Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

przedwiośnie w Kalwarii Zebrzydowskiej i siłownia dla dzieciatych - dużo zdjęć

$
0
0
W sobotę pogoda znowu nas rozpieszczała, przedwiośnie w pełni, więc kontynuując tradycję wycieczek weekendowych wybraliśmy się do Kalwarii Zebrzydowskiej. Zwiedziliśmy sanktuarium pasyjno-maryjne, obejrzeliśmy klasztor oo Bernardynów, ale głównym naszym celem był spacer dróżkami kalwaryjskimi, o których przeczytać możecie TU.
Niby mieszkamy dość blisko, a jednak nie zapuszczaliśmy się dotychczas w te rejony i mieliśmy o nich jedynie mgliste wspomnienia z dzieciństwa. No i chyba dzięki temu w ogóle się spontanicznie zdecydowaliśmy na ten wyjazd, bo szczerze mówiąc o tej porze roku nie był to najmądrzejszy pomysł z wózkiem parasolką. Większe auto było akurat w serwisie, a w yarisce kiedy jedziemy wszyscy razem nie ma szans zmieścić bardziej terenowej Mury 4. Widoki były przepiękne (polecamy!), pogoda wspaniała (choć może zdjęcia tego nie oddają), ale nam trochę miny zrzedły gdy zobaczyliśmy, że czeka nas spacer przez śnieg lub podmokłe łąki (nie wiem czemu byliśmy przekonani, że dróżki są wybrukowane). Piotrek był jednak bardzo zadowolony, wiec stwierdziliśmy, że damy radę JAKOŚ i JAKOŚ wspólnymi siłami daliśmy i tutaj wielkie brawa dla mojego męża, który przez większość drogi sam dzielnie ciągnął wózek z zawartością pod górę i przedzierał się przez błoto. Piotruś dotlenił się do tego stopnia, że po powrocie jak zasnął o 16.30 tak spał do 7 rano z przerwą o 3 w nocy na kolację/śniadanie i chwilę refleksji (tzn. monolog do półśpiących rodziców). Tomek był również bardzo dzielny. Trochę pochodził sobie tam gdzie warunki pozwalały, aczkolwiek nie za wiele bo jeszcze nie radzi sobie zbyt dobrze na lodzie czy błocie. Uciął sobie dwugodzinną drzemkę i nie przeszkadzało mu, że siedzi w średnio-wygodnym wózku, którym mocno trzepało. A kiedy nie spal to ze stoickim spokojem podjadał chrupki lub kotlety (było tak ciepło, ze można było momentami zdjąć rękawiczki - huraaaa!).
Nam również po tygodniu pracy za biurkiem dobrze zrobił taki zastrzyk świeżego powietrza. Taka namiastka górskiego łazikowania, które uwielbiam i za którym bardzo tęsknię. Mam nadzieję, że uda nam się w tym sezonie trochę podrzucać Tomka dziadkom by móc wybierać się z Piotrkiem na takie jedno-dwudniowe wycieczki w Beskidy. Widzę, że Młody powoli łapie bakcyla i chcemy w nim to zamiłowanie pielęgnować.  Jednak fakt posiadania brata w wózku mocno nas ogranicza w kwestii póki co i tak będzie pewnie jeszcze przez najbliższe 2 lata, dopóki Tomek nie będzie w stanie przejść dłuższych dystansów i przede wszystkim póki nie przestanie spać w dzień, bo pamiętam, że to było kluczowe w przypadku Piotrka. Wszędzie ten wózek trzeba było brać bo gdzieś musiał się w trasie przespać. Eh marzę o tym by Tomek był już starszy i by się pozbyć wózka raz na zawsze i znów stać się bardziej mobilnym. Jestem trochę zmęczona tym wózkowaniem, w sumie po Piotrku miałam naprawdę krótką przerwę zanim urodził się Tomek, więc de facto towarzyszy nam on od prawie 5 lat.
Na pewno do Kalwarii jeszcze wrócimy w suchszej porze roku :-)
Tradycyjnie trochę fot.









