Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

klony

$
0
0
Niedawno skanowaliśmy zdjęcia z dzieciństwa mojego męża i i jego o 8 lat starszego brata. Doszliśmy do wniosku, że mamy w domu klony rodziny S. Moim jedynym wkładem jest chyba tylko kolor oczu Tomka - szaroniebieski w przeciwieństwie do ciemnookiego taty, wujka i brata. Niestety nie mamy zdjęć wujka z wczesnego dzieciństwa, ale popatrzcie.

Tomek
i M
Piotrek
wujek
i M
oraz ja dla porównania, na ostatniej fotce pierwsza od lewej












o wyjeździe w góry, którego nie było i pikniku przedszkolnym

$
0
0
Na weekend mieliśmy zaplanowany wyjazd w góry na rajd rodzinny bocheńskiego oddziału PTTK. Tomek miał zostać z babciami. W piątek jednak zrezygnowaliśmy z wyjazdu ze względu na fatalne prognozy pogody. Miało lać, wiać, generalnie syf, kiła i mogiła. Oczywiście skoro nie pojechaliśmy to z relacji znajomych wiemy, że nie było aż tak źle. Taki nasz pech. Jednak dobre się stało,
bo po pierwsze zrealizowaliśmy plan B czyli piknik rodzinny w przedszkolu, a po drugie w sobotę wieczorem moją mamę dopadł rotawirus. Teściowa zgodziła się zaopiekować Tokiem w sobotę, a w niedziele rano miała przejąć go moja mama, więc gdybyśmy pojechali teściowa musiałaby rezygnować z basenu i innych planów. W związku z tym jestem na nieplanowanym urlopie dzisiaj, M jutro, a ja znów w środę. Mama wprawdzie czuje się już lepiej, ale nie chcemy ryzykować zarażenia. Nie w tygodniu urodzinowym.
W piątek gdy podjęliśmy decyzję, że zostajemy przypomniałam sobie, że rodzice na pikniku maja być przebrani w stylu średniowiecznym. Ja miałam długą sukienkę z czasów panieńskich, a co do M to na wysokości zadania stanęła teściowa. Ona często wyszukuje w ciucholandach różne perełki i okazało się, że ma.... płaszcz królewski. W połączeniu ze złotą koszulą i ślubna kamizelką M prezentował się naprawdę królewsko. Ja chyba też nie najgorzej, bo zdobyliśmy rodzinnie drugie miejsce za przebranie. Wygraliśmy pluszowego dziewczęcego kucyka ;-)
 Było sporo wzruszeń na występie z okazji mamy i taty
i pasowanie Piotrusia na rycerza
A to smok. W najbliższą niedzielę czeka nas sporo atrakcji. Przedszkole bierze udział w corocznej Paradzie Smoków. Stelaż, wózek, w ogóle cały projekt to dzieło głównie mojego zdolnego męża - Pomysłowego Dobromira. Spędził nad nim trzy wieczory razem z mężem pani dyrektor. Ma to być Smok-Szkot z dudami. W niedzielę przedszkolaki przebrane za rycerzy, księżniczki i Szkotów wyruszą w procesji spod Barbakanu a my z nimi, zaś o 17 pierwsze urodziny kinderbal Piotrka. W lokalu :-) Tzn. w Robotowie. Eh będzie się działo.



 Po fajnej sobocie przyszła jakaś taka bezbarwna niedziela. Rano basen, głosowanie, a potem kiszenie się w domu, bo lało i było bardzo zimno. Tomek maruda z powodu chyba zębów, ja pozbawiona inwencji. Wyjątkowo wolno zmieniały się te cyferki na zegarku.


5 lat temu

$
0
0
o 18.45 urodził się mój starszy syn.
Po trudnym porodzie skończonym cc.
Tego dnia mój świat stanął i ruszył na nowo - zupełnie inny.
Dziś jest wspaniałym, wrażliwym, piekielnie inteligentnym, mądrym, zabawnym, bardzo sprawnym fizycznie i moim zdaniem przystojnym pięciolatkiem.
Sto lat Synku! To był dobry rok. Spokojniejszy niż pełen zmian i rewolucji czwarty rok życia. Jesteś już zaprawionym w bojach przedszkolakiem i starszym bratem. Świetnie być Twoja mamą.







