaawansowane konstrukcje, a to jest to co mój Piotr Budowniczy uwielbia pasjami.
Puzzle Baby Trefl. Doskonałe jako pierwsze układanki. Jest kilka kompletów, ten na zdjęciu jest naszym ulubionym. W każdym zestawie jedna układanka 2-elementowa, jedna 3-elementowa i dwie 4-elementowe. bardzo ładne, gruby karton, duże elementy. Warto polować na używane na Allegro.
Kolejka. Jak już wspominałam moja mama jest uzależniona od kupowania wnukowi zabawek i ciuchów. Niestety jeśli chodzi o zabawki ma tendencję do nabywania strasznego badziewia, które szybko się niszczy. Uzgodniłyśmy, że na większe okazje będę jej podsuwała sugestie. Widziałam, że Piotrusia ciągnie do kolejek i że jest to zabawka rozwojowa, więc na 2 urodziny zasugerowałam jej drewnianą kolejkę. Drewnianą ze względów estetycznych, ale również praktycznych. Chcąc rozszerzać zestaw plastikowy trzeba by było trzymać się już jednej marki. Kolejka drewniana ma tę przewagę, że elementy różnych firm są zwykle kompatybilne. Można dokupywać w Tesco lub Ikei tańsze tory i inne prostsze elementy, a jakieś bardziej wyrafinowane typu lokomotywny na baterie czy szlabany z Eichorn lub Brio. Ponadto u teściów na strychu czeka stara kolejka Maćka, bardzo zaawansowana, więc nie chcieliśmy dublowac dwóch zestawów.
Układanka pociąg z literkami. Bardzo lubiana przez Piotra.Z drugiej ręki, wylicytowana za grosze na Allegro.
I układanka z samochodami. Można szukać elementów z takim samym znakiem drogowym w rogu, lub tworzyć własne najdziwniejsze pojazdy.
Narzędzia. Temat rzeka. Piotrek pasjami uwielbia majsterkować. Ma cały zestaw zabawkowych plastikowych narzędzi oraz młotek Little Tikes, który wydaje przyjemne dźwięki podczas uderzania. W miarę przybywania narzędzi Piotrek zgłosił zapotrzebowanie na skrzyneczkę, więc tata sprezentował mu prawdziwą skrzynkę na narzędzia z Castoramy. Ależ był dumny! Zaanektował również prawdziwą wkretarkę, tę na zdjęciu, tylko bez końcówki. Bez końca wymienia opony letnie na zimowe i odwrotnie z jej pomocą.
Piotrek bawi się również prawdziwymi narzędzami pod kontrolą taty. Uwielbia to. W tym celu tata skonstruował tę oto bazę do ćwiczenia wkręcania śrudek.
Wielkim marzeniem Piotrka był kask Boba Budowniczego, więc Mikołaj w zeszlym roku spełnił je. Prawdziwy profesjonalny kask budowlany zakładany podczas zabawy klockami.
A to jest taka piankowa rura z Castoramy. Maciek kupił kilka metrów i pociął na kawałki. Może służyć jako miecz, lufa od czołgu, luneta, latająca miotła, a rodzice nie obawiają sie zniszczenia ścian
Taczki. W użyciu przez okrągły rok, nie tylko w piaskownicy.
Ciastolina Play-Doh. Pod choinkę Piotrek dostał zestaw budowlany Chucka - dwa młynki do produkowania asfaltu i cegieł, walec, wywrotkę, koparka i przecinak. Mamy również zestaw foremek, plastikowych nożyczek i i strzykawek-wyciskarek z tańszego zestawu plastociasto. Widzę jednak, że nie ma sensu kupować podróbek, bo są znacznie gorszej jakości, kolory kiepsko się łączą i szybciej wysychają. Play-Doh starcza na długo jeśłi tylko pilnuje się, by po zabawie zamknać ją w tubce, inaczej twardnieje. Jest miększa od zwykłej plasteliny, Piotrek bardzo chętnie się nią bawi doskonaląc małą motorykę.
Znana gra w łowienie rybek, wylicytona na Allegro za grosze.
'Mój pierwszy Quiz" Granny. Dużo zagadek, a dziecko może samo sprawdzac poprawność odpowiedzi. Myślę, że jeszcze długo nam posłuży.
I na koniec djembe. To był prezent ode mnie dla męża na 1 rocznicę ślubu. Zgadnijcie kto najczęściej na nim gra ;-)

o nienawiści do zimy i celebracji przedwiośnia

$
0
0
NIENAWIDZĘ ZIMY. Wiem, że w mojej niechęci do tej pory roku nie jestem odosobniona. Wiele ludzi narzeka na zimno, brud, lód, skrobanie szyb w samochodzie, zaparowane okulary i ból palców. Moja awersja ma jednak głebsze podłoże i żadne argumenty, że zima jest piękna, potrzebna etc do mnie nie trafiają. Owszem, zaśnieżone krajobrazy są malownicze, ale to mi nie wystarcza.
JA ZIMY ZWYCZAJNIE SIĘ BOJĘ. Jestem głęboko przekonana, że w którmś z poprzednich wcieleń spotkało mnie lub kogoś mi bliskiego zimą coś strasznego - zamarzniecie, odmrożenie kończy i amputacja, coś w ten deseń. W moich wyobrażeniach ewentualne piekło wygląda jak Antarktyda podczas zamieci śnieżnej.
Próbowałam z tym walczyć. Osiągnęłam jedynie tyle, że ten wewnętrzny niepokój schowałam głębiej pod skórę, ale towarzyszy mi on cały czas. Zimą chodze skulona chowając twarz za szalikiem i przeżywając katusze na myśl, że muszę zdjąć rękawiczki by wyjąć kartę do bankomatu. Brnę w śniegu i błocie w grubych buciorach i wielkich rękawicach narciarskich. Odechciewa mi się dbałosci o zewnetrzny wygląd. Nie chce mi się czyścić butów z soli. O bardziej eleganckich ubraniu nie ma mowy - w kozaczkach marzną mi palce, muszę nosić wielkie buciory z szerokimi nosami, na głowie grubą czapkę.
Zimą czuję, że moja wolność osobista kurczy się do wielkości ziarnka piasku. Odczuwam to wyjątkowo głęboko odkąd zostałam matką. Dla Piotrka zmuszam sie do spacerów, biegania z sankami i radosnego rzucania się snieżkami, ale cały czas gram. Najchętniej zakopałabym się pod kocem i przespała ten okres. Nie chodzi o to, że gustuję w upałach, wręcz przeciwnie, ale mróz mnie przeraża. Ogranicza. Sprawia, że jak zaszczute zwierzątko planuję każde wyjście z dzieckiem by mieć na trasie jakieś ciepłe miejsca, by zmienić pieluchę, skorzystać z toalety, zjeść posiłek. Na mrozie przecież się nie da. Pamiętam w jaką panikę wpadłam kiedyś w parku z kilkumiesięcznym Piotrkiem, który płakał z powodu pełnej pieluchy i głodu, a parkowa kawiarenka okazała się zamknięta. Byłam cała roztrzęsiona nie mogąc nic zdziałać na mrozie. Moja wyobraźnia podpowiada mi różne koszmarne sytuacje. Zepsuty samochód na autostradzie podczas zamieci śnieżnej z Piotrkiem w foteliku na przykład.

Za to wiosną - wiosną zrzucam kajdany i zachowuję się jak dziecko. Wiem, że jestem pod tym względem uważana za dziwaczkę i nie przeszkadza mi to zupełnie :-) Czuję, że moje łańcuchy opadają. Nagle mogę wyjść, siąść na ławce, nakarmić dziecko w plenerze, spędzić na powietrzu cały dzień, przebrać się. To może duperele, ale dla mnie istotne. Nienawidzę czuć się ograniczona. Dla mnie wiosna zaczyna się 1 marca - tak działa moja psychika. Luty jest dla mnie najgorszym miesiacem w roku. Jestem juz do tego stopnia zmęczona zimnem, szarością i brudem, że jedynie porządki wiosenne trzymają mnie w pionie. Tak, dobrze czytacie. Porządki wiosenne zaczynam w lutym.  Zawsze odzywa się we mnie wewnętrzny imperatyw i choćbym była nie wiadomo jak zalatana czy chora czuję, że musze wyopucować swój świat na powitanie wiosny. Najchętniej spłukałabym cały dom wężem. Nie cieprię gdy pierwsze wiosenne promienie zaglądają do zimowo-brudnego domu, dlatego zwykle do końca lutego caly dom jest juz gruntownie wymyty, pajęczyny zebrane, kurz z najdalszych zakamarków starty, a całe siaty niepotrzebnych rzeczy czekają na wyrzucenie lub oddanie. Jedynie mycie okien zostawiam na pierwsze ciepłe dni, z tego względu wolę by Wielkanoc wypadała jak najpóźniej. Od 1 marca czekam zwarta i gotowa. Celebruję mycie, pastowanie i chowanie zimowego obuwia, czapek i szalików do kartonów na górnej półce garderoby i układanie lżejszych butów w podręcznej szafce na ganku.

Już od dwóch tygodni odliczam dni do przedwiośnia, a potem będę wypatrywała pierwszych najdrobniejszych oznak wiosny, będę cieszyła się jak wariatka ze śpiewu ptaków i topniejących sopli. Już dzisiaj rano poczułam te znajome wiosenne motylki w brzuchy gdy uświadomiłam sobie, że o 6 rano w naszej sypialni nie panują już egipskie ciemności. W odróżnieniu od większości moich znajomych UWIELBIAM PRZEDWIOŚNIE pomimo błota, deszczu i psich kup po zimie na trawnikach. Uwielbiam, bo w powietrzu czuć wiosnę, ja ją czuję nawet jeśli jeszcze pada śnieg i pogoda niewiele różni się od tej w lutym. Dla mnie to już zupełnie inna, piękniejsza pora roku - wielkie zwycięstwo życia nad śmiercią że się tak górnolotnie wyrażę.

FOTELIKI SAMOCHODOWE

$
0
0
Nie mam wielu dzieciatych znajomych w realu, ale całkiem sporo w świecie wirtualnym, niektórzy z nich mają młodsze dzieci i pytają o radę w sprawie fotelików samochodowych, więc zamieszczam tutaj kompendium moich doświadczeń i przemyśleń na ten temat. Może komuś się to przyda, ale zaznaczam, że to są moje doświadczenia, na bazie stylu życia mojej rodziny i nie mają charakteru uniwersalnego.



Bezkompromisowa jestem tylko pod jednym względem. Uważam, że wyboru fotelika powinno się dokonywać spośród tych, które w testach zderzeniowych uzyskały ponad 3 gwiazdki. Żadnych innych nie biorę pod uwagę. Tu chodzi o życie i zdrowie dziecka, a to jak często dziecko jeździ samochodem, z jak doświadczonym kierowcą i po jakich drogach nie ma tutaj nic do rzeczy. Ja miałam wypadek gdy mój syn miał 3 miesiące. Był ze mną w samochodzie. Wypadek z wyłącznej winy pijanego kierowcy, który wjechał mi w tył samochodu. W karetce sanitariusze opowiadali mi ile wypadków zdarza się tuż pod domem (mój też), na parkingach, w drodze do sklepu za rogiem. Dla bezwładnego dziecka nawet zderzenie przy prędkości 10 km/h może skończyć się tragicznie.. polecam filmy na YT z fotelikami bodajże Graco latającymi po samochodzie....
Testy fotelików znajdują się tutaj:

http://fotelik.info/pl/testy/

Wiadomo, takie foteliki są droższe. Nie trzeba jednak kupować tych najdroższych z dodatkowymi bajerami. Uważam, że oszczędzać można na wszystkim ale nie na tym. Fotelik nr 2 kupiliśmy za ulgę podatkową na dziecko, za kolejną kupimy fotelik nr 3. Generalnie nie poleca się zakupu fotelików używanych, gdyż mogą być powypadkowe, posiadać wady ukryte i w razie wypadku nie spełnić dobrze swojej funkcji. To pozostawiam indywidualnej ocenie. Jeśli kupujemy od znajomych czy rodziny, do której mamy zaufanie to czemu nie. Ja osobiście nie kupiłabym używanego fotelika z nieznanego źródła z powodów jak wyżej.

Najbezpieczniejszym miejscem w samochodzie do montowania fotelika jest  środek tylnej kanapy jeśli jest wyposażony w pas bezpieczeństwa umożliwiający jego zamontowanie lub Isofix. Dziecko jest oddalone od boków auta w razie zderzenia bocznego. W drugiej kolejności montujemy fotelik na tylnej kanapie za fotelem pasażera. Jadąc drogą jednopasmową dziecko jest obok pobocza, nie przy osi jezdni, więc zmniejsza się prawdopodobieństwo uderzenia, poza tym nie trzeba go wyjmować od strony ulicy. Co do tylnej kanapy za fotelem kierowcy oraz przedniego fotela pasażera to nie pamiętam, które z nich jest bezpieczniejsze, niemniej jednak te opcje powinny zostać wybrane tylko gdy naprawdę nie ma możliwości zamontowania fotela na dwóch poprzednich miejscach, gdy dzieci jest więcej etc. Najważniejsze by pamiętać, ze fotelików montowanych tyłem do kierunku jazdy NIE WOLNO montować na przednim siedzeniu z włączoną poduszką powietrzną - w razie wypadku złamie dziecku kark i przygniecie. W niektórych samochodach poduszkę można zdezaktywować samemu, w innych wymaga to wizyty w autoryzowanym centrum serwisowym.

Foteli montuje się za pomocą pasa samochodowego lub na złączu Isofix (nie wszystkie samochodu są w nie wyposażone). Foteliki z opcją Isofix zwykle można również zamontować pasem.

Dziecko w swoim życiu będzie potrzebowało zwykle trzech fotelików, ta opcja jest najpopularniejsza w Polsce (o innych możliwościach wspomnę na końcu)
Nr 1: 0-13 kg
Nr 2: 9-18 kg
Nr 3: 15-16 kg

Teoretycznie istnieją gondole przystosowane do montowania na kanapie samochodowej z pasami dla dziecka. Jest to jednak sposób dużo mniej bezpieczny i przeznaczony jedynie dla dzieci, które ze względów medycznych muszą być przewożone całkowicie płasko.

FOTELIK NR 1 (0-13 KG)

Pierwszy fotelik dziecka, w którym odbywa ono podróż ze szpitala do domu. Dodatkowo używany jako nosidełko.

Testy fotelików 0-13 kg:
http://fotelik.info/pl/testy/grupa:0-13/ocena/malejaco/index.html


Foteliki z tej grupy montuje się zawsze tyłem do kierunku jazdy za pomocą pasa bezpieczeństwa. Można dokupić bazę (taka podstawkę jak na zdjęciu), która montuje się w samochodzie na stałe. Są bazy zaczepiane do łączy Isofix oraz takie montowane pasami bezpieczeństwa. Baza ułatwia życie o tyle, że jeździ w samochodzie na stałe i fotelik się do niej po prostu wklikuje zamiast montować go pasami. Moja opinia na ten temat? Można jeśli posiadamy nadwyżki finansowe i dziecko będzie ciągle jeździć w tym samym samochodzie, natomiast spokojnie można sobie poradzić bez niej. Montowanie fotelika pasami nie jest trudne ani specjalnie kłopotliwe (chyba że osoba montująca jest otyła lub w ciąży, wtedy faktycznie może być trudno się wygiąć nad fotelikiem). Po kilku razach człowiek dochodzi do perfekcji. Nie ma sensu inwestować w bazę jeśli wozimy dziecko różnymi samochodami. Malucha tak czy siak najpierw wkładamy do fotelika, dopiero potem zanosimy do samochodu.
Foteliki z tej grupy wyposażone są zwykle we wkładkę redukcyjną dla noworodka, którą potem się wyjmuje oraz w rozkładaną lub montowana rzepami budkę - bardzo ważne gdy trzeba zanieść malucha w foteliku do domu a pada deszcz oraz jako ochrona od słońca (niemowlę ma w foteliku ograniczone możliwości ruchu, a słońce świecące prosto w oczy potrafi zamienić podróż w koszmar). Warto zainwestować w śpiworek zimowy zakładany na dolną część fotelika.. Dziecko w tym foteliku będzie jeździło rok lub nawet dłużej, więc zima z pewnością je zastanie. Wkładanie do fotelika niemowlaka w kombinezonie to często walka. Dzięki śpiworkowi wystarczy kurteczka i zwykłe spodenki, zwłaszcza jeśli nie jedziemy na spacer tylko np. w gości lub do lekarza.  Nie miałam i żałuję, przy kolejnym dziecku na pewno kupię.W sprzedaży są także specjalne letnie pokrowce, by dziecko mniej się pociło oraz lusterka montowane na oparciu tylnej kanapy umożliwiające kierowcy podgląd dziecka we wstecznym lusterku.
Niektóre foteliki niemowlęce można po zamontowaniu rozłożyć bardziej do spania. Jeśli ktoś dużo podróżuje to przydatna opcja, ale na co dzień bez sensu.
Foteliki niemowlęce często można montować na stelażach wózków. Trzeba sprawdzić, które modele są kompatybilne. To dobre rozwiązanie gdy jedziemy z niemowlakiem na chwile na zakupy, albo w jakieś miejsce gdzie trudno zaparkować i trzeba kawałek podejść ale absolutnie nie na spacery. Dziecko w foteliku niemowlęcym nie powinno spędzać dłużej niż godzinę, max dwie dziennie (za wyjątkiem sytuacji wyjątkowych typu dłuższy wyjazd). Producenci chwalą się, że fotelika można używać jako leżaczka w domu. To bzdura. Dłuższe przebywanie w tej pozycji jest niezdrowe, każdy lekarz to powie. Do użytku domowego przeznaczone są leżaczki, które można rozkładać na płasko i w których dziecko ma większa swobodę ruchów. Zwłaszcza dla najmłodszych dzieci trzymanie w fotelikach w domu jest szkodliwe.
W foteliku niemowlęcym dziecko podróżuje aż osiągnie wagę 13 kg lub głowa zaczyna z fotelika wystawać. Wystające nogi NIE są powodem by zmieniać fotelik,  to normalne, zaś niemowlak powinien jak najdłużej podróżować tyłem do kierunku jazdy. To najbezpieczniejsza pozycja dla wiotkiego jeszcze kręgosłupa i karku w razie zderzenia. Większość dzieci przez kila miesięcy w samochodzie po prostu śpi, potem zaczynają protestować przy wkładaniu do fotelika i dłuższej jeździe. Trzeba to po prostu przeczekać. Krzywda się dziecku nie dzieje, wręcz przeciwnie, a jakiekolwiek wyjęcie z fotelika podczas jazdy może skończyć się tragicznie.