 lepsze od siłowni ;-)



 wszystko topnieje





 grzebanie w kopcu kreta obowiązkowe


wściekła to mało powiedziane

$
0
0
Kim trzeba być by świadomie zarażać wirusem członków w sumie najbliższej rodziny??????
W niedzielę byliśmy zaproszeni do teściów.  Przyjechaliśmy i na miejscu dowiedzieliśmy się, że teściowa zadzwoniła również do szwagrów z wieścią, że się pojawiamy i namówiła ich by również przyjechali. Z 3.5-letnim Antkiem.
Jak się dzisiaj od szwagierki telefonicznie dowiedziałam "faktycznie w niedzielę Antka coś brało" i szwagier od rana czul, że go jakiś wirus rozkłada. Świetnie, że dowiaduję się tego po fakcie! Chłopcy pól dnia bawili się razem i mamy efekty. We wtorek Piotrek zaczął chrypieć. W tym momencie Piotrek jest rozłożony, Tomek ma katar, ja czuję się fatalnie i maż zaczyna pociągać nosem. Czy muszę dodawać jakie to niesie ze sobą konsekwencje w kontekście L4/opieki nad dzieckiem/urlopu/ zaległości w pracy i niezadowolenia szefa tak abstrahując od choroby? Szwagierka twierdzi, że nie może izolować Antka jak tylko się gorzej poczuje. A w d..... to mam!!!!!! Wiedzieli, że mamy dwoje dzieci, ze u nas choruje się podwójnie, że pracujemy oboje na etatach w przeciwieństwie do szwagra, wiec na każdy dzień nieobecności w pracy potrzebujemy przysłowiowego papierka i nie mamy ich nieograniczonej ilości.

chorobowo i o szczęściu w pechu

$
0
0
Piotrek był w domu cały zeszły tydzień. Niby wydobrzał, ale w marcu muszę na niego dmuchać i chuchać, bo 31-go ma zabieg w narkozie i musi być absolutnie zdrowy. Nie było łatwo, bo Piotr po kilku dniach bez przedszkola zaczyna bardzo tęsknić za kolegami i samym miejscem i dość mocno objawiał swoje niezadowolenie z faktu, że musimy tkwić w domu.  Doszliśmy do etapu, że ważniejsze od tego co robi, jest to z kim, a on chce się bawić z kolegami - i bardzo dobrze! Dzisiaj zostaje na noc u dziadków.
Gorzej z Tomkiem. Niestety nie obronił się i dziś rano włączyliśmy antybiotyk. Niestety. Ma szmery w oskrzelach, świszczący oddech i bardzo brzydko kaszle. Taki los młodszego rodzeństwa.
Ja od środy w pracy, usiłuję nadrobić zaległości i przygotować dużo spraw do przodu. Po 31 marca czeka mnie pewnie 2 tygodnie urlopu (bo Piotrek nie pójdzie jakiś czas znowu do przedszkola), a zaraz potem wyjazd na targi. Wiele spraw do załatwienia, przygotowania, a w międzyczasie jeszcze wizyta u urologa, badania krwi. Mam nadzieję, że te 3 tygodnie miną mi bez zwolnień.
W międzyczasie chodzę na dni otwarte do podstawówek. Wprawdzie Piotr na razie idzie do zerówki przedszkolnej, ale chcę sobie na spokojnie wcześniej wyrobić opinie i podjąć decyzję, bo jak wszystko w naszym przypadku temat jest mocno zagmatwany. O tym innym razem.
Szczęście w pechu to nasza kabina prysznicowa. W niedzielę M zdjął drzwi, bo mieliśmy zamówionego fachowca do naprawy uszczelki w toalecie i chcieliśmy by przy okazji wyregulował rolki. Nie wiem jak to się stało, bo nie było mnie przy tym, ale drzwi poszły w drobny mak. Niestety znalezienie samych drzwi lub choćby całej kabiny okazało się niemożliwe. Nasz prysznic nie jest bynajmniej jakiś wypasiony, po prostu w 2011 kupowaliśmy wyposażenie do dwóch łazienek w jednym sklepie i akurat mieli promocję na zestaw brodzika z kabiną. Okazało się teraz, że niedługo potem dystrybutor tych kabin i brodzików zbankrutował, a pochodziły one z Chin. Nie ma ich już na rynku, a brodzik jak się okazało nie był wycinany z półkola tylko lekkiej elipsy i nie sposób dobrać do niego kabinę innej firmy. Obdzwoniliśmy kilkudziesięciu producentów, sklepy, a nawet zakłady szklarskie oraz producentów kabin na zamówienie i wszyscy rozkładali ręce. Trochę się załamaliśmy, bo oznaczało to wykuwanie brodzika i zakup nowego kompletu, do tego koszty robocizny. Na dodatek to nie bardzo mogło czekać, bo nasza druga łazienka z wanną jest praktycznie nieużywana wieczorami. Graniczy z pokojem Tomka, a on śpi dość czujnie i zwykle budzi się gdy słyszy, że ktoś za ścianą się kapie. Sytuacja wydawał się beznadziejna a tutaj proszę, zajrzałam na OXL i akurat w poniedziałek, dzień po rozbiciu tej szyby, jakiś fliziarz wystawił na sprzedaż używaną kabinę z brodzikiem, która wyglądała jak nasza. Potwierdziliśmy i faktycznie jest identyczna. Łącznie z wysyłką wyszło nas to chyba cztery razy taniej niż wydawało się, że będziemy musieli zapłacić. Dziś kurier ma przywieźć przesyłkę. Czekamy.