czterodniowa impreza urodzinowa

$
0
0
Piąte urodziny świętowaliśmy przez cztery dni. Tak, dokładnie - CZTERY. Z czterema tortami urodzinowymi. Tak, że tak powiem, wyszło. W naszym przedszkolu wszystkie dzieci mają małą imprezę urodzinową po obiedzie i ta miała odbyć się w czwartek. Poza tym Piotrek miał kinderbal w Robotowie. Pierwotnie miał on się odbyć w niedzielę od 11 do 13, a potem planowaliśmy imprezę rodzinną by zmieścić się w dwóch dniach. Okazało się jednak, że w niedzielę w Krakowie odbywała się Wielka Parada Smoków (o niej w kolejnym poście), w której nasze przedszkole brało udział, więc urodziny przełożyliśmy na godzinę 17, bo przesuniecie na inny dzień okazało się niemożliwe, a kasa została już zapłacona. Próbowaliśmy zaprosić rodzinę tego dnia kiedy odbyć miało się przyjęcie przedszkolne po południu, ale termin ten nikomu nie pasował, rodzina więc została zaproszona na sobotę. Teść jednak z różnych względów nie chciał nas odwiedzić wtedy kiedy wszyscy i zapowiedział się na piątek. Chrzestna Piotrka też w ostatniej chwili napisała, że w sobotę wyjeżdża i odwiedziła nas w czwartek po imprezie przedszkolnej. Za  nami więc prawdziwy maraton urodzinowi. Piotrek jest przeszczęśliwy. Pozostają jeszcze szwagrowie, czyli chrzestni Piotrka. W weekend byli poza Krakowem ze względu na komunię w rodzinie szwagierki. W pełni rozumiem, choć nie rozumiem dlaczego do dziś nie zadzwonili do Piotrka żeby złożyć mu życzenia, nawet smsa nie wysłali z pytaniem o chrześniaka. Boli.


Tort numer 1 – przedszkolny i impreza w przedszkolu




Tort numer 2 - z dziadkiem, rodzicami i bratem
Odpakowywanie wymarzonego prezentu od rodziców. Porządne auto zdalnie sterowane, czerwona wyścigówka taka jak Piotrek sobie wymarzył.
Przy okazji Tomek dostał na dzień dziecka od babci psychodelicznego bączka i od chrzestnego grające autko, którym i starszy brat nie pogardził

Tort numer 3 - rodzinny.


Tomek amator truskawek i miłośnik kotów

Mały paleontolog
Tort numer 4 - w Robotowie. Świetna zabawa z kumplami z przedszkola, siostrą kumpla, synem kuzyna i dziećmi znajomych. Robili bomby, poduszkowce i kompasy.








15 WIELKA PARADA SMOKÓW Z CZTERECH STRON ŚWIATA

$
0
0

W zeszłą niedzielę nasze przedszkole brało udział w Wielkiej Paradzie Smoków organizowanej od wielu lat w Krakowie przez Teatr Groteska.
W paradzie biorą udział szkoły, przedszkola, domy kultury. Nie każdy chętny. Trzeba przedstawić projekt i zostać zaakceptowanym. Wiele instytucji to starzy wyjadacze, którzy mają elementy smoków z poprzednich lat i duże doświadczenie. Dla nas to był pierwszy raz i wszystko było nowe. Prace nad Smokiem-Szkotem trwały przez cały maj i bardzo fajnie zintegrowały przedszkolną społeczność. Każdy dołożył małą cegiełkę. Mój M razem z nauczycielkami przygotował projekt, a następnie wspólnie z mężem pani dyrektor wykonał stelaż. Wbrew pozorom to sporo pracy. Spędzili nad tym pięć wieczorów. Nauczycielki i inni rodzice tworzyli głowę, skrzydła i inne elementy smoka. Inne mamy uszyły dla chłopców z grupy starszaków stroje rycerskie, a dla zerówkowiczów spodenki i spódniczki w szkocką kratę oraz dudy. Podczas pikniku rodzinnego dzieci wykonały tarcze oraz uczył się tańczyć. Pani dyrektor strasznie się denerwowała czy uda się smoka bez szwanku przewieźć na Planty, skąd smoki miały wyruszać. Piotrek również był bardzo przejęty i skupiony. Dzielnie prowadził smoka przez godzinę Plantami, ulicą Sławkowską oraz naokoło Rynku. Na wejście na scenę nie starczyło mu już siły i nie dziwię się. Ja oraz inni rodzice szliśmy z przodu i z tylu smoka dopingując dzieci i podając im kubeczki z wodą, a pani Kasia ze stołówki dzielnie trzymała cały czas nad głową magnetofon i puszczała szkockie piosenki do tańca. Było to dla całego przedszkola naprawdę wielkie przeżycie. Nagrody wprawdzie nie zdobyliśmy (cóż konkurencja była duża), ale było warto. Na razie Smok-Szkot zamieszkał na przedszkolnym placu zabaw.
Tutaj możecie obejrzeć zdjęcia innych smoków a poniżej nasze smoczysko.















zakończenie roku w przedszkolu

$
0
0
Od września zerówka. O rany - zerówka?






dwa pomysłowe dobromiry

$
0
0




Podziwiajcie dzieło mojego męża i starszego syna. Po budowie nadal mamy sporo belek szalunkowych i innych desek i mój mąż stopniowo znajduje dla nich zastosowania, które pozwalają nam co nieco zaoszczędzić. Jak myślicie z czego zrobiony był stelaż przedszkolnego smoka na Paradzie Smoków? ;-)Ten stelaż wykonał sam z Piotrusiem. Kiedyś pisałam, że dla nas to ważne, by synowie umieli majsterkować i żadnej pracy się nie bali. Wspólnie zeszlifowali bale, pomalowali je, wymierzyli i przycięli. Teściu przyjechał pomóc przy skręcaniu, bo ktoś musiał to trzymać w pionie, a ja muszę latać za Tomkiem. Stelaż może służyć za huśtawkę, można przykryć go dużymi płachtami brezentu i powstanie domek-namiot i zamierzamy wykorzystać go również jako.... stół piknikowy. Sporo ostatnio grillujemy, a posiadamy jedynie mały dziecięcy plastikowy stoliczek i stary większy taboret. Zawsze brakuje miejsca. Przygotujemy dłuższe deski tak by można je było oprzeć na tych poprzecznych belkach i voila.
Chłopcy testują huśtawkę. Piotrek lubi, Tomek mniej (ma po tatusiu wrażliwy błędnik i choć  często pokazuje, że chce by go pohuśtać to szybko żąda wyjęcia).