FOTELIK NR 2 (9-18 KG)

testy fotelików 9-18 kg
 http://fotelik.info/pl/testy/grupa:9-18/ocena/malejaco/index.html


To fotelik montowany przodem do kierunku jazdy, na podwyższeniu i wyposażony we własne trzypunktowe pasy bezpieczeństwa.  Montuje się go za pomocą pasa samochodowego lub na bazie na łączu Isofix, tak jak w przypadku fotelika nr 1. Po raz kolejny warto zadać sobie pytanie czy dziecko będzie podróżowało głównie jednym samochodem czy fotelik będzie często przepinany. Jeśli to pierwsze to moim zdaniem bazę można sobie podarować, ale przy częstym przepinaniu warto wziąć ją pod uwagę bo jednak montowanie fotelika nr 2 jest trudniejsze niż fotelika niemowlęcego, trzeba się bardziej pogimnastykować. Zresztą im więcej zaczepów, przez które pas musi przejść, im jest to bardziej skomplikowane tym lepiej, gdyż zmniejsza się prawdopodobieństwo wypięcia fotela w razie wypadku, nie ma więc co narzekać :-) Drugą opcją jest zakup dwóch fotelików - o tym pod koniec posta. Baza jest tańsza niż drugi fotelik, no ale trzeba go przenosić, a nie są one poręczne ani  zbyt lekkie.
Foteliki te często są wyposażone w opcje rozłożenia do pozycji półleżącej - przydatne na dłuższych trasach, zwłaszcza, że podróżują w nim małe jeszcze dzieci.
 W tym foteliku dziecko jeździ aż osiągnie wagę 18 kg lub głowa mocni już wystaje, ale nie wcześniej niż przy wadze 15 kg. Jednym słowem w wieku 3-4 przesiada się na kolejny, docelowy już fotelik.

FOTELIK NR 3 (15-36 KG)

Testy fotelików 15-36 kg
http://fotelik.info/pl/testy/grupa:9-36/ocena/malejaco/index.html

To fotelik montowany przodem do kierunku jazdy, bez podwyższenia, bez własnych pasów bezpieczeństwa. Dziecko przypinane jest wraz z fotelikiem samochodowym pasem bezpieczeństwa lub fotelik dodatkowo przymocowany jest do łączy Isofix.W tym foteliku dziecko jeździ do końca swojej kariery fotelikowej (36 kg, ok 12 lat), warto więc dobrze się zastanowić zanim podejmie się decyzję o kupnie, bo to inwestycja na lata. W tym momencie analizuję właśnie rynek tych fotelików. Fotelik ten rośnie wraz z dzieckiem. Zagłówek przesuwa się do góry, boki zwykle się rozszerzają.
Na podstawie mojego dotychczasowego rozeznania mogę powiedzieć, że warto zwrócić uwagę na następujące parametry (oczywiście w ramach  grupy foteli z 4 gwiazdkami):
- czy fotelik ma łącze Isofix (jednak bezpieczniejsze niż przypinanie pasami razem z dzieckiem, poza tym niektóre fotele z tej grupy zdobyły w testach 4 gwiazdki jedynie z Isofixem, a bez już tylko 3)
- czy regulacja zagłówka jest płynna lub ile jest stopni regulacji (chodzi o optymalne dopasowanie do wzrostu dziecka)
- czy oparcie jest odchylane, tzn czy można je dostosować do krzywizny fotela by zapewnić jak największe bezpieczeństwo. Nie mylić z pozycją spoczynkową, to coś zupełnie innego. Pozycja spoczynkowa to możliwość odchylenie fotela na stelażu do pozycji półleżącej. Niewiele foteli z tej grupy wyposażone jest w te funkcję, a jeśli już to nie da się zwykle fotela rozłożyć z dzieckiem w środku, trzeba go po prostu inaczej zamontować np. za pomocą klina wkładanego między oparcie fotela a kanapę. Jest to więc opcja gdy ktoś fotelik rozłoży, a my przeniesiemy śpiące dziecko do samochodu, raczej nie wyobrażam sobie wkładania 4- latka do rozłożonego fotela w nadziei, że zaśnie :-)
- szerokość wewnętrzna siedziska oraz oparcia oraz możliwość jej regulacji - to fotelik docelowy, a koleżanka uświadomiła mi, że już niebawem zabronione będzie przewożenie dzieci na samych podkładkach do siedzenia, bez oparcia, a producenci stopniowo odchodzą od opcji demontażu oparcia. Trzeba więc zwizualizować sobie 10-12 lata w takim fotelu.
- wysokość bocznych ścianek, w Maxi Cosi Rodi przykładkowo są one krótkie i w momencie gdy zagłówek wędruje do góry powstaje dziura
Najbardziej zaawansowany system regulacji wysokości i szerokości ma Concord Transformer XT, ale jest okropnie drogi i moim zdaniem to trochę przerost formy nad treścią. Szerokość w tym fotelu dostosowywana jest do wysokości zagłówka automatycznie za pomocą mechanizmu pneumatycznego, ale czy to naprawdę jest potrzebny bajer? Dziecko nie rośnie z tygodnia na tydzień, więc nie będziemy tego przycisku używać częściej niż raz na pól roku, no chyba, że zamierzamy w tym samym foteliku wozić kilkoro dzieci różniących się wzrostem. Do tego mam wrażenie, że taki mechanizm może się zepsuć, a okres gwarancji z pewnością jest krótszy niż okres użytkowania fotelika z tej grupy, więc możemy zostać z ręką w nocniku).

INNE OPCJE

Czy istnieją inne rozwiązania niż te trzy grup fotelików? Owszem, są fotelik przeznaczone dla innych kategorii wagowych jak widać w testach fotelików, jednak nie są one popularne w Polsce i trudno dostępne w sklepach stacjonarnych, a fotelik jednak dobrze przed zakupem przymierzyć do samochodu, bo nie wszystkie pasują do każdego. W miarę popularne są jedynie foteliki 9-36 kg. To kusząca opcja. Kupić fotelik niemowlęcy, a następnie taki fotelik i mieć już spokój do końca. Ja jednak mam mieszane uczucia co do tego rozwiązania. Te z nich, które zdobyły 4 gwiazdki w crashtestach (http://fotelik.info/pl/testy/grupa:9-36/ocena/malejaco/index.html) mają specyficzny sposób ochrony dziecka w przedziale 9-18 kg, czyli wtedy gdy jeździłoby ono w klasycznym foteliku nr 2. Zamiast własnych pasów bezpieczeństwa po posadzeniu dziecka w foteliku montuje się przed nim rodzaj poduchy (jak na zdjęciu). Gdy dziecko osiągnie wagę 15-18 kg zamiast poduchy używa się pasów samochodowych, tak jak w fotelach z grupy 3. Nie przeczę, że to bezpieczne rozwiązanie, zresztą wyniki testów zderzeniowych mówią same za siebie, jednak nie wszystkie dzieci tolerują takie rozwiązanie. Kiedy wybierałam dla Piotrka fotelik nr 2 posadziłam go w sklepie na próbę w takim foteliku i ledwo widać go było zza tej poduchy. Zaczął się złościć. W sklepie spotkałam rodziców, którzy kupili dziecku taki fotelik, a ono kompletnie tej poduchy nie tolerowało, więc zmuszeni zostali fotelik spakować na strych i do czasu aż mały osiągnie wagę 15-18 kg kupić jednak fotel nr 2. Czyli przepłacili. Jak znam Piotrka u nas też by się tak skończyło. Mam też poważne obawy, że latem dziecko za tą poduchą by się zagotowało.

Istnieją także foteliki, które umożliwiają przewożenie starszych dzieci tyłem do kierunku jazdy, np. Maxi Cosi Moby przeznaczony dla dzieci o wadze 9-25 kg.

Powiem tak. Badania jednoznacznie wykazują, że przewożenie dzieci tyłem do kierunku jazdy jest najbezpieczniejsze i w zasadzie z punktu widzenia bezpieczeństwa powinny one jeździć w ten sposób jak najdłużej. To są fakty. Ja jednak dostrzegam poważne wady tej opcji i raczej skłaniam się przy fotelikach montowanych przodem do kierunku jazdy (nie mówię o niemowlęcych jasna sprawa), ale tych z najwyższymi ocenami.
- nie we wszystkich samochodach można takie foteliki zamontować, w moim na przykład jest za mało miejsca, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że często i gęsto siedzenie pasażera muszę mocno przesuwać do przodu by coś na nim przewieźć lub gdy pasażer ma dłuższe nogi
- moje dziecko jeździ samochodem praktycznie codziennie i zwykle jeżdżę z nim sama lub jeździ z moim mężem. Nikt nie siedzi obok niego na tylnej kanapie. Znając mojego syna ostro by protestował i nie sądzę, by dla jego bezpieczeństwo korzystne było, że samochód prowadzi matka nie dość, że zmęczona po całym dniu pracy to jeszcze dodatkowo podenerwowana zachowanie małolata .A jeździmy często autostradą wieczorem, więc raczej szybko.
 - pracuję na pełny etat, więc nie spędzam z synem tyle czasu ile bym chciała. Czas, który spędzamy w samochodzie to nasz czas, rozmawiamy wtedy, śpiewamy. Myślę, że Piotrek czułby się dziwnie gadając do kanapy.
- jasne, mogę zamontować na tylnej kanapie lusterko, ale gdy jadę po ciemku autostradą to ledwo widzę dziecko we wstecznym lusterku, co dopiero na zasadzie mechanizmu odbijającego
- ciekawa jestem jak rozwiązać kwestie przewozu dziecka w zabłoconych lub zaśnież onych butach. Zwłaszcza samodzielnego wsiadania.Przecież oparcie kanapy będzie permanentnie brudne
- choroba lokomocyjna często występuje przy pozycji tyłem do kierunku jazdy. ten fotelik tani nie jest i ma starczyć na długo, jak dziecko zacznie w wieku 2 lat wymiotować to raczej trzeba by go zmienić, sprzedać cokolwiek
Reasumując - to nie dla nas.Może dla większej rodziny gdy obok zawsze ktoś siedzi, np.starsze rodzeństwo.

NA CO JESZCZE ZWRÓCIĆ UWAGĘ?

Przed zakupem fotelik dobrze przymierzyć do samochodu. większość dobrych sklepów pozwala wynieść fotel na parking po pozostawieniu w kasie dowodu lub kaucji. Kupując fotel przez internet najlepiej wcześniej obejrzeć go w sklepie stacjonarnym lub upewnić się, że jest możliwość zwrotu lub wymiany w razie gdyby nie pasował do samochodu. Z tego względu niepraktyczne wydaje mi się kupowani foteli z przedziałów wagowych niepopularnych w Polsce, których nie zobaczymy w naszych sklepach stacjonarnych i kupować trzeba w zagranicznych sklepach internetowych. Jeśli samochodu nie posiadamy lub dziecko będzie wożone kilkoma wybierzmy fotel, który pasuje do jak największej ilości modeli.

Przeglądając parametry w internecie opierajmy się na stronach producentów i zamieszczonych tam instrukcjach obsługi. Opisy w sklepach internetowych często mijają się z prawdą.

Kolor tapicerki. Lepiej nie za jasna, żeby nie prac często, ale też nie czarna (nagrzewa się). Byłabym ostrożna kupując dziewczynce fotelik  15-36 w kolorze wściekłego różu w kwiatki, mam wrażenie, że 10-letnia pannica zacznie wybrzydzać ;-)

ILE FOTELIKÓW KUPIĆ?

Dziwne pytanie? Nie do końca. Fotelik niemowlęcy to prosta sprawa - tyle ile mamy niemowlaków na stanie w danym momencie, bo nosi się go ze sobą. W przypadku fotelików nr 2 i 3 kwestia nie jest już taka prosta. Jeśli jeździmy rzadko, jeśli mamy jeden samochód, jeśli dziecko chodzi do żłobka/przedszkola piechotą lub jest wygodny dojazd komunikacją miejską wystarczy jeden na jednego delikwenta w danym wieku. Co jednak gdy jedna osoba zawozi dziecko do placówki a inne odbiera? To zależy. Te fotele nie są już tak łatwe do instalacji i przede wszystkim nieporęczne w przenoszeniu. My nasz fotelik 9-18 kg przepinamy około 2 razy w tygodniu. Czasem jak przywożę Piotrka do niani, wypinam fotelik, a mąż go odbiera. To uciążliwe, bo fotel niesie się w dwóch rękach, a Piotrek jeszcze do niedawna uciekał mi. Nie jestem w stanie nieść fotela i trzymać dziecka za rękę, do tego jakaś torebka. Zostawiam go u teściowej, w bezpiecznym miejscu. Ludzie zostawiają foteliki w szatniach żłobków czy przedszkoli - pytanie jak z ochroną i czy taki fotelik nie zostanie zabrudzony przez inne dzieci. Wiem jedno. Gdyby Piotrek chodził do żłobka i gdyby codziennie jedno z nas miało go zawozić a drugie odbierać na 100% kupilibyśmy dwa foteliki, bo takie przepinanie to męka na dłuższą metę, zwłaszcza zimą zgrabiałymi dłońmi. Fotelik 15-36 kg, którego zakup planujemy w tym roku kupimy w dwóch sztukach, ponieważ od września Piotr idzie do przedszkola i zawożenie i odbieranie tak właśnie będzie wyglądać. Jeśli przesadzamy dziecko na fotelik nr 2 będąc w ciąży to weźmy pod uwagę, że gdy młodsze dziecko dorośnie do fotelika nr 2 starsze jeszcze będzie go potrzebowało, więc również konieczny będzie zakup drugiego. Z tego względu celuję w fotele z najwyższymi notami ale bez zbędnych bajerów typu pneumatyczne przyciski i inne wodotryski, które podwyższają cenę. Wszystko z głową :-)









jak zeszłam do wirtualnego podziemia czyli o posiadaniu dziecka wśród znajomych typu childfree/childless

$
0
0
Do wirtualnego podziemia schodziłam powoli. Najpierw zupełnym przypadkiem odkryłam dzienniki Twojego Stylu. Szukałam jakiegoś artykułu po prostu.Zaczęłam czytać, po pewnym czasie założyłam własny dziennik. Potem inicjatywa Zuzi, chwała jej za to. Pisałam, czytałam, udzielałam się na kilku forach, ale bardziej  z doskoku.