Masterchef

$
0
0
Tomiś zostanie w przyszłości sławnym kucharzem. To pewne jak dwa razy dwa. To dziecko spędza 90% czasu gotując. Ledwo wstanie rano już miesza w garach. Zabawki w pudłach interesują go na chwilę. On mógłby całymi dniami grzebać w szafkach kuchennych, wyciągać garnki i pokrywki. Roznosi je po całym domu. Często znajdujemy patelnię pod prysznicem lub w łóżku. Nawet tego nie sprzątamy w ciągu dnia, bo pozbawione jest to większego sensu.Ogarniamy z grubsza wieczorem gdy śpi, a w ciągu dnia omijamy porozstawiane po całym domu gary ;-)




dlaczego praca zdalna w domu nie jest dla mnie

$
0
0
Szczerze podziwiam mamy, które pracują zawodowo w domu opiekując się jednocześnie dzieckiem, czy to na zasadzie pracy zdalnej czy na własny rachunek. Chylę czoła. Ja się na to nie piszę. Te kobiety są dla mnie niedościgłym wzorem cierpliwości, samozaparcia i zorganizowania.
Kiedy Tomek by mały a ja przebywałam na urlopie rodzicielskim trochę próbowałam pracować zdalnie. Byłam permanentnie rozdarta. Kiedy stukałam w klawiaturę lub rozmawiałam przez telefon gdy Tomek był na chodzie miałam wyrzuty sumienia, że oto on tam sobie siedzi sam i się bawi sam a ja jestem skupiona na czymś innym. Dzień wyglądał tak, że ograniczałam spacery, bo na nich zasypiał, a wtedy drzemki w domu były krótsze, więc ja miałam mniej czasu na pracę. Źle się czułam wiecznie odrywając się od pracy by podać coś dziecku lub zagadać i od dziecka by odebrać telefon. Suma sumarum co się dało załatwiałam późnym wieczorem, ale pewne sprawy wymagały kontaktu w czasie rzeczywistym, zresztą na dłuższą metę nie dałabym rady fizycznie pracować po nocy.
No OK, powiedzmy,  że byłą to kwestia organizacji i mojego podejścia do wartościowego spędzania czasu z dziećmi, ale było to teoretycznie wykonalne. Ostatnio spędziłam jednak kilka dni w domu z Piotrkiem i Tomkiem - Tomkiem już chodzącym i potrafiącym pokazywać czego chce. W tym czasie też musiałam wykonać parę spraw związanych z pracą, a ponadto szperałam po necie w poszukiwaniu kabiny prysznicowej  dzwoniłam do producentów. NIGDY WIĘCEJ TAKIEJ SZARPANINY.  Piotrek jest starszy, potrafił zająć się sam sobą, choć żal mi go było bardzo gdy liczył na moją uwagę, a ja byłam zajęta. A to dlatego, że usiłowałam działać w czasie drzemki Tomka. Są to jedyne chwile w ciągu dnia, gdy Piotrek ma mnie na wyłączność i zwykle bardzo pilnujemy tego wspólnego czasu. Nie miałam jednak wyjścia ponieważ kiedy Tomek był na chodzie praca de facto stawała się awykonalna. Pomijam, że nie posiadam laptopa, więc siedząc przy komputerze traciłam go z oczu. Kiedy tylko mały gnom widział, że do niego siadam podchodził, zabierał mi myszkę, bębnił po klawiaturze, ładował się na kolana - bardzo to słodkie, ale skutecznie uniemożliwiające skupienie się na czymkolwiek trudniejszym niż wrzucenie statusu na FB. Rozmawiając przez telefon często nie słyszałam rozmówcy, bo 16-miesieczniak akurat tłukł się garnkami, śpiewał albo się wściekał.
Mało mam czasu dla dzieci w tygodniu, a pracować musze, jednak mimo wszystko wolę zostawić je pod dobrą opieką, pojechać do biura i tam wykonać swoje obowiązki bez bycia szarpaną, przesuwaną, potrącaną, w miejscu gdzie poziom decybeli jest znacząco niższy i nie musze odrywać się co chwila od biurka by "gasić pożary”.
Praca zdalna na tym etapie życia moich dzieci to zdecydowanie nie jest rozwiązanie dla mnie, na pewno nie w wymiarze pełnego etatu. Ewentualnie raz na jakiś czas dorywczo mogę popracować wieczorami czy w nocy.

bracia rozdzieleni i dni w napięciu

$
0
0
Nerwowy czas przed nami.
Wczoraj Tomiś wstał z drzemki rozpalony i bardzo płakał próbując jeść obiad. Szybka jazda na dyżur. Diagnoza - początek anginy. I z bólem serca separacja. Tomiś z tatą pojechali na kilka dni do teściów, ja zostałam z Piotrkiem. Dlaczego? Ano dlatego, że i Piotrek i ja musimy być teraz zdrowi, bo za tydzień we wtorek 31-go marca Piotrka czeka zabieg operacyjny w narkozie (wnętrostwo). Bardzo nam zależy, by się udało i by jakaś infekcja nie pokrzyżowała planów. Mamy już z M wszystko zaplanowane, ułożone w pracy. Ja mam urlop w przyszłym tygodniu, a M w tygodniu po świętach, by wszystko się ładnie zagoiło zanim Piotrek wróci do przedszkola. Ja 14-go kwietnia jadę do Niemiec na targi na tydzień i w razie przesunięcia zabiegu na po świętach musiałabym zostawić dziecko tuż po zabiegu, a nie wiem w jakiej będzie formie. Dlatego modlę się by wszystko było OK i pęka mi serce, że nie mogę być teraz z Tomkiem, ale siła wyższa. Piotrek będzie od środy w domu z moim kuzynem, będziemy musieli wcześniej jakoś zwalniać się z pracy bo Wojtek około 15 wychodzi na zajęcia, a normalnie wracamy o17 lub później. Według lekarki z Tomkiem nie powinnam mieć kontaktu do środy, może się uda. Denerwuję się. Chciałabym by było już po wszystkim.


w zawieszeniu

$
0
0


Nie czuję kompletnie Świąt. Czekam do wtorku. Po wszystkim może pomyślę o jakiś przygotowaniach w zależności od tego jak będzie czuł się Piotrek. W ogóle jakieś nijakie mi się te Święta rysują. Teściowa chora, więc nie wiadomo czy uda się zrobić wspólne śniadanie wielkanocne. Lekarz twierdzi, że lepiej by jeszcze nie miała kontaktu z dziećmi. Szwagierka nie wyrabia na zakrętach w pracy i też jeszcze o przygotowaniach nie myśli. My raczej nie planujemy żadnych wyjazdów, bo z tego co mówił lekarz nawet jeśli dziecko będzie się czuło dobrze od razu po zabiegu lepiej by kilka dni spędziło raczej stacjonarnie, polegując.

no to jedziemy do szpitala


wracamy - reaktywacja bloga :-)

$
0
0
Zaniedbałam się z pisaniem. Brak czasu, brak energii, Ale wracamy :-)
Zabieg Piotrka przebiegł szybko i sprawnie i już następnego dnia dziecko biegało i skakało jak zwykle. Jedynym problemem była zmiana plastra na mosznie oraz po kilku dniach na brzuchu. Piotrek jest strasznym histerykiem pod tym względem i choć nawet nie dotykałam ranki to samo odklejanie plastra było dla niego takim dyskomfortem, że do dziś mam dreszcze na wspomnienie tych chwil. Najgorzej było w poniedziałek gdy usuwaliśmy już wszystkie plastry. Na spółkę z mężem unieruchamiając go na podłodze. Innej opcji naprawdę nie było. Na szczęście było minęło. Piotrek już w środę po świętach wrócił do przedszkola, A ja we wtorek jadę na kilka dni do Frankfurtu na targi. Nie ukrywam, że cieszę się, że na chwilę wyrwę się z domowej rutyny :-)

o idealnym weekendzie, postępach rowerowych i gotowaniu w piachu

$
0
0



To był bardzo dobry, bardzo fajny weekend. Taki jak lubię. Wiosna zawitała do Krakowa w pełnej krasie, dzieci były zdrowe, wreszcie nie tkwiliśmy w domu tylko spędziliśmy sporo czasu na „świeżym” powietrzu i aktywnie. Plus rowerowy kamień milowy Piotrka. Czuję się bardzo pozytywnie naładowana energią, a synki zadowolone i uśmiechnięte.
Zaczęło się od tego, że wielkanocny zając przyniósł Piotrkowi rower. W zeszłym roku Piotruś jeździł na małym pedałowcu z bocznymi kółkami. Nie podejmowaliśmy prób bez tych bocznych kółek mimo tego, że dwa lata jeździł na laufradzie z różnych względów. Teraz ten mały lekko zardzewiały rowerek powędrował do o rok młodszego kuzyna by nauczył się pedałować, a Piotrek dostał nowiutki fajny rower (Kropko dziękuję za polecenie modelu). Nie przykręcaliśmy bocznych kółek tylko za radą również Kropki po prostu mu go daliśmy, a on wpadł w zachwyt i przyjął do wiadomości jako oczywistą oczywistość, że „dorosłe” rowery bocznych kółek nie posiadają. Myśleliśmy, że nauka zajmie mu trochę czasu. Szczerze mówiąc zakładaliśmy, że trzeba będzie asekurować go na kijku przez cały sezon i trochę mnie to martwiło, bo oznaczało to, że Piotrek z roweru by korzystał tylko wtedy gdy jedno z nas zajmowałoby się Tomkiem, bo nie da się pchać wózka i biegać z kijkiem jednocześnie. Okazało się, że moje obawy były zupełnie bezpodstawne. W piątek Piotr wsiadł na nowy rower po raz pierwszy. M godzinę biegał za nim po parku. W sobotę M musiał jechać do pracy, a ja wybrałam się z chłopakami do parku i szczerze mówiąc wahałam się czy w ogóle jest sens brać ten rower skoro jadę sama i mam Tomka w wózku, ale stwierdziłam, że spróbuję (w końcu dawałam radę nosić laufrada Piotrka, moją złożoną hulajnogę na pasku na ramieniu i Piotrka jednocześnie  to ja nie dam rady????), a nóż jakoś uda mi się to pogodzić, może Tomiś uśnie i przynajmniej naokoło wózka pojeździmy (nie chodzi o to, że na siłę chciałam, po prostu Piotrek bardzo cieszył się z nowego pojazdu i chciał trenować). Pojechaliśmy. Okazało się, że jednak faktycznie asekuracja Piotrka i bieg za rowerem są nie do pogodzenia z pchaniem wózka. W parku Jordana (naszym ulubionym, pisałam o nim TU) spotkaliśmy jednak przypadkiem szwagierkę z Antosiem. Chłopaki najpierw grzebały w piasku – i młodszy i starszy.


A potem Grażynka chwilę popilnowała Tomka, a my pojeździliśmy naokoło placyku. W końcu Piotrek zgłodniał, a mamy w zwyczaju w parku Jordana kupować pyszne zapiekanki, postanowiliśmy więc przelogować się na inny plac zabaw na drugim końcu parku. Piotrek upierał się, że chce jechać, powiedziałam zatem, że kawałeczek go popchnę, a potem wrócę po wózek z Tomkiem. Popchnęłam i…. w tym momencie w mózgu coś zatrybiło, Piotrek złapał równowagę i od tego momentu kij już nie był potrzebny J Poczeka na naukę Tomka. Piotrek wpadł w euforię i pedałował non stop do upadłego przez kilka godzin JW tym momencie do opanowania pozostało nam jeszcze ruszanie, ale sądzę, że to kwestia kilku spacerów. Na razie musze go lekko popchnąć, ale dalej radzi sobie świetnie sam, nawet z ostrymi skrętami i jazdą pod górę. Dziecko było przeszczęśliwe i ja też. Dla jednych to umiejętność jak wiele, dla mnie kamień milowy. Na dodatek kamień spadł mi z serca, bo teraz wiem, że Piotrek będzie mógł korzystać z roweru na każdym spacerze, kiedy tylko będzie chciał, po prostu będzie jeździł z nami w bagażniku, a nie tylko wtedy gdy oboje z M będziemy mieli czas i możliwość jednocześnie zająć się młodzieżą. Zobaczcie sami. Tak jestem matką chwalipięta, dumna kwoką, wcale się z tym nie kryję ))))))

Do domu wróciliśmy po 17 i Piotrek zmęczony padł jak stał. Brudny i spocony. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo w niedzielę rano chodzimy na kurs pływania, więc uznałam, że najwyżej umyje się na pływalni To nasze trzecie zajęcia. Piotrek bardzo chętnie na nie chodzi, a ja się cieszę, że przezwyciężył strach przed głębszą wodą, który pojawił się z powodu długiej przerwy w basenowaniu po drenażu uszu. Co więcej zanurzanie głowy pod wodę jest aktualnie jednym z