Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

obraza

$
0
0
Jak już pisałam w środę rano zmarł mój wujek. Smutno mi, ale obiektywnie rzecz biorąc nie miałam z nim dużego kontaktu. To mąż siostry mojej mamy. Owszem, kiedy bywałam u rodziny na wsi zawsze zamienilismy parę słów, ale to tyle. Był trochę dziwnym człowiekiem, lekko zdziwaczałym, głównie przesiadywał w pokoju przed TV. Moja mama jedzie oczywiście na pogrzeb, w końcu to jej szwagier i  my też zamierzaliśmy, grzecznościowo. Sprawa się jednak pokomplikowała. Pogrzeb jest w rodzinnej wsi ok 4 h drogi samochode z Krakowa w jedną stronę. Od początku zakładaliśmy, że nie bierzemy ze sobą Piotrka. Dlaczego? Piotruś wychodzi dopiero z choroby, która ciągnęła się za nim tak naprawdę od początku listopada. Jest jeszcze osłabiony. To jest daleka droga, a tam w planach jest jakas gigant stypa na 80 osób (o tym później). Przede wszystkim jednak Piotrek panicznie boi się kościołów i tłumów. Do kościoła nie wejdzie na 100%. W takich sytuacjach istnieje dla niego tylko mama. Wisi na mnie po prostu jeśli tylko jestem w pobliżu, tatę ignoruje. Miałabym wiec w perspektywie chodzenie z nim naokoło kościoła albo po cmentarzu przez około 2 godziny w zimnie i deszczu, noszenie go, zabawianie, uspokajanie, a potem siedzenie z nim gdzieś w najdalszym kącie domu bo on na pewno z takiego tłumu obcych ludzi by uciekał. Nie mam z kim go na miejscu zostawić na czas pogrzebu, bo cała rodzina się na niego wybiera. Miodzio. Sęk w tym, że ja nie czuję się jeszcze na siłach by tak intensywnie się nim zajmować. Mam szwy na brzuchu, boli mnie, wolno chodzę, nie mogę dźwigać, ciężko mi się wyprostować. Pogrzeb jest w sobotę, no i niestety okazało się, że nie mamy z kim Piotrka zostawić. Moja mama jedzie, teściowa ma zabiegi w szpitalu i mogłaby się Małym zajać dopiero od 15 (a my musielibyśmy wyjechać wcześnie rano), nasza niania nie może, szwagierka pracuje, a szwagier ma pod opieką półtorarocznego Antka, z którym ledwo daje sobie radę. Nie poproszę o pomoc jakiejś koleżanki, z którą Piotruś nigdy nie zostawał sam na sam, bo to nie chodzi o zaopiekowanie się dzieckiem przez 2 h tylko cały bity dzień, prawdopodobnie łącznie z położeniem spać. Brałam pod uwagę zostawienie Piotrka z Mackiem i pojechanie z mamą, ale nie dam rady prowadzić auta tak długo (brzuch), moja mama nie ma prawa jazdy, autobus odpada (brzuch). Stanęło więc na tym, że jedzie Maciek z mamą, a ja zostaję z Piotrusiem. Zadzwoniłam do rodziny wytłumaczyć im co i jak i......OBRAZA NA MAKSA. No jakże to????? Obraziła się nawet moja kuzynka, z którą mam dobry kontakt, kóra bardzo lubi Piotrusia i generalnie miałam ją za bratnią duszę.

Zła jestem. Wydaje mi się, ze zachowujemy się fair. Jedzie Maciek jako reprezentacja rodziny, choć on z tym wujkiem to może parę słów zamienił w czasie naszych tam wizyt. Wydawało mi się, że dorośli ludzie zrozumieją sytuację. Nic z tych rzeczy. Niedobrze mi się robi na myśl o pokazówce, która tam jest organizowana. Ciotka z wujkiem od wielu lat żyli nie zauważając się kompletnie, z jego rodziną nie rozmawiałam od bardzo dawna, a teraz robi mega stypę wo domu, żeby się pokazać. Założe się, że na pogrzebie będzie płakała krokodylimi łzami.

Aha, ciotka na moja mamę też się obraziła. Że w środę o 8 rano nie rzuciła wszystkiego, nie wsiadła w autobus i nie przyjechała pomagać jej organizować pogrzebu. Why? Na miejscu w sąsiednim domu ma do pomocy brata, a drugi brat w środę przyjechał z Krakowa, że nie wspomnę o rodzeństwie wujka, po co tam jeszcze moja mama ja się pytam.

Dlaczego nawet pogrzeb musi pozostawiać niesmak.....

2.5 ROKU

$
0
0


Dzisiaj o 18.45 mój synek kończy 2.5 roku. Życzę Ci synku byś nigdy nie zwątpił w siebie ani w nas, Twoich rodziców. Życzę Ci byś zasypiał i budził się z uśmiechem na buzi. Życzę Ci byś oswoił swojego Wilka i byś nie stracił swojej wrażliwości i ciekawości. Kocham Cię bardzo bardzo mocno.

 Setka myśli ciśnie mi się do głowy gdy próbuje opisać jakim człowiekiem jest Piotruś, więc tak lekko chaotyczne:
- jest wielkim indywidualistą. Wszystko musi zrobić po swojemu. Niechętnie dostosowuje się do norm w grupie. Na zajęciach z dziećmi uczestniczy tylko w tych zabawach, które go naprawdę interesują, pozostałe zaś spędza siedząc na ławeczce lub bawiąc się po swojemu. Nie znosi być zmuszany do czegokolwiek ani krępowany fizycznie (np. przy płukaniu uszu). Oj czeka nas przeprawa z adaptacją do przedszkola, już to widzę

- jest wrażliwym i nieśmiałym introwertykiem. Bardzo przeżywa różne sytuacje, np. przez kilka dni opowiada, że tata skaleczył się w palec i go bolało. Boi się tłumów i nieznanych osób. Nawet gdy przychodzą do nas goście, których zna, ale którzy nie odwiedzają nas bardzo często to pierwsze minuty spędza wtulony we mnie lub tatę, a czasem nawet nie chce wyjść ze swojego pokoju. Niestety w takich sytuacjach czasem reaguje też krzykiem i próbą wymuszenia np. wyjścia. W oswojonym środowisku jego zachowanie zmienia się o 180 stopni. Jest uśmiechnięty, czarujący, dowcipny, inicjuje zabawy.
- jest bardzo sprawny fizycznie. Uwielbia jeździć na rowerze i się wspinać. Nie ma zresztą wyjścia bo od garażu do domu jest stromo, a ja już jakiś czas temu stwierdziłam, ze nie mam siły go nosić, więc drepta sam.  Żadna górka nie jest dla niego przeszkodą. Ma bardzo silne ręce, podciąga się o umywalkę u mamy i zagląda do środka, wspina się po instalacjach sznurkowych na placu zabaw i generalnie im wyżej tym lepiej. Myślę, ze zapiszemy go do dziecięcej sekcji wspinaczkowej gdy nadejdzie pora.
- jest okropnie uparty i wytrwały. Jeśli się na coś zafiksuje odwrócenie jego uwagi jest praktycznie niemożliwe.
- ponad wszystko kocha samochody, maszyny budowlane i narzędzie do majsterkowania. Pytany kim zostanie gdy dorośnie zawsze odpowiada, że mechanikiem.
- `jego idolem jest Bob Budowniczy. Uwielbia oglądać tę bajkę, czytać o nim i opowiadać.  Kocha budować. Nad klockami potrafi spędzić naprawdę dużo czasu. Buduje zresztą ze wszystkie co znajdzie. Idealne są deszczułki znalezione w piwnicy, z których można zrobić most, krzesła i kołdry, z których tworzy fortece (i biada temu kto ośmieli się je zburzyć)               
- fascynują go kamienie. Ze spaceru zawsze przynosi kilka okazów, a ja co jakiś czas robię czystki w aucie, którego podłoga zamienia się w gruzowisko
- jest umysłem analitycznym. Zdecydowanie woli klocki, puzzle, łamigłówki od zabaw z dziećmi lub takich, które wymagają odtwarzania jakiś ról. Wyjątek to mechanik, budowniczy i kucharz, no ale to są zabawy indywidualne.
- z zabaw plastycznych najbardziej lubi wlewanie farb do miseczki z wodą i obserwowanie jak zmienia kolor, a poza tym ciachanie nożyczkami i dziurkowanie dziurkaczem. Kredki nie budzą wielkiej fascynacji, a na próby nauczenia go prawidłowego trzymania kredki reaguje zniecierpliwieniem
- lubi książeczki z łamigłówkami dla dzieci. Chętnie je ze mną czyta, odpowiada na pytania, ale nie ma wielkiej ochoty rozwiązywać zadań wymagających narysowania czegoś.
- jest śpiochem. Przesypia cała noc, chyba, ze ma zły sen i się  przestraszy. Wtedy przychodzi do nas nad ranem i się przytula
- boi się ciemności. Choć jestem przeciwniczką zasypiania przy świetle zostawiam mu w pokoju słabiutka lampkę, gdyż inaczej w razie obudzenia się w środku nocy wpada w panikę
- ulubioną pieszczotą jest głaskanie po głowie i smyranie po plecach (po tatusiu)
- długo był bardzo oszczędny w słowach, a teraz prawdziwy z niego gaduła. Buzia mu się nie zamyka.
- ma fobię na punkcie nitek i metek. Nie cierpi gdy ubranie się strzępi, przy ubieraniu skarpetek zwraca uwagę by go nitki nie łaskotały w palce, a jeśli jakaś nitka przylepi mu się do języka i nie może sobie z nią poradzić przybiega zdegustowany i żąda jej natychmiastowego usunięcia (ta fobia to też po tatusiu)
- nie cierpi wszelkich kremów i maść. Smarowanie przed wyjściem na spacer zwykle wiąże się z wyciem i wyrywaniem (to też po tatusiu)
- ulubione potrawy: zupa pomidorowa z makaronem, pieczona ryba z ryżem i brokułami, naleśniki z powidłem śliwkowymi CHLEB, CHLEB, CHLEB. Za kromkę suchego chleba dałby się pokroić. Ulubione warzywa: pomidor, brokuły, fasolka szparagowa i rzodkiewka. Ulubione owoce: gruszki, banany, maliny (ale tylko takie prosto z krzaka), borówki i czereśnie.
- jest Eskimosem. Źle znosi upały i woli chłód od ciepła. Musi mieć zawsze dobrze przewietrzony i chłodny pokój do spania. U mojej mamy w bloku śpi dużo gorzej niż w domu. Po domu zwykle chodzi w samych skarpetkach, bo twierdzi, że w kapciach mu za gorąco. Wychodząc z domu zawsze ubieram go w ostatniej chwili, bo zaczyna protest song, że za ciepło. W samochodzie momentalnie zdejmuje czapkę, rękawiczki i rozpina kurtkę. Generalnie nie lubi szalików i golfów (tak jak ja) ani czapek uszatek ( z tymi będzie musiał zimą się przeprosić, jak będzie trzeba przybiję uparciuchowi gwoździami do głowy przysięgam)
- liczy do 10, zna dwie literki („b’” i „o” czyli BOB Budowniczy)
- ma świetną pamięć. Co chwila zaskakuje nas zapamiętanym fragmentem książki lub opowiada ze szczegółami o sytuacjach, które nam już dawno zatarły się w pamięci.
- wojuje z Wilkiem, czyli zbiorczym określeniem na swoje lęki i strachy. Ma pukawkę na Wilka, alarm na Wilka i ściany w pokoju pomalowane na zielono bo Wilk nie lubi tego koloru
- jest dowcipny i figlarny, o ile jest w znanym sobie, bezpiecznym otoczeniu. Żartuje, robi nam psikusy i rozśmiesza wszystkich dookoła
- lubi muzykę i lubi tańczyć, choć taniec w jego wykonaniu szybko przeradza się w szaloną bieganinę. Gustuje w piosenkach dziecięcych typu Tik Tak, ale chętnie słucha również Brodki, Oldfielda i Queen.
- chyba będzie leworęczny
- jest podobny do teściowej, same zobaczcie

 po urodzeniu
1 miesiąc
pół roku
roczek
półtora roku
2 lata
i teraz ( na cheeseburgerze i frytkach w ramach obiadu, bo mama miała lenia ;-)


kocham moje miasto

$
0
0
Podobno prawdziwa miłość to nie romantyczne zaślepienie, tylko uczucie gdy kocha się tak po prostu, nie za coś i nie pomimo wad, o których dobrze się wie. Ja tak właśnie kocham Kraków, moje miasto. Czuję się 100% Krakuską, choć nie urodziłam się tutaj. Przeprowadziliśmy się gdy miałam 9 miesięcy. Bardzo wyraźnie widzę wady tego miasta. Zżymam się na brak dobrego gospodarza, trudną sytuację na rynku pracy, smog, korki, brak porządnej hali targowo-wystawienniczej, do niedawna plac budowy na środku rynku etc. Nie zmienia to faktu, że kocham to miasto. Mieszkałam już zarówno na blokowisku na peryferiach, w kamienicy 40 minut pieszo od rynku i w domu pod Krakowem. Kiedy jestem na rynku czuję się w centrum wszechświata. jako studentka uwielbiałam uczyć się na ławeczce tam albo na Plantach, albo po prostu siedzieć, patrzeć i wchłaniać niesamowity klimat. Podoba mi się, że centrum nie jest duże. Ciężko się zgubić. Jest kameralnie i przytulnie. Lubię przyjeżdżać z Piotrkiem do Smoka tak jak ja przyjeżdżałam jako dziecko i cieszyć się, że to mnie, właśnie mnie wita zionąc ogniem. Karmić łabędzie na Wiśle. Chrupać obwarzanki. Wypić piwo w jednej z niezliczonych piwniczek. Wejść na Kopiec Krakusa i podziwiać panoramę.  Może to głupie, ale zawsze gdy wracam do Krakowa czuję wzruszenie. Taka patriotka lokalna ze mnie :-)

Liebster Blog

$
0
0
Po raz drugi zostałam nominowane w zabawie Liebster Blog. Dziękuję mamie Zołzie (www.mamazolza.blox.pl)

* Gotowanie czy zamawianie?
Zdecydowanie zamawianie. Nienawidzę gotować. Rzadko praktykowane jednakowoż ze względów finansowych.

* Lato czy zima?
Ani jedno ani drugie. Nie lubię gorąca ani zimna. Wiosna lub jesień. 

* Autem czy rowerem?
Rower to dla mnie pojazd rekreacyjny. Nie chciałabym dojeżdżac do pracy rowerem (bo cżłowiek spocony, bo jakieś zakupy po drodze)
 
* Czytanie czy pisanie?
Czytanie
 
* Skandynawia czy Afryka?
Skandynawia
 
* Spodnie czy spódnica?
Spodnie
 
* Odkurzanie czy zmywanie?
Zmywać na szczęście już nie muszę, bo mamy zmywarkę. Jakbym miała wybierać wybrałabym prasowanie.

* Weekend z dziećmi czy bez dzieci?
Najlepiej pół na pół.
 
* Książka czy film?
Książka. 

* Statek czy samolot?
Uwielbiam samoloty.
 