Ciąża i narodziny Piotra wiele zmieniły. Wirtualny świat wypełnił część pustki, która wynika z tego, że czuję się samotna w realu.
Owszem, mam kilkoro przyjaciół i znajomych, ale tak się składa, że 90% z nich nie jest rodzicami. A to zmienia naprawdę wiele i bynajmniej nie mam na myśli pieluszkowego zapalenia mózgu. Praktycznie wszyscy nasi znajomi, którzy mają dzieci wyprowadzili się poza Kraków i widujemy się sporadycznie ze względów obiektywnych. Maciek na przykład miał na studiach trójkę świetnych kumpli. Ja również bardzo ich polubiiłam, polubiłam ich dziewczyny, jeździliśmy razem w góry. Wszyscy po obronie wrócili w swoje rodzinne strony. Mieszkają daleko. Ostanio widzieliśmy się w lipcu. Każdy z nich ma dwójkę dzieci , nie jest więc łatwo zorganizować wspólne spotkanie lub wyjazd z dzieciarnią, zgrać urlopy, potrzeby, choroby dzieciaków. Wiem, że Maćkowi bardzo ich brakuje na codzień.Moja bliska koleżanka wyprowadziła się do Wrocławia. Też ma dwójkę dzieci. Widzialyśmy się w czerwcu. W tym momencie w Krakowie z bliższych dzieciatych znajomych mam jedynie koleżankę w pracy, ale ona raczej nie pali się do przełożenia tej znajomości na grunt bardziej prywatny, co mnie trochę boli, bo gdy byłam w ciąży a ona na macierzyńskim prosiła bym ją odwiedzała, bo miałam możliwości czasowe, a sama po urodzeniu Piotrka ani razu do nas nie przyjechała. Jest też Ania i Rafał, z ktrymi się czasem widujemy. Mają dwuletnią Małgosię. Nie jest to jakiś bliski kontakt, powiem szczerze, że gdyby nie Małgosia raczej byśmy się nie spotykali, bo Anka to taki typ człowieka ktiory przeprasza non stop za to, ze żyje, co jest dość irytujace i wcześniej nigdy nie widywaliśmy się sam na sam, zawsze przy okazji większego spotkania grupowego.  I brat Maćka z półtorarocznym Antosiem. to wszystko. Gdzieś tam w tle przewijaja się jakieś osoby z pracy.

To nie chodzi o to, że zerwałam kontakt ze wszystkimi po narodzinach Piotrka. To nie tak. Życie jednak wiele spraw boleśnie zweryfikowało. Nigdy nie czułam sie tak samotna jak na urlopie macierzyńskim. Mąż parcował do późna,a potem jeździł na budowę. Rzadko kiedy miałam okazję wyrwać się gdzieś w godzinach wieczornych, gdy znajomi wychodzili z pracy. Moja mama i teściowa czasem zostawały z Piotrkiem, ale jeśli już to w ciągu dnia. Wychodzilam bez dziecka, ale zwykle sama. Bardzo brakowalo mi rozmowy, no ale w ciągu dnia każdy w pracy, nie ma czasu, potem ja bylam zajęta kąpielą i usypianiem aż robilo się późno.Zresztą i tak zwykle nie miałam jak wyjść, bo przecież nie zostawiłabym dziecka samego w domu. Znajomi odwiedzali nas czasem, rytualnie przyszli po porodzie gdy wróciliśmy do domu, pozachwycali sie małym i.... tyle. No nie oszukujmy się. Jak ktoś pracuje do 17 to nie jest dla niego atrkacyjną propozycją przyjechanie do mnie po pracy po to by trafić w sam środek wieczornego maruderstwa, kapieli, a potem czekać aż uśpię Młodego. Tylko moja przyjaciólka w ten sposób mnie nawiedzała. Im Piotrek był starszy tym paradoksalnie było trudniej bo wymagał coraz większej uwagi, nie mogłam iść z nim na spotkanie do knajpy, a singlowi czy niedzieciaci znajomi preferowali generalnie spotkania w miejscach niezbyt nadajacych się na wyjścia z dzieckiem. Koleżanka raz poszła z nami na plac zabaw i wyglądała na znudzoną, inna zniecierpliwiła się, że rozmawiam z nią biegając jednocześnie za młodym czy asekurując go.

Jestem osobą, która powoli się otwiera. Wolno zawieram przyjaźnie. Nie potrafie tak po prostu podejść do innej mamusi z wózkiem i pogadać. Tzn. potrafię, ale to taka rozmowa na chwilę.

Jednym słowem niestety życie, życie, życie. I w tym momencie otworzył się przede mną świat wirtualny. Internet, wiele ciekawych miejsc, blogów, dziewczyny na podobnym etapie życiowym jak ja. Dziewczyny tak jak ja spragnione rozmowy, potrzebujące porady, ktoś z kim niekoniecznie musiałam rozmawiać w czasie rzeczywistym. Ktoś kto rozumie, że czasem muszę przerwać w pół słowa by biec do dziecka albo że jestem nieosiagalna między 20 a 21.30.Moi znajomi śmieją się ze mnie, że tak boleśnie odczuwam utrudnienia w dostępie do neta, mówią, że jestem uzależniona. Może i jestem. Ale dla mnie ten wirtualny świat to to co oni mają w realu.

przespany dzień. jestem zła

$
0
0
Pisałam, że brakuje mi życia towarzyskiego w realu? To mam za swoje. Zemściło się na mnie. Dzisiaj spędziłam dzień z Piotrkiem. Maciek pracował. Pojechaliśmy na Kreatywkę. Wróciliśmy od razu do domu, jest zimno, mokro i ja nie nadaję się na spacery w takiej pogodzie. W domu byliśmy koło 12.30 Pytałam się Młodego czy chce najpierw zjeść obiad czy woli się położyć. Słaniał się na nogach i poszedł do łożka. Ja za nim. 40 minut przewalał się w te i wewte, aż stwierdził, że jest okropnie głodny. Zeszliśmy więc do kuchni i przygotowałam obiad. Młodemu wróciła energia i przez moment sądziłam, zę trafił nam się dzien bez drzemki, ale koło 15 zrobił się okropnie marudny i zrozumiałam, że jeśli sie nie prześpi to będzie nieciekawie. Zaniosłam go do pokoju i położyłam soę z nim, bo protestował. No i zasnęłiśmy oboje. Spaliśmy do 19!!!! W tym czasie moja przyjaciółka dzwoniła kilka razy, wysyłała smsy, a ja tego nie slyszałam bo spała, a komórka została na dole. Była w mieście i chciała do nas przyjechać, nie była jednak pewna czy jesteśmy w domu, dlatego dzwoniła. Nie chciała przyjeżdżać w ciemno i w pełni ją rozumiem, bo autobusy do nas jeżdżą rzadko, zwłaszcza w środku dnia, zwłaszcza  w weekend i gdyby przyjechała i pocałowała klamkę musiałaby ponad godzinę kwitnąć na przystanku w tym zimnisku.Jestem wściekłą na siebie. Mogłyśmy spędzić razem popołudnie, a ja je po prostu przespałam!!!!! Karolinie autobus odjechał i wróciła do domu.

nieplanowana impreza imieninowa oraz edukacja seksualna Potwora

$
0
0
Sobota jak pisałam była dniem w najwyższym stopniu nijakim. Jedynie po obudzeniu sie o 19 udało nam się z Piotrkiem wspólnie zrobić naleśniki, bo Potwór kategorycznie zażądał kiedy tylko otworzył oczy. On jest wielkim miłośnikiem naleśników z takim ekologicznym, bezcukrowym smarowidłem śliwkowo-gruszkowym, a mnie to cieszy bo dobrze wpływają na trawienie.
W niedzielę rano mieliśmy zamiar iść na sanki, ale przyznaję sie bez bicia - pogoda przestraszyła MNIE. Mam tej zimy już po dziurki w nosie, mam dość przenikliwej wilgoci i choć jestem gorącą zwolenniczką hartowania dzieci i zazwyczaj zmuszam się do spacerów bez względu na pogodę dla dobra sprawy to po prostu słabo robiło mi się na samą myśl o wyjściu z domu na tę zimową breję. Zostaliśmy w domu. Chłopaki dostali głupawki:-)
W niedzielę wypadały również imieniny mojego męża.
W jego rodzinie nie ma kompletnie tradycji obchodzenia imienin, w mojej owszem. Po południu miała wpaść moja kuzynka i w planach miałam sushi - trochę do jedzenia dla nas wszystkich, a wieczorem w ramach niespodzianki dla męża - body sushi. Bardzo lubię sushi, ale jadam tylko domowej roboty. Nigdy w życiu nie zjem ani grama surowego mięsa, w tym ryby. Nie i już. Za dużo wiem o pasożytach i nie ufam dostawcom pod tym względem. Poza tym się brzydzę. Kiedy Piotrek udał się na drzemkę ugotowałam i ostudziłam ryż i przygotowałam dwa duże półmiski pysznego sushi z wędzonym łososiem. W międzyczasie dotarła kuzynka i tak sobie siedzieliśmy w kuchni we trójkę, aż tu nagle niespodziewanie do Maćka zadzwonił mój wujek z życzeniami i od słowa do słowa okazało się, że w zasadzie ma ochotę nas nawiedzić ze swoją, hmmm, konkubiną? (mieszka ze swoja ukochaną bez rozwodu z ciocią, ukochana też nie ma rozwodu, przy czym jej mąż nie robi problemów i często ich odwiedza - zagmatwana historia). Nagle okazało się, że mamy imprezę imieninową. Wysłałam Maćka szybko do sklepu po jakieś ciasta, bo byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Przyszli z Mikołajem, tzn. swoim wnukiem (zapomniałam nadmienić, że ukochana mojego wujka czyli Mariola jest teściową jego syna - ha, jeszcze ciekawiej nie?). Mikołaj ma 4.5 roku, niedosłuch, kiepsko mówi i ogólnie jest lekko opóźniony w rozwoju. Jego rodzice mają dwie starsze córki i dziecko jest zaniedbane, gdyby nie dziadkowie byłoby nieciekawie. Oni często gdzieś go zabierają solo, bez sióstr by choć przez moment ktoś poświęcił mu uwagę indywidualnie (jeszcze dodam, że oni wszyscy mieszkają w jednym domu - wujek, Mariola, rodzice Marioli, jego syn i jej córka oraz ich dzieci). Piotrek nie ma zbyt częstego kontaktu z Mikołajem, bo rzadko ich tam odwiedzamy. Wujka lubimy bardzo, Mariolę też, natomiast po prostu nie jesteśmy w stanie znieść żony mojego kuzyna, dziadków i ogólnie tej atmosfery jednej wielkiej komuny, która tam panuje, przekrzykiwania się, jazgotu - kiedyś napisze o tym więcej może. Straszne buraki. Po każdej moje bytności tam mam głowę jak bania i jestem padnięta.
Wujek przyniósł dwa zdalnie sterowane auta, po jednym dla każdego z chłopaków i kiedy Piotrek wstał zaczęło się szaleństwo. Nigdy jeszcze moje dziecko tak super się nie bawiło z rówieśnikiem (moim zdaniem Mikołaj choć starszy jest na podobnym poziomie rozwoju umysłowego jak Piotrek). Piotr jest maniakiem samochodów, Mikołaj też więc świetnie się dogadywali. Kilkaset razy powtarzali ten sam scenariusz - wypadek, potem jeden z nich jechał policją, drugi strażą pożarną, ładowali ludziki na ciężarówkę i wieźli do szpitala. I tak w kółko. Fajny, rodzinny wieczór. Towarzystwo pożarło całe sushi, więc gdy spacyfikowaliśmy Młodego nastąpiło body bez sushi ;-)

Co do edukacji seksualnej Piotrka to Mlody ni stąd ni zowąd zaczął drążyć temat w sobotę, więc zmuszona zostałam stanać na wysokości zadania:-) To nie tak, że wcześniej temat nie istniał. Piotrek wie, że ma siusiaka, teoretycznie też wiedział, że dziewczynki go nie posiadają, bo widział mnie kilka razy pod prysznicem, ale nie fascynowało go to nadmiernie. W sobotę przed drzemką w łóżku zaczął nagle zasypywać mnie pytaniami.
"Czy masz siusiaka"
"A co masz?"
"A czy babcia Basia też nie ma siusiaka?"
"To jak ty sikasz?"
Nie było rady, musiałam dokonać szybkiej demonstracji i kurczę, chyba zawaliłam bo wyleciało mi z głowy słowo "wagina" i poinformowałam go, że dziewczynki mają pochwę, a to przecież niezbyt precyzyjne. Słowo "srom" mi się bardzo nie podoba, "cipka" brzmi wulgarnie, "myszka", "dziurka" i inne takie do mnie nie przemawiają. Muszę przy najbliższej okazji sprostować bo Piotrek chodzi i pyta "a wujek Marek ma POSZWĘ?"
Teraz czekam na pytanie "mamo a skąd się biorą dzieci?"

Na koniec jeszcze kilka fotek

Piotr z babcią, moją teściową - prawda, że podobni?

układamy pociąg

dziecko samo sobie zorganizowało śniadanie



telefoniczne dni świra

$
0
0
Wiecie co, ja jestem naprawdę daleka od teorii spiskowych na temat wrednych urzędników i "administracji samo zło". W urzędach czy innych miejscach publicznych pracują ludzie tacy jak wszędzie, raz mniej kompetentni, raz bardziej, czasem mniej, czasem bardziej życzliwi. Nierzadko równie zadziwieni absurdalnymi przepisami jak petenci, lecz zmuszeni do ich stosowania. Zwykle potrafię się dogadać wyznając zasadę, że nic tak nie denerwuje urzędnika jak nieprzygotowany petent tudzież petent kóry sam nie wie czego chce lub petent, który zamiast dowiedzieć się w punkcie informacyjnym gdzie powinien się udać staje na oślep w pierwszej lepszej kolejce i potem jest oburzony, że nic nie załatwił ;-)
Wczoraj osiagnęłam jednak stan wrzenia. Załatwienie dwóch prostych spraw zajęło mi cały dzień, a i tak załatwiłam je połowicznie. Przypominam, że pracuje na pełny etat, więc nie mogę sobie pozwolić na wycieczki do urzędów czy przychodni w ciemno, gdyż każda taka wyprawa wymaga ode mnie spóźniania się do pracy, zwalniania się, odrabiania. Staram się więc co się da załatwiać telefonicznie lub przez net, a przynajmniej upewnić się, że faktycznie posiadam wszystkie konieczne dane/dokumenty by wycieczka do urzędu nie skończyła się fiaskiem.
Usiłowałam:
1. Dowiedzieć się czy w szpitalu są już wyniki pewnego mojego badania
2. Poprosić naszą pediatrę o wystawienie dla Piotrka zaświadczenia, że moze uczęszczać do przedszkola.
Proste? Ha!
Punkt 1.
Jest sobie oddział endokrynologii ginekologicznej w szpitalu uniwersyteckim Kopernika w Krakowie. Swoją drogą oddział bardzo dobry, przyjazny - złego słowa nie mogę powiedzieć. Panie sekretarki niestety dramat. Siedzą sobie dwie babeczki biurku w biurko, za plecami mają regał z segregatorami. Wiem bo widziałam. Miałam dzwonić po ok. 3 tygodniach od wypisu  po jego drugą część, bo na niektóre wyniki trzeba dłużej czekać. Na wypisie mam podane dwa numery telefonów - końcówka 70 i 71. W poniedziałek dzwoniłam od 9 na oba numery. Zajęte lub nikt nie odbiera.Dodzwoniłąm się ok 14, pani mnie zbeształa, że informacje są udzielane tylko do 12 i tylko pod końcówką 70. OK. We wtorek wydzwaniałam od 9 na ten numer - bez efektów. W środę już lekko zdesperowana i wnerwiona, bo akurat w razie czego miałam możliwość podjechać do szpitala w związku ze sprawami na mieście, ale chciałam się dowiedzieć czy w ogóle mam po co bo jechać, stać w kolejce i dowiedzieć się, że niepotrzebnie trochę mi się nie uśmiechało. Dzwonię, dzwonię, wiecznie zajęte lub nikt nie odbiera. W końcu ok 11.40 dodzwoniłam się na ten drugi numer 71 i grzecznie proszę czy jednak pani nie moglaby mi udzielić informacji, bo nie jestem w stanie dodzwonić się pod 70. Babka od razu na mnie naskoczyła, że informacje tylko tam. Odpowiedziałam, że wiem, ale czy nie mogłaby jednak pójść mi na rękę bo od trzech dni dzwonię kilkadziesia razy dziennie i nie mogę się połączyć. Kobieta trzasnęła słuchawką. Świetnie.
Punkt 2.
Potrzebuję zaświadczenia od pediatry dla Piotrka, że w ogóle może uczęszczać do przedszkola. Taka formalność. Nie chodzi o to, że w tym momencie jest zdrowy. Nie bardzo mam możliwość podejsc do przychodni i prosić by ktoś z czekających mnie wpuscił na chwilę do naszej pediatry (moje godziny pracy), więc dzwoniłam do rejestracji. To też wyczyn .Rano nie sposób, bo obsługują kolejkę pacjentów do rejestracji, a po południu już im sie telefonu nie chce odbierać. Mój szwagier mieszka niedaleko i kiedyś wnerwiony głuchą linia poszedł tam i przez okno ujrzął taki oto obrazek - telefon dzwoni, a pani układa pasjansa, podnosi słuchawkę i odklada na biurko. Dodzwoniłąm się w końcu i tłumaczę o co mi chodzi. Pani twierdzi, że muszę porozmawiać bezpośrednio z lekarzem i mnie przełącza. Lekarka nie odbiera - to akurat w pełni rozumiem. Ma duzo pacjentów, małe dzieci i nie będzie przecież odrywała się od badania rozebranego do naga niemowlaka. A bada zawsze dokładnie, za to ją cenimy. W każdym bądź razie kilka razy powtórzyła się sytuacja - dodzwaniam się do rejestracji, przełączają mnie, lekarka nie odbiera. W końcu udało mi się jakoś wytłumaczyć kobiecie, że szkoda jej i mojego czasu i zgodziła sie przekazać lekarce moja prośbę.