urlop

$
0
0


Właśnie zaczęłam urlop. Pakuję rodzinę. W niedzielę wyruszamy na tydzień do Polańczyka. Czy czekają nas tradycyjne deszczowe wakacje czy choć raz pogoda się do nas uśmiechnie? Nie sprawdzam prognoz, nie chcę się stresować. Drugi tydzień urlopu spędzimy już w Krakowie. Będę mieć ograniczony dostęp do komputera, a z komórki i tableta pisać nie lubię, więc odezwę się po powrocie.

Article 3

$
0
0


Urlop, urlop i po urlopie. Wakacje w tym roku udały nam się idealnie. Jak to mówią jakaś sprawiedliwość na tym świecie musi być, więc po wielu deszczowych wyjazdach trafiliśmy na wspaniałą (dla nas) pogodę. Wprawdzie z Krakowa wyjeżdżaliśmy z deszczem i pierwszy dzień w Polańczyku oraz ówczesne prognozy nie nastrajały nas optymistycznie i w panice zaczynaliśmy tworzyć plan awaryjny dla dzieci na pluchę i niepogodę (w desperacji gotowi byliśmy pojechać nawet do muzeum motoryzacji w Krośnie i na kryty basen w Lesku), ale już we wtorek przejaśniło się i bieszczadzka część naszego urlopu przypadła na okres między niepogodą a upałami. Było ciepło acz nie gorąco, tak jak lubimy, a upały zaliczyliśmy na wsi u rodziny oraz już w domowym zaciszu. Były wycieczki, spacery, Starszak z tatą zaliczył wypad na szlak, czyli dużo chodzenia, a mało siedzenia nad wodą. Wprawdzie mieliśmy zamiar ze względu na dzieci więcej czasu nad Soliną spędzić, ale aura zadecydowała za nas - przez pierwsze dni było zbyt mokro, a woda zbyt zimna,  ale to bardzo dobrze, myślę, że spędziliśmy czas ciekawiej, a ja po raz kolejny przekonałam się, że plażing i grzebanie w piachu nad wodą potwornie mnie nudzą. Na plus należy zaliczyć również to, że podejrzanie miło nam się wspólnie z M spędzało czas, a to nie było tak oczywiste, bo przed urlopem zaliczyliśmy dość sporo napięć i zniechęceń. Bez fajerwerków, ale miło. Po powrocie mieliśmy zamiar uskutecznić wycieczki wokół Krakowa, ale najpierw uniemożliwił nam to upał (wtedy wszyscy ledwo zipiemy), a potem wiadomość z pracy M o zawale jego bezpośredniego szefa. M musiał awaryjnie jechać załatwiać parę spraw, więc sama organizowałam czas dzieciom (na konkretne wycieczki potrzebuję drugiej dorosłej osoby do pomocy, na ten moment nie jestem w stanie wycieczkowo ogarnąć Juniora z klasycznymi objawami buntu dwulatka, wózka i ruchliwego, dociekliwego pięciolatka tak by obaj byli zadowoleni, a jechać po to by jeden lub drugi był sfrustrowany nie ma sensu), a na weekend pojechał w góry  kolegami. Żeby nie było ja też ma obiecany taki wyjazd przed jesienią.
Tomek drogę zniósł bardzo dobrze. Bez problemu spędził 5 godzin w aucie bez klimy. Zatrzymaliśmy się tylko raz w MC na obiad. Problem był tylko z drzemkami, bo zabrałam gorszą, mniej wygodną spacerówkę (ta lepsza m uszkodzony mechanizm z tyłu, jeździ, ale może się popsuć i bałam się awarii na urlopie). Dwa razy zaliczył rwaną drzemkę w wózku i samochodzie i był dość....męczący dla otoczenia. W pozostałe dni spędzaliśmy do południa czas w ośrodku, kładłam go na drzemkę wcześniej i wyruszaliśmy na wycieczki gdy się wyspał. Piotrkowi to nie przeszkadzało, bo bawił się z kolegami, a Tomek miał dobry nastrój. Potem harcowali do 22-23 i spaliśmy do 9. Właśnie próbuję ich z powrotem przestawić na wcześniejsze zasypianie, bo w poniedziałek nie ma przebacz. O 7.20 musimy wyruszyć z domu. Jak do jeża zabieram się też do tematu odsmoczkowania Tomka, bo niestety zasypia ze smokiem. Mieliśmy zamiar zacząć podczas urlopu w Krakowie ale.... szkoda mi było wieczorów bez dzieci.
Dokładniejsza relacja z wakacji z fotosami wkrótce.

Article 2

$
0
0
Kilka lat temu już nawet nie pamiętam na jakim blogu odnośnik do bloga Ani.
Zaczęłam czytać, komentować. Zaczęłyśmy rozmawiać. Potem FB.
Potem Ania zmieniła pracę, przyjechała slużbowo do Krakowa i dwa razy udało nam się spotkać wieczorem. Było świetnie!
A w zeszły weekend wreszcie miałam okazję poznać osobiście jej bardzo inteligentnego, mądrego synka.
Aniu i Radziu to był wspaniały czas :-)

migawki z wakacji - Połonina Caryńska

$
0
0
Pierwszy bieszczadzki szlak Piotrka.
Z tatą oraz poznanym na stacji kolejki bieszczadzkiej Filipem i jego rodzicami. Według relacji M Młody trasę przeszedł profesjonalnie, równym krokiem, bez amatorskich podbiegań i umierania na postojach. Szacunek. Ja w tym czasie spacerowałam z Tomkiem w Polańczyku i grzebaliśmy w piasku. Mam nadzieję, że nie w przyszłym sezonie, ale w 2017 r. już we czwórkę na luzie wyruszymy na górskie szlaki.








.............

$
0
0


Po takich  chwilach jak wczorajsze przedpołudnie chce mi się wyć. Prawda jest taka, że choć bardzo się staram nie jestem tak dobrą mamą dla moich chłopców jak bym chciała. Kocham ich bardzo, ale czuję się rozdarta między tym uczuciem a potrzebą własnej przestrzeni.  Wiem, że obiektywnie mało czasu z nimi spędzam w porównaniu do matek, które nie pracują zawodowo na cały etat. Chwilę rano oraz czas od ok 18 do ich pójścia spać oraz weekendy. Dlatego w tygodniu bardzo rzadko gdzieś wychodzę bez dzieci. Raz na kilka miesięcy. Rzadko spędzam czas bez nich w weekendy, zazwyczaj próbuję zorganizować to tak, by wyjść solo z jednym lub drugim, bo to dla nich ważne. Czuję wyrzuty sumienia gdy krzyczy we mnie potrzeba bycia SAMEJ w kontekście tak malej ilości wspólnego czasu, ale  ta potrzeba jest. Są dni gdy nie mogę znieść bycia na ciągłym stand-by'u i choć niewdzięcznie w stosunku do tego co dało mi życie to zabrzmi nie mogę znieść tego, że ciągle ktoś coś ode m mnie chce, gwaru, rejwachu, potrącania, szturchania, popędzania. Czasem nie mogę znieść tego co kocham i tego co sama wybrałam i czuje się z tym podwójnie potwornie. No i wybucham. Wybucham gdy kilkanaście razy proszę o to samo, gdy znowu znajduję niezakręconą butelkę z wodą, choć tyle razy prosiłam by zakręcać, bo Tomek rozleje, gdy Tomek protestuje przy zmianie pieluchy, gdy się kłócą, gdy po posprzątaniu kuchni za chwile znów bosą stopą wdeptuje w coś lepkiego. Czasem zwyczajnie nie chce mi się robić śniadania, obiadu, kolacji, nie chce mi się totalnie nic. Nie lubię takich chwil, zwłaszcza w weekendy. Są wtedy takie puste i jałowe.

migawki z wakacji - Bieszczadzka Kolejka Leśna

$
0
0
Jeśli jesteś w Bieszczadach warto wybrać się w okolice Cisnej na przejażdżkę Bieszczadzką Kolejką Leśną.

Kolejka ma stare, drewniane wagony, porusza się z zawrotną prędkością 30 km/h z Majdanu do Przysłupa i z powrotem (o 10.00) oraz do Balnicy i z powrotem (o 13.00). Na stacji jest krótki postój, można kupić ciasto, owoce leśne i przetwory od lokalsów. Do Przysłupa jedzie się razem z postojem tam i z powrotem ok. 1.5H, do Balnicy dłużej. Fajna atrakcja dla dzieciaków. Tomek był bardzo zdziwiony i zaintrygowany. Garść praktycznych informacji. Bilety kupuje się na stacji w Majdanie i nie sposób się tam dodzwonić. My celowaliśmy w trasę o 13.00. na miejscu byliśmy o 12.30 i okazało się, że na parking jest długa kolejka, więc M z dziećmi czekali na wjazd , a ja popędziłam ustawić się w kolejce do kasy. Okazało się, że na 13.00 biletów już nie ma, ale jest jeszcze jeden pociąg o 15.30, którego nie ma w rozkładzie w necie, ale gdy jest duże zainteresowanie robią jeszcze jeden kurs. Na stacji na bocznicy można obejrzeć rożne lokomotywy i wagony kupić pamiątki, zjeść frytki i zapiekanki, a nieopodal nad potoczkiem jest mały plac zabaw.
Czekaliśmy na odjazd ponad 2h w zasadzie z mojej winy. Nie wiem czemu doznałam pomroczności jasnej i kiedy pani w kasie poinformowała mnie, że na 13.00 biletów już brak, ale są na 15.30  wydedukowałam, że poczekamy pół godziny a nie 2.5. Kiedy uświadomiłam sobie pomyłkę z początku miny nam zrzedły. Bilety kupione i co tu robić. W okolicy poza stacją nic nie ma (tzn. nic interesującego dla maluchów na dłuższą metę), trochę za mało czasu by pojechać do Wetliny na naleśnika giganta i z powrotem. Na szczęście Piotrek poznał na stacji przyjaciela. Filipa. Do wieczora byli nierozłączni, a kolejnego dnia, o czym pisałam, razem poszli w góry. Chłopcy świetnie razem spędzili czas, a my rozmawialiśmy na zmianę z rodzicami Filipa spacerując z Tomkiem.












migawki z wakacji - skansen w Sanoku

$
0
0
Nasza pierwsza wycieczka. Pochmurno, więc wakacje zaczęliśmy od wycieczki do skansenu w Sanoku, lekko zaniepokojeni, że zamiast gór, wody i piachu cały nas pobyt to będzie wyszukiwanie w okolicy podobnych ciekawych miejsc (nie żebyśmy nie lubili, ale.... wiecie o co chodzi).
Skansen (TU) jest zdecydowania wart odwiedzenia i można tam spędzić wiele godzin.
Przy wejściu jest ryneczek otoczony domkami, w których znajdują się poczta, remiza, apteka etc. Niestety większość domków otwierana jest jedynie gdy przechodzi zorganizowana wycieczka, można się wtedy do niej dołączyć, ale jest tłoczno, więc dzieci niewiele zobaczą. Dalej rozmieszczone są osady Bojków, Łemków, Podgórzan i Dolinian. Sporo chodzenia, nie wszędzie da się wjechać z wózkiem. Spędziliśmy tam sporo czasu, niestety przez większość wycieczki "walczyliśmy" ze śpiącym Tomkiem. Wyruszyliśmy spontanicznie w porze drzemki. Młody przespał się 20 minut w samochodzie, ale dla niego, który zwykle śpi 2-3h to zdecydowania za mało, a ja popełniłam błąd stulecia. Zamiast naszej wypłowiałej sprawdzonej w bojach inglesiny zabrałam badziewne chicco, które pożyczyli nam szwagrowie jako drugi awaryjny wózek. Inglesina jest świetna i wygodna dla dziecka, jestem pewna, ze niej Tomek spałby bez większego problemu, ale ma lekko uszkodzony mechanizm z tylu i zajeżdżamy ja do kasacji. Bałam się, że coś zepsuje się nieodwołalnie akurat podczas urlopu i zostaniemy kompletnie bez wózka. Chicco nie wypróbowałam przed wyjazdem. Używałam go owszem, ale w zeszłym roku kiedy Tomek był mały i fakt, że wózek nie jest zbyt głęboki i nie rozkłada się na płask tylko uchyla nie stanowił takiego problemu, bo nie brałam go na dłuższe spacery. W ogóle o tym nie pomyślałam. Biedny Tomek wisiał niewygodnie, nie mógł spać, płakał, marudził, przysypiał na chwilę, więc w pewnym momencie zarządziliśmy szybką ewakuację.













migawki z wakacji - Naleśnik Gigant

$
0
0


Naleśnik Gigant z jagodami to must have bieszczadzkiego urlopu.
Certyfikowani jako Bieszczadzki Produkt Lokalny i objęty ochroną Prawną w Urzędzie Patentowym wcale naleśnikiem nie jest. To rodzaj puchatego racucha smażonego w głębokim tłuszczu, słodzonego miodem. Jest przepyszny! W zamierzchłych czasach spotkać można go było jedynie w schronisku pod Małą Rawką. Z tego co wiem kucharz wpadł na jego recepturę przypadkiem, wszystkim zasmakowało i szybko stal się sławny. Mój maż jest jeszcze ze starej gwardii turystów, którzy jedli go właśnie tam w zamian za kubek uzbieranych borówek (jestem z Krakowa;-) Później w wyniku różnych przetasowań dzierżawa schroniska przeszła w inne miejsce, a kucharz przeniósł się do Chaty Wędrowca w Wetlinie. Wystąpił o ochronę prawną i zjeść można go wyłącznie tam. Zdaje sobie sprawę, że Chata Wędrowca to miejsce wyjątkowo komercyjne i tanio tam nie jest oraz nie licuje z wizerunkiem prawdziwego górskiego łazika, ale powiadam wam, dla tego jednego dania warto :-) Jako anegdotę opowiem Wam jak jadłam go po raz pierwszy. W 2009 r. w sierpniu z M wybraliśmy się w Bieszczady. M opowiedział mi o naleśniku i wiedziałam, że koniecznie chcę go spróbować, że bez tego nie wrócę do Krakowa. Po drodze zwiedzaliśmy parę miejsc i przewodnik w jednym z nich zaklinał się, że dalej jest serwowany w schronisku pod Mała Rawką, choć pojawił się również w Chacie Wędrowca. Uwierzyliśmy mu. Mieszkaliśmy w Wetlinie i mieliśmy ją pod nosem, ale pod wpływem legend o nim uparłam się, że skosztuję go właśnie tam skąd się wywodzi. M solidarnie ze mną też czekał choć ślinka mu ciekła na samo wspomnienie tych pyszności, bo akurat tak się złożyło, że do schroniska dotarliśmy ostatniego dnia naszego urlopu. Pamiętam, że był to bardzo upalny dzień i ledwo się tam dowlokłam, zmęczona i bardzo bardzo głodna ale szczęśliwa, że oto teraz zaraz czeka mnie nagroda. Na miejscu okazało się, że owszem są naleśniki, ale takiego zwykłe, tradycyjne, bo naleśnik gigant przeniósł się całkowicie do Chaty Wędrowca. Dopiero wieczorem po zejściu ze szlaku go skosztowałam. To dla nas kultowa potrawa.






pierwsze postrzyżyny

$
0
0
Tomek ostrzyżony na króciutko. Spontaniczna decyzja w poniedziałek. Wracając z pracy wstąpiłam do fryzjerki we wsi obok. Miała 10 minut luzu za pół godziny. Zgarnęłam Tomka, picie, chrupki i parę zabawek i jakoś poszło, prawdopodobnie dlatego, że było akurat włączone solarium i szum zagłuszył warkot maszynki. Nożyczkami nie pozwolił sobie gmerać przy włosach. Teraz myślę, że może troche za krótko ma te włoski obcięte, ale z drugiej strony  ma je dość cienkie, rzadkie i to był ciągle taki niemowlęcy puch. Teraz powinny odrastać mocniejsze.
Taki chłopczyk się zrobił, już nie dzidziuś. Nie czuję nostalgii.





Article 23

$
0
0


Kolejny fajny weekend. Super pogoda, zaliczone kilka parków, rower (Piotrek już samodzielnie rusza i jest całkowicie samoobsługowy), basen. Czegóż można chcieć więcej. Pół soboty w Parku Lotników z koleżanką z liceum, z która kontakt odnowiłam dzięki FB, jej mężem i jej dwójką urwisów. Mój M w sobotę pracował i nie mógł nam towarzyszyć. Różnicę wieku mają taka jak u nas tylko dzieci starsze. - Pawełek 7.5 roku, Michałek 4 lata. Kasia rozumie mnie więc jak nikt i ja chętnie zasięgam jej rad. Duży Piotrek czyli wujek Piotrek bardzo mi pomógł zabierając małego Piotrka na prawie godzinną wycieczkę rowerową wokół parku. Trochę trudno mi aktualnie pogodzić potrzeby moich dzieci, gdy wychodzę z nimi sama. Piotrek jest zafiksowany na rowerze i nie lubi jeździć w kółko wokół placu zabaw (który zresztą zaczyna uważać za nudy), zaś Tomek uwielbia piaskownice i zjeżdżalnie i nie przepada za zbyt długim siedzeniem w wózku. Umawiamy się na kompromisy tzn. trochę Piotrek jeździ tak by nie niknąć mi z oczu (z tym jest różnie), robi pętelki, a ja szybkim krokiem podążam za nim z wózkiem, a potem lokujemy się na placu by Tomek mógł trochę poeksplorować, a Piotrek szuka sobie towarzystwa do zabawy, bo ja muszę towarzyszyć Tomciowi (jest na etapie chodzenia gdzie oczy poniosą i wspinania się wszędzie). Czasem kompromis się udaje, czasem nie. Różnie jest.











wspaniała majówka

$
0
0
Nasza majówka była wspaniała :-) Fajnie rodzinnie spędzony czas, aktywnie, na powietrzu. Ponad wszystko nie znoszę siedzenia w czterech ścianach
Czasem tak jest , że gdy nie planujemy wychodzi fajnie. My nie mieliśmy za bardzo wizji spędzenia tego weekendu. Prognozy pogody były dołujące (zimno, deszcz). Zamierzaliśmy w sobotę ewentualnie jechać na jeden dzień do rodziny na wieś jeśli nie będzie tragicznie.
W piątek było chłodno i pochmurno, ale zdecydowaliśmy się wybrać do Ogrodzieńca. O tym więcej w kolejnym wpisie. Udało nam się wstrzelić w dziurę we froncie i owszem padało, ale nie non stop, więc znośnie. Choć przyznam się, że byłam momentami poirytowana kolejnym deszczowym długim weekendem/urlopem. W sobotę rano po całonocnym deszczu zrezygnowaliśmy z wyjazdu na wieś, bo cały czas padało i prognozy docelowo też nie zachęcały. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać gdy Tomek nie będzie mógł posiedzieć w piaskownicy, a Piotrek wyszaleć się na polu, a siedzieć w małym domu nie uśmiechało się nam. Zamiast tego ja pojechałam z Piotrkiem do naszego ulubionego Muzeum Inżynierii Miejskiej, a na popołudnie zapowiedziały się moja przyjaciółka oraz kuzynka. Nieoczekiwanie przejaśniło się, przestało padać i spontanicznie zarządziliśmy grilla. Z braku mięsiwa odpowiedniego (upichciłyśmy spaghetti wcześniej i zakupiłyśmy tylko mielone – no bo lało) grillowaliśmy głownie pieczarki, a dzieciaki bawiły się przed domem. Niedziela zaś - niedziela to była bajka. Piękna pogoda (w sensie, że nie upał, ale słonecznie i bez deszczu) wybraliśmy się ze znajomymi na krótką wycieczkę w Beskid Sądecki (przełęcz Glisne). Było świetnie i o tym też będzie wkrótce osobny wpis.
Po takim weekendzie czuję się naładowana energią jak bateryjka Duracell.

Zamek Ogrodzieniec

$
0
0
W piątek odwiedziliśmy Zamek Ogrodzieniec. Trochę w deszczu, momentami zimno, ale warto.
Można tam fajnie spędzić z dzieckiem spokojnie kilka godzin.
Zamek jest duży, ma mnóstwo zakamarków, trasa jest dość długa, a po drodze wiele schodków, łańcuchów i innych atrakcyjnych spraw. Wszystko na wolnym powietrzu za wyjątkiem niewielkiego muzeum, gdzie Piotrka bardzo zainteresowały zbroje rycerskie. Na dziedzińcu można kupić pamiątki i rycersko-księżniczkowe gadżety. Zamek położony jest na wzgórzu porośniętym trawą i przy dobrej pogodzie zwiedzanie można połączyć z piknikiem. Często odbywają się tam warsztaty czy koncerty. My trafiliśmy na piknik rodzinny, ale dopiero się zaczynał i długo na nim nie zabawiliśmy, bo jednak było dość zimno i nie chciałam przedobrzyć ze względu na Tomka. Można kupić bilet łączony z grodem na górze Birów. Z tego co nam powiedziano znajduje się on na wzgórzu około 1.5 km od zamku, ale tam również nie dotarliśmy ze względu na chłodny przenikliwy wiatr. Next time. Obok zamku znajduje się również parki miniatur, park doświadczeń fizycznych (taka mniejsza wersja krakowskiego ogrodu doświadczeń, bardziej upchana), tor saneczkowy i park rozrywki. Nazwa "park rozrywki" jest może nieco na wyrost, no to po prostu karuzela, kilka huśtawek, zjeżdżalni i dmuchany zamek, ot lepiej utrzymany plac zabaw, ale co więcej dziecku potrzeba do szczęścia? Mój starszak po zwiedzeniu zamku chętnie skorzystał z możliwości poskakania w dmuchańcu, a młodszy w tym czasie biegał w najlepsze po łące z tatą.
Kilka informacji praktycznych dla zwiedzających z małymi dziećmi. Najlepiej wziąć chustę, nosidło albo terenowy wózek. My mieliśmy parasolkę, ale nasza parasolka jest naprawdę porządna, mąż uparty i silny, a Tomek przyzwyczajony do wertepów. Poza tym nasza parasolka po ponad 3 latach używania codziennie jest już wypłowiała i zamierzamy ją po prostu dojeździć do kasacji, nie nadaje się do sprzedaży, więc nie jest nam jej szkoda, a w razie uszkodzenia mamy w zapasie jeszcze jedną po  kuzynie chłopaków. Gdybym miała nowy wózek, albo taki, który chcę odsprzedać nie targałabym go tam. Ja sama miałabym problem, bo dojście do zamku to kamienista droga pod górę. Później wózek zostawiliśmy na dziedzińcu (przypięliśmy go do ławki zapięciem rowerowym) i potem zwiedzaliśmy na raty. Jest dużo schodów, niektóre z łańcuchami , wąskie i kręte i na dzieci trzeba bardzo uważać, bo jak widać na zdjęciach barierki są ale takie, że mały szkrab spokojnie się przeciśnie. Z Tomkiem byliśmy w stanie przejść ok 1/3 trasy. Potem było to już niebezpieczne, nawet gdybyśmy mieli nosidło to raczej wspinanie się po wąskich krętych schodach nie wchodziło w grę. Najpierw więc ja czekałam z Tomkiem na dziecińcu, a potem sama przeleciałam całą trasę. Tomkowi zresztą to nie przeszkadzało, podobało mu się tuptanie i był wyraźnie zaaferowany tą dziwną budowlą. Trzeba koniecznie wziąć dobre buty, bo kamienie są śliskie, zwłaszcza po deszczu. Oraz przekąski i picie. Przed kasą biletową wzdłuż drogi jest kilka punktów gastronomicznych, ale dojście do nich zajmuje trochę czasu, a na samym dziedzińcu są już tylko stragany z pamiątkami. Ważne też, by pilnować biletu, bo chcąc nabyć coś do jedzenia, a następnie spożyć to na kocyku pod zamkiem trzeba przejść przez kasę biletową i pokazać bilet.
Reasumując - ciekawe miejsce, ok. godzinę od północno-zachodnich rubieży Krakowa i na pewno taniej niż bardziej popularne parki rozrywki w Zatorze, Inwałdzie czy Rabce. Ja z Piotrkiem weszłam do parku rozrywki i parku doświadczeń fizycznych za 12 PLN.
Trochę fotek

fotka typowa dla naszych urlopów - kurtki, zafoliowany wózek i deszcz ;-)

















i dmuchaniec

Beskid Sądecki przełecz Glisne z dzieciakami, czyli w górach jest wszystko co kocham

$
0
0
Jestem górskim człowiekiem. Beskidzkim. W dzieciństwie z mamą jeździłam zawsze w te strony i jakoś tak mi się życie ułożyło, że zarówno mój mąż, jak i mój eks oraz większość bliższych znajomych gustują w tego typu spędzaniu wolnego czasu.
Od ponad 5 lat, odkąd zaszłam w ciążę z Piotrkiem rzadko wyruszam na szlaki. Z małym Piotrkiem mieliśmy opory. poruszaliśmy się dolinkami z wózkiem. Po zeszłej niedzieli widzę, że to był błąd. Nie, nie podoba mi się traktowanie małego dziecka jak plecaczka i noszenie go wiele godzin w nosidle tylko po to by rodzice mogli sobie i innym udowodnić, że narodziny dziecka nic nie zmieniły w ich życiu. Widzę jednak teraz, że mogliśmy pokusić się o krótsze prostsze trasy gdy umiał już chodzić. Cóż, przy drugim dziecku człowiek podchodzi do rodzicielstwa na dużo większym luzie ;-)
W niedzielę o 11 właśnie zastanawialiśmy się gdzie pojechać po drzemce Tomka, który zaczynał być śpiący kiedy zadzwonili znajomi i zaproponowali wypad w Beski Sądecki na przełęcz Glisne. Prosta krótka trasa, na przełęczy ognisko i powrót. Tomek zmęczony, śpiący, na dodatek antynosidłowy (sprawdzone wiele razy), ale stwierdziliśmy - raz kozie śmierć. Piotrek na wieść o wycieczce zareagował entuzjastycznie. Wyjazd o 12. Tomka wrzuciliśmy do łóżeczka by się przespał chwilkę (miałam zamiar przetrzymać go do wyjazdu by przespał całą drogę, ale bardzo już marudził), szybkie pakowanie - odpowiednie ciuchy, ciuchy na zmianę, coś do deszczu, jakieś jedzenie, pieluchy. Jedzenie głownie ze względu na Tomka bo on kocha jeść. Przed 12 obudziłam Tomka (nie był szczęśliwy, bo przespał zaledwie pół godziny zamiast zwyczajowych 2-3), ubieranie. Tomek jeszcze trochę przysnął w samochodzie. I było super! Tomek trochę dreptał na własnych nogach, ale głównie na częstych postojach, ponieważ jest na etapie wędrówek gdzie oczy poniosą i niekoniecznie w pożądanym kierunku. Tata niósł go na barana i trochę narzekał na ból rąk, ponieważ jest on jeszcze za mały by trzymać go jedynie za nogi. Najważniejsze, że Tomiś był zachwycony, wszystko mu się podobało, rozglądał się, wsuwał kiełbaski z ogniska, a na postojach eksplorował wszystko co się da. Piotrek to już zaprawiony w bojach młody mężczyzna i choć jak zwykle trzeba było trochę ponarzekać na początku trasy zanim organizm nie przyzwyczaił się do wysiłku to potem radził sobie znakomicie. Za trzy tygodnie jedziemy tylko z nim na wiosenny raj rodzinny bocheńskiego PTTK.
Widzę, że z Tomkiem można wybierać się na takie krótsze trasy pod warunkiem, że będzie po drzemce. Pod koniec trochę marudził, bo był już śpiący. Naładowałam akumulatory i mam nadzieję, że chłopaki na dobre łykną bakcyla i za 2 lata kiedy Tomek nie będzie już potrzebował drzemki w ciągu dnia już swobodnie na luzie we czwórkę będziemy wędrować beskidzkimi szlakami. W końcu mamy tak blisko, a to świetny sposób na wspólne spędzenie czasu, dotlenienie się, nie mówiąc o tym, że dużo ekonomiczniejszy niż wyjazdy do parków rozrywki. Kluczowa jest tutaj ta drzemka. Spróbujemy w przyszłym sezonie wypożyczyć nosidło górskie, może taką opcję Tomek zaakceptuje tylko na czas spania lub będziemy starali się wzorem naszych znajomych tak "wymęczyć" dziecko by zasnęło na kocyku na polance podczas dłuższego postoju i potem zregenerowane ruszyło w dalszą trasę. Może to się wydawać dziwne, że tak bardzo rozkimiam temat spania, ale Tomek jest taki jak Piotrek - potrzebuje dużo snu również w ciągu dnia, pozbawiony tej możliwości jest nieszczęśliwy i bardzo, bardzo marudny i zły, a że starszy brat spal w dzień ponad 3 lata to zakładam, że i młodszy tyle czasu będzie potrzebował.
Fotki


OK, piaskownica jest ale gdzie łopatka?



Co Piotruś zapakował do plecaczka? Picie, banana, herbatniki, notes, długopis, nożyczki, cyrkiel i własnoręcznie zrobiony album o samochodach. Cyrkiel po to by rysować bratu bałwanki






Spokojnie, to zabawa
Uwielbiam tę fotkę





Viewing all 352 articles
Browse latest View live