* Jabłka czy cytrusy?
Cytrusy

Więcej blogów nie nominuję, bo już raz nominowałam i szczerze mówiąc nie mam weny wymyślać nowych pytań ;-)


Mikołajkowo i imieninowo

$
0
0
Uwielbiam celebrować przyjemne okazje. Urodziny, imieniny, Mikołajki. Uważam, że z takich drobiazgów składa się życie. Odkąd weszłam do rodziny męża jestem osamotniona. Teściowie nie obchodzą urodzin ani imienin, nie celebrują specjalnie Bożego Narodzenia odkąd synowi wyrośli. Maciek opowiadał, że  w podstawówce znajdował prezenty pod choinką, ale w liceum już nie. Nie ma tutaj żadnego specjalnego powodu za wyjątkiem jednego - po prostu im się nie chce. Dla mnie jest to strasznie smutne. Do niedawna nie ubierali nawet choinki, jedynie wieszali jakąś gałąź na ścianie, a dom mają duży. Wigilia u nich to po prostu trochę bardziej uroczysta kolacja. ja  Odkąd urodził się Piotruś walczę o to, by zachować choć trochę magii dla niego. Ubieram teściom choinkę, skoro im się nie chce. Parę lat temu wyszłam z inicjatywą by pod choinkę sprezentować sobie po książce. Nie spotkało się to z entuzjazmem, ale po fakcie wszyscy byli zadowoleni, bo przynajmniej po Wigilii posiedzieliśmy chwilkę razem. Wcześniej towarzystwo rozchodziło się po prostu do swoich pokoi. Gdybym nie drążyła tematu to dzieci nie miałyby prawdziwych urodzin, gdyż teściowa wychodzi z założenia, że po co skoro i tak tego nie będą pamiętać. Nie będą, bo Piotruś i Antoś są za mali, ale w tym jednym konkretnym momencie będą szczęśliwi i myślę, że o to w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Ja nie odpuszczę, moje dziecko będzie miało Mikołaja, nastrojowe Święta, wspólne malowanie pisanek i kolorowe urodziny.



Na tegorocznego Mikołaja czekałam podekscytowana, ponieważ był to pierwszy taki bardziej świadomy Mikołaj w życiu Piotrka. Rok temu Młody jeszcze nie mówił. W tym roku już wcześniej opowiadałam mu o Mikołaju, czytaliśmy książeczki i wałkowałam temat do tego stopnia, że kiedy moja mama chciała porozmawiać z nim na ten temat Piotr odpowiedział lekko zniecierpliwiony "babcia ja wiem, Mikołaj ma czerwone ubranie, jeździ saniami z reniferami, wchodzi przez komin i zostawia prezenty". Nie wiem jak u Was, ale w mojej rodzinie w grudniu zawsze były dwa duże prezenty - na Mikołaja i pod choinkę od Aniołka. Za to nie było u nas tradycji Zajączka. Na Wielkanoc dostawało się ewentualnie pisankę lub czekoladowe jajo. Moja mama dbała o to, by prezentów było dużo, ponieważ uwielbiałam je odpakowywać. Nie chodzi o to, że dostawałam nie wiadomo ile zabawek. Po prostu jeśli dostawałam to tylko na Mikołaja, pod choinkę i na urodziny, rzadko w ciągu roku i były to zawsze prezenty przemyślane, gromadzone dużo wcześniej, każdy osobno zapakowany. Kochałam odwijać z papierka osobno zapakowany soczek w kartoniku w czasach gdy niewiele było ich w sklepach. To był dla mnie bardzo specjalny soczek. Podobnie postępuję z prezentami dla Piotrka. Dostaje je co pół roku - w grudniu na Mikołaja i pod choinkę i na urodziny 29 maja połączone z Dniem Dziecka, ewentualnie jeszcze coś na imieniny 29 czerwca. Nie mamy zbyt wiele kasy, więc staram się by prezenty były przemyślane, skonsultowane, śledzę aukcje używanych zabawek i często udaje mi się kupić cos przydatnego za niewielkie pieniądze. Nie mam oporów by dać dziecku w prezencie coś używanego. Ma dużo klocków Duplo, które uważam za najlepszą zabawkę świata i wszystkie za wyjątkiem kilku autek są używane. Na 3 urodziny już czeka wylicytowane za bardzo korzystną cenę autko do skręcania Meccano. Z wyprzedzeniem sugeruję teściowej i mojej mamie co by Piotrka zainteresowało, gdyż inaczej w dobrej wierze kupują kompletnie nieprzydatne badziewie.

W tym roku na Mikołaja miałam urlop, a w zasadzie nie urlop tylko odbieranie niewykorzystanego zwolnienia na dziecko, bo w listopadzie Piotrek wyzdrowiał i mógł już pojechać do niani, więc poszłam do pracy mimo zwolnienia, bo sytuacja tego wymagała. Chciałam połączyć przyjemne z pożytecznym i spędzić z nim trochę czasu, a resztę poświęcić na zaległe prace domowe. W nocy podrzuciłam mu do skarpetki trochę lentilków i żelków. Miło było popatrzeć na radość dziecka, gdy rano je odnalazł (nie patrzcie na krzywą grzywkę. Piotrek panicznie boi się fryzjera i od pewnego czasu ciacham przed kąpielą po kilka kosmyków jak się da)




Ubraliśmy się i zeszliśmy na dół gdzie czekała kuchnia kupiona przez moją mamę. Piotruś był bardzo zaskoczony i od razu zabrał się za gotowanie zupy.

Potem miałam w planach wspólne ubieranie choinki. Przyznam się Wam, że choinka to dla mnie sprawa wielkiej wagi. Uwielbiam ją dekorować i zawsze ubieram na początku grudnia by się nią nacieszyć. Wprowadza taką przyjemną świąteczną atmosferę w domu. Nie lubię jej po Nowym Roku. Drażni mnie wtedy i zwykle rozbieram ją od razu na początku stycznia. Nie lubię gdy ktoś przeszkadza mi w rytuale dekorowanie drzewka. Wolę to robić gdy jestem sama w domu i mogę w spokoju deliberować nad symetrycznym rozmieszczeniem zdób i światełek. Takie moje małe dziwactwo. Z tego względu zwykle tego dnia robię sobie przyjemność i biorę urlop. Maciek na szczęście nie przepada ubieraniem choinek i zostawia mi wolną rękę. W tym roku planowałam wprowadzić syna do mojego świata i po raz pierwszy udekorować drzewko wspólnie. Zainspirowana przez koleżankę (A ;-) jakiś czas temu kupiłam styropianowe kule by wspólnie wykonać bombki. Niestety moje dziecko chwilowo straciło zapał do prac plastycznych. Zainteresowanie tego rodzaju aktywnością przychodzi u niego falami no i akurat nastąpił odpływ. Nie miał specjalnej ochoty malować kul ani ozdabiać ich naklejkami, więc odpuściłam. Kule poczekają do przyszłego roku. Okazało się również, że Piotrek nie bardzo miał ochotę na ubieranie choinki. Zaczął rozrzucać bombki, kopać je, ciągnąć mnie do autek, więc stwierdziłam, że to nie ma sensu i zawiozłam delikwenta do niani, a sama wróciłam do domu i w spokoju  udekorowałam choinkę. Potem w ekspresowym tempie zabrałam się za zaległe prace domowe, które trudno mi wykonywać przy Piotrku, a na pomoc Maćka w tym zakresie nie bardzo mogę teraz liczyć, ponieważ kończą pilne zlecenie i nie ma go w domu od rana do wieczora. Stwierdziłam, że mam dość i nie będę tego robiła po 22 gdy Piotrek śpi i koniec.  Na 17 byłam umówiona u teściów ze szwagrem i szwagierką i tam wspólnie mieliśmy zorganizować Piotrkowi i Antkowi Mikołaja, zaś do tego czasu ekspresowo rozmroziłam i umyłam lodówkę, wyszorowałam piekarnik, odkurzyłam cały dom łącznie z piwnicą i wypucowałam podłogi.

O 17 spotkaliśmy się wszyscy u teściów. Teściowie rzecz jasna o Mikołaju w ogóle nie myśleli, to była moja inicjatywy by skorzystać z okazji, że wypada w czwartek kiedy chłopaki są u nich. Stwierdziłyśmy z Grażynką, że jest jeszcze za wcześnie na przebieranie się któregoś z panów za Mikołaja, ponieważ półtoraroczny Antoś mógłby się przestraszyć. Podrzuciliśmy za to prezenty do worka w garażu i w odpowiednim momencie Maciek z Markiem wyszli przez garderobę i garaż na zewnątrz, zostawili go przed drzwiami, zadzwonili i się ulotnili. To znaczy ulotnił się Marek, zaś mój mąż długo się nie pojawiał, aż zaczęłam się irytować, że jak zwykle przepadł gdzieś w łazience albo stwierdził, że akurat w tym momencie musi sobie spiłować paznokcie lub cos w tym guście. Tymczasem biedak siedział zamknięty w garażu bez komórki ;-) Do garażu wchodzi się przez garderobę. Chłopaki weszli tam i siedzieli dość długo upychając prezenty w worku. W międzyczasie teściowa odruchowo zamknęła drzwi od środka na klucz. Chłopaki wyszli przez bramę od garażu na zewnątrz, zostawili worek i Marek wszedł do domu normalnie drzwiami, zaś Maciek  chciał wrócić przez garaż, zamknął za sobą bramę, po czym zorientował się, że drzwi do garderoby są zamknięte i nie ma też klucza do bramy garażowej. Dość długo się dobijał zanim go usłyszeliśmy w tym gwarze. Dzieciaki zaś osłupiały na widok worka podrzuconego przez Mikołaja, po czym nastąpił zonk. Antek dostał od teściowej ogromną śmieciarkę Wadera. Auto to pierwotnie kupione było dla Piotrka, ale kiedy teściowa opowiedział mi o tym zasugerowałam by sprezentowała je Antkowi, ponieważ Piotrek ma już śmieciarkę trochę mniejszą u mojej mamy. W zamian za to teściowa kupiła Piotrkowi pod choinkę plac budowy z ciastoliny wybrany przeze mnie. Tymczasem Piotrek śmieciarkę zaanektował i bawił się nią praktycznie cały wieczór ;-) Na szczęście Antek jest jeszcze mały i nie przeszkadzało mu to. bardziej zainteresowały go książeczki, które dostał.

W przerwach miedzy ładowaniem klocków do śmieciarki Piotr układał z tatą układankę Adamigo „Składaki”.

Rodzice na głowie mają zaś gwóźdź programu, a mianowicie kask Boba Budowniczego. Wielkie spełnione marzenie mojego syna

Z kaskiem nawet śpi ;-)

 Dzisiaj zaś byliśmy na imprezie imieninowej u babci czyli mojej mamy. Na raty i na dwa samochody. Maciek cały dzień był w terenie i stwierdziliśmy, że nie ma sensu byśmy czekali aż wróci bo do babci dojechalibyśmy na 18,  a Piotrek przed 20 robi się już zmęczony i marudny. Na pewno nie dałby się namówić na spanie u niej, bo spędza tam dwie noce w tygodniu i zwyczajnie w weekend ma potrzebę pobyć w domu. I tak ledwo go przekonałam do wyjazdu, bo buczał, że w sobotę nie jeździmy do babci Marysi. Długo mu tłumaczyłam, że nie idę do pracy, ze nie zostaniemy tam na noc, że jedziemy w odwiedziny. Maciek dojechał o 18.30, my z Piotrkiem zebraliśmy się o 20 bo Młody był już bardzo zmęczony, zaś Maciek został dłużej jako reprezentacja rodziny. Droga do domu koszmarna. W okolicach lotniska zwłaszcza o tej porze roku jest  mgła i przyzwyczaiłam się do tego, ale takiego mleka jak dzisiaj to nie widziałam nigdy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wjechałam w chmurę i musiałam zwolnić do 30 km/h bo widoczność była na max 50 cm i zwyczajnie bałam się, że przegapię zjazd z autostrady. Strasznie się bałam, zwłaszcza, że nie mamy jeszcze wybrukowanego podjazdu, a garaż jest pod górę. Moim autem nie jestem w stanie w tym momencie na takiej nawierzchni jaką mamy teraz ruszyć pod górkę, więc wjeżdżam tylko trochę by nie stać na drodze, otwieram pilotem garaż i kiedy jest już otwarty wycofuję samochód na drogę, biorę rozpęd i wjeżdżam. Nie jestem w stanie  od razu podjechać pod sama bramę, otworzyć ją i ruszyć. Z tego powodu bałam się okropnie tego wycofywania w tej mgle. Na szczęście w pewnym momencie mgła po prostu zniknęła. Tak jakbym wyjechała z chmury. W domu zorientowałam się, że trzęsą mi się nogi. ..
Teraz szybki prysznic i zabieram się za malowanie gipsowych odlewów dłoni Piotrka. Chciałam zrobić taki prezent pod choinkę obu babciom, dziadkowi i naszej niani uwielbianej przez Młodego. W zeszły weekend Maciek kupił gips w Castoramie i zrobiliśmy odlewy w plastikowych talerzykach. Na pomoc Piotrka nie mam co liczyć, gdyż jak już wspomniałam stracił zapał do prac plastycznych. Postanowiłam więc pomalować je sama, a jego namówić przynajmniej do ozdobienia ich stempelkami. Zaczęłam dzisiaj podczas jego drzemki, tylko nie przewidziałam, że ten gips tak strasznie pije farbę! Zużyłabym kilka opakowań plakatówek do pomalowania gdybym nie wpadła na pomysł zagruntowania odlewów. Zostało nam trochę gruntu po malowaniu, więc drzemkę Piotrka wykorzystałam na zrobienie podkładu, a teraz mogę spokojnie zabrać się za malowanie właściwe. Życzcie mi powodzenia ;-) I jeszcze powodzenia w poniedziałek, bo panowie z urzędu celnego drążą i drążą wynajdując mi masę dodatkowej pracy, której tak czy siak mam multum na koniec roku i generalnie nie wyrabiam. Piątek w pracy był masakryczny, poniedziałek zapowiada się podobnie. Oby tylko Piotruś był zdrowy, bo jeśli się rozchoruje to leże i kwiczę.

kaskader gaduła

$
0
0
Osiwieję albo zejdę na zawał, przysięgam. Mam syna kaskadera. Takie obrazki są u nas na porządku dziennym.






Nie udało mi się jeszcze uchwycić samodzielnego stania na rękach przy ścianie. Piotrek namiętnie wykonuje koci grzbiet tyłem do ściany, a następnie wspina się po niej stopami do momentu aż stanie na rękach równolegle do niej. I tak sobie stoi. Czekam aż zacznie chodzić na rękach bez pomocy taty. To dziecko jest ewidentnie niewyżyte akrobatycznie. Czasem jeździmy do kulkowni, gdzie Piotr od razu pędzi do części dla statrszych dzieci i wspina się na najwyższe poziomy jak małpka chwytajac się siatki gdy platformy są za wysoko. Uwielbia  Jest niski, mały, lekki i zwinny. Ma również pod tym względem ogromną wiarę w siebie. Nie poddaje się, próbuje do skutku. Myślę, że równoważy sobie w ten sposób również swoją introwertyczność w kontaktach z ludźmi i wrażliwość. Na pewno wybierzemy się z nim na ścianke wspinaczkową gdy jeszcze trochę podrośnie i jeśłi mu się to spodoba zapiszemy go na zajecia dla dzieci. Zapowiada się na jednego z tych gosci, którzy chodzą tam po suficie ;-) Być może odnajdzie w tym swoją pasję.
Mi rzecz jasna serca podchodzi do gardła gdy widzę niektóre z tych akrobacji :-/ On jeszcze nigdy nie zrobił sobie krzywdy, potrafi bezpiecznie upadać i nie przejmuje się ewentualnymi siniakami. Ja nie jestem w stanie mieć go na oku 24h na dobę. To jest niemożliwe. Nie wyłożę też domu poduszkami....

Piotrek rozgadał się na całego. Buzia mu się nie zamyka.

Obserwowanie rozwoju jego mowy jest dla mnie czymś fascynującym. Z jednej strony z uporem używa kilku czasowników z 2 osobie, a z drugiej  z dnia an dzień pojął o co chodzi z zaimkiem "mój", prawidłowo posługuje się partykułą "się", używa czasu przeszłego i przyszłego i przeróżnych zwrotów, które nie mam pojęcia gdzie usłyszał. To jest niesamowite. Długo miałam obawy, że zaniedbałam zasadę zanurzania dziecka w kąpieli słownej i dlatego Piotrek przez 2 lata praktycznie milczał. Nie jestem gadatliwa i mówienie do dziecka cały czas było dla mnie czymś nienaturalnym, dla męża również. Mimo to Piotrek jakoś te mowę sobie przyswoił.
Kilka tekstów ku pamięci:

"mamo co to jest?"
"wieszak na mały ręczniczek. Ale na razie nie mamy takiego ręczniczka. pójdziemy do sklepu i kupimy"
"eeeee mamo nie ma sensu. Weźmiemy piłę i przepiłujemy duży lęcznik na dwa lęczniki. Małe"


"mamo, ty sobie śpij a ja będę się bawił  i ciebie pilnował"

"Piotrek masz zamiar się ubrać?"
"niestety nie"

"Piotr co ty na to żeby wyjść z wanny, włożyć piżamkę i poczytać bajeczkę?"
"Dobrze mamo doskonaly pomysl"


Piotrek buduje dom z ciocią Iwonką
"Piotruś czy domek moze mieć trzy kominy?"
"zwariowałaś ciocia czy co?"

Piotrek poszedł z moją mamą do sklepu w celu kupienia sanek. Niestety sanek nie było. Po powrocie stwierdza
"tyle zachodu, tyle ubierania a sanek nie ma"

W galerii handlowej oglądamy jakiś super samochód, nagrodę w jakimś konkursie. Piotrek grzebie mi w kieszeni
"czego szukasz?"
"Pieniążka. Pójdę i kupię mamie samochód"

Sobota 7 rano, jęczę do syna "kiedy ja się w końcu wyśpię?"
Piotr - " w nocy mamo, nie w dzień"


Piotrek przychodzi do mnie rano
"mamo śniły mi się robaki i piły mleko te robaki i mamo daj im jeszcze trochę mleka i....ale historia!" 

"nie mogę zasnąć. nie mogę zamknąć oczek. otwierają mi się same" 

W wannie
"co robis?"
"gotuje zupę z mydlin. Dla stworków co mieszkają w rurze. Wyjmę korek i  dam im zupę potem"
 

 


 



perfekcyjna (?) dziwaczka

$
0
0


Opowiem Wam o moich dziwactwach :-) Gospodyni domowa ze mnie marna. Nie cierpię gotować, nie mam drygu do robótek ręcznych, jestem za to lekko zafiksowana na punkcie czystości. Nie, nie zrozumcie mnie źle. Daleko mi do Perfekcyjnej Pani Domu. Nie przeprowadzam testu białej rękawiczki na każdym blacie jaki znajdę, nie mam posegregowanych kolorami i równiutko ułożonych ręczników w garderobie ani artystycznie poukładanych bibelotów. Właściwie to można nazwać mnie leniwą bałaganiarą i na tym polega mój paradoks.  Jesteśmy z mężem swoimi totalnymi przeciwieństwami. Mój mąż ma zawsze wszystko elegancko poukładane w swoich szafkach, a już w szczególności dotyczy to akcesoriów do majsterkowania. Gwoździki różnych długości i grubości w oddzielnych puszkach, oddzielne pudełka na różne „przydasie”, wszystko w bardzo przemyślany sposób poukładane tak, że jest porządek i każdy skrawek przestrzeni jest mądrze wykorzystany. Taki harcerz. Kiedy zajrzał kiedyś do szuflady w mojej szafce nocnej przeraził się. Ja mam wszystko wymieszane bez ładu i składu. Owszem, utrzymuję idealny porządek w dokumentach, ale to wszystko. Nierówne i niezgrabne stosiki ubrań w szafkach. Rękawiczki i czapki zgromadzone wprawdzie na jednej półce, ale jakoś tak bezwładnie. Książki wymieszane wysokościami grzbietów. Świeczki i inne ozdóbki poukładane bez większego pomyślunku. Widzę, jak Maciek czasem gryzie się w język, bo kłoci się to z jego pojęciem estetyki. Raz na jakiś czas mam zrywy i porządkuję wszystko hurtem, ale szybko sytuacja wraca do normy.
Za to nie znoszę, nie cierpię wręcz brudnej podłogi, brudnych blatów, okruchów na podłodze, brudnych łazienek, sterty brudnych garów w zlewie i niewyprasowanych ubrań. Nie potrafię odpoczywać w takich pomieszczeniach, zaś Maćkowi nie przeszkadza to kompletnie. Gdy po powrocie do domu zastaję brudne naczynia w zlewie pierwsze co robię to myję je lub pakuję do zmywarki. Nie potrafię iść spać nie uprzątnowszy blatu kuchennego. Lepiąca się kuchenna podłoga doprowadza mnie do białej gorączki.  Nie chodzi o to, że szoruję wszystko bardzo dokładnie. Przeciwnie, robię to w zasadzie po łebkach, dokładniejsze szorowanie odfajkowuję raz na kilka tygodni, ale po tych łebkach musi być uprzątnięte na bieżąco. Wkurza mnie zabawa z synem na dywanie pokrytym okruszkami. Widok kurzu na podłodze czy pajęczyny w rogu sufitu sprawia, że nie spocznę zanim ich nie usunę. Nazywam to „ogarnięciem sytuacji”. Mam wewnętrzny imperatyw by „sytuacja” była na bieżąco „ogarnięta”.  Nie pozwalam domownikom wchodzić w butach dalej niż na próg ganku i codziennie tam zamiatam. Nie cierpię roznoszenia brudu na butach po domu. Gości się nie czepiam, ale to sytuacja wyjątkowa.  Kiedy mieszkaliśmy w małym mieszkaniu codziennie zamiatałam i mopowałam korytarz. Teraz jest to niemożliwe. Dom jest za duży, a ja mam za mało czasu gdy Młody śpi, więc trochę odpuściłam, ale codziennie zamiatam i mopuję kuchnię. Przez parę miesięcy po wprowadzeniu się do domu nie mieliśmy jeszcze wyflizowanie piwnicy, do której często schodzimy, bo mieści się tam spiżarnia, pralnia i połowa naszej biblioteczki oraz większość ubrań  (brak mebli). Na podłodze była kurząca się wylewka, więc wprowadziłam zasadę dwóch par kapci. Schodząc do piwnicy na ostatnim schodku zmienialiśmy kapcie na inne, piwniczne.
Generalnie źle znoszę brud i tymczasowość i tym samym remonty. Tak już mam.
Drugie moje dziwactwo, które łączy się z tym pierwszym to niechęć to załatwiania spraw na ostatnią chwilę. Zwykle z dużym wyprzedzeniem planuję różne sprawy i przygotowuję co się da wcześniej by zostawić sobie margines bezpieczeństwa na sytuacja nieprzewidziane lub by po prostu nie psuć sobie oczekiwania na coś przyjemnego. Na przykład jakieś porządki przez Bożym Narodzeniem oraz zakupy prezentów odfajkowuje w listopadzie. Tym sposobem na grudzień zostają mi same przyjemności typu ubieranie choinki, ozdoby świąteczne no i przygotowanie czegoś na Wigilię. Moja praca wymaga szybkiego reagowania, częstego modyfikowania zamówień i wiele rzeczy dzieje się na ostatnią chwilę, ale moje zamiłowanie do planowania paradoksalnie pozwala mi dobrze sobie radzić na moim stanowisku, ponieważ mam zawsze duży margines bezpieczeństwa. Kiedy dostaję dokumenty dotyczące przesyłki morskiej, za które spokojnie mogłabym zabrać się nawet za trzy tygodnie, bo tyle trwa transport, ja wprowadzam je do systemu i przygotowuję wszystko do odprawy natychmiast, bo wiem, że za te trzy tygodnie najprawdopodobniej wydarzy się coś bardzo pilnego i mogę nie mieć czasu by się tym zająć.
Mam również fisia na punkcie porządków wiosennych. Nienawidzę zimy i wiosny wypatruję od połowy lutego. Cieszę się jak głupia z każdego nowego listka, z każdego promyka słońca. Od połowy lutego przebieram nogami i czuję każdą komórką mojego ciała, że muszę, po prostu muszę zmyć z siebie i otoczenia zimę. Brud zimy. Mam wrażenie, że cały świat jest brudny, zakurzony i czeka na  pierwszy wiosenny deszcz. Najchętniej spłukałabym wężem cały dom, wszystkie zakamarki. W połowie lutego zabieram się za wielkie wiosenne porządki, ponieważ z dniem 1 marca mój organizm woła, że jest już wiosna i czuję, że chcę, muszę, no muszę być na nią odpowiednio wcześnie przygotowana. Tym sposobem 1 marca zwykle mam cały dom wysprzątany, wypucowany, za wyjątkiem okien, które siła rzeczy czekają aż zrobi się cieplej. Wiosenne mycie okien jest dla mnie czynnością kultową. Wręcz katharsis. Dom z umytymi oknami jest taki świąteczny i radosny. Mąż uważa mnie za wariatkę pod tym względem, ale nauczył się już, że lepiej zejść mi z drogi gdy działam w przedwiosennym szale więc schodzi, od 2 lat przejmując na ten czas Młodego. Ewakuują się z domu na spacer i do dziadków, a ja szaleję. Nie, nie chcę pomocy. Te jedne jedyne w roku porządki chcę wykonać sama.
Aha, jeszcze jedno dziwactwo. Przed dłuższymi wyjazdami dokładnie sprzątam dom, ponieważ męczą mnie powroty do brudnych pomieszczeń. Od razu zabrałabym się za sprzątanie. Mam też w zwyczaju niezwłocznie zabierać się za rozpakowywanie walizek, segregowanie ubrań na czyste i brudne, włączanie prania i układanie rzeczy na swoich miejscach. Życie na walizkach nie jest dla mnie, zdecydowanie.
A Wy macie jakieś dziwactwa? ;-)

WESOŁYCH I SZCZĘŚLIWEGO!

$
0
0
WSZYSTKIM MOIM DROGIM CZYTACZOM ŻYCZĘ SPEŁNIENIA NAJSKRYTSZYCH MARZEŃ I SPĘDZENIA ŚWIĄT W TAKI SPOSÓB I W TAKIM GRONIE BY BYŁY CHWILAMI SZCZĘŚCIA I RELAKSU.

NESSIE

świątecznie i poświątecznie

$
0
0


Fajne były te Święta. Długie. Postanowiłam sobie, że postaram się przygotować co się do soboty tak by przedświąteczny weekend nie był zabiegany i pracowity. Udało się. Zakupy zrobiliśmy w piątek, dokupiliśmy jedynie pieczywo i owoce. Do piątku dom był wysprzątany, pranie i prasowanie na bieżąco. Pozostało gotowanie. Wigilia w tym roku była u teściów razem ze szwagrem, szwagierką, półtorarocznym Antosiem i moją mamą. Ja miałam przygotować rybę po grecku i kaszkę z suszonymi owocami. A to mój Bob Budowniczy przy naszej choince.

I nasz pseudo-stroik.

SOBOTA

Ja z Piotrusiem pojechałam na Kreatywkę, a Maciek do teściowej pomóc jej ogarnąć dom, gdyż teść tradycyjnie się wypiła i pojechał do brata na wieś. Ale to dłuższy temat… Piotrek na zajęciach zrobił mnie w konia. Uzgodniliśmy, że po zajęciach pójdziemy karmić kaczki. Piotruś wszedł na salę odważnie i z uśmiechem na ustach, czym mnie zaskoczył, a po 2 minutach oznajmił, że już się pobawił z dziećmi i wracamy. Szczerze? Byłam wściekła, ale nie dałam poznać po sobie, tylko oznajmiłam mu, że poczekamy aż się skończą zajęcia i może albo bawić się z dziećmi, albo siedzieć na Sali i się im przyglądać albo nudzić się w szatni, po czym zanurzyłam się w neta udając, że nie zwracam na niego uwagi. Po jakimś czasie Piotrek zdecydował, że wejdzie, podążyłam za nim cała szczęśliwa a ten spryciarz powtórzył swój numer. 2 minuty zabawy i odwrót. Już nie wiedziałam czy się śmiać, płakać czy wściekać. Nakarmiliśmy te kaczki w parku i wróciliśmy do domu zahaczając o Lidla, bo szwagierka prosiła mnie o zakup ciastoliny dla Antka. Piotrek zdrzemnął się kilka minut w samochodzie i był taki nieprzytomny, że na ganku prosił mnie bym nie podgrzewała mu zupki tylko chciał od razu iść spać na górę. Ok, ja w tym czasie spakowałam prezenty. Popołudnie i wieczór w domu.

NIEDZIELA

Nie wybieraliśmy się nigdzie do południa, ponieważ po południu zaprosiliśmy sąsiadów z 4-letnim Wiktorem i zależało mi żeby Piotrek przespał się wcześniej i miał dobry nastrój. Jadąc gdzieś z nim wcześniej ryzykujemy, że zaśnie na chwilę w drodze powrotnej i albo będzie nieprzytomny i prześpi pół, wizyty (ta lepsza opcja) albo zrezygnuje z drzemki ale około 18 będzie już bardzo zmęczony i marudny (co nie jest takie złe w sumie, ponieważ wtedy w zamian za godzinę maruderstwa mamy wcześniejsze pójście spać, ale nie przepadam za takim scenariuszem gdy mamy gości, zwłaszcza gości z dziećmi). Około 11.30 sąsiedzi zadzwonili jednak, że odwołują wizytę, bo Wiktor się rozchorował. Szkoda, choć przyznaje byłam trochę zła, bo to już trzeci raz gdy czekali do ostatniej chwili aż się „sprawa wyklaruje”, a my bez sensu tkwiliśmy w domu. Nie narzekam jednak, bo to mili, ciepli ludzie, tylko trochę nadopiekuńczy w stosunku do dziecka, które jest ewidentnie spiecuszone, przegrzane i brak mu ruchu, nie dziwnego, że choruje. Piotrek poszedł się zdrzemnąć, a my z Maćkiem zabraliśmy się obieranie i ścieranie jarzyn na rybę. Koniec końców wieczór spędziliśmy bardzo miło, ponieważ przyszedł sam sąsiad, bez Marty i Wiktora, a Piotruś go bardzo lubi, zaanektował wujka, szalał, popisywał się fikołkami i staniem na głowie, aż w końcu padł, a my dokończyliśmy rybę i namoczyliśmy owoce suszone na kasze. To jedyne co mi zostało na Wigilię.

PONIEDZIAŁEK

Maciek od rana urzędował z Piotrkiem, budowali z klocków, a ja mieszałam kaszkę, wyprasowałam nam ciuchy na Wigilię. Maciek miał jechać po moją mamę i ledwo się wyrobił, ponieważ ja przysnęłam z Piotrkiem, a on przysnął po prysznicu i gdybym ja się nie obudziła i nie obudziła jego byłoby kiepsko.
Wigilia... jak to Wigilia. W biegu i na raty, bo Piotrek nie usiedzi przy stole tyle czasu. Zjadł barszcz z grzybami, trochę czerwonego i ruszył do zabawy, a Marek z Grażynka jedli na zmianę pilnując wszędobylskiego Antosia.


A potem prezenty – tylko dla dzieci za wyjątkiem gipsowych odlewów rączki Piotrka dla dziadków. Piotruś przeszczęśliwy.

 Od nas dostał wielki tor Wadera, ale o tym przekonał się dopiero następnego dnia rano. Od teściowej wybrany przeze mnie zestaw plac budowy z ciastoliną i to okazało się hitem. Cały wieczór produkował kamienie i kostkę brukową.


 Od szwagra i szwagierki świetną książeczkę „Wszędobylski samochodzik”, która polecam wszystkim

W kartonowych stronach jest wyżłobiony tor, po którym jeździ nakręcany samochodzik. Antoś otrzymał „Wędrującą Biedroneczkę”. 

Do tego gitara, helikopter, łódź i autko pomoc drogowa. 

Prezenty od mojej mamy niestety kompletnie nietrafione i wiem, że było jej przykro, ale nic nie poradzę. Mama niestety ma tendencje do kupowania kompletnego badziewia i wiele razy wspominałam by choć trochę konsultowała prezenty dla małego ze mną i nie wydawała pieniędzy bez sensu, bo się od razu rozlatują, psują, nie wzbudzają zainteresowania Piotrka albo są mocno na wyrost. Na urodziny dala się przekonać i to ja wybrałam kolejkę  drewnianą dla niego, która bawi się prawie codziennie. Tym razem dostał zabawkowy tablet, ale kompletnie beznadziejny. Sztucznie przystosowany z angielskiego na polski (np. okienko z literką „C” obok kot oraz cytryna), klawisze ciężko się naciskają, a zabawa polega głownie na tym, że omdlewający głos literuje słowa. Piotrek zupełnie się nim nie interesuje.
Pisze o prezentach bo tym się głównie na Wigilii zajmowaliśmy. Zabawą z dziećmi. Walorów duchowych nie było żadnych, ale też nie spodziewałam się, więc nie było rozczarowania. Teściowie od ponad roku ze sobą nie rozmawiają i  wszystko jest bardzo sztuczne. Teść siedział prawie cały czas przy stole, nie zszedł do salonu bo musiałby siedzieć obok żony….  Zszedł tylko do tradycyjnego wigilijnego zdjęcia z synami i wnukami. Wnukom nawet po głupim resoraku nie kupił bo... nie lubi wchodzić do sklepów. Smutne to. I Maciek i Marek próbowali z rodzicami na ten temat rozmawiać, ale bezskutecznie
Koło 20 rozjechaliśmy się do domów. Razem z Maćkiem do północy składaliśmy tor gdy Piotrek padł, ponieważ mój maż doszedł do wniosku, że naklejki na pudełku są bez sensu przyklejone, wykluczają się i bardzo długo debatował jak to wszystko ponaklejać.

WTOREK

Przedpołudnie w domu, bo jak Piotrek zszedł rano do salonu i ujrzał tor to z wrażenia aż usiadł  i nie dało się go oderwać.

Tzn. dało się by pobudować z ciastoliny. 
Po drzemce wybraliśmy się do miasta z zamiarem obejrzenia szopek. Pogoda jednak nie sprzyjała. Deszcz, mgła, błoto. Żeby dojść na rynek od samochodu trzeba przejść przez Planty, które po ciemku przy takiej pogodzie prezentują się dość ponuro i tak też odebrało je moje dziecko. Obejrzeliśmy tylko żywą szopkę przed kościołem Franciszkanów i wróciliśmy do domu

ŚRODA

W drugi dzień Świat zrobiliśmy rzecz straszną, a mianowicie zamiast spędzić je z dzieckiem my ubłagaliśmy moją mamę by przyjechała i została z nim na noc, a sami pojechaliśmy na wieś do mojej rodziny imprezować. Wyrodni rodzice z nas nie? Ale po kolei. Maciek bardzo lubi moich kuzynów, których ciężko zebrać w jednym miejscu i czasie. Akurat w Święta wszyscy byli na wsi. Już kilka razy byliśmy tam z Piotrkiem, który czuje się tam bardzo dobrze, a w nocy uskutecznialiśmy piwko i rozmowy do rana w świetnej atmosferze. Bardzo zależało mi żeby pojechać, zwłaszcza, że przyjechał z Zambii dawno nie widziany Krzysiek, ale z drugiej strony okropnie nie chciałam brać Piotrka tym razem. Po pierwsze ze względów zdrowotnych. Śpimy tam w pokoju tuz obok drzwi wejściowych (nie ma innej możliwości). Latem nie ma problemu. Drzwi są otwarte non stop, kawałek podwórka jest ogrodzony a młody wchodził i wychodził sobie kiedy chciał. Teraz cały korytarz jest ubłocony, co chwile ktoś wchodzi albo wychodzi bo to albo babcia do wychodka (babcia nie uznaje toalety), albo wujek do stajni, albo ciocia do kur. Jak pomyślałam, że trzeba by było non stop pilnować Piotrka by nie wyleciał w kapciach na pole to mi się odechciewało lekko. Poza tym nasiadówy nocne zawsze odbywają się w drugim domu po sąsiedzku (tam gdzie śpimy nie ma możliwości, bo z kuchnią gdzie można posiedzieć sąsiaduje pokój, w którym śpi ciocia, która wstaje o 4 rano do pracy). Do tej pory gdy jeździliśmy tam w gości zabierała się z nami moja mama i wiedziałam, że w razie czego usłyszy, że Piotrek płacze i mnie zawoła. Tym razem nie chciała jechać. No i przede wszystkim zbuntowałam się. W obcym miejscu Piotrek jest do mnie bardzo przyklejony, to ja musze go kłaść, usypiać, ewentualnie leżeć z nim w nocy jeśli ma złe sny i odkąd się urodził wszystkie nasze nocne kuzynów rozmowy polegały na tym, że od 20 do 22 byłam wyłączona i zwykle padałam o 1 by byłam już zmęczona, albo Piotrek mnie potrzebował albo coś. Raz udało mi się wytrwać do 4, ale o 6 pobudka. Ja wiem, zę to normalne przy dziecku, ale, kurza twarz, bardzo, bardzo chciałam choć raz posiedzieć z nim na luzie. Zbuntowałam się wewnętrznie po imieninach mamy kilka tygodni temu gdy ja wróciłam z małym do domu, a Maciek świetnie bawił się do 2 w nocy. Pojechaliśmy wiec sami i było rewelacyjnie. Do tego całą drogę tam i z powrotem sama prowadziłam i DAŁAM RADĘ! Cofnęłam się do dawnych czasów, do głupawek z kuzynkami, trochę wino zaszumiało mi w głowie, a w czwartek spałam do 10! Wow! Mam REWELACYJNE kuzynki J
To one i ja – podglądamy sąsiada - było na co patrzeć ;-)

Wróciliśmy o 17, zabraliśmy Piotrka od mamy i do domu.

A dzisiaj już praca, jutro też (zamiast czwartku), a na Sylwestra idziemy do sąsiadów na Kinderbal ! (o ile Wiktor się znowu nie rozchoruje).
Odpoczęłam trochę psychicznie. Założyłam sobie blokadę na myślenie o kłopotach, pracy, nie uczyłam się, nie wertowałam ofert pracy, przeczytałam Newsweeka na co zawsze szkoda mi czasu.  I z mężem też ten tego.
Szykuje wpis o przedszkolach. Temat, który spędza mi sen z powiek.


przedszkolne dylematy

$
0
0


PRZEDSZKOLE…. Temat, który spędza mi sen z powiek od dłuższego czasu. Jeszcze 3 lata temu naiwnie sądziłam, że to takie proste. Dziecko rośnie, w pewnym momencie idzie do przedszkola, potem do szkoły, gładko, miło, prosto. Ha!

Piotrek w maju kończy 3 lata, więc już od dawna myślimy nad wyborem przedszkola dla niego. Jak zwykle w naszym przypadku wymaga to dogłębnej analizy pod kątem logistyki naszego życia oraz finansowym (to wszystko abstrahując od kwestii charakteru i temperamentu Piotrka, ale to w osobnym wpisie, bo zrobi się elaborat).


Przede wszystkim musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie – czy Piotruś musi od września 2013 pomaszerować do przedszkola? Odpowiedź stety albo niestety twierdząca. Po pierwsze takie jest zdanie dwóch niezależnych psychologów dziecięcych, którzy obserwowali Piotrka (dlaczego już kiedyś pisałam, jeszcze o tym wspomnę innym razem może). Po drugie moja mama nie chce za bardzo się nim dłużej zajmować. Ma do tego rzecz jasna pełne prawo. Jesteśmy jej ogromnie wdzięczni za pomoc, za to, że przez 3 dni w tygodniu się nim opiekuje i w pełni rozumiem, że może być tym zmęczona. Nas z kolei nie stać na opiekunkę na pełny etat lub przedszkole przez te 3 dni a opiekunkę na 2 pozostałe, tak jak jest do tej pory. Ze względów finansowych nie wchodzi również w grę moja rezygnacja z pracy lub przejście na niepełny etat. Jednym słowem przedszkole musi być i koniec.

Po drugie – gdzie ma być to przedszkole? Mieszkamy poza Krakowem, więc stanęliśmy przed dylematem czy posyłać dziecko do placówki w Krakowie czy w gminie, w której mieszkamy. Stanęło na Krakowie. Na przedszkole samorządowe w naszej gminie Piotrek miałby nikłe szanse, ponieważ żadne z nas nie jest zameldowane tam, gdzie mieszkamy i nie możemy się tam na razie przemeldować, ponieważ nasz dom nie jest jeszcze oficjalnie odebrany i jeszcze przez jakiś czas tak pozostanie (brakuje nam na przykład balustrad, a te uda się zamontować najwcześniej za pół roku, czyli już po terminie rekrutacji do przedszkoli samorządowych na rok 2013/2014). Są przedszkola prywatne, ale ani w naszej wsi ani w sąsiedniej nie ma żadnych placówek oświatowych. Musielibyśmy wozić dziecko do większej wsi, która jest centrum gminy, co jest nam kompletnie nie po drodze póki co i oznaczałoby codzienne nadkładanie drogi, a tym samym zużycie paliwa i koszty (gdybyśmy chcieli wozić go autobusem z przesiadkami trzeba by było wyjeżdżać z domu o świcie ze względu na kiepsko zgrane połączenia).

Po trzecie – przedszkole samorządowe czy prywatne? Na przedszkole prywatne z tych lepszych, z małymi grupami nas nie stać. Pozostają te tańsze, z większymi grupami i gorszą ofertą zajęć. Wybór przedszkoli samorządowych mamy bardzo ograniczony, ponieważ w trzech interesujących nas dzielnicach Krakowa (ze względu na dojazd i ewentualna opcję odbioru awaryjnego przez teściową ) na prawie 40 placówek tylko 2 otwarte są do godziny 18 i tyle te dwie możemy brać pod uwagę. Ja pracuję od 9 do 17, więc nie jestem w stanie się rozdwoić i teleportować, nawet gdybym wybrała przedszkole jak najbliżej pracy. Dzwoniłam do wszystkich przedszkoli i upewniam się, że nie ma absolutnie możliwości by dziecko przebywało tam dłużej niż do 17, więc pozamiatane. Maciek pracuje różnie i rzecz jasna jeśli tylko będzie miał możliwość odebrać Piotrka wcześniej to go odbierze, albo zawiezie później, myślę, że Piotrek nie będzie dzień w dzień czekał na mnie do 18, ale nie możemy się na tym założeniu opierać planując codzienne życie. On wyjeżdża w teren, wyjeżdża w delegacje, w sezonie mierzą do zmroku. Godziny otarcia przedszkola musza być dostosowane do moich możliwość bo nie wyobrażam sobie co chwilę zwalniać się z pracy by odebrać dziecko. Staram się zmienić pracę, szukam już od dłuższego czasu bezskutecznie, więc te godziny mogą się zmienić, ale znów – nie wiadomo czy i kiedy mi się to uda, czy pracowałabym do 16, gdzie, czy dałabym rade dojechać na 17. Za dużo niewiadomych. Wiem, że wiele dzieci jest odbieranych przez babcie. U nas nie bardzo wchodzi to w grę na co dzień, jedynie w jakiś mega awaryjnych sytuacjach typu mój wyjazd, wypadek etc. Moja mama jest na emeryturze i jak pisałam chciałaby odpocząć od Piotrka, ale nawet gdyby zgodziła się codziennie przychodzić po niego do przedszkola to jest to kiepsko wykonalne, ponieważ mieszka bardzo daleko od nas. Musiałabym wybrać przedszkole na jej osiedlu lub po sąsiedzku, ponieważ nie ma ona prawa jazdy i nie chce jeździć z Piotrkiem komunikacją miejską. Oznaczałoby to, że codziennie ktoś musiałby małego wozić na drugi koniec Krakowa i potem odbierać, nie ma te sensu ze względu na uciążliwość i koszty paliwa. Mama z kolei nie będzie jechała autobusem na drugi koniec miasta, odbierała małego i potem podmiejskimi autobusami wiozła go do nas i wracała późnym wieczorem do siebie, to oczywiste. Teściowa pracuje od poniedziałku do środy, wraca w korkach i też ciężko jej byłoby wyrobić się na 17. W czwartki i piątki opiekuje się Antosiem u siebie  domu, wiec teoretycznie mogłaby po Piotrka podjechać, ale wiąże się to z wieloma niedogodnościami dla niej, Antka i szwagra. Musielibyśmy permanentnie zainstalować jej w aucie drugi fotelik dla Piotrka, by nie jeździć do niej po odstawieniu dziecka do przedszkola i przepinać i potem z powrotem, ale to nawet dałoby się zorganizować bo i tak zamierzamy kupić dwa w przyszłym roku, te ostatnie 15-36 kg. Ale by pojechać po Piotrka musiałaby zabrać ze sobą również Antka, więc trzeba by jej było również w aucie zainstalować permamentnie stary fotelik Piotrka 9-18 kg dla Antka, a jej niełatwo byłoby poradzić sobie z dwójka maluchów. To zbyt wiele. Tak ze w jakieś awaryjnej sytuacji  czwartek czy piątek mogłabym ją o pomoc poprosić, ale na pewno nie na stałe. Niestety na jej osiedlu nie ma póki co żadnych przedszkoli tak by mogła pójść po Piotrka pieszo, a ze względu na jej chora nogę nie jest w stanie przemierzać pieszo dłuższych tras. Może za 2 lata gdy Antek też pójdzie do przedszkola moglibyśmy ja poprosić, jeśli będzie miała możliwość i ochotę, o odbieranie piotrka w te dwa dni, ale na pewno nie w tym pierwszym przedszkolnym roku.