Jednym słowem dwie proste sprawi i cały dzień wydzwaniania. Na szczęście mam taką pracę, że nie mam bezpośredniego kontaktu z klientem, samodzielne stanowisko i jestem w stanie bez uszczerbku dla moich obowiązków co chwilę naciskać na komórce rediall. Ale dla takiej pani na kasie czy kogokolwiek z innym charakterem pracy to niewykonalne.

przytulak

$
0
0
Mój syn w niemowlęctwie nie był typem dziecka-przylepy. Nie przepadał za długim noszeniem na rękach. To się akurat bardzo dobrze złożyło, gdyż ze względu na podwyższone napięcie mięśniowe najkorzystniejsze dla jego rozwoju było podłogowe życie. W chuście nie mógł być noszony, podejrzewam zresztą, że wcale nie przypadłoby mu to do gustu. Nie był dzieckiem, które lubi długie pieszczoty, przytulanie, mizianie. Zdecydowanie nie. Krótko, na chwilę, a potem zaczynało go to nudzić, gdy dorósł po prostu odbiegał do swoich ważnych, nie cierpiących zwłoki spraw.W zasadzie jedyne chwile takiej dłuższej bliskości przeżywaliśmy gdy był naprawę maleńki, mniej wiecej do końca drugiego miesiąca. Wtedy zwykle przysypiał po karmieniu na moim ramieniu, a ja delektowałam się jego zapachem, cieplem, całowałam tę maleńką głowkę i korzystałam ile się da. Później przestał przysypiać i po jedzeniu natychmiast się odginał, zaczynał się bawić łapkami, skakać. Nie spaliśmy razem poza sporadycznymi przypadkami i już wtedy zaobserwowałam, że Piotr jest taki jak ja. Nie lubi zasypiać przytulony. Przytulał sie przed zaśnięciem, a po wyciszeniu odwracał na drugi bok i zasypiał. Ja zachowuję się identycznie. Nie cieprię gdy ktoś, nawet najbardziej ukochana osoba dotyka mnie gdy odpływam w sen. Mój mózg nie potrafi się wtedy zresetować, pozostaje w stanie czujności i nie potrafię usnąć. Płytsze, krótkie drzemki w ciągu dnia owszem, ale sen nocny to dla nas świętość.
Piotrek późno zaczął też mówić. Przez 2 lata nie doświadczyłam słowa " mama" skierowanego do mnie. Wprawdzie z mową wystartował nagle i jak z kopyta, jednak dużo bardziej niż wyznania miłości interesowała go terminologia typu "koło zębate", "pasza", "kołpak". Umysł analityczny jak nic.
Biorąc to wszystko pod uwagę dużym zaskoczeniem była dla mnie przemiana Piotrka w przytulaka jakieś 2 miesiące temu. Przechodzi etap przyklejenia do mamy, tęsknoty za mną i werbalizowania swoich uczuć. Mięknę gdy wielokrotnie w ciagu dnia slyszę spontaniczne "tak bardzo Cię kocham mamo". Przerywa zabawę autkami mowiąc "muszę się przytulić do mamy", podchodzi i ładuje mi się na kolana ściskając mnie z całej siły za szyję Nie przepada za buziakami, ale przytulańce są na porządku dziennym. Uwielbiam to! Podchodzi i oświadcza, że "pokaże mi jak bardzo mnie kocha" po czym ściska mnie z całej siły. Wyznaje miłość również tacie, chociaż z nim ma bardziej kumpelską relację. Tata jest od zabawy, tłumaczenia świata i wspólnego majsterkowania. Potrafi jednak podczas wyścigów po salonie ni stąd ni zowąd odwrócić się i wypalić "wiesz tata, że bardzo Cię kocham?". A już najbardziej rozbraja mnie gdy bierze moją dłoń i przykłada sobie do policzka.Wiem, że to taki etap w rozowju. Zbiegło się to z czasem intensywnych marzeń sennych. Piotrek od razu po obudzeniu dostaje słowotoku i opowiada niestworzone historie, myślę, że to sny które pamięta na bieżąco. Zdarzają się też koszmary. Wczoraj obudził się z płaczem koło północy (a on ma twardy sen i naprawdę rzadko się budzi) i zanim zdążyłam wejść na górę on już stał na schodach skarżąc się, że miał "okropny sen", a kiedy go przytuliłam momentalnie się rozchmurzł i oświadczył "już mi się humor poprawił". Ostatnio często przychodzi do nas nad ranem i chwilkę dosypia. Tusia czyli ukochana tetrowa poduszka, która przez pewien czas służyła już tylko do zasypiania, wróciła do łask i jeździ z nami wszędzie. na ostatnim Smykowym Graniu Piotr był jedynym dzieckiem na sali przytulającym ukochaną szmatkę.
Upajam się tym okresem, ale nie byłabym sobą gdybym jednocześnie się nie zamartwiała. Przedszkole. Mam obawy jak Piotrek się zaadaptuje, a to już za pół roku. Czas tak szybko płynie. Nie, nie mam wątpliwości co do wyboru, którego dokonaliśmy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na małe, kameralne przedszkole prywatne niedaleko nas prowadzone przez znajomych teściowej - dla nieśmiałego indywidualisty, który w głębokim poważaniu ma tańce i zabawy przedszkolne i źle się czuje w tłumie to najlepszy wybór. Wiem, że da mu to szansę na wyjście ze swojej skorupki, wiem, że w tym przedszkolu otoczony będzie życzliwymi osobami, a za względu na małe grupy (10 dzieci w grupie, w maluszkach 2 opiekunki na grupę) możliwe będzie indywidualne podejście do mojego dziecka, a nie zmuszanie go na siłę w zabawę w balonika czy kółko graniaste, których nie znosi lub zostawienie go samemu sobie w tym czasie.Naturalnym jest jednak, że denerwuję się, bo wiem, że będzie to dla niego wielka zmiana i trochę się boję, czy ta faza na przylepienie do mamy, zachwyt mamą, potrzeba kontaktu fizycznego ze mną i jasno werbalizowana tęsknota za mną nie utrudnią nadmiernie tego przejścia. Nie jestem nadopiekuńczą matką kwoką, naprawdę, ale kiedy ten mały chłopczyk wtula się we mnie całym sobą zaczynam ze ściśniętym sercem myśleć o tym, że oto wpouszczam go w świat i będzie mnie potrzebował coraz mniej.

Zamyślony


weekend, uczłowieczanie Potwora, hulajnoga i spanie

$
0
0
Weekend dość intensywny. W czwartek i piątek czuć już było wiosnę w powietrzu i miałam w planach w sobotę zainaugurować z Młodym sezon rowerowy. W piątek jednak wróciłam z pracy bardzo późno,chłopaki już spali. Przyniosłam z garażu rowerek biegowy, umyłam i naoliwiłam, ale nie dałam rady podwyższyć siodełka i kierownicy. Maciek strasznie mocno zakręcił śruby. Nie było mowy o dobudzeniu go, a wcześnie rano miał jechać do pracy, więc zrezygnowałam z planów. Zamiast na rower poszliśmy na spacer po prostu. Na spacer zamiast na Kreatywkę, choć to sobota, ponieważ z Kreatywki zrezygnowaliśmy. Wypowiedziałam umowę i przepisałam Piotrka na sobotnie warsztaty w Placu Rozwoju
http://www.placrozwoju.pl/oferta/z-rodzicami.html
ale te ruszają dopiero od przyszłej soboty. Teoretycznie mogliśmy jeszcze pójść na Kreatywke w ramach okresu wypowiedzenia, ale odpuściłam. Zrezygnowałam z niej, ponieważ moje dziecko niechętnie na nie chodziło i się nudziło. Nie mówię, że to złe zajęcia. Nie. Są piosenki, wierszyki, zabawy dla dzieci 2-3-letnich typu kółko graniaste, granie na jakiś grzechotkach, taniec. Innym dzieciom się to podoba, Piotrkowi nie. Nie odpuszczałam jakiś czas bo zależy mi na jego uspołecznieniu, wychodziłam z założenia że zabawę klockami czy farbami jestem w stanie zorganizować mu indywidualnie w domu dopóki nie chodzi do przedszkola, a zabaw muzycznych z dziećmi nie, martwiłam się, że Piotrek nie chce w nich uczestniczyć. Miałam nadzieję, że któregoś dnia "zaskoczy". Ja nie z tych co to odpuszczają po pierwszym niepowodzeniu, zdaję sobie sprawę, że dziecko często potrzebuje czasu. Chyba jednak za bardzo próbowałam upodobnić go do statystycznego 2.5-latka, a za mało skupiłam się na jago indywidualności. On ma w głębokim poważaniu wszelkie grupowe piosenki typu pokazywanie części ciała (nie rozumie po co ma je pokazywać i o nich śpiewać skoro je zna - tak mi to wytłumaczył ), jakieś masaże piłeczkami, wierszyki. taki już jest. Trochę zajęć nam przepadło ze względu na chorobę (można odrabiać w innych lokalizacjach Kreatywki ale tylko nasza odpowiada mi czasowo). Na ostatnich zajęciach widziałam już wyraźnie, że on się nudzi. Do tego zmieniła się prowadząca, teraz to taka subtelna młoda dziewczyna, delikatna - jak dla mnie nadaje się do śpiewania kołysanek. Piotrek siedział znudzony w kącie, ożywił się gdy można było pobawić się piłeczkami, a potem zaległ na podłodze i zaczął przysypiać. No ja nie mam zamiaru męczyć dziecka i płacić 100 PLN miesięcznie za coś co się nie sprawdza. Pogrzebałam w pamięci i uzmysłowiłam sobie, że ja sama też szczerze nie cierpiałam takich zabaw. Mój syn jest podobny. W Placu Rozwoju byliśmy raz na warsztatach zanim zaczęła się Kreatywka i pamiętam, że Piotrkowi się podobało. Trochę zabaw muzycznych, ale nie tylko, były też farby, klocki i trampolina, coś bardziej dostosowanego do temperamentu mojego dziecka. Mam nadzieję, że podjęłam słuszną decyzję. I że uda nam się regularnie tam uczęszczać do czerwca, bo bardzo mi na tym zależy w kontekście przedszkola od września.

Generalnie weekend to miał być taki trochę eksperyment. Postanowiłam nie kłaść Piotrka na drzemkę i zobaczyć co z tego wyniknie, zastąpić ją jakimś relaksem za radą blogowej koleżanki. Wkurza mnie ta drzemka bo strasznie dezorganizuje to dzień i znacznie ogranicza ofertę weekendowych zajęć. No i ten wózek, który wszędzie ze sobą ciągniemy żeby nie wracać w środku dnia do domu na spanie (mieszkamy za miastem, to uciążliwe, jeśli jest ładna pogoda to bezsensem jest wracanie do domu koło 12 na 3 godziny). Eksperyment zakończył się kompletnym fiaskiem ;-)


W sobotę po spacerze pojechaliśmy jeszcze do kulkowni, żeby Piotr mógł się wyszaleć.


To jest bardzo fajna kulkownia, duża, można tam wejść normalnie, usiąść przy stoliku, napić się czegoś, jest toaleta na miejscu a nie za bramką, no i nie jest usytuowana na środku centrum handlowego. Nigdy nie bywamy tam po południu, bo wiem, że organizują tam tez imprezy urodzinowe. Do tej pory jeśli tam bywaliśmy to w niedzielę do południa no bo w sobotę była Kreatywka i zawsze było miło. Dużo miejsca, godziny niepopularne, bez wrzasków i wyrywania sobie zabawek. Czasem zdarzyła się impreza urodzinowa, ale jedna to nie ma problemu, tam są takie wnęki ze stołami, gdzie rozkładają torty, a animator zajmuje kawałek podłogi.Tym razem w sobotę kiedy już się rozgościliśmy zaczęły schodzić się dzieci na DWIE równoległe imprezy i to była porażka. Pomijam hałas, rwetes. To były starsze dzieci, animator organizował im jakieś wyścigi, a Piotrek jak to Piotrek widząc biegające dzieci chciał się dołączyć. Próbowałam odwrócić jego uwagę, bo też rodzice patrzyli na nas wilkiem, w końcu płacą nie za to, by trzylatek plątał się 6-latkom miedzy nogami i to za ich pieniądze. Potem Piotrek chciał zjeżdżać ze zjeżdżalni do basenu z kulkami akurat wtedy gdy druga grupa bawiła się tam w wyścigi. Miałam nadzieję, że dziecko jak zwykle radośnie się wyszaleje, a ja odprężę się przy soku, w efekcie wyszliśmy wściekli mocno przed czasem. Nie omieszkałam powiedzieć babom na kasie co o tym myślę, żeby na przyszłość uprzedzały indywidualnych gości, że za chwilę rozpocznie się maraton imprezowy, bo gdybym o tym wiedziała na pewno byśmy tam nie wchodzili by nie psuć zabawy sobie i innym.

Zła i wściekła zapakowałam Piotrka do samochodu i wróciliśmy do domu. Po południu zaprosiliśmy znajomych, trzeba było coś przygotować. Piotrek przysnął w aucie i w domu już go nie kładłam. Pod naszą nieobecność maż zamontował naszą nowa lampę do salonu - ależ odmiana po półtora roku wpatrywania się w żarówkę wiszącą na kablu :-) Piękna jest!

Piotr zachowywał się OK, więc byłam dobrej myśli. Wizyta wbrew pozorom bardzo udana. Wbrew pozorom, bo pierwotnie zaprosiliśmy trzy pary (bezdzietne), z czego dwie tradycyjnie się wykruszyły i ostatecznie został Artur z Renatą - Artur ma jeszcze jakiś tam kontakt z Maćkiem, natomiast Renatę ostatnio widziałam jeszcze w ciąży i nie było miedzy nami większej chemii. Obawialiśmy się drętwej atmosfery, do tego oni nie przepadają za dziećmi. Piotruś jednak dziwnym trafem bawił się sam i nie wymagał większej uwagi (jak dla nas, Artur był widocznie zmęczony hałasem jaki produkuje jeździk i inne jeżdżące ustrojstwa, my już tego w ogóle nie słyszymy). Zebrałam komplementy za moje faszerowane cukinie :-) Danie proste, a jakże efektowne (kupiłam takie cukinie-kulki i zrobiłam z nich miseczki z przykrywkami). Szkoda, że nie mogłam z nimi posiedzieć dłużej. Ok 19 Piotrek zaczął okropnie marudzić, przewracać się o własne stopy (nie było drzemki) i zmuszona została zwinąć go na górę. Nawet się nie pożegnałam, bo byłam w trakcie tulenia gdy wychodzili.

W niedzielę wybraliśmy się do centrum. Maciek do kościoła Mariackiego, a my  na Baranki Dzieciom do Kina pod Baranami. O kościele innym razem. Ja nie chodzę, a Piotrek do tej pory się bał. Kino w ramach akcji Uczłowieczania Potwora. W międzyczasie Piotruś jako prawdziwy Krakus nakarmił spasione gołębie na rynku obwarzankiem.

Staram się bywać z moim introwertykiem w różnych miejscach publicznych, stopniowo oswajać go z tłumem, uczyć przyzwoitego zachowania.Wyjście oceniam bardzo dobrze. Piotrek był zainteresowany ekranem, projektorem, bardzo podobały mu się składane fotele. Nie bał się ciemności. Bajka nie wzbudziła większego entuzjazmu i w połowie wyszliśmy, ale bez płaczu i marudzenia, tylko po prostu spokojnie powiedział, że już mu się nudzi i zapytał czy możemy wyjść. Ogromny postęp, naprawdę, bo jeszcze niedawno w takich sytuacjach głośno wyrażał swoje niezadowolenie i żądał wyjścia teraz zaraz natychmiast. Aha, to było "Przygód kilka wróbla Ćwirka". Myślę, że Piotruś nie gustuje w tych szaro-burych barwach.

Po wyjściu niestety trochę płaczu, bo bardzo chciał wejść po tatę do kościoła (o dziwo!), wpychał się w tłum wchodzący i wychodzący jednymi małymi drzwiami, a ja nie miałam jak z nim wejść bo wzięłam ze sobą wózek. Na wszelki wypadek gdyby jednak chciał spać, bo w planach mieliśmy spacer. Ze spaceru ostatecznie zrezygnowaliśmy, gdyż zrobiło się przenikliwie zimno, a mój mąż zapomniał czapki :-/

No i kolejne fiasko drzemkowe. Maciek chciał zajrzeć do Decathlonu w drodze do domu. Piotr usnął gdy dosłownie wjeżdżaliśmy na parking. Próbowałam go obudzić, zachęcałam wizją jazdy na rowerku i hulajnodze, ale gość był kompletnie nieprzytomny i gdyby nie to, że mieliśmy w bagażniku wózek musielibyśmy zrezygnować z wizyty w sklepie. Piotr spał w wózku parasolce, ściśnięty w zimowej kurtce prawie półtorej godziny!, a my w tym czasie obejrzeliśmy wszystko co się da. Strasznie wygląda biedak, ale bez przesady, nie będę woziła dla niemalże 3-letniego dziecka w samochodzie naszego wózka terenowego - stelaż zajmuje cały bagażnik, siedzisko na kanapie. Stwierdziłam, że skoro już śpi to niech to przynajmniej chwilę potrwa. Po południu nieoczekiwanie zaprosili nas sąsiedzi, liczyłam się z powrotem około 18.30 w przypadku dnia bezdrzemkowego, ale nie chciałam ich narażać na wizytę dziecka wściekłego i rozdrażnionego ciągłym wyrywaniem ze snu. No nie ma rady. Póki co Piotrek musi spać w ciągu dnia, bo inaczej trzeba go kapać około 18.30 , o 19.00 kąpanie jest już męczarnia bo pada na nos. musimy też wozić ze sobą wszędzie wózek parasolkę, nie ma rady. Najwyżej zamiast targać go ze sobą wszędzie będziemy starali się tak planować spacery by w porze drzemki wrócić w okolice auta, wyjąć go, a po drzemce schować do bagażnika i wędrować dalej. Niemniej jednak to strasznie ogranicza :-/ Marzę o dniu gdy Młody przestanie spać w dzień.

W Decathlonie zachorowałam na tę hulajnogę.

Tak strasznie, strasznie chciałabym ją mieć, Niestety cena odstrasza. Bardzo ułatwiłaby mi wyprawy z Piotrkiem na rowerku biegowym. On jeździ bardzo dobrze i uwielbia to. W najbliższych dnia zainaugurujemy sezon. Kiedy jestem u mamy w poniedziałki i wtorki to ja wychodzę z nim na rower, bo mama nie da rady za nim nadążyć. Wracałam o 18 z pracy, brałam coś do picia i jeździliśmy do zmroku. Przez większość czasu szybciej lub wolniej ale za nim biegnę. Miałam na ten temat ostatnio różnice zdań z sąsiadką. Ona uważa, ze powinnam "nauczyć go jeździć przy nodze", ja jestem zdania, że skoro idziemy na rower to nie mogę oczekiwać by Młody jeździł z prędkością spacerującego człowieka, bo to moja się z celem, nie przemawia do mnie również jeżdżenie w kółko "po spacerniaku". Cóż, Piotr jeździ jak zawodowiec, a synek sąsiadki dwa razy starszy przez to "jeżdżenie przy nodze" nie radzi sobie kompletnie ;-) Szukam więc innego wyjścia. Nie mam u mamy roweru, nawet nie miałabym gdzie go tam trzymać i nie rozwiązuje on sprawy, bo czasem trzeba Młodego wziąć na ręce albo za rękę, zwłaszcza gdy przeszarżuje i nagle opada z sił, nie dam rady prowadzić dwóch rowerów na raz i dziecka. Taka hulajnoga byłaby idealnym rozwiązaniem.Lekka, duże koła, zamiast biec za nim pomykałabym na luzie, a w razie czego mogłabym ją złożyć, przewiesić przez ramię i już.

Popołudnie u sąsiadów, bardzo miło. Znowu postęp, bo Piotrek już nie wymagał by tata, mama albo wujek siedzieli z nim w pokoju dziecinnym tylko dobrą godzinę bawił się sam z Wiktorem. Bardzo mnie to cieszy. Zwłaszcza, że jedziemy razem nad morze w czerwcu. Zaliczył jedną małą wpadkę. Miałam ciuchy na zmianę, ale zapomniałam skarpetek, więc musieliśmy pożyczyć je od Wiktora i to w zasadzie był jedyny niemiły punt wieczoru, bo Wiktor kategorycznie zażądał zwrotu skarpetek gdy wychodziliśmy, okropnie krzyczał tak, że ani Marta ani Jacek nie mogli dać sobie z nim rady, więc do domu wróciliśmy w mokrych. Na szczęście to rzut beretem.



WIOSNA W SERCU, GŁOWIE I W BRZUCHU :-)))))))))))))))

$
0
0
Pisałam, że nienawidzę lutego? Chyba zmienię zdanie:-) W tym roku w lutym wydarzyło się coś pięknego.
Piotruś zostanie starszym bratem :-)
Na przełomie października i listopada.

Jestem szczęśliwa i jeszcze oszołomiona tym, że tak szybko się udało.
Wiem, że to dopiero początki i wszystko może się wydarzyć, ale podobnie jak w ciąży z Piotrkiem mam intuicyjną psychiczną blokadę na takie myśli. Będzie dobrze.Nie potrafię milczeć i trzymać język za zębami gdy radość mnie rozsadza :-) Niemniej jednak rozsądek każe nam wstrzymać się z informowaniem rodziny do wielkanocnego śniadania, będę wtedy po drugim USG. Z tego względu te z Was, które znają mnie na FB proszę chwilowo o dyskrecję, ponieważ jest tam aktywna przyjaciółka mojej mamy.

Decyzja o drugim dziecku była dla nas bardzo trudna i w zasadzie to czyste wariactwo :-) Czasy są ciężkie, w branży męża bryndza, w mojej firmie też nieciekawie i raczej jeszcze przez dłuższy czas tak będzie. Finansowo będzie bardzo trudno, nie wiemy jeszcze jak zorganizować opiekę po moim powrocie do pracy etc. Z drugiej strony już od roku szukałam lepszej pracy - bez efektów. I co dalej? Dalej szukać, czekać na poprawę koninktury? Gdybym coś znalazła to też oznaczałoby to odłożenie planów rodzinnych na jakiś czas, a czas działa na niekorzyść. Mam chorobę Hashimoto, hiperprolaktynemię, a w tym roku kończę 34 lata. Wiedzieliśmy na pewno, że nie chcemy bo Piotruś został jedynakiem i baliśmy się obudzić za kilka lat z przysłowiową ręką w nocniku w przypadku odwlekania tej decyzji. Różnica wieku może nie będzie mała (zresztą i tak musiałam po cesarce odczekać dwa lata z rozpoczęciem starań), ale też nie bardzo duża. Mój mąż ma brata starszego o 8 lat i wielkiej pociechy z siebie w dzieciństwie nie mieli.
Na początku lutego mój endo wysłał mnie do szpitala na komplet badań hormonalnych i ustawił mi leki. Sądziliśmy (łącznie z nim), że może to potrwać minimum kilka miesięcy a tutaj proszę - wystarczył tydzień zażywania lekarstw i już:-) Zupełnie inaczej niż przy pierwszej ciąży.
Mam nadzieję, że będzie dobrze. Chciałabym pracować do lipca/sierpnia, w sierpniu zrobić Piotrkowi adaptację przedszkolną tak żeby poszedł do przedszkola od września. Mam nadzieję, że dzięki temu, że na zwolnieniu czy na macierzyńskim będę mogła odbierać go wcześniej łatwiej się przystosuje. Zresztą czas pokaże jak to wyjdzie w praniu.

Na razie się cieszę i nie pozwolę by nikt i nic zmąciło moją radość.

jest dobrze

$
0
0
Powolutku oswajam się z myślą, że zostanę podwójną mamą. Nieśmiało snuję plany. Łykam Duphaston i inne leki. Czuję się dość dobrze. Z Piotrusiem do połowy 6 miesiąca tak naprawdę nie czułam, że jestem w ciąży. Jedynie rosnący brzuch, przykazanie polegiwania i L4 mi o tym przypominały. Tym razem jest trochę inaczej. Nie wymiotuję, cycki mnie nie bolą nic a nic (pamiętam jak mnie to martwiło w poprzedniej ciąży), ale jednak jestem bardziej zmęczona. Wtedy nie mieszkałam w domu na górce ;-) Teraz łapie mnie lekka zadyszka, także podczas chodzenia po schodach. Już teraz odczuwam pewne ograniczenia. Nie mogę na przykład sama wynieść do domu zakupów (garaż mamy na dole skarpy), nawet kilogram ziemniaków powoduje dużą zadyszkę. Muszę je mądrze planować. Póki jest zimno mogę je zostawić w garażu do powrotu Maćka, ale już niedługo kupując jogurty czy mrożonki trzeba będzie sie telefonicznie upewniać czy mąż jest akurat w domu :-) Piotr zadowolony, bo pozwoliłam mu samemu wchodzić do fotelika samochodowego by nie obciążać mięśni brzucha. Tylną kanapę mam w związku z tym kompletnie zafajdaną, bo Młody by sie do fotelika wdrapać musi stanąć na niej ubłoconymi butami.Trudno. Piotruś jeszcze o niczym nie wie. Unikamy też rozmów na ten temat w jego obecności, bo to jest dyktafon i papla, a rodzinie zamierzamy powiedzieć dopiero podczas śniadania wielkanocnego. Wtedy będziemy wszyscy razem, a ja będę po USG 27 marca, podczas którego mamy nadzieję usłyszeć serduszko. Na razie beta hcg przyrasta prawidłowo, więc jesteśmy dobrej myśli. Kolejne kłucie w czwartek.
Musiałam powiedzieć już o ciąży szefom.

Wiem, to bardzo wcześnie, ale nie miałam wyjścia, ponieważ tydzień po Świętach planowany jest wyjazd na targi do Frankfurtu. Miałam jechać z prezesem samochodem. Na targi zwykle wybieramy się dużą ekipą, część leci samolotem, a prezes zawsze jedzie autem, ponieważ po pierwsze boi się latać, a po drugie samochód zawsze się przydaje, bo przywozimy stamtąd masę katalogów  prospektów, próbek i innych gadżetów, za które zapłacilibyśmy krocie jako nadbagaż w  tanich liniach. Prezes z bliżej nieznanych mi powodów upodobał sobie na trasę towarzystwo moje i kolegi, a ja nie protestuję, bo o ile w biurze bywa męczący to podczas jazdy rozluźnia się, nie rozmawia w ogóle o pracy i dość przyjemnie spędza się z nim czas. Mój lekarz zabronił mi tak długiej jazdy samochodem na tym etapie ciąży, natomiast mogłabym ewentualnie polecieć - to godzina lotu zaledwie. Z różnych względów dobrze by było gdybym pojechała na te targi. Mamy zaplanowane kilka spotkań, które ja zorganizowałam, ja doprowadziłam do nawiązania relacji z tymi partnerami, znają de facto tylko mnie i jest jeszcze kilka innych względów. Poinformowałam więc wczoraj szefów o nowinie, bardzo mi gratulowali, choć trochę się zmartwili, że przez jakiś czas będą musili pomyśleć o zastępstwie dla mnie. Na ten moment nie widzę w firmie nikogo kto by się nadawał. Kolega, który poprzednim razem mnie zastępował nie pracuje już u nas, chwilowo nie ma wolnych mocy przerobowych. No ale to nie mój problem. Poinformowałam ich, że jeśli nic złego nie będzie się działo chciałabym pracować do ok. 7 miesiąca, czyli połowy sierpnia i że jeśli chodzi o targi to swoje zaplanowane spotkania na pewno bym poprowadziła, natomiast nie dam rady obskoczyć wszystkich innych jak do tej pory, gdyż tam są bardzo duże odległości między halami i zwyczajnie fizycznie nie dam rady. Potem mam adaptację przedszkolną Piotrka i w zaistniałej sytuacji zależy mi by ostatnie dwa miesiące spędzić na L4 by mieć możliwość wcześniejszego odbierania go z przedszkola i ułatwienia mu tej zmiany. Poza tym pamiętam jak się czułam w poprzedniej ciąży. Tak jak pisałam do połowy szóstego miesiąca świetnie, a potem macica zaczęła się bardzo stawiać, dostałam leki przeciwskurczowe, często robiło mi się słabo, miałam permamentną zgadę, ale przede wszystkim Piotr tak uciskał mi na żebra, że nie byłam w stanie wytrzymać w pozycji siedzącej dłużej niż godzinę jednym ciągiem.Jednym słowem plan jest, teraz czekam na decyzję czy lecę czy jednak wolą nie ryzykować, że w ostatniej chwili źle się poczuję i zostaną z zapłąconym pokojem hotelowym i koniecznością szybkiego zorganizowania zastępstwa. Powiem szczerze, że nawet chciałabym pojechać do tego Fraknfurtu. To jest zawsze taki "wyjazd po wiosnę", bo tam zawsze jest cieplej niż w Krakowie i często u nas jeszcze padał śnieg, a tam już wiosna w pełni. Poza tym nie oszukujmy się to chyba będzie ostatni mój solo wyjazd na jakieś 2 lata. Mamy zaplanowany tydzień nad morzem w czerwcu no i tyle. W zaawansowanej ciaży bałabym sie gdzieś sama wypuszczać, a przyszła zima to zima z niemowlakiem na stanie. Ostatnia okazja by spędzić kilka wieczorów na totalnym luzie w towarzystwie kolegów z pracy, kóryz zawsze dostają na targach kompletnej głupawki :-) No nic, pożyjemy zobaczymy. Teraz powinnam w trybie natychmiastowym zabrać się za sporządzanie kompletnego konspektu dla mojego zastępcy kimkolwiek on będzie. Muszę wszystko spisać jak dla laika, uporządkować komputer, stworzyć wzorce zleceń, opisać sposób postępowania z każdym dostawcą w każdej sprawie krok po kroku. To masa pracy. Ze 2 tygodnie pisania non stop, ale biorąc pod uwagę, że mogę sie tym zająć jedynie w tzw. międzyczasie liczę, że zajmie mi to ze 2-3 miesiące ;-) Nie mam więc czasu do stracenia.

A Piotruś jest prześmieszny. Moja mama opowiedziała mu jak przekręcałam niektóre słowa jako dziecko i teraz chodzi za mną i pyta: "mamo a jak mówiłaś na telewizor jak byłaś małą dziewczynką", a gdy odpowiem "telekaki" zaśmiewa się do łez. W niedzielę byliśmy z Grażynką czyli szwagierką i Antosiem na Smykowym Graniu, a potem zaprosiliśmy ich do siebie. Chłopaki zawsze zasypiali momentalnie po wyjściu z filharmonii, specjalnie brałam wózek dla Piotrka, więc tym razem założyłyśmy podobny scenariusz. Spacer-drzemka, a potem do auta i do nas. Niestety tym razem chłopcy nas zaskoczyli. Za nic nie chcieli usnąć. W parku sobie pobiegali, a potem Grażynka musiała Antka siłą wsadzić do wózka, bo wychodziłyśmy na chodnik wzdłuż ulicy, a on jest jeszcze na etapie wiecznych ucieczek. Antoś protestował non stop całą drogę do domu, bite 25 minut ryku, no zaskoczył mnie bo z pozoru to spokojne dziecko. Myslałam, że Piotrek był uparty pod tym względem, ale widzę, że jednak tak najgorzej to nie było. W każdym razie gdy dochodziliśmy do ich bloku, pod którym zaparkowałam Antek był już w takiej histerii, że nie było mowy o jeździe do nas bezpośrednio. Grażynka położyła go na drzemkę i do nas dotarli dopiero po 17. Szkoda, nastawiałam się na wspólny obiad - zamroziłam nadprodukcję dla nas :-)

Lodowato zimno i właśnie zaczął padać śnieg, brrrr.

chroniczne roztargnienie, osłabienie i takie tam

$
0
0
Pamiętam, że pod koniec ciąży z Piotrem dopadło mnie potworne roztargnienie. Nie byłam w stanie skupić się na poważniejszej lekturze, wiecznie o czymś zapominałam, wylewałam, rozsypywałam. W tej ciąży roztargnienie pojawiło się już na samym początku i zaczynam się poważnie obawiać co będzie dalej. Przykłady:



W zeszły poniedziałek w połowie drogi autobusem z pracy do mojej mamy uświadomiłam sobie, że na biurku zostawiłam saszetkę z lekarstwami i musiałam się po nie wracać.

W czwartek zabrałam z domu taka podstawkę z Ikei, której kiedyś używał Piotrek by móc sobie w pracy wygodnie oprzeć nogi. Odstawiłam Piotrka do opiekunki do domu teściowej i w dalszą trase wyruszyłam autobusem, bo połączenie mam dobre, a po drodze zamierzałam zrobić badania w punkcie położonym w ścisłej strefie i byłby problem z parkowaniem. Po drodze jeszcze wstąpiłam do sklepu.I w tymże sklepie zostawiłam podstawkę, co sobie uświadomiłam dopiero w pracy gmnerając stopami pod biurkiem w jej poszukiwaniu.

Maciek z bratem pojechali do Lidla po kaski rowerowe. Maciek dzwoni do mnie i namawia bym też pojechała, przymierzyła i kupiła na przyszły rok bo fajne i tanie. W tym rejonie jest aktualnie remont, więc debatujemy jak by dojechać ode mnie z pracy tak aby nie zaryć się korku na amen, w międzyczasie Maciek zdążył się już kilka razy zirytować, bo topograficznie to ja jestem kompletna idiotka, zwłaszcza jeśli tłumaczy mi się coś telefonicznie, ale jakoś doszliśmy do konsensusu po czym orientuje się, że samochód zostawiłam u teściowej. W sumie dobrze, bo mogłam po pracy iść na uliczkę, gdzie zwykle parkuję i wpaść w panikę, że auto mi ukradli

W piątek rano jechałam z Piotrkiem do dentysty na wizytę adaptacyjną i chciałam zabrać mu buty domowe by nie wspinał się po fotelu ubłoconymi buciorami. Wzięłam butki z góry, zniosłam na parter i do dziś nie mogę ich odnaleźć (wizyta, nomem omen, ze wszech miar udana. Piotrek po początkowym proteście zajął się jazda fotelem w górę i w dół oraz wysysaniem wody z kubeczka ssakiem, a pani doktor w międzyczasie obejrzała mu ząbki - wszystkie zdrowe!)

Wczoraj wieczorem Maciek zaniósł mi do garażu torbę z moimi ciuchami na 3 dni u mamy i jakimiś drobiazgami. Pieknie, tylko przez myśl mi nie przeszło rano sprawdzić czy włożył ją do samochodu. Nie włożył, bo nie miał kluczyków. Torba leżała obok samochodu na podłodze, a ja jej nie zauważyłam. Musiałam zjechać pierwszym możliwym zjazdem z autostrady i wracać po torbę.

Zapomniałam wrzucić do pralki chusteczkę wyłapującą kolory i zafarbowałam granatowo-białą kurtkę Piotrka na różowo. Nic tylko rodzić dziewczynkę. Będzie jak znalazł.

Przykłady można mnożyć. Nakładam jajecznice z patelni na talerz poza talerzem. Wrzucam coś do kosza na śmieci oczywiście obok kosza. I takie tam. Oszaleć można.

Ta ciąża różni się też od poprzedniej tym, że po prostu mocniej ją odczuwam.W poprzedniej naprawdę przez 5 miesięcy czułam się tam samo jak przed. Nie miałam zachcianek, nie mdliło mnie, nie wymiotowałam, nic. Zero. Momentami zapominałam, że w niej jestem, tylko od pewnego momentu widok brzucha mi o tym przypominał. Tym razem ewidentnie czuję, że nosze w sobie Okruszka. Przede wszystkim chyba mam anemię. W zeszłym tygodniu byłam trochę zmęczona, ale w weekend zmęczenie się nasiliło. Czuję się trochę tak jak po porodzie. Wtedy miałam dużą anemię po krwotoku. Nie jest rzecz jasna aż tak tragicznie, zmęczenie nachchodzi falami. Nie ma problemu bym siedziała i pracowała.Nie jestem jakoś szczególnie senna podczas dnia. Wieczorem o 21.30 jednak padam na nos, ja która zwykle nie kładłam sie przez 1. Są momenty, że męczy mnie każda czynność fizyczna typu podniesienie rąk by ułożyć włosy na lokówce lub chwila stania. Apogeum nastąpiło wczoraj. Mój mąż musiał pojechac na wieś z ojcem mierzyć coś u wujka. Ja rano czułam się dobrze, więc kazałam mu jechać choć proponował, że jakoś się wykręci. Pojechał więc, a u mnie zaczął się zgon.Ani ręką ani nogą. Po prostu płakać mi się chciało, bo obok Piotrek, którym trzeba się zająć. Szczerze mówiąc poważnie brałam pod uwagę telefon do rodziny i informację o ciąży, z którą mieliśmy jeszcze poczekać 2 tygodnie i prośbę by ktoś przyjechał się nim zająć, ale jak na złość nie miałam kogo o pomoc poprosić. Teść z mackiem 3 godziny drogi od Krakowa, teściowa mocno przeziębiona, moja mama szykowała się na imprezę imieninową u przyjaciólki, na którą cieszyła się od paru dni i nie chciałam jej psuć dnia, Grażynka zajmowała się chorym Antkiem, moja przyjaciólka leżała powalona anginą. Nie miałam wyjścia, musiałam sobie jakoś poradzić. Telefonicznie poprosiłam Maćka by wrócił najszybciej jak się da, a sama pojechałam z Piotrkiem do Muzeum Inżynierii Miejskiej. Na spacer nie miałam siły, a tam wiedziałam, że sobie przycupnę, a on będzie się bawił. I faktycznie tak było, niestety w całym muzeum nie ma żadnych krzesełek, więc po prostu siedziałam na schodach i instalacjach. Potem poczułam się odrobinę lepiej, więc podjechaliśmy tramwajem na obiad.W drodze powrotnej Piotrek padł, a ja z wiadomch względów nie mogę nieść go pod górę do domu, więc po prostu zamknęłam garaż by było ciepło i poszłam spać w samochodzie razem z nim. I tak zastał nas Maciek :-)
Mój gino-endo w tym tygodniu jest poza Krakowem. Dzwoniłam do niego.Kazał zrobić morfologię i iść z nią do lekarza pierwszego kontaktu po receptę na żelazo. Wizytę mam w środę.

Muli mnie trochę, ale nie wymiotuję póki co. Na pewno nie mogę pozwolić sobie na pojawienie się głodu, bo odczuwam to natychmiast i bardzo dotkliwie w postaci bólu brzucha i mdłości. Co jakiś czas bolą mnie wiązadła i pachwiny. Wyostrzył mi się węch zwłaszcza na nieprzyjemne zapachy. Ciągle mam wrażenie, że śmierdzę potem. Nosze w torebce opakowanie chusteczek nawilżanych dla niemowląt i się nimi ciągle wycieram. Świeżo zmieniona pościel cuchnęła mi stęchlizną. Zachciankę mam jedną - herbata i jest to w moim przypadku coś zupełnie niespotykanego. W ogóle nie piję kawy, a herbatę piłam sporadycznie. Czasem w zimie rano by się rozgrzać albo w restauracji. Żyłam na wodzie niegazowanej i sokach. Teraz ciągle chce mi się pic i ciągle mam ochotę na herbatę, wiem, że to niezdrowe bo ciągnie mnie tylko do czarnej (nie lubię zielonej ani owocowych), więc pije takie bardzo, bardzo słabe, dosłownie na sekundę zanurzam maczałkę we wrzątku. Koniecznie bez cukru. Odrzuca mnie.

Ze spraw pozaciążowych to jak wspomniałam zaliczyliśmy wizyte adaptacyjną u stomatologa, z czego bardzo się cieszę. Trwała prawie godzinę. Trafiliśmy na lekarke naprawdę świetnie przygotowaną do pracy z małymi  dziećmi. Jeśli ktoś potrzebuje namiarów w Krakowie to służę. W sobotę zaś spotkałam się z Magdą, moją koleżanką z podstawówki. Kontakt nam sie urwał na wiele lat, ona mieszkała jakiś czas za granicą, a teraz odnalazłyśmy się na FB i w końcu udało nam się spotkac.W końcu bo Magda chciała spotkać się bez dzieci, a że stosunkowo wcześnie kładzie spać roczną córkę i karmi ją jeszcze piersią to w tygodniu nie miałyśmy szans się wyrobić po mojej pracy. Spotkanie bardzo udane. Jakby nie było tych lat. Magda proponowała spacer, ale nie miałam kompletnie sił, więc wylądowałyśmy w Dynii, jednej z moich ulubionych lunch-kafejek. Objadłam się jak dzikie prosię. Spaghetti z suszonymi pomidorami i szpinakiem i suflet czekoladowy z sosem pomarańczowym. Pychota. Wracajac wstąpiłam do galerii i w CC na ostatkach wyprzedaży jesiennych upolowałam dla Piotrka za 40 PLN adidasy na wiosnę.

Maciek jeździ po składach budowlanych i szuka taniego kamienia do obicia dołu domu i kolumn na tarasie i balkonie. W tym roku koniecznie musimy zrobić balustrady na tarasie i balkonie, koniecznie. Zrezygnowaliśmy z robienia podjazdu, po raz kolejny zastąpimy go wylaniem plamy betonu, który potrzyma ze 2-3 miesiące. Balustrady muszą być i koniec.Całe zeszłe lato spędziliśmy przy zamkniętym balkonie i tarasie z wyjętymi klamkami ze względu na Piotrka. Korzystaliśmy z niego sporadycznie po ciemku. Płytki są bardzo brudne, bo nie były regularnie czyszczone. Nie miałam jak. Przy Młodym było to zbyt niebezpieczne. Bardzo zależy mi na tych balustradach ze względu na Okruszka. Mając taras mogę go zimą werandować w w wózku a sama robić coś w domu bo widziałabym go z salonu czy kuchni. Wyjście przed dom nie jest opcją. Mamy wysoki parter, de facto pierwsze piętro i musiałabym tam z nim siedzieć na paletach i tyle. Z domu bym go nie widziała ani nie słyszała. Tam gdzie mieszkamy nie da się ot tak po prostu wyjść z domu z wózkiem i przejść się na krótki spacerek zimą. Jest droga bez pobocza, dość ruchliwa, do przystanku 10 minut. Z małym dzieckiem, zwłaszcza zimą odpada. Nawet do sklepu trzeba jechać w tym układzie samochodem. Myślę, że nie zawsze będę miała siły i chęci by jechać do parku, wyładowywać z samochodu stelaż, montować gondolę, przepakowywać Okruszka z fotelika do wózka zimą tylko po to by pospacerować godzinkę, półtora. Werandowanie to super sprawa w tym układzie tylko musimy mieć te cholerne balustrady, bo ja nie będę ryzykowała, że Piotrek wybiegnie, poślizgnie się, spadnie i zabije albo popchnie wózek. Biorąc pod uwagę, że wcześniej trzeba dól obić kamieniem i że stolarz, na którego uparł się Maciek jest powolny, wykonuje takie zlecenia po godzinach normalnej pracy i w weekendy, jest niesłowny jeśli chodzi o terminy to czasu pozostało naprawdę mało. To musi być zrobione do końca września. Nie mam zamiaru w 9 miesiącu ciąży czy po porodzie mieć w domu pałętających się robotników przechodzących z deskami centralnie przez salon na taras. Brud, syf, drzazgi, pył i kwestia intymności.

Na koniec kilka fotek z niedzielnego wypadu do Muzeum Inżynierii Miejskiej.





Oraz nowa ja :-) W piątek obcięłam włosy. Nie jest to jeszcze dokładnie ta fryzura, o którą mi chodziło bo grzywka musi odrosnąć ale powolutku mam nadzieję, że osiągnę zamierzony efekt.










stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś - w kontekście sportów ekstremalnych

$
0
0
Po wczorajszej lekturze artykułu o zmarłych himalaistach w Newsweeku kołacze mi się w głowie temat, nad którym rozmyślam od dawna. Jaka jest relacja między odpowiedzialnością za życie, które powołaliśmy a realizacją własnych ryzykownych pasji? Czytam o wdowach po himalaistach, o tym jak wyglądało ich życie przed tragicznym wypadkiem i po. O tym, że mężowie miesiącami byli nieobecni, o sporadycznym kontakcie, o nerwowym wyczekiwaniu wieści czy bezpiecznie weszli na szczyt i zeszli. OK, te kobiety wiedziały prawdopodobnie na co się decydują wybierając życie z człowiekiem o takich pasjach. Potem jednak przed oczami staje mi twarz mojego syna, któremu świat zawaliłby się gdybym teraz umarła lub gdyby zginał mój mąż i w głowie tłucze się pytanie: "czy mamy moralne prawo powoływać na świat dzieci wiedząc, że świadomie wpisujemy w nasze życie większe ryzyko niż gdybyśmy nie uprawiali sportów ekstremalnych?".
Z jednej strony rozumiem, że można mieć pasje i że rezygnacja z nich jest trudna. Bolesna. Z drugiej coś się we mnie wewnętrznie buntuje przeciwko szafowaniu własnym życiem w imię przygody, andrenaliny, pasji gdy w domu czekają dzieci..... Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Jestem typem ostrożnym. Nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu rozrywek. Z jednej strony kłóci mi się to z przykazaniem "kochaj bliźniego swego jak siebie samego", no bo jak mówić o miłości bliźniego jeśli swojego życia nie szanujemy? Z drugiej mam w pamięci "cenne ludzkie ciało" z doktryny buddyjskiej.A z trzeciej jestem tchórzem. Odkąd zostałam matką jestem ostrożna podwójnie. Nie, nie wpadam w paranoję. Wiem, że wypadek może się zdarzyć zawsze i wszędzie i że choroba nie wybiera. Mam wiele przykładów na to we własnym otoczeniu. Jednak staram się nie zawyżać tego ryzyka świadomie tak, gdzie mogę tego uniknąć. Nie wsiądę do niesprawnego samochodu. Nie pojadę nigdzie bez zapiętych pasów. Mam bzika na punkcie bezpiecznych fotelików samochodowych. Nie skoczę na bungee ani na spadochronie, przynajmniej dopóki dziecko (dzieci) są małe. Mam dla kogo żyć. Nie chcę bezmyślnie tego stracić i zrujnować dziecku dzieciństwa. Dostałam od życia wiele i mam tego świadomość.
Prawda jest też taka, że że nie odczuwam tęsknoty za tym. Nie wiem jak to jest rezygnować z takich pasji. Mam inne pasje. Bardziej bezpieczne.
Zresztą - gdzie jest granica między rzeczami mniej i bardziej niebezpiecznymi?
Co z zawodami typu strażak, policjant, żołnierz, lekarz? Z jednej strony brzmi to lepiej. Ci ludzie pracują dla społeczeństwa, jeśli giną to ratując innych. Ma to zupełnie inny wydźwięk moralny niż śmierć osoby uprawiającej np kolarstwo górskie, o tego typu, po prostu dla sportu.
Z drugiej strony czy dla małego dziecka ma znaczenie czy rodzic zginął ratując kogoś z pożaru czy zdobywając kolejny szczyt z listy marzeń? Śmiem wątpić. Być może dla starszego tak, będzie to kwestia jakieś tam dumy z rodzica, ale dla maluszka liczy się przecież tylko to, że ukochana osoba nagle zniknęła i nie wróci. Nieważne dlaczego. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić uczuć mojego syna w takiej sytuacji. Dławi mnie w gardle na samą myśl.
Nikt nikogo nie zmusza do powoływania na świat dzieci. Gdy już są stajemy się za nie odpowiedzialni od tych przysłowiowych dwóch kreseczek na teście ciążowym. Kurczę, nie potrafię sobie wyobrazić że mogłabym świadomie zwiększać prawdopodobieństwo, że świat mojego dziecka nagle rozpadnie się na małe kawałeczki.....
To MOJE odczucia.



mój bodyguard

$
0
0
Wiecie co? Mam fantastycznego syna! Piotrek chyba czuje coś przez skórę, bo jest ostatnimi czasy w stosunku do mnie bardzo opiekuńczy i łaskawy. Przyzwyczaił się, że nie podnoszę go, że nie skaczę z nim i nie biegam. Na razie tłumacze mu, że mama jest zmęczona, że boli mnie brzuszek czy coś w tym rodzaju. Jeśli nie mam pomocy Maćka przy wieczornym kąpaniu przystawiam mu stołeczek do wanny i sam do niej wchodzi i wychodzi a ja go jedynie asekuruję. Już od jakiegoś czasu Piotrek potrafi bawić się całkiem długo sam w swoim pokoju bez asysty. Dzięki temu nasze poranki sa teraz spokojne. Myjemy zęby , pomagam mu sie ubrać, potem ma trochę czasu dla siebie na zabawę w swoim pokoju, a ja w tym czasie spokojnie się ogarniam. Wie, że jeśli nie będzie wariował przy ubieraniu to zostanie mu na zabawę sporo czasu.  Jeśli ma ochotę pobawić sie autkami idzie sam na górę do siebie i się bawi. Nareszcie! Tatę nadal zaprasza do wspólnego jeżdżenia resorakami, ale mnie już nie i bardzo dobrze, bo akurat ta czynność nudzi mnie przeokrutnie. Taka wyrodna matka ze mnie.Sam korzysta z toalety od początku do końca jeśli tylko nie ma spodni zapinanych na guzik, bo z tym sobie jeszcze nie radzi. Nasza sąsiadka była zaskoczona w sobotę, że dziecka nie ma z nami na dole. A Piotrek sobie siedział spokojnie w pokoju i się bawił. Jej Wiktor, który w lipcu skończy 5 lat pozwala jej co najwyżej wyjść do innego pomieszczenia na tym samym poziomie, ale nie ma mowy by zeszła pietro niżej. Ale akurat tutaj uważam, że sama sobie jest winna bo jest typem matki bardzo nadopiekuńczej.
Piotrek bardzo polubił sprzątanie.W sobotę pucował aż się kurzyło
Umył również oba sedesy i wypolerował tralki w balustradach. Szkoda tylko, że brakuje mu zapału do zamiatania okruszków po sobie ;-)
Kiedy schodzę po schodach podbiega i podaje mi rękę "żebyś się nie sturlała". Takiego mam bodyguarda! Nie budzi mnie już bezceremonialnym podnoszeniem powieki jak miał w zwyczaju (okrutnik) tylko delikatnie głaszcze mnie po głowie. Pilnuje bym umyła ręce po skorzystaniu z toalety "bo zarazki cię zjedzą mamo". Karmi mnie owocami "bo to zdrowe witaminki mamo". Normalnie przekochany jest :-) OK, wiem, czytałam, że po okresie buntu dwulatka przychodzi okres spokojnieszy, pogodniejszy i że to przejściowe i pewnie w wieku 3.5 roku akurat gdy urodzi się Okruszek znów zacznie zgrzytać, ale póki co delektuję się chwilą oddechu.

Już kiedyś pisałam o wirtualnym misiu, który mieszka w mojej komórce i jest przyjacielem mojego syna. Przyjaźń przeżywa obecnie prawdziwy renesans. W weekend Piotr prosił co chwilę bym włączyła misia, tańczył z nim i rozmawiał. Myślałam, że się posikam ze śmiechu kiedy stwierdził, że pokaże mu swoją kryjówkę, po czym popędził z komórką do swojego pokoju, zamknął się w szafie i z nim rozmawiał. Później razem oglądali Dorę, o tak:
Niedziela upłynęła spokojnie. Znajomi kompletnie pokrzyżowali nam plany i lekko mnie wkurzyli. Zaprosili nas do siebie do Bochni. Kilka miesięcy temu przeprowadzili się do wybudowanego domu. Rzadko się z nimi widujemy, bo Tomek na prawie każdy weekend wyjeżdża w góry, do Krakowa nie chce im się przyjechać, a do przeprowadzki odwiedziny u nich były utrudnione. Mieszkali z dwójką dzieci w kawalerce, masakra. Byliśmy u nich raz, dwa lata temu i juz wtedy było ciężko choć tylko 3 letni Jasiek był wtedy mobilny. Basia miała zaledwie 3 miesiące, a Piotrek jeszcze nie chodził. Potem nawet nie próbowaliśmy, bo to byłby koszmar. W każdym razie bardzo się ucieszyliśmy z tego zaproszenia, kupiliśmy prezent, Piotrek też był podekscytowany. Zaprosili nas na obiad, planowaliśmy wyjechać gdy Młody zacznie być senny żeby przespał się po drodze. Nawet nie poszłam z nim z palmą do kościoła żeby przypadkiem nie zasnął w drodze powrotnej, bo później miałby rozregulowany dzień. No i kiszka. Około 13 gdy już mieliśmy się ubierać zadzwonił Tomek i poinformował nas, że Jasiek rano gorączkował, zbili ale znowu jest rozpalony. Zrezygnowaliśmy ze względu na Piotrka i na mnie. Wściekła byłam, że nie zadzwonili rano. Jeśli rano gorączkował to znaczy, że jakaś choroba się zaczyna i jakie ma znaczenie, że gorączkę zbiją lekami jak i tak dziecko chore? Inaczej byśmy sobie rozplanowali dzień, a tak to Piotrek był już senny więc poszedł spać, obudził się koło 16 i zanim zjadł była już 17 i za późno by wychodzić gdziekolwiek. Tzn. generalnie nie za późno ale na zewnątrz kompletna lodówka. Próbowałam zająć Piotra malowaniem pisanek
Moje dziecko jednak po 5 minutach olalo jajka na rzecz tworzenia "autostrady". Naprawdę próbuję zainteresować go czymś poza budowaniem i motoryzacją, ale on jest totalnie niereformowalny :-)


Okruch i....beznadziejny wieczór :-/

$
0
0
To jest Okruch.
Ma 1.20 cm nie licząc nóg.
Bije mu mocno serduszko.
Rozwija się prawidłowo.
7tc4d (według USD jest o jeden dzień młodszy, pewnie dlatego, że ostatnia miesiączka rozpoczęła się pod wieczór).
Jest piękny, mądry, wrażliwy i dowcipny;-)
Ze mną też OK tylko tarczyca nawala i nie wyrabia. Szybkie zwiększenie dawki hormonów. Prócz tego nadal po 6 tabletek Duphastonu i Vigantoletten dziennie. Za 4 tygodnie włączamy Jodit 200. Mam całą listę badań i posiewów przeróżnych do wykonania do kolejnej wizyty 30 kwietnia.

Wczoraj płakałam i płakałam. Najpierw ze szczęścia i ulgi na leżance u gina. Byłam dobrej myśli. Czuję dotykiem, że macica się powiększyła więc sobie zdroworozsądkowo tłumaczyłam, że nie rosłaby gdyby Okruch się nie rozwijał. Ale i tak napięcie było. Po wszystkim w nagrodę pojechałam do sklepu i kupiłam sobie portki ciażowe na lato, bo po Piotrku mam tylko jedne cieńsze bojówki, a tak to grubsze spodnie. Wróciłam do domu i płakałam znowu pół nocy. Ze smutku i rozczarowania. Przez męża.

Mój mąż jest dobrym, pracowitym i uczynnym człowiekiem.
Ale nie jest aniołem.
Z różnych względów brakuje mu przyjaciół, kórych ja mu nie zastąpię (krakowscy okazali się interesowni, a paczka ze studiów rozjechała się po Polsce).
Moim zdaniem od kilku lat cierpi na nawracającą depresję, ale to typ nieufnego uparciucha i o leczeniu, ba - przyznaniu się do problemu mowy nie ma.
W związku z tym raz na jakiś czas wychodzi z niego Dr Jekyll i Mr Hyde. Zwykle w najmniej odpowiednich momentach, a przysłowiową słomką na grzbiecie wielbłąda potrafi być naprawdę drobiazg. Zazwyczaj wyczuwam, że zbliża się ten czas i usuwam by nie prowokować burzy. Zachęcam by sobie pograł w jakaś grę na kompie przez kilka wieczorów. Wtedy mam święty spokój, a on wraca do siebie.
Nie zawsze jednak wyczuwam ten moment. Wczoraj nie miałam powodów nic podejrzewać. We wtorek miałam wolne. Bolały mnie wiązadła. Zostawiłam Piotrka na kilka godzin u babci i przyjechałam do domu. On też. Mielismy kilka fajnych godzin tylko dla siebie. Było cudnie.
Czasem też nie jestem w nastroju do wycofywania się na tyły i przeczekiwania. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną.
W takich momentach mój mąż robi się rozżalony na cały świat.
Pretensje o wszystko.
Rozdrapywanie starych ran.
Odwracanie kota ogonem.
Przeinaczanie każdego mojego słowa.
Doszukiwanie się piatego dna w tym co mówię, wytykanie mi nieścisłości chronologicznych.
Jak na ławie przesłuchanych.
Jest wtedy naprawdę upierdliwy i mam ochotę walnąć tym zakutym łbem o ścianą albo wyrzucić przez okno.
Najgorzej, że nie potrafi się zatrzymać i odpuścić. Idzie jak czołg.
Nikt, kto go zna, założę się, nie podejrzewa, że może się w tak beznadziejny i szczeniacki sposób wtedy zachowywać. Wygadywać takie głupoty. Inna twarz.
Nie potrafi odpuścić. Wyciągnąć ręki do zgody. Przeprosić.
Kilka dni dochodzi do siebie czym doprowadza mnie do szału, bo to takie małostkowe i niedojrzałe.
Nie jestem ideałem. Wiele mogę sobie zarzucić.
Ale potrafię sie przyznać do winy, odpuścic, przeprosić.
On tego nie potrafi absolutnie i to mnie boli.
Taka sytuacja jak wczoraj mogła zdarzyć się kiedykolwiek. Boli mnie bardzo, że zepsuł mi wieczór, kiedy tryskałam szczęściem. Nie myślałam o trudnościach, o kłopotach. Po prostu cieszyłam się, że Okruch żyje. Tylko tyle i aż tyle.
A on ten moment zbrukał.
Nie oczekiwałam łez zachwytu nad zdjęciem z usg. To nie ten typ. Jego niemowlaki nie wzruszają specjalnie. Z Piotrkiem ma świetny kontakt, ale dopiero od niecałych 2 la. On nie potrafi inaczej. Zajmie się niemowlakiem, ale nie wzrusza się. Akceptuję to i nie oczekiwałam kwiatów, romantycznej kolacji ani nic w tym stylu.
Na pewno jednak nie spodziewałam się w prezencie wieczoru pretensji do mnie o każdą pierdołę, która wydarzyła się w przeciągu ostatnich lat i żalów nad sobą. Nie wczoraj.
Nie wyczuł niestosowności chwili za grosz. A nawet jeśli to nie był w stanie się zatrzymać. Dopóki nie wyrzuciłam go na górę.
Pół nocy siedziałam ogłupiała, zmarnowana w salonie.

Rozmawialismy dzisiaj. Jest lepiej. Mam nadzieje, że do Świąt atmosfera wróci do normy. Może przeprosi. Ja za to, za co powinnam przeprosiłam. Nie potrafię chować urazy. Zaleta i wada.
Niesmak jednak pozostaje.
Mam wrażenie, że zeszła ze mnie cała energia. Napięcie przed tym USG i wczorajsze nerwy przez niego.
Nie mam siły na Wielkanoc. Nie mam na nic siły.
Nie mam ochoty iść z koszyczkiem do kościoła. Nie mam ochoty nic przygotowywać na świąteczne śniadanie ani jechać na nie. Najchętniej zamknęłabym się z Piotrkiem w domu na 3 dni i nie wychodziła. A męża wysłała na Antypody.
Serio. Mam ochotę zawinąć się w kokon i zahibernować na parę dni.
Może to ta zima, która nie chce odpuścić i prognozy śniegu w niedzielę. To lodowate powietrze.



święta leniwca

$
0
0
Postanowiłam wsłuchać się w swój organizm i w święta głównie leniuchowałam. Mąż zaś starał się zrehabilitować po feralnym wieczorze. Głównie jadłam, gapiłam się bezmyślnie w TV i spałam. Praktycznie żadnych rodzinnych spacerów, atrakcji dla dziecka. Kompletna zlewka  i dobrze. Chyba pierwszy raz w życiu nie mam wyrzutów sumienia z powodu "zmarnowanego" wolnego czasu. Spędziłam te dni jak rasowy truteń, leń i pasożyt. Chyba przez ostatnie pół roku nie gapiłam się w TV tyle co przez te ostatnie trzy dni. Chyba naprawdę tego potrzebowałam. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku i dzisiaj wracam już do żywych.
W Wielki Piątek miałam normalnie iść do pracy, ale kiedy rano za oknem zobaczyłam TO olałam temat. Mam w końcu kilka dni niewykorzystanego L4.
Wszędzie, wszędzie to białe G. Sypało równo pół dnia. W pierwszej chwili po obudzeniu sądziłam, że to mgła, a to była regularna śnieżyca. Porażka, porażka, porażka. Maciek zawiózł Piotrka do opiekunki i pojechał do biura, a ja pół dnia robiłam NIC, a potem gdy przestało śnieżyć podjechałam do sklepu po niewielkie zakupy (bezczelnie zdaliśmy się w tym roku na rodziców w kwestii przygotowań kulinarnych), potem do myjni, a później do galerii gdzie szwędałam się bez celu, a potem zaszyłam się w kacie i czytałam prasę. Powiem wprost - nie miałam ochoty wracać do domu, nie miałam ochoty zajmować się dzieckiem ani spędzać czasu w towarzystwie męża, na którego byłam jeszcze mocno nafochowana. Taka wyrodna matka i żona ze mnie. Wróciłam wieczorem i poszłam spać.
W sobotę rano obudził mnie Śmigus Dyngus.
Piotrek przyszedł do mnie w nocy, a Maciek do późna koczował przy kompie i to go poniekąd uratowało. Piotr zaanektował praktycznie całe łóżko, więc tata chcąc niechcąc noc spędził w łóżku syna. Już od dłuższego czasu w weekendy Piotrek pozwala nam podrzemać do 8 rano choć sam zrywa się o 6. Przychodzi do nas, ja w półśnie schodzę do kuchni i przygotowuję mu mleko, ściągam zasikaną po nocy pieluchę (śpi jeszcze w pieluszce), przygotowuję mu ubrania lub przynajmniej zakładam skarpetki, włączam w naszej sypialni Boba Budowniczego i dziecko przez około 2 godziny zajmuje się z grubsza samo sobą. Przytula się, ogląda Boba, bawi się w swoim pokoju, pójdzie do kuchni po kromkę chleba. Delektuję się tymi porankami póki mogę, póki nie urodzi się Okruch i znowu na ponad 2 lata trzeba będzie przestawić się na tryb natychmiastowego zrywania się z łóżka i natychmiastowego przestawiania się w tryb aktywności :-) Czasem jednak te dodatkowe minuty snu kosztują drogo, oj drogo :-) W sobotę bowiem moje dziecko postanowiło umyć podłogę w łazience i przedpokoju za pomocą kubeczka do mycia zębów, a następnie wyprać kołdrę, pod którą spałam. Zerwałam się jak oparzona i już na wstępie wydało mi się podejrzane, że delikwent jest przemoczony do suchej nitki, a kiedy zarejestrowałam kątem oka wodę wpływającą drzwiami do naszej sypialni wiedziałam, że dobrze nie jest. Pływało dosłownie wszystko :-) Brodząc po kostki w wodzie zaprowadziłam Piotra do jego pokoju, obudziłam półprzytomnego Maćka każąc mu natychmiast przebrać dziecko i nie wychodzić z pokoju dopóki wszystkiego nie powycieram. Wcale nie byłam zła, po prostu śmiać mi się chciało :-)
Przygotowaliśmy święconkę i pojechaliśmy do kościoła.

O moim stosunku do kościoła i ogólnie wiary napiszę innym razem. W każdym razie nie mam nic przeciwko by Piotrek tam chodził, a mojemu mężowi zależy, więc staramy się go przyzwyczajać Nie jest to łatwe, bo on boi się tłumów i nowych sytuacji, ale jakoś wszedł do środka, a przed grobem pomodlił się do Jezuska "panie Jezusku jak bardzo Cię proszę o lizaka". Chodziło mu o kolorowe lizaki z kramów przed kościołem. Dostał. Potem chwila na pobliskim placu zabaw.

A potem do domu gdzie po obiadku z mrożonki udałam się z dzieckiem na 3-godzinna drzemkę. Wstaliśmy o 18, obejrzeliśmy jakieś bajki i  Piotr padł z powrotem, a ja krótko po nim. W ogóle świąteczne noce spędziłam na kanapie w salonie i bynajmniej nie dlatego, że mąż mnie wyganiał tylko po prostu zasypiałam oglądając TV i nie dało się mnie dobudzić żadną miarą, więc Maciek przykrywał mnie kocami i tak spałam do rana.
W niedzielę Maciek pojechał najpierw po moją mamę, a potem jak co roku wszyscy razem do teściów, gdzie ogłosiliśmy istnienie Okrucha. Ucieszyli się. Babcie czekają na wnuczkę. Ja szczerze mówiąc mam przeczucie, że to raczej będzie drugi chłopak. W rodzinie męża od pokoleń rodzą się prawie same chłopaki.
Piotrek zadowolony i w swoim żywiole. Cały dzień nie spał. A ja olałam wszystko. Piotrek bawił się z tata, wujkiem, babciami, dziadkiem. Nie zwracałam uwagi na karmienie go przez teściową z czym walczę, machnęłam ręką na jej usilne próby uśpienia go w wózku jak niemowlaka (gra niewarta świeczki ale skoro lubi niech ma) i poroniony pomysł przyniesienia z garażu rowerka by Piotruś z Antosiem się pobawili. Piotrek, który nie sięga nogami do pedałów, Antek, który w ogóle nie kuma o co chodzi i to wszystko w tłumie w przedpokoju na marmurowej podłodze tuż obok dwóch schodków w dół do salonu.Nie włączałam się. Jak chcieli się z dziećmi użerać to ich sprawa;-) Pomijam, że jestem przeciwna wszelkim trójkołowym rowerkom tudzież rowerkom z pedałami i bocznymi kółkami, uważam, że dziecko powinno jeździć na rowerku biegowym aż dorośnie do pedałów i żadne kółka boczne nie są potrzebne. Teściowa jednak odkupiła rowerek od koleżanki z pracy i ma radochę.
Piotrek objadł się frykasami jak dzikie prosię. Spytany potem czy lubi święta odpowiedział, że tak bo "lubi jeść dobre rzeczy" ;-)
 z teściową
 z moją mamą i zajączkowym kinderkiem
 i nieszczęsny rowerek
Do tego stopnia się rozleniwiłam, że nawet nie bardzo miałam ochotę wracać do domu tak fajne rozmawiało nam się z Grażynką. Moja mama jednak nalegała, więc się zebraliśmy. Przebimbaliśmy się do wieczora i znów poległam, a wczoraj nie ruszaliśmy się nigdzie. W okolicznym domu kultury organizowane były atrakcje dla dzieci, ale nie chciało się nam . Za oknem szaro, śnieg i zimno, brrr. Kompletne lenistwo + znowu 3-godzinna drzemka w ciągu dnia, a wieczorem ogłupiająca komedia "Oh Karol".
Objadłam się pysznym maminym żurkiem (nie wyobrażam sobie wielkanocnego śniadania bez postnego żurku, bez jajka i kiełbasy, z dodatkiem jedynie chrzanu i zagryzanego żytnim kwaskowatym chlebem na zakwasie), domową gotowaną szyneczką i chrzanem. Moje gusta kulinarne w ciąży ewoluują. Przez tydzień miałam ochotę na mięso, KFC i Big Maca, potem przestało mi smakować wszystko za wyjątkiem kanapek z białym serem i pomidorem, zaś teraz apetyt wrócił, a Okruch a to bardzo zaradne stworzenie. Co 3 godziny domaga się karmienia napadami ostrego głodu, którego nie da się zignorować, bo aż boli brzuch i zbiera mi się na wymioty. Powiedziałabym, że wie czego chce ;-)







o brzuchu

$
0
0
Dziwna sprawa z tym brzuchem.
W liceum i na studiach ważyłam 49-50 kg. Mogłam jeść wszystko, a waga była stabilna. Miałam płaski brzuch, szczupłe nogi, byłam filigranowa. 50 kg to moja idealna waga. Wyglądam wtedy super, czuję się lekko i noszę rozmiar 36/S.Po studiach odezwały się moje problemy z tarczycą, metabolizm zwolnił i zaczęłam tyć. Znaczy się wtedy sądziłam, że tyję, dziś wiem, że to organizm gromadził wodę. W przeciągu kilku lat dobiłam do 60 kg. Woda (tłuszcz jak wtedy sądziłam) zmagazynowała się głownie w biodrach i udach, wskutek czego zaczęłam przypominać gruszkę. Niską, przysadzistą gruszkę ze zgrabnymi ramionami i wielkim tyłkiem. Czułam się z tym fatalnie. Dzieci jeszcze nie mieliśmy, więc dysponowałam dużą ilością wolnego czasu na sport. I naprawdę sie starałam. Pływałam, biegałam, chodziłam na fitness, aerobik i co się dało. Odżywiałam sie zdrowo, miałam nawet jadłospis ułożony przez dietetyka. I co? I nic, pomimo rozpoczęcia leczenia hormonalnego. Miałam ogromne problemy z dobraniem ubrań. Góry musiały być w rozmiarze 36 ze względu na wąskie ramiona i mały biust, ale absolutnie bez lycry i najlepiej tunikowate, rozkloszowane dołem by nie opinały się na biodrach. Doły dobiły nawet do rozmiaru 40. Nie bylam w związku z tym w stanie kupić sobie kompletu żakiet i spódnica w jednym rozmiarze. Obraziłam się na Zarę po jednej wizycie podczas której nie byłam w stanie zmieścić się nawet w ich 42 (zaniżone!).
W ciąży z Piotrkiem startowałam z poziomu 60 kg i przytyłam tylko 12 kg. Mięśnie brzucha miałam silne ze względu na ćwiczenia, więc brzuszek długo był niewidoczny. Ot wzgórek u dołu, który łatwo było zamaskować (nie to żebym się wstydziła, ale to była jesień i zima, swetry, kurtki etc). Wracając do domu 10 dni po porodzie po tych dodatkowych 12 kg nie było już śladu, zaś w ciągu miesiąca ku mojemu zdumieniu wraz z opuchlizną, kóra pojawiła się pod koniec ciąży zeszła cała woda nagromadzona przez lata. Ważąc się półtora miesiąca po porodzie ze zdziwieniem przecierałam oczy widząc 50 kg. Rewolucja hormonalna.
Czułam się z tym rewelacyjnie. Brzuch wprawdzie był sflaczały, mięśnie mocno osłabione i daleko mu było do jędrności sprzed ciąży, ale łatwo było to zamaskować ubiorem, zaś ja odzyskałam talię i zgrabne nogi. Musiałam wymienić większość dolnej garderoby. Wszystkie spodnie wisiały na mnie jak worki, wszystkie nogawki nagle zrobiły się za szerokie. Mogłam nawet skusić się na rurki, których wcześniej z wiadomych względów unikałam jak ognia. Byłam szczęśliwa, że odzyskałam swoje dawne ciało i pomijając twarz, włosy w nieładzie i worki pod oczami czułam się atrakcyjna jak nigdy dotąd.
Utracona woda, odpukać, nie nagromadziła się jak do tej pory z powrotem. Przytyłam 3 kg i to już jest takie prawdziwe przytycie z obżarstwa, nieregularnych posiłków i braku ćwiczeń. Brzuch też nie wrócił do formy. Moja wina, moja wina - lenistwo i brak czasu. Niemniej jednak wyglądałam o niebo lepiej niż przed ciąża z Piotrkiem.
Natomiast teraz w drugiej ciąży z moim brzuchem dzieją się przedziwne rzeczy. Mimo, że startuję z niższej wagi brzuchol w 9 tc bywa, że wygląda na 4-5 miesiąc! A czasem nie widać go w ogóle. Czuję mały twardy wzgórek u dołu, tak samo jako 3 lata temu na tym etapie. Sęk w tym, że 3 lata temu mięśnie nad nim trzymały sztywno, a teraz są sflaczałe i ten wzgórek wypycha je tak jakby do przodu. Po posiłku wyglądam jak zaawansowana ciężarówka i mogę do woli chwalić się brzuszkiem, który jedynie w małym procencie jest ciążowy choć na taki wygląda ;-) No szok w trampkach normalnie. Boję się myśleć co będzie później. Już mnie koledzy pytali w pracy kiedy rodzę i byli zdziwieni odpowiedzią.
Noszę już portki ciążowe. Spokojnie mieszczę się jeszcze w zwykłe, ale jednak gdy siedziałam w pracy cały dzień robiło mi się niewygodnie, rozpinałam guzik, potem w pośpiechu go zapinałam gdy gdzieś wychodziłam i na dłuższą metę było to niepraktyczne. Ah, już zapomniałam jakim cudownym wynalazkiem są spodnie ciążowe. Wygodne jak dresy. Musiałam jednak oddać jej do przeróbki ze względu na szerokość nogawek. Kupując je wybierałam rozmiar 38 lub 40 ze względu na masywne uda, których już nie mam, więc teraz nogawki majtały mi na wszystkie strony jak dzwony.

moja wiara i co myślę o dziecku w kościele

$
0
0
Rashly zmobilizowała mnie do wpisu, który noszę w głowie od dawna.
Czy jestem wierząca? Moim zdaniem tak.
Czy jestem religijna? Nie.
Głęboko wierzę, że świat, nasze życie ma sens. Nie wierzę w to, że wszechświat jest dziełem przypadku. Wierzę, że istnieje wiele równoległych wszechświatów, że przed Wielkim Wybuchem nie było Wielkiego Nic tylko raczej jakaś inna forma wszechświata i że ta cała materia, te wszystkie prawa fizyczne nami rządzące nie są jakimś przypadkiem, wybrykiem natury. Wierzę, że istnieje jakaś nadrzędna siła, jakaś zasada, jakaś moc, której nie jesteśmy póki co w stanie ogarnąć rozumem i którą dla uproszczenia nazywam Bogiem i czasem dla uproszczenia personifikuję choć zdaję sobie sprawę, że to tylko dowodzi jak bardzo ograniczone są moje zdolności pojmowania.
Celowo używam słowa "wierzę", bo to jest właśnie kwestia wiary. Logika nie ma tu nic do rzeczy. To jest moje głębokie wewnętrzne przekonanie i jest to jedna z tych kwestii, które moim zdaniem nie powinny być tematem do dyskusji.
Wierzę również w to, że świat, ludzie są z gruntu dobrzy.
Na poziomie bardziej przyziemnym nie wierzę w sens cierpienia per se. Koncepcja grzechu pierworodnego nie przemawia do mnie w ogóle. Myślę, że można, a wręcz trzeba, z cierpienia jeśli już nas dotknie wyciągnąć naukę czy jakąś siłę na przyszłość, ale cierpienie jest dla mnie li i jedynie karą i uważam, że należy dążyć do tego by nie cierpieć. Z tego względu wierzę w reinkarnację, ponieważ jest to dla mnie jedyne logiczne wytłumaczenie istnienia cierpienia.
Religia, przeróżne wyznania są dla mnie tylko i wyłącznie jednym z wielu przejawów kultury. Szanuję osoby, które identyfikują się z jakimś wyznaniem i faktycznie się go trzymają. Ja nie mam najmniejszej potrzeby identyfikować się bądź nie. Wierzę, że "Bogu" jest dokładnie obojętne czy i jeśli tak w jakich obrzędach uczestniczymy, bo wszystko sprowadza się do tego, czy żyjemy dobrze, a podstawowe zasady moralne każdy człowiek o normalnej niezachwianej psychice nosi w sobie i są one uniwersalne. Myślę, że człowiek dobry będzie żył tak samo jako wyznawca jakieś religii czy ateista. Ważne są czyny. Nie znaczy to, że nie uważam by religia była niepotrzebna. Wręcz przeciwnie. Sądzę, że zaspokaja ona naturalną ludzką potrzebę przynależności do grupy, pomaga radzić sobie z samotnością i lękami egzystencjalnymi. Traktuję ją jako formę, nie wiem jak to dobrze ubrać w słowa, zbiorowej i indywidualnej refleksji nad sobą, psychoterapii. Taka spowiedź w kościele katolickim na przykład. Ja nie praktykuję, ale myślę, że jeśli ktoś dzięki temu zatrzyma się, zastanowi nad swoim życiem, porozmawia z mądrym duchownym, poprawi się, zrobi w życiu dla kogoś coś dobrego to dla niego jest to właściwa forma obcowania z Bogiem. Dla innej osoby będzie to na przykład medytacja czy taniec szamański. Obrzędy religijne to dla mnie jeden z elementów kultury. Jedne z nich mi się podobają, inne mniej. Swobodnie wybieram.
Jak wspomniałam nie mam ani potrzeby określania się w stosunku do jakiegokolwiek wyznania ani odcinania się od czegokolwiek. Zostałam ochrzczona, byłam u komunii, siłą rozpędu przystąpiłam do bierzmowania, a potem zaczęłam się nad tym wszystkim głębiej zastanawiać i przez lata doszłam do wniosków jak wyżej. I kompletnie mi to nie przeszkadza. Nie zamierzam dokonywać apostazji z tego względu, że nie praktykuję religii katolickiej, a formalnie przynależę do tego kościoła, bo zwyczajnie nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Nie obchodzi mnie to kompletnie i szkoda mi na to czasu. Wierzę, że szkoda na to czasu.
Czasem odczuwam potrzebę personifikacji Boga. Ot taka ludzka słabość.  Bywa, że gdy w moim życiu dzieje się coś dobrego i pięknego w duchu szepnę "dziękuję". Czasem odczuwam potrzebę iść do kościoła, jakiegokolwiek, po to by posiedzieć w ciszy i pomyśleć, odczuć podniosłą atmosferę. Wzrusza mnie  zawołanie "Chrystus zmartwychwstał!" na Wielkanoc, bo odczytuję je metaforycznie jako zwycięstwo dobra nad złem. Może to dziecinne. Mi daje chwilę wzruszenia i to jest dla mnie ważne. Te dobre emocje. Z tego powodu też lubię Boże Narodzenie. To są dla mnie takie momenty wewnętrznej dziecięcej radości.
Nie mam najmniejszego problemu z uczestnictwem w obrzędach religijnych jeśli z jakiś względów jest to ważne dla mojej rodziny, jest to związane z kulturą. Po prostu idę do kościoła i słucham. Nie powtarzam modlitw, nie śpiewam, ale słucham i jestem pogrążona w swoich refleksjach. Nawet to lubię czasami.
Mój mąż uważa się za katolika i co niedzielę chodzi do kościoła. Nigdy mi to nie przeszkadzało. On od zawsze wiedział jakie jest moje podejście. Wzięliśmy jednostronny ślub w kościele katolickim. Nie miałam z tym problemu. Piotrek jest ochrzczony. Mężowi na tym zależało, a dla mnie to jest kompletnie obojętne.

Dzieci w kościele. Osobiście uważam, że msza w kościele katolickim trwająca około godzinę to przesada dla dziecka i nie jest to miejsce dla małych dzieci, ale to tylko moje zdanie. Niemowlęta w gondolkach przesypiające mszę - OK, choć np. ja bym się nie odważyła na taki manewr zimą, w sezonie grypowym, w zatłoczonym zamkniętym pomieszczeniu. Bez tłoku, w sprzyjającej atmosferze jeśli dziecko sobie spokojnie śpi - czemu nie. Ale nie uważam by był to dobry pomysł z dzieckiem rocznym, dwu-letnim, które zwyczajnie się nudzi i nic nie rozumie. Moja mama chodziła ze mną do kościoła co niedzielę. Jedyne co z tego pamiętam to bolące nogi, kolana i nudę. Nienawidziłam tego. Robiłam wszystko by się wymigać, albo przynajmniej spóźnić na mszę. Przestępowałam z nogi na nogę czekając na koniec kazania, bo to był punkt, od którego długości zależało ile jeszcze czasu zostało. Wyliczyłam sobie ile mniej więcej sekund trwa msza i w myślach liczyłam. Moim zdaniem nabożeństwa dla dzieci nie powinny trwać dłużej niż 20 minut, a nie praktycznie godzinę jak dla dorosłych. Mój mąż chciał by Piotrek był przyzwyczajany do kościoła. Ja nie mam nic przeciwko by z ojcem tam chodził, szanuję, że dla męża to ważne i ma prawo mieć potrzebę przekazywania tej tradycji synowi, ale dla mnie to kompletnie bez znaczenia. Powiem szczerze jednak - samej nie chce mi się uczestniczyć w procederze wychowywania Piotrka pod tym kątem. Zwyczajnie. Z lenistwa.
Kiedy Piotr był niemowlakiem nie zabierałam go do kościoła z powodów jak wyżej. Potem, nie ukrywam, między mną i mężem nastąpił bardzo trudny czas. Mieliśmy kryzys spowodowany przemęczeniem budową domu, jego spaniem na budowie, poświęcaniem każdej chwili na fizyczną pracę tam, stresem czy zdążymy. Było ciężko i nieciekawie. Maćka praktycznie nie było w domu. Nie miał wtedy najlepszego kontaktu z synem. Teraz jest rewelacyjnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Większość weekendów spędzał na budowie a ja z Piotrkiem siedziałam sama. Sami wędrowaliśmy na weekendowe spacery. Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było zabieranie go do kościoła  po to by przez 10-15 minut biegać za nim między ławkami pilnując kątem oka wózka, objuczona torbą z pieluchami, mlekiem i przekąskami, pilnować by nie hałasował i nie przeszkadzał innym, a potem wyjść przed końcem. Nie widziałam sensu robić tego dla zasady. A Maciek wtedy nie chciał wychodzić z nim sam. Najfajniej dla niego byłoby żebyśmy poszli tam razem przy czym on uczestniczyłby we mszy, a ja bym pilnowała dziecka a potem przed kościołem na niego czekała. Było kilka prób. Na początku nawet nienajgorzej, bo w okresie gdy Piotrka rajcowało chodzenie dla chodzenia i atrakcją był każdy kamień i patyk mogłam z nim teoretycznie chodzić naokoło kościoła nawet i godzinę, a dla niego było to jak spacer w parku. Maciek zaś jest taki, że on musi zawsze zostać do końca, do błogosławieństwa, do końca adoracji. Po prostu ma opory i krępuje się wyjść wcześniej. Wychodząc zawsze przepuszcza przodem wszystkich. Nie lubi się przepychać jak twierdzi. Szału dostawałam czekając i czekając na niego, aż w końcu się wkurzyłam i zapowiedziałam, że jeśli chce edukować religijnie syna to ma sam też się nim w kościele zająć. Nie radził sobie z tym kompletnie, denerwował się i do domu wracaliśmy wkurzeni na siebie i pokłóceni, więc temat upadł. Potem Piotrek wszedł w fazę różnych lęków, między innymi przed tłumami, obcymi ludźmi i przez długi czas do kościoła bał się nawet wejść. Od razu płakał. Rok temu w niedziele palmową tak się przestraszył tłumu, że całą mszę spędziliśmy na placu zabaw czekając na tatę. Teraz jest już lepiej, ale z mężem mam układ, że w najbliższym czasie zacznie sam jeździć z Młodym do kościoła, a ja mogę im owszem czasem towarzyszyć i częściowo się nim zająć, ale odmawiam robienia ze mnie opiekunki na czas mszy bo mnie to męczy i nudzi. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Piotrek powoli odkleja się ode mnie na rzecz kontaktu z ojcem, więc może to dobry plan.

A Młody i tak będzie wierzył w co chce. Jest mi to obojętne pod warunkiem, że będzie dobrym człowiekiem i tylko o tym myślę wychowując go. Nie o ideologii.

Viewing all 352 articles
Browse latest View live