Pozwolę sobie tutaj na mała dygresję. Coś mnie trafia jak widzę godziny otwarcia przedszkoli samorządowych. Czy ktoś może mi wyjaśnić dlaczego są one dostosowane tylko do pracowników budżetówki? Otwarte są od 6-6.30. Większość ludzi pracujących w prywatnych przedsiębiorstwach nie kończy pracy o 15-16 tylko później, zaczynając o 9-10. Jeśli jedno z rodziców nie ma elastycznych godzin pracy, albo nie pracuje w budżetówce, albo nie ma w rodzinie osoby na emeryturze, która może pomóc to jest klops. Państwo umywa ręce. Są przedszkola? Są. A że mnóstwo ludzi choćby chciało nie jest w stanie z nich skorzystać bo brakuje im tej pół godziny na dojazd więc z konieczności posyłają dzieci do placówek prywatnych to nikogo nie interesuje. Oczywiście pojawiają się argumenty, że biedne dzieci nie powinny siedzieć po nocy w przedszkolu, że to jest zwalanie wychowania na państwo. Powiem tyle – guzik prawda. W ogóle do mnie te argumenty nie trafiają i uważam, że są krzywdzące. Polityka prorodzinna powinna polegać na dostosowaniu się do rzeczywistych potrzeb rodziców wynikających ze specyfiki rynku pracy. Dlaczego przedszkola prywatne otwarte są do 18 lub 18.30???? Poza tym dlaczego matka, która pracuje na pełny etat 8 h dziennie od 9 do 17 i przywozi dziecko do przedszkola ok. 8.15 by je odebrać ok. 17.45 postrzegana jest jako potwór, który porzuca potomstwo na cały dzień, a matka pracująca od 7 do 15 i odbierająca dziecko przed 16 jest cacy? Przecież dziecko tej drugiej mamy spędza w placówce tyle samo czasu co to pierwsze tylko, że jest przywożone czy przyprowadzane ok. 6 rano czyli zakładam, że musi zostać obudzone najpóźniej o 5.30. Na to już nikt nie patrzy. Mamy na wychowawczym przyprowadzające dzieci na kilka godzin do przedszkola w ramach socjalizowania rzucają hasłami o tym, że rodzina jest ważniejsza niż kariera? Jaka kariera? Nie mówię o ludziach spędzających w pracy kilkanaście godzin dziennie tylko normalnych, przeciętnych Polakach, którzy aby związać koniec z końcem harują na pełny etat po bożemu zgodnie z kodeksem pracy i potrzebują trochę czasu na dojazd. I tyle.  Idealnie by było gdyby jeden rodzic pracował od 7 do 15, a drugi od 10 do 18. Dziecko spędzałoby w przedszkolu o 9 do 16 zakładając godzinę na dojazd, ale powiedzmy sobie szczerze – w ilu rodzinach jest to możliwe?  Zatrudniać opiekunkę, by dziecko przyprowadzała do domu? Zbliżymy się wtedy łącznymi kosztami do placówki prywatnej.

Wracając do meritum. Rozważywszy wszystkie za i przeciw zawęziliśmy wybór do kilku przedszkoli i teraz się głowimy.

PRZEDSZKOLE 1

Prywatne, z tej tańszej półki (450 PLN + wyżywienie w tym angielski codziennie, taniec i inne zajęcia, wyjścia grupowe płatne dodatkowo, grupy 10-15 dzieci).  Zeszłym roku zapisałam tam Piotrka, ma zarezerwowane miejsce, musze szybko podjąć decyzję czy podpisywać ostateczną umowę. Ze wszystkich przedszkoli chyba optymalne
PLUSY
Opinie – dość dobre
Lokalizacja – na osiedlu sąsiadującym z osiedlem teściów. W razie czego awaryjnie teściowa lub teść mieliby blisko po Piotrka. Jest to ok. 15 minut drogi samochodem od nas +  szukanie miejsca na parkowanie. Niedaleko jest biuro Maćka (nie wiem jak długo, bo zamierzają się przenieść ale na razie jest). W te dni gdy Maciek pracuje stacjonarnie mógłby go zawozić po drodze i łatwo odbierać, ja również póki co mogę tamtędy wjeżdżać do Krakowa jadąc do pracy i nawet zostawić tam samochód i dalej jechać bezpośrednim autobusem by zmniejszyć koszty
Cena – przystępna, biorąc pod uwagę fakt,  że w przedszkolu samorządowym bezpłatne są tylko godziny od 8 do 13 a za każda następną rozpoczętą trzeba płacić 2.50 PLN, więc w naszym przypadku przy maksymalnej frekwencji i odbiorze przeze mnie wychodziłoby też około 300 PLN na miesiąc + jakieś zajęcia dodatkowe. Różnica jest taka, że w przypadku zgłoszonej rano nieobecności dziecka w przedszkolu prywatnym dostanę jedynie zwrot stawki dziennej za wyżywienie a czesne płace tak czy siak, zaś w samorządowym dodatkowo odpada opłata za dni nieobecności)
Budynek bez szaleństw, taki klocek, ale w środku ładnie, czysto i kolorowo. Duży plac zabaw. Wyposażenie trochę stare, ale jest wiele drzew, jest miejsce do biegania.
Otwarte jest cały rok. Powiedzmy, że akurat w naszym przypadku nie jest to warunek konieczny i niezbędny, bo myślę, że jakoś udałoby się zorganizować opiekę dla Piotrka latem przez moja mamę i na wsi u mojej rodziny poza naszym urlopem, ale jest to plus.
MINUSY
No nie jest to prywatne przedszkole z najwyższej półki, Piotrek na pewno lepiej czułby się w mniejszej grupie. Jakiś tam dojazd.

PRZEDSZKOLE 2
Prywatne w Krakowie, ale tuż za granicami miasta wiec bardzo blisko. Ok. 5 minut drogi samochodem.
PLUSY
Prowadzone jest przez znajomych teściowej
Dobre opinie
Fajna, ciepła kadra. Byliśmy tam kilka razy na dniach otwartych. Mają dużo pomysłów, organizują no. tygodnie poświęcone kulturze jakiegoś kraju
Mniejsze grupy (do 10 dzieci)
Dojazd – blisko domu, mogłabym odwozić go i potem wyskakiwać na obwodnicę, więc zarówno dojazd do przedszkola jak i mój potem do pracy zajmowałby mniej czasu niż w przypadku przedszkola nr 1. Myślę, że różnica wyniosłaby ok. pół godziny rano i po południu. Maciek ma z pracy również dobry dojazd.
MINUSY
Cena – niestety L. 800 PLN w tym zajęcia, wyjazdy płatne dodatkowo + wyżywienie. Nie bardzo nas na nie stać tak naprawdę…..
Lokalizacja – niby blisko i dobry dojazd, ale lokalizacja nie jest najlepsza. Przedszkole mieści się na osiedlu kilkupiętrowych bloków, na parterze jednego z nich. Ma bardzo mały plac zabaw. Huśtawka, domek, piaskownica i tyle, żadnego drzewa i na pewno nie będzie on powiększany bo nie ma jak. Oprócz placu zabaw dzieci chodzą niby na spacery po osiedlu, ale ja znam te okolice. To są po prostu nowe ładne owszem bloki i chodniki oraz jeden odrobinę większy placyk ogólnodostępny. Nie mam tam żadnego parku ani nic w tym stylu. Owszem, są tereny spacerowe w starym kamieniołomie, górki i pagórki, bardzo ładnie, my tam z Piotrkiem wędrujemy, ale to są dość dzikie tereny i panie się tam z dziećmi nie zapuszczają, bo to zbyt niebezpieczne z większą grupą dzieci. Dużo rowów i innych miejsc gdzie można np. skręcić nogę. Jednym słowem dzieci siedzą na tym mini placyku poza wycieczkami do zoo czy teatru, ale te wiadomo, nie są codziennie.
Przedszkole zamknięte jest w lipcu

PRZEDSZKOLE 3
Samorządowe. Jest ono blisko mieszkania szwagra, w którym zameldowany jest też Maciek i jest ono ich współwłasnością. Dla potrzeb rekrutacji możemy więc „udawać” że tam mieszkamy i dostać punkty za przedszkole najbliższe miejscu zamieszkania.
PLUSY
Dobre opinie
Tańsze niż prywatne
Względy sentymentalne – to przedszkole mojego męża i szwagra
Lokalizacja – dojazd dłuższy niż w przypadku przedszkola 1 i 2 rzecz jasna, ale w 20 minut powinniśmy się wyrobić. Problematyczne jest jedynie parkowanie, bo w tych rejonach jest z tym problem ze względu na zagęszczenie studentów i brak parkingów dla nich. Musiałabym dokładnie to opracować albo parkować na awaryjnych przed przedszkolem na chwilę. Stamtąd mogę jechać do pracy autem lub auto zostawić, bo to miejsce jest bardzo dobrze skomunikowane z resztą Krakowa. Maciek również ma stamtąd w miarę niedaleko do biura (ok. 15 minut samochodem). Duży plac zabaw. Poza tym znam dobrze te okolice, bo mieszkaliśmy tam 3 lata. Prosto z przedszkola wychodzi się do parku. Niedaleko mieszka bart Maćka, więc w razie jakieś pilnej potrzeby sądzę, że on albo Grażynka mogliby Piotrka odebrać i przechować u siebie (Marek pracuje w domu, a Grażynka wcześniej kończy). Mogłoby to działać również w druga stronę, w razie potrzeby ja odebrałabym Antka i zajęłabym się nim. Chłopcy mieliby kontakt. Latem po przedszkolu mogliby pojeździć jeszcze razem na rowerach w parku. Mogę go odebrać i jeszcze zrobić z nim jakieś zakupy spożywcze bo w pobliżu jest długo otwarty plac targowy z dobrymi warzywami i owocami, dobry sklep mięsny.
 Dobry rozkład posiłków. W drugim przedszkolu samorządowym które biorę pod uwagę (o tym potem) są 3 posiłki. Tutaj mamy 4 – śniadanie o 8.30, drugie śniadanie o 11.00obiad o 14.00 podwieczorek o 17.00. Odbierając Piotrka ok. 18 byłby on najedzony po podwieczorku
MINUSY
Duże grupy (15-20 dzieci)
Po dwie grupy na każdy rocznik, wiec ogólnie duże zagęszczenie dzieci w przedszkolu
Mniej zajęć dodatkowych niż w przedszkolu prywatnym i mniej wyjść
W sytuacji awaryjnej teściowa musiałaby specjalnie jechać samochodem ok. 20 min i szukać miejsca do parkowania, no ale tutaj z ewentualną pomocą przychodzi szwagier.
Zamknięte w sierpniu

PRZEDSZKOLE 4
Samorządowe
W miarę blisko biura Maćka, choć nie najbliżej. Dla potrzeb rekrutacji wpiszę , że jest ono najbliższe miejscu pracy rodzica, a nuż się uda uzyskać jakieś dodatkowe punkty
PLUSY
W zasadzie chyba tylko fakt, że jest ono otwarte do 18 i lokalizacja. Ja jechałabym rano ok. 20-25 minut, znośnie, dla Macka w dni kiedy pracuje stacjonarnie w ogóle bez problemu bo jest ono kilka przecznic dalej niż jego biuro. No i własny plac zabaw. Teściowej w razie czego nie bardzo po drodze z pracy, ale od biedy może gdyby się waliło i paliło mogłaby po niego podjechać, stamtąd ma do domu ok. 15 minut.
MINUSY
Duże grupy (15-20 dzieci) i również duże zagęszczenie dzieci
Mniej zajęć dodatkowych niż w prywatnym
Bezsensowny rozkład posiłków. Przedszkole niby otwarte od 18 a tylko 3 posiłki. Śniadanie o 8.30, obiad o 11.30 (no o tej porze to moje dziecko na pewno nie jest głodne obiadowo) i podwieczorek o 14.00. Wychodzi na to, że od 14 do 18 Piotrek nie jadłby już nic, wiec jak go znam czekałby na mnie głodny i musiałabym zapychać go jakąś kanapka albo pędzić na złamanie karku do domu.
Przedszkole jest na blokowisku, szału nie ma.
Zamknięte w sierpniu

W zasadzie te cztery przedszkola to nasze wszystkie opcje. Pozostałe przedszkola w interesującym nas otoczeniu nie wchodzą w grę ze względu na zbyt wysokie czesne lub godziny otwarcia. Tańsze prywatne lub te nieliczne samorządowe otwarte do 18 w innych dzielnicach odpadają ze względu na dojazdy, czas i koszty paliwa. Dla potrzeb rekrutacji wpisze jeszcze jakieś trzecie z póli tych otwartych do 17 bo musze, ale to bez sensu.. Zobaczymy zresztą czy w ogóle Piotrek do któregokolwiek z tych samorządowych by się dostał. Podejrzewam, że skończy się na przedszkolu nr 1, choć teściowa naciska nację nr 2.

Jest jeszcze jedno przedszkole prywatne, dobre i niewielkie, trochę tylko droższe od przedszkola nr 1 i w połowie drogi miedzy nim a nr 3, ale tam jest bardzo trudno się dostać. Zapisy są tylko 1 marca i osobiście, więc na pewno spróbujemy, ale wiem, że raczej dostają się tam krewni i znajomi królika. Cóż, spróbować zawsze warto. Oddelegujemy Piotrka na noc z 28 lutego na 1 marca do babci a samo będziemy cała noc koczować w kolejce i tyle.

Teraz przede wszystkim muszę dowiedzieć się paru rzeczy. Po pierwsze do kiedy trzeba podpisać ewentualne umowy w przedszkolach nr 1 i 2. Mam nadzieję, że dopiero w kwietniu, wtedy znalibyśmy już wyniki rekrutacji do przedszkoli samorządowych i wiedzielibyśmy już dokładnie na czym stoimy. Temat na telefon 2 stycznia. Poza tym zaklepałam urlop na piątek 11 stycznia i tego dnia umówiłam się na rozmowy w tych dwóch przedszkolach samorządowych, które bierzemy pod uwagę i jeszcze dwóch innych, zobaczę je dokładnie od środka, wypytam o wszystko co do tej pory nie przyszło mi do głowy i postaram się „wyczuć” atmosferę. W przedszkolach prywatnych byłam już w zeszłym roku

bardzo, bardzo dobry weekend

$
0
0


Za nami bardzo fajny towarzyski weekend. Niby bez jakiś wielkich fajerwerków, ale ciepły, rodzinny i wesoły. Więcej takich proszę ;-)

W sobotę Maciek pojechał rano do pracy, a ja postanowiłam odpuścić nam zajęcia Kreatywki, ponieważ na niedzielę mieliśmy zaplanowane Smykowe Granie, więc bałam się przeładować Piotrka tego typu wrażeniami.  Przyznam się bez bicia, ogarnęło mnie lenistwo i strasznie ale to strasznie nie chciało mi się jechać z Piotrkiem na jakiś plac zabaw. Poza tym zimno okropnie, szaro, bez śniegu. Pojechaliśmy więc do centrum do biblioteki (Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Krakowie - http://www.rajska.info/ ).  Zaparkowałam za granicą strefy, a w dalszą drogę ruszyliśmy bardzo lubianym przez Młodego tramwajem. Piotruś już od dłuższego czasu ma w bibliotece założoną kartę. Bardzo lubimy tę bibliotekę, bo jest przyzwoicie zaopatrzona, jest oddzielna duża wypożyczalnia dla dzieci z kącikiem zabaw dla maluszków i szereg innych pozytywów z punktu widzenia rodzica z małym dzieckiem. Jest tam duża szatnia, więc można wygodnie się rozebrać, zostawić plecaczek i chodzić bez zbędnego balastu. Otwarta w soboty do 14.00 – bardzo ważne dla nas, bo w tygodniu nie jestem w stanie zdążyć po pracy zgarnąć dziecko i iść z nim do biblioteki, a oddawanie i pożyczanie książek bez głównego zainteresowanego moim zdaniem mija się z celem. Jest porządna toaleta z przewijakiem dla zupełnych maluszków. W każdym razie fajnie!
Piotr raźno pomaszerował w znanym sobie kierunku

 
  Młody czytelnik wybrał książkę o Kubusiu Puchatku, a ja zaproponowałam i dwie książki Małgorzaty Strzałkowskiej. Jesteśmy jej wielkimi fanami – o tym innym razem.
Po wyjściu z biblioteki dopadł nas głód, więc udaliśmy się na małe co nieco i szczerze mówiąc miałam już ochotę wracać do domu, zwłaszcza, że po południu mieli odwiedzić nas sąsiedzi, ale Piotruś zakomenderował „idziemy na ryneczek”. No i poszliśmy.
Na Rynku Piotr robił to co każde krakowskie dziecko –  na zmianę karmił i gonił gołębie. 
A potem spędził dobre pół godziny w Głowie Mitoraja testując różne rodzaje echa. A ja cieszyłam się, że jestem w moim centrum wszechświata. Wspominałam już jak kocham krakowski rynek.
Plan był taki, że spróbujemy w weekend zrezygnować z drzemki dziennej, ponieważ ostatnio Piotrek strasznie późno zasypia, a ja nie mam praktycznie czasu wieczorem.  Mieliśmy zamiar po prostu go na drzemkę nie kłaść chyba, że sam się połozy. Plany jednak wzięły w łeb. Piotrek w samochodzie padł i spał w garażu dłuższą chwilę. Maciek wniósł go do domu (ciężko nosić te 13 kg pod górę). Myślałam, że ten sen mu wystarczy i w zamian za to wieczorem zaśnie przyzwoicie, ale gdzie tam ;-) Był kompletnie nieprzytomny i zażądał zaniesienia do łóżka, gdzie przespał połowę wizyty sąsiadów. Wiktor, syn sąsiadów, był trochę rozczarowany, ale za to miał wujka Macka na wyłączność, co skwapliwie wykorzystał. Powiem szczerze – mój mąż był po wizycie wykończony, ale cóż poradzę, że chłopaki wolą bawić się z panami???? My z Martą obgadałyśmy plany wakacyjne – jedziemy razem na tydzień w czerwcu nad morze. Cieszę się bardzo, bardzo, bardzo. Nie mówię hop, może zdarzy się cud, znajdę inną pracę i wtedy wiadomo – nie mogę zaczynać od urlopu. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. W razie czego gdybyśmy my zrezygnowali sąsiedzi wezmą teściową (wynajmujemy dwupokojowy domek). 

W niedzielę rano wyruszyliśmy z Piotrkiem do Filharmonii na koncert dla dzieci z cyklu Smykowe Granie. Bilety zdobyte z wielkim trudem. Koncerty są raz w miesiącu (3 w sobotę i 3 w niedzielę), można rezerwować tylko miesiąc wcześniej telefonicznie i zwykle po dwóch godzinach wszystko jest już zajęte. W listopadzie nie poszliśmy ze względu na chorobę, a nasze bilety przejął kolega z pracy. Na grudzień nie udało mi się ich zdobyć – kiedy wreszcie się dodzwoniłam było, jak to mówią, po ptokach. Z koncertu jestem bardzo zadowolona. Bardzo. Wprawdzie Piotrek kiedy ujrzał tłum w holu od razu chciał wracać ale przekonałam go jakoś, by został. Przez pierwsze 20 minut siedział z otwartą z zachwytu  buzią, potem trochę tańczył, ale indywidualnie. Nie chciał włączyć się w pociąg ani grupową sambę, ale to akurat mnie nie dziwi. On nie lubi wspólnych zabaw ruchowych. Kompletnie. Pod koniec znowu zaczął się bać tłumu, ale zajął się balonikami i  tak sobie rzucaliśmy do muzyki. Ogólnie podobało nam się bardzo i Antosiowi też (wybrała się z nami szwagierka). 16 stycznia próbujemy zdobyć bilety na luty. Jedyne do czego mogę się przyczepić to moim zdaniem nie powinni sprzedawać biletów za 15 PLN indywidualnie tylko po prostu bilety za 30 PLN dla dziecka i jednego opiekuna. Dlaczego? Wiele dzieci przyszło z dwójką rodziców. Gdyby nie sprzedawali biletów komukolwiek więcej dzieci by z tych koncertów mogło skorzystać (pojemność sali jest ograniczona), a tak to te dzieci trochę ginęły w tłumie dorosłych.

Mój meloman


Zabrałam na wszelki wypadek wózek i bardzo dobrze. Piotrek od razu zasnął, Antek też, więc zrobiłyśmy sobie z Grażynką spacer. Resztę dnia spędziliśmy już u nich. Maciek dojechał i siedzieliśmy razem do wieczora. Strasznie się cieszę, że Piotruś i Antoś się lubią. Zwyczajnie się lubią. Zaczepiają się nawzajem, potrafią się razem bawić, a Piotrek pozwala Antkowi na rzeczy, które zwykle budzą bunt. To był strzał w dziesiątkę, że chłopaki spędzają razem dwa dni w tygodniu u teściowej i opiekunki. Jeszcze trochę i zaczną roznosić dom JPiotrek poza tym uwielbia wujka Marka, zaś Antoś wujka Maćka. Szaleństwo na całego ;-) Ja zaś dobrze dogaduje się z Grażynką, bardzo ją lubię i mam nadzieję, że  z wzajemnością. Trochę mi teraz szkoda, że tak rzadko się widzimy. Dawniej mieszkaliśmy niedaleko i nawet po pracy o 18 mogłyśmy jeszcze wybrać się na wspólny spacer. Teraz w tygodniu nie ma szans. Od poniedziałku do środy jestem u mojej mamy, dość daleko. W czwartek i piątek to Marek odbiera Antka od teściów no i za późno by do nich jechać bo dojechałabym koło 19, a to jest już pora spania Antka. Grażynka w soboty pracuje, kończy o 17 i do tej 19 znowu pozostaje mało czasu, zaś niedziela to po pierwsze jedyny dzień,  który mogą spędzić w trójkę, a po drugie my też bywa mamy inne plany. Najczęściej po prostu smsujemy (kiedy ja mam możliwość zadzwonić Grażynka zwykle usypia Antka, z kolei gdy Antek zaśnie ja rozpoczynam usypianie Piotrka i nagle robi się już po 22). 
 

Doładowałam trochę akumulatory w ten weekend :-)

weekend (prawie) jak to mówią do chrzanu

$
0
0


Weekend mdły, nieciekawy, nerwowy, męczący – tak dla odmiany po zeszłym tygodniu.
Już w piątek Maciek zapowiedział mi, że do 18 w niedzielę jest wyłączony. Kupił komputer, ponieważ nasz grat nie dawał już rady z programami, których on potrzebuje do pracy. Stary ma być dla mnie. Fajnie, bo często przepychamy się wieczorem do komputera, kiedy oboje potrzebujemy coś zrobić. Miał tworzyć sieć domową. OK, rozumiem, że to minimum kilkanaście godzin pracy i trzeba to zrobić. Szkoda tylko, że weekend minął, nic nie zostało zrobione, a weekendu rodzinnie też nie spędziliśmy L
Maciek pojechał w sobotę rano na giełdę po płytkę, podczas instalacji okazało się, że jest uszkodzona, więc w niedzielę ją reklamował, wrócił z drugą, tez okazała się felerna i tym sposobem nic nie jest poinstalowane, a my czekamy do przyszłej soboty na kolejną giełdę bez kompów i bez neta.  Mąż wkurzony, nabuzowany chodził po domu jak chmura gradowa, ja zajmowała się Piotrkiem, który usilnie próbował tacie pomagać, co wzbudzało dodatkową irytację. Gdyby było lato to przewidzieć poziom napięcia pojechałabym z Piotrkiem na całodzienna wycieczkę ale mamy zimę. I jest przeraźliwie zimno. W sobotę po zajęciach Kreatywki poszliśmy na sankii, ale wytrzymałam tylko 40 minut. Mimo ciepłych skarpet, porządnych butów, rękawic, czapki wszystko zaczęło mnie boleć  od tego mrozu. Tak mam. Piotrek chciał jeszcze się bawić w śniegu, ale ja już po prostu nie dałam rady. NIENAWIDZĘ ZIMY. Szybkie zakupy w Lidlu po drodze i do domu. Młody usnął w samochodzie i w domu zakomenderował, że chce iść do łóżka, ale tata właśnie spuszczał kabel sieciowy peszlem z poddasza na parter robiąc przy tym taki rumor jakby lawina śniegu schodziła z dachu, więć ze spania nici. W niedzielę miałam zamiar zabrać Młodego do kulkowni, ale wydawał mi się jakiś niewyraźny, więc zapodałam syrop i zostaliśmy w domu. Położyłam się z nim na drzemkę bo sama czułam się kiepsko będąc święcie przekonaną, że Maciek siedzi i instaluje, on tymczasem pojechał na giełdę nic mi nie mówiąc, wrócił z niczym i chciał spędzić czas ze mną korzystając z drzemki dziecka, a ja spałam. Szkoda gadać.
Niedzielny wieczór za to miły. O 18 zwinęłam się z domu na spotkanie z przyjaciółką, w międzyczasie za jej radą kupiłam skórzaną spódniczkę na poprawę humoru, pogadałyśmy sobie jak za dawnych dobrych czasów. Do domu wróciłam koło północy.
Kolejny weekend niestety podobny – instalacja, instalacja, instalacja.

nocnikowe historie

$
0
0


Jeśli nie przepadacie za tematami „fizjologicznymi” to lepiej omińcie tego posta ;-)
Nasza przygoda z nocnikiem i ogólnie treningiem czystości jest długa, wyboista i pełna niespodzianek. W zasadzie nie wiem czy używanie tutaj słowa „trening” jest zasadne, nie przepadam za tym sformułowaniem i nie podchodzę do tematu w ten sposób. Zawsze zadziwiały mnie mamy uprawiające grę na refleks pt. „łapanie siku niemowlaka”, którą uważam za totalną stratę czasu. Nie chcę nikogo urazić, ale śmieszy mnie sadzanie niemowlaka na nocniku kiedy tylko nauczy się siedzieć i ogłaszanie sukcesu na podstawie doprowadzonej przez rodzica do perfekcji strategii wysadzania w odpowiednim momencie gdy dziecko ma np. rok i rozwojowo nie jest jeszcze w stanie kontrolować swoich wypróżnień. Dziwaczne jest dla mnie sadzanie dziecka na nocniku przez telewizorem by mimochodem się załatwiło.  Jestem zwolenniczką czekania aż dziecko dojrzeje samo i nie przyspieszania na siłę tego naturalnego procesu, zwłaszcza, że wiem, że może mieć to poważne konsekwencje zdrowotne . Poza tym przyznaję się – jestem leniwa JZamiast spędzać  czas na obserwowaniu czy mój syn zamierza się wysikać i wysadzaniu go w pośpiechu wolałam się z nim po prostu bawić JDo tego wszystkiego trafił mi się wyjątkowo uparty indywidualista, z którym w tej kwestii trzeba postępować wyjątkowo delikatnie.
Kiedy Piotruś miał około półtora roku kupiłam nocnik (zwykły, bez melodyjek i innych bajerów) oraz kilka książeczek, w których się ten temat przewijał i zaczęłam oswajać go z tematem obserwując jego reakcje.  Zrobiłam to w tym czasie, ponieważ wtedy zaobserwowałam, że zaczyna robić się świadomy faktu, że wydala. Odkrycia dokonałam spontaniczni ew  dość zabawnych okolicznościach. Syn kilka razy obsikał mnie kiedy wycierałam go po kąpieli na przewijaku, aż któregoś dnia w żartach powiedziałam do niego „ty łobuzie, ty to chyba robisz celowo prawda?”, a on zaśmiał się szatańsko i siknął, potem przerwał i znowu siknął i tak kilka razy. Zauważyłam też, że chowa się gdy robi kupę.
Z miejsca polubił książkę „Nocnik nad nocnikami” jednak na własny nie miał ochoty siadać, a ja go nie zmuszałam.  W kąpieli tłumaczyłam mu o co chodzi ze sprzętem w jaki wyposażyła go natura, ale bez nacisków. Nocnik sobie stał i stał, kupiłam też nakładkę na sedes i kilka razy na niej usiadł dla zabawy i raz przypadkiem się wysikał i to wszystko. Przy okazji odradzam mamom chłopców nakładki z Ikei takie wkładane pod deskę do siedzenia. Moim zdaniem nadają się tylko dla dziewczynek, bo otwór jest dość mały i u Piotrka sik odbił się rykoszetem w górę.
W maju zeszłego roku tuż przed drugimi urodzinami pojechaliśmy na weekend majowy do mojej rodziny na wieś. Podczas postoju gdy zmieniałam Piotrkowi pieluchę na stojąco w lasku jakoś tak spontanicznie postanowiłam go wysadzić w locie i udało się bez protestów.  Przez kilka dni w ten sposób udawało się załatwić sprawę na polu, dzięki czemu ograniczyliśmy zużycie pieluch, ale z odpieluchowaniem nie miało to wiele wspólnego, ponieważ Piotrek potrzeb nie sygnalizował w ogóle. Zresztą w tym wieku on jeszcze praktycznie nie mówił. Właśnie ten wyjazd był dla niego punktem przełomowym w rozwoju mowy, odblokował się i od tamtej pory rozgadał się na cały regulator.
Wróciliśmy do Krakowa i zaczęłam się zastanawiać czy to odpowiedni moment na zamianę pieluchy na majtki i eksperyment. Postanowiłam poczekać do końca czerwca do powrotu z zaplanowanego urlopu w Zakopanym. .Wiedziałam, że eksperyment długo potrwa i wolałam nie przerywać go na czas wyjazdu żeby nie robić Młodemu mętliku w głowie, a odpieluchowywanie podczas urlopu nie wchodziło rzecz jasna w grę.  Nie chciałam by Piotruś zasikował podłogi, dywany i meble w pokoju, który wynajmowaliśmy, byłoby to bardzo nie w porządku w stosunku do właścicieli. Nocnik zabraliśmy, ale służył on tylko do wysikania się porannego, a na spacerach jeśli pogoda sprzyjała wysadzałam Młodego w locie.
Wróciliśmy do Krakowa i rozpoczęłam eksperyment. Wytłumaczyłam Piotrkowi o co chodzi z majtkami, czytaliśmy nasze książeczki, zakładaliśmy majtki pluszakom. Szybko jednak przekonałam się, że nie ma to najmniejszego sensu. Piotrek 3 tygodnie chodził w majtkach, sikał gdzie popadnie i nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Siedział w kałuży i bawił się dalej. Odpuściłam więc zamierzając wrócić do tematu wiosna tego roku. Nie czuję jakiejś wielkiej presji, ale fajnie by było gdyby Piotrek pożegnał się z pieluchami przed wrześniem 2013, bo wtedy idzie do przedszkola i myślę, że byłoby mu po prostu łatwiej. W międzyczasie proponowałam nocnik przed kąpielą, ale Piotrek dostał focha i w ogóle nie chciał na niego siadać. Czekałam więc.
Zima z oczywistych względów wydawała mi się najgorszym możliwym czasem do takich eksperymentów i zamierzałam poczekać do wiosny z kolejnymi próbami. Tymczasem na przełomie listopada i grudnia w wieku 2.5 roku Piotrek bez żadnych nacisków z mojej strony zaczął wysyłać sygnały świadczące o tym, że jest gotów przejść na kolejny etap wtajemniczenia. Zaczął informować mnie, że zamierza się załatwić. Domagał się zmiany pieluchy. Znowu zainteresował się nocnikiem i zaczął na nim siadać w pieluszce. Postanowiłam więc iść za ciosem skoro dziecko samo wychodzi z inicjatywą i znowu w domu zaczęłam ubierać mu majtki. Przez 3 tygodnie prałam po kilka par spodni, skarpetek i koszulek dziennie. Zrezygnowaliśmy z kapci po domu, bo mamy tylko dwie pary i wolno schną ;-) Piotrek informował mnie, że chce się załatwić ale w trakcie albo po fakcie. Postanowiłam proponować nocnik nawet po fakcie by wyryło mu się w świadomości odpowiednie skojarzenie. Do tego towarzyszenie tacie w toalecie. Po Świętach nagle z dnia na dzień zaczął informować o potrzebach z wyprzedzeniem, sam chodził do łazienki, rozbierał się (zwykle łącznie ze skarpetkami) i załatwiał swoje potrzeby. Stało się to dosłownie z dnia na dzień i wprawiło nas w osłupienie. Oczywiście do spania nadal zakładałam mu pieluchę, ponieważ mam tylko dwie zmiany pościeli. Załatwiał się zawsze sam przy zamkniętych drzwiach łazienki. Zawsze nas wyganiał i wołał po fakcie. W przypadku kupy po kilka razy , ponieważ chwalił się każdą, że tak powiem, porcją.
Trwało to jakieś 2 tygodnie i teraz znowu mamy regres czyli sikanie w majtki. Nie przejmuję się tym i nie traktuję tego jak „porażki”, ponieważ po rozmowie z psychologiem oraz urologiem przy okazji kontrolnej wizyty wiem, że jest to typowe i normalne i że zwykle dzieci przechodzą kilka takich cykli rozwój-regres zanim wszystko się ustabilizuje, zwłaszcza chłopcy. Myślę też, że pora roku niezbyt sprzyja.  Piotrek jak wspominałam jest uparty i wszystko chce robić po swojemu. Na spacery póki co zakładam mu więc zawsze pieluchę, ponieważ on nie jest w stanie wytrzymać całego spaceru bez sikania, a na mrozie wysadzać go przecież nie będę. Nie zamierzam ryzykować również zapalenia pęcherza i przeziębienia w razie wpadki podczas spaceru. Wiąże się to z jego uporem – nie ma możliwości przekonać go by przed wyjściem wysikał się na zapas. Załatwia się tylko i wyłącznie wtedy gdy sam chce czyli kiedy ma pełny pęcherz.  Kiedy zrobi się ciepło będę nosiła ze sobą ubranie na zmianę i na spacery również zaczniemy zakładać majtki, ale na razie z powodu pogody mamy do czynienia z pewną niekonsekwencją. Poza tym Młody ma również dużą potrzebę snu i zwykle długą drzemkę w ciągu dnia, na którą również zakładana jest pielucha, ponieważ o ile ze snu nocnego bywa, że budzi się z suchą o tyle po drzemce zawsze jest pełna. Po prostu fizjologicznie jeszcze nie jest na to gotowy, więc nie widzę sensu dla zasady kłaść go w majtkach z 99% pewnością, że obudzi się w kałuży gdy wiem, że żadnego wymiaru pedagogicznego to mieć nie będzie, bo on po prostu przez sen tego na razie nie kontroluje i koniec. No i wizyty. Piotrek jest nieśmiały i wstydliwy w obcym środowisku boi się siadać na sedes bez nakładki.  Kiedy idziemy gdzieś z wizytą wiem, że będzie czekał z zasygnalizowaniem potrzeby do ostatniej chwili aż nie wytrzyma, a krępuje się poprosić. Boję się więć chodzić z nim gdzieś w majtkach z troski o podłogę gospodarzy. Za wcześnie na to jeszcze. On jest wrażliwcem, wiec lepiej by najpierw opanował temat dobrze w domu, nie wszystko na raz. Z tego względu trochę czasu w ciągu dnia spędza jednak w pieluszce.  Dwa tygodnie temu w niedzielę praktycznie cały dzień w niej chodził. Najpierw filharmonia, więc wiadomo – pielucha. Miejsce publiczne, i kolejka do toalety w razie czego, a on dopiero na początku odpieluchowywania. Potem do wieczora siedzieliśmy u szwagra i znowu bałam się żeby nim nie nabrudził (zwłaszcza ze szwagier jest dość wrażliwy na tym punkcie, ciekawe co będzie gdy zaczną odpieluszać Antka swoją drogą). Antek jeszcze nie ma nocnika, a ja nie targałam własnego do filharmonii no i tak zeszło.
Ważnie jest to, że wiem, że dobrze postąpiłam czekając aż Piotrek sam da mi sygnał, że jest gotowy. Wiem, że jest w stanie kontrolować swoje potrzeby i samodzielnie się załatwiać bez wpadek.  Nie traciłam bez sensu czasu miesiącami na „trenowanie” dziecka zanim do tego fizjologicznie i psychicznie nie dojrzało. Teraz przechodzimy regres, ale to minie, pewnie zaliczymy jeszcze kilka takich cykli, ale mam nadzieję, że przy bardziej sprzyjającej pogodzie do września wszystko ładnie się ustabilizuje i ustawi, a nawet gdyby nie to kiedy Piotrek zobaczy inne dzieci załatwiające się w przedszkolu na niziutki sedes będzie chciał je naśladować. Syn dął mi sygnał, ja za nim podążyłam i od tej pory razem przechodzimy na kolejny level.  Teraz to jest kwestia chęci i psychiki, nie fizjologii.
Na razie mamy trochę cyrk na kółkach J Mam wrażenie, że Piotrek bawi się nową umiejętnością, testuje ją i nas. Zapytany co trzeba zrobić gdy będzie chciało mu się siku ładnie odpowiada, że pójdzie do łazienki, rozbierze się i zrobi na nocnik. Ale w praktyce teraz  bywa .Po „wpadce” prowadzę  go na nocnik, staram się nie strofować tylko proszę by następnym razem z niego skorzystał. Cieszę się z każdego sukcesu.  Czasem widzę, że po prostu nie chce mu się tyłka ruszyć do łazienki i przerywać zabawy. Ma różne głupie pomysły. U babci celowo wysikał się pod choinka i pochwalił się, że chciał podlać drzewko. Zaczyna eksperymenty z załatwianiem się na stojąco. Olaboga! Nawet ja nie potrafię tego krótkiego siusiaka tak nakierować by nie zalał wszystkiego naokoło. Z lekkim przerażeniem myślę o letnich spacerach – przecież on przy okazji zmoczy całe ubranie ;-) Z dziewczynkami chyba jest trochę łatwiej. W niedziele przyłapałam go na celowaniu do bagażnika swojego dużego samochodu…. Za drugim razem znalazłam go w szafie, do której przytargał nocnik i tam się zamknął. Cóż, czekam cierpliwie, aż ten fioł minie i konsekwentnie pokazuję mu jak należy po dorosłemu załatwiać swoje potrzeby.
 I pomyśleć, że jeszcze 3 lata temu nie rozumiałam jak można ekscytować się takim tematem J)))))))





Oko w oko z koszmarem

$
0
0

Siedzialam w galerii handlowej. Pilam herbate. Czekalam na godzine umowionej wizyty u gina bo nie oplacalo mi sie wracac w miedzyczasie do domu.
Katem oka przy sasiednim stoliku dostrzeglam ojca.....
Slyszalam tylko walenie serca.
Zyje.
Wiedzialam ze jest szansa ze mnie nie pozna. Tyle lat mnie nie widzial.Nie spodziewa sie.
Dopilam herbate, powoli wstalam, ubralam sie i odeszlam.Gwaltowne ruchy zwracaja uwage.

Moj najwiekszy strach. Ze kiedys mnie rozpozna. Ze bede z Piotrkiem.

Nie moge sie uspokoic.

Oko w oko z koszmarem

$
0
0

Siedzialam w galerii handlowej. Pilam herbate. Czekalam na godzine umowionej wizyty u gina bo nie oplacalo mi sie wracac w miedzyczasie do domu.
Katem oka przy sasiednim stoliku dostrzeglam ojca.....
Slyszalam tylko walenie serca.
Zyje.
Wiedzialam ze jest szansa ze mnie nie pozna. Tyle lat mnie nie widzial.Nie spodziewa sie.
Dopilam herbate, powoli wstalam, ubralam sie i odeszlam.Gwaltowne ruchy zwracaja uwage.

Moj najwiekszy strach. Ze kiedys mnie rozpozna. Ze bede z Piotrkiem.

Nie moge sie uspokoic.


młody kadet, grypa i perturbacje samochodowe

$
0
0
Przedstawiam Wam młodego kadeta :-) Mój syn od dłuższego czasu panicznie bał się fryzjera i włosy obcinałam mu sama. Efekt? Wyglądał coraz gorzej. Ma proste włosy i jeśli nie są ładnie wystopniowane powstaje chaos. W zeszłym tygodniu jednak dał sobie je przyciąć w wannie nawet bez większych protestów, więc postanowiłam podjąć kolejną próbę, bo już zywcem patrzeć na niego nie mogłam. Umówiłam się do jedynej fryzjerki, która w miarę akceptował u mojej mamy na osiedlu i jakoś poszło. Widząc, że protest umiarkowany postanowiałm iśc za ciosem i poprosiłam fryzjerkę by cięła zupełnie na krótko. Osobiście nie podobają mi się zbytnio takie króciutkie włosy u mężczyzn, wolę fryzurki krótkie nad karkiem i uszami, ale takie bardziej "puszyste", stwierdziłam jednak, że na dłużej starczy. Piotr prezentuje się więc tak.



Wygląda na zmarnowanego i tak właśnie niestety przedstawia się sytuacja :-( We wtorek Piotrek ni stąd ni zowąd dostał wysokiej gorączki i dreszczy - grypa :-( Leży bidulek i dogorywa. Nawet nie chce bawić się autkami, ogląda tylko bajki, przegląda książeczki i drzemie. Ma cały czas wysoką gorączke i w zasadzie tylko tyle. Lekarka powiedziała, że 3 dni może się to utrzymywać, jeśli nie będzie poprawy to do kontroli, no i muszę mocz mu zbadać co jest trudne. On jeszcze nigdy w życiu nie miał gorączki wyższej niż 37 stopni, w ogóle bardzo rzadko gorączkuje, więc jest totalnie zdezorientowany całą sytuacją i bardzo nieszczęśliwy. Leży sobie cichutko póki nikt nic od niego nie chce, ale przy każdej próbie podania lekarstwa, zmiany pieluchy (cały czas drzemie kub półdrzemie, więc lezy w pieluszce żeby go nie meczyć ciagłym przebieraniem i zasikanych spodni), czy choćby umycia rąk płacze i krzyczy, żeby zostawić go w spokoju. Biedny jest strasznie. W listopadzie bez problemu łykał wszystko, no ale wtedy był po prostu przeziębiony, nie miał takiej gorączki i czuł się lepiej. Na policzku zrobił mu się liszaj, prawdopodobnie reakcja alergiczna na barwniki z lizaka, który dostał w nagrodę za dzielne zachowanie u fryzjera (tak wiem że to cukier i niepedagogiczne, ale mając w pamięci cyrki jakie do tej pory wyczyniał musiałam go nagrodzić, a prosił). Rozchorował się u mojej mamy i teraz jeszcze tam jesteśmy, dzisiaj po południu pakuję go do auta i wracamy do domu, tam myślę, ze poczuje się lepiej i będziemy się kisić na zwolnieniu, zwłaszcza, że zapowiadają -25 stopni.

Wtorek ogólnie był dniem świra dla mnie.Piotruś rano miał super szampański humor. Nic nie zapowiadało choroby. Kompletnie nic. Wyszłam  od mamy o 8 i miałam zamiar pojechać autobusem do pracy. Od poniedziałku w Krakowie jedno wielkie lodowisko. Auta pokryte kilkucentymetrową warstwą lodu, glazura na śniegu. Strasznie niebezpiecznie. Już od półtora roku mam problemy z alarmem i zamkiem centralnym w aucie. Średnio raz na miesiąc przy próbie zamknięcia z pilota zaczynają migać światła awaryjne, po wyłączeniu alarmu i otwarciu drzwi alarm włącza się ponownie, nie działa odblokowanie odcięcia dopływu paliwa ani zamek centralny. Opracowałam jednak szybkie sposoby na odblokowanie. Nie zdarzało się to często i nie było bardzo uciążliwe. Zgłaszałam ten problem przy okazji dwóch ostatnich przeglądów, lecz siłą rzeczy wtedy akurat nic się nie działo i nic nie znaleźli. Jedynym sposobem pokazania im o co chodzi było wzięcia auta na hol lub na lawetę akurat w takiej sytuacji i wydawało mi się to nie warte zachodu, zwłaszcza, że alarm jest już po gwarancji i zwykle zdarzało się to wtedy gdy w aucie miałam Piotrka, więc wiązałoby się to z proszeniem kogoś by przyjechał, zabrał go do swojego auta i odtransportował do domu.

Wczoraj rano stwierdziłam, że przepalę auto by nie zamarzło do reszty do środy (wiem , kretynka ze mnie, akumulator zużywa najwięcej prądu podczas ruszania właśnie....) No i już go nie zamknęłam. Znowu to samo, ale tym razem mimo mordowania się 40 minut nie udało mi się auta odblokować. Co robić? Nie zostawię otwartego samochodu pod blokiem, jechać też się nie do bo odcina paliwo. Zadzwoniłam po Maćka, który przyjechał z drugiego końca Krakowa by wziąć mnie na hol i podholować do serwisu znowu po drugiej stronie miasta. Czekając na niego godzinę odrąbywałam lód z auta, ponieważ nie miałam jak włączyć ogrzewania. Żadne spraye odmrażacze nie pomagały. Jechaliśmy na tym holu przez całe miasto po maksymalnym lodowisku. Bałam się jak nie wiem co, a w międzyczasie cały czas dzwoniła moja komórka, której nie odbierałam żeby się nie rozpraszać. "Wybrałam" sobie najgorszy możliwy dzień na naukę jazdy na holu. Odstawiliśmy auto, wsiadłam do autobusu do pracy, oddzwoniłam do mamy i dowiedziałam się, że Piotruś chory  i za godzinę idą do lekarza :-( Myślałam, że się tam rozryczę w tym autobusie, bo byłam dodatkowo cała przemarznięta, przemoczone rękawiczki, buty, wszystkie palce mnie bolały w ogóle padaka kompletna. No i na czczo cały czas bo rano zaspałam i śniadanie zamierzałam zjeść w pracy, do której dotarłam koło południa.Szybko ogarnęłam najważniejsze sprawy i powrót autobusem po samochód, z którego wyjęto alarm i czekam na nową centralkę. Kilkaset zł w plecy. Jeździć się da, ale jedyny sposób żeby auto zamknąć to po prostu wciskać po kolei blokadę od środka w każdych drzwiach i na koniec zamknąć drzwi od strony kierowcy, bo nie mam centralnego zamka, a dziurka na kluczyk jest jedynie od strony kierowcy. Teraz czekam na wyrok ile mam zapłacić.

Wszystko to jednak nie jest ważne. Najważniejsze, żeby Piotruś wydobrzał. Trzymajcie za nas kciuki.

długie trzy dni

$
0
0


To były długie, długie trzy dni. Gorączka Piotrka zwaliła go kompletnie z nóg. Nigdy nie widziałam mojego syna w takim stanie. Nawet gdy był w listopadzie porządnie przeziębiony to po prostu dłużej spał, ale poza tym bawił się jak zwykle. Tym razem inny człowiek. Ciągle leżał, spał, nic nie jadł. Dzisiaj w nocy był kryzys, bo gorączka przekroczyła 40 stopni , Piotrek przestał pić i sikać i zaczął tracić świadomość. Po telefonie do szpitala przekroczyłam maksymalną dawkę paracetamolu i nurofenu i mieliśmy jechać gdyby się w ciągu godziny nie poprawiło. Ekspresowo pakowałam nasze rzeczy podczas gdy mąż okładał  dziecko chłodnymi ręcznikami. Na szczęście gorączka spadła na dobre. Dziś rano byliśmy u lekarza. Osłuchowo czysty, mocz OK. Wysypki nie ma , więc to raczej nie trzydniówka. Gorączka jest nadal ale 38 stopni a nie 40 i daje się zbić o połowę mniejsza dawką paracetamolu. Do tego antybiotyk bo zaczął w nocy skarżyć się na ucho i jest zaczerwienione. Mam nadzieję, że to po prostu ten wirus grypy, który krąży w Krakowie, bo pojawił się katar. No i liczę, że na dobre udało nam się uniknąć szpitala, w którym na bank zaraziliby nas jakimś świństwem.
Tylko raz w życiu czułam się tak przerażona i bezsilna jak ostatniej nocy – podczas porodu, gdy uświadomiono mi, że Młody zadarł główkę i nie dam rady urodzić go naturalnie.
Jestem zmęczona.

O KSIĄŻKACH ULUBIONYCH

$
0
0
Post z gatunku "ku pamięci". O książkach, które jak do tej pory najbardziej przypały do gustu mojemu 2.5-letniemu synowi. Mamy lub wypożyczyliśmy znacznie więcej, ale te są ulubione.

Czytelniczą przygodę rozpoczęliśmy od małych kartonowych książeczek w takich "dmuchanych" okładkach z serii "Obrazki dla maluchów" (Emilie Beaumont, Nathalie Belineau, Wydawnictwo Olesiejuk). Mieliśmy ich bardzo dużo, w tym momencie czyta je młodszy kuzyn Piotrka. Piękne ilustracje "ulepione" z plasteliny, twarde kartki wytrzymałe na dziecięce ząbki, zaokrąglone rogi, więc nie ma ryzyka, że niemowlak skaleczy sobie oko wymachując książeczką.
 Kiedy Piotruś podrósł przerzuciliśmy się na większe pozycje z tej serii  - dwa razy większe, ilustracje w formie historyjki obrazkowej z podpisami albo obrazków do wyszukiwania szczegółów, również twarde strony. Na fotce są trzy pozycje mamy ich więcej. Przeglądamy je do dzisiaj.
Równolegle z obrazkami dla maluchów przeglądaliśmy książeczki Krzysztofa Kiełbasińskiego z wydawnictwa Buchmann. Poleciła mi je koleżanka z pracy i chwała jej za to. Twarde strony, proste, wyraziste ilustracje i przyjemna wierszowana historyjka. Zaczęliśmy od prosiaczka Eryka, a potem dokupywaliśmy kolejne - owieczka Becia, kaczuszka Wiki, lisek Rudi, byczek Ferdek, krówka Muooo, kotek A'psik, myszka Ala, żabka Otylia, osiołek Filip i wiele innych. Aktualnie już leża i się kurzą, więc niebawem powędrują do Antosia.
Kolejny hit to seria o panu Kłapie autorstwa Jo Lodge z wydawnictwa Olesiejuk - "Pobawmy się panie Kłapie", "Co pan ma panie Kłapie?" i "Pan Kłap i kolory". Książki dla trochę starszych dzieci, ponieważ zawierają ruchome i rozkładane elementy, które mogłyby nie przetrwać niemowlęcego miętolenia. Piotrek jeszcze czasem do nich zagląda, ale raczej już za duży jest.


Kolejna pozycja to znana i popularna "bardzo głodna gąsienica" Erica Carle z wydawnictwa Tatarak. Jej nie trzeba chyba przedstawiać ;-) Teraz juz chyba z niej wyrośliśmy.
Po pierwszych urodzinach Piotrek dorósł do "poważniejszych historii i zapałał miłością do Małgorzaty Strzałkowskiej, którą osobiście uważam za rewelacyjną autorkę ksiązek dla dzieci i na pewno w przyszłości rozszerzymy naszą biblioteczkę o kolejne pozycje dla starszych dzieci. Na razie mamy twarde, kartonowe, małe książeczki dla najmłodszych z wpadającymi w ucho wierszykami. Naszym faworytem jest "Mały Duszek. Książki są z wydawnictwa Bajka. Ciągle czytane.


Czytamy tez rzecz jasna klasykę - wiersze jana Brzechwy i Tuwima, których nikomu przedstawiać nie trzeba. "Lokomotywa" to hit ;-)

Następnie seria "Mały Chłopiec" Emilie Beaumont i Nathalie Belineau z wydawnictwa Olesiejuk. Mój syn jak wiecie jest fanem motoryzacji i maszyn wszelakich, więc te ksiażki idealnie wpisują się w jego zainteresowania. mamy chyba wszystkie, Piotrek najczęściej sięga po "koparkę Marka" i "śmieciarkę Jarka". Książki mają identyczny format jak te pierwsze obrazki dla maluchów, twarde strony i takie same "dmuchane" okładki i zaokrąglone rogi, więc nadają się nawet dla najmłodszych niemowlaków przyciągając ich uwagę ładnymi kolorowymi ilustracjami. Wierszyki nie są najwyższych lotów, ale najważniejsze, że Piotrek słucha z zainteresowaniem, zna je na pamięć i wpatruje się w obrazki jak zaczarowany.
A propos budowlanych zainteresowań mojego syna - na topie są ciągle takie piankowe niewielkie książeczki o maszynach Boba Budowniczego, które kupiłam przy okazji w Leroy Merlin. tekstu w nich tyle co kot napłakał, no ale podobają się. Do tego cztery opowiadania o Bobie.
W podobnym stylu "Robot Rob na budowie" Krzysztofa Kiełbasińskiego z wydawnictwa Buchmann. Kartonowe strony, proste i wyraziste ilustracje podobnie jak w serii o zwierzątkach, ale większa.
Oraz szał ciał, czyli osiem wielkich stron ze zdjęciami maszyn i okienkami. Nasz "must have" w poczekalniach wszelakich.
A teraz"poważniejsze" pozycje, na teraz.

"Chłopiec i pingwin" Olivera Jeffersa z wydawnictwa MAM. Jedna z piękniejszych książek, jakie czytałam. Za pierwszym razem normalnie się popłakałam. Miałam obawy czy Piotrek, fan budownictwa i samochodów w ogóle zwróci na te pozycję uwagę, ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Sięga po nią bardzo często i widzę, że utkwiła mu w pamięci. Komentuje czasem na spacerze 'o dziewczynka jest smutna, dlacego, pewnie jest samotna i nie ma psyjaciela tak jak pingwin". Na podstawie tej książki nakręcony został film animowany, piękny, w wersji polskiej narratorem jest Wojciech Malajkat. Piękna, nastrojowa, wyciszająca bajka do wspólnego oglądania.sama czasem ją sobie włączam.
"Miasteczko Mamoko" Mizielińskich z wydawnictwa Dwie Siostry. Piotrek nie jest wielkim miłośnikiem książeczek polegających na wyszukiwaniu szczegółów. "Lato na ulicy Czereśniowej" szybko poszło w kat, zaś Zima w ogóle nie jest otwierana. Miasteczko Mamoko jednak lubi i to bardzo, może odpowiada mu bardziej abstrakcyjna kreska?
Od dłuższego czasu prawie każdego wieczora Piotrus prosi przed snem o "chlupcia". Chodzi o serię o Tupciu Chrupciu autorstwa Elizy Piotrowskiej z wydawnictwa Wilga. Duze ksiażki w twardej okłądce, z kolorymi ilustracjami, każda porusza jakąś ważną kwestę w życiu dziecka w wieku wczesno-przedszkolnym (pójście do przedszkola, mycie zębów, nocne strachy, odpieluchowanie). Powiem szczerze - język tych książek jest dla mnie trochę zbyt moralizatorski, ale Piotrkowi przypały do gustu. Co więcej widzę, że faktycznie jakiś tam wpływ wychowawczy na Młodego mają, bo Piotrek wspomnia, że pójdzie do przedszkola "jak chlupcio", że trzeba się dzielić z innymi, że nie boi się ciemności "bo calny lycez chlupcia to byl psecies wiesak na ublania mamo, nie lycez, tylko ciemno bylo".
Lubiany, choć nie tak bardzo jak Tupcio Chrupcio jest popularny Kajtuś vel Kamyczek. Dopiero teraz, ponieważ książeczki o Kajtusiu dla niemowlaków, te najprostsze w ogóle nie przykuwały jego uwagi.
Podobnie Franklin. Nie mamy zbyt wiele pozycji o nim, ale często pożyczamy z biblioteki.
I na koniec "Cynamon i Trusia - wierszyki na okrągły rok" Charlotte Ramel i Ulfa Starka z wydawnictwa Zakamarki. Piotrek uwielbia i ja też. Cynamon i jego przyjaciółka Trusia wędrują przez świat w poszukiwaniu zagubionego lata i piłki plażowej, a kolejne wierszyki opowiadają po kolei o późnym lecie, jesieni, zimie i przyjściu wiosny. Osobiście nienawidzę zimy, więc książka ta idealnie idealnie mi pasuje, normalnie wzruszam się czytając "popatrz jak w górę dzielnie się ciśnie przez śnieg i błoto biały przebiśnieg" :-) Ilustracje bardzo oszczędne, ale Młodemu się podobają.




Teraz szperam w poszukiwaniu kolejnych pozycji, które zainteresują i rozwiną Piotrka. Póki co zachowana musi zostać własciwa proporcja pomiędzy ilościa tekstu na stronie a ilustracjami. Pan Kuleczka na razie nie budzi wielkiego entuzjazmu ze względu na znikomą ilość ilustracji wlaśnie. Pożyczamy z biblioteki kolejne pozycje i obserwuję, przy kórych Piotrek zatrzymuje się na dłużej. Ostatnio debiutowął u nas "Pan Brumm jedzie koleją", ale nie spodobał się ani Piotrkowi ani mi. Przekombinowane i o wątpliwej wartości wychowawczej (można przywłaszczać sobie i niszyczyć cudze mienie, a w sytuacji zagrożenia najlepiej po prostu uciec i udawać, że nic się nie stało - nie kupuję tego).

Może Wy moglibyście mi coś doradzić?




























Muzeum Inzynierii Miejskiej, a jutro szpital

$
0
0
Dzisiaj na szybko relacja fotograficzna z soboty. Wybraliśmy się do Muzeum Inzynierii Miejskiej. Nie pierwszy raz, z Piotrkiem też już bywaliśmy, ale był malutki i niewiele chyba pamięta. Tym razem zachwyt pełny. Najbardziej podobała mu się hala ze starymi samochodmai, ale nie mam stamtąd dobrych fotek, bo było dość ciemno. Była tez hala z tramwajami, ale nie wzbudziła entuzjazmu. Poza tym świetna wystawa interaktywna dla dzieci o kole. Dużo stanowisk, gdzie można było poeksperymentowąc. Do tego sala poświęcona gazownictwu (rozumiencie - kolorowe rury, zawory i takie tam to baaaardzo interesujące dla mojego Potwora). Ominęliśmy ekspozycję poświęconą drukarstwu, bo Piotrek nie chciał wyjść z tych poprzednich wystaw i był już zmęczony. Nastepnym razem. W sumie spędzilismy tam bardzo intensywnie ponad 3 godziny, a rodzice odświeżyli co nieco swoją wiedzę na temat praw fizyki. W zasadzie jedyne co można byłoby dopracować to stołeczki dla maluchów - przydałoby się zakupic w Ikei kilka takich podstawek by maluchy mogły dosięgnąć do niektórych ekspozycji i sie pobawić, bo były za wysoko i ręce nam mdlały od trzymania Piotrka. Po powrocie do domu Piotruś od razu pytał czy możemy wrócić do muzeum, dziś rano też przyszedł z taką sugestią. Widząc jego radość, wielkie zainteresowanie i fakt, że w kółko o tym opowiada i prosi by mu rysować to co widział nie mogę doczekać się wizyty w Centrum Kopernika w Wawie.
Tutaj trochę fot.
Jutro udaję się na 3 doby do Kliniki Endokrynologii Ginekologicznej na Szpitala Uniwersyteckiego na Kopernika. Coś nie za dobrze z moją tarczycą i hormonami, więc mój ukochany gino-endo, który tam pracuje przyjmuje mnie na oddział w celu wykonania kompletu badań. Mogłabym wyjść już we wtorek, ale trzeba spędzić w szpitalu dwie noce - NFZ :-/ Zamierzam odpocząć. Mogłabym zabrać laptopa z pracy i neta, ale boję się kradzieży, więc mam plan pouczyć się i czytać przez dwa dni. Miła odmiana w sumie ;-) Torba pełna zupek w proszku i próżniowo zapakowanej wędliny. Byłam tam 4 lata temu i przymierałam głodem, bo posiłki skąpe i wstrętne, a akurat spedziłam tam długi weekend w Boże Ciało, znajomi na wyjazdach, mąż też, mamie nie mówiłam żeby się nie denerwowąła jak to ona, sklepik zamknięty no i głód zajrzał mi w oczy ;-) Tym razem jestem w pełni zaopatrzona ;-)







Zos Samos

$
0
0

Od wczoraj zdejmuje nawet leciutko przybrudzone ubrania i "pierze" w bidecie.
Po regresie spowodowanym choroba od 3 dni sam korzysta z nocnika. Kategorycznie odmawia pomocy. W zwiazku z tym chodzi wylacznie w spodniach na gumce, bo z guzikami sobie jeszcze nie radzi.Tesciowa przerobila mi wiekszosc jego spodni. Poluzowalam sciagacze w pasie w jeansach i sztruksach a ona podszyla je guma. Dzieki temu Mlody wciaga je sam bez rozpinania, jak dresy. Polecam patent na ten okres dla malych zosiow-samosiow.
I sam ubiera buty, skarpetki i kurtke.
Dumna jestem ze hej :-)
Pozdrawiam ze szpitalnego spa.

Viewing all 352 articles
Browse latest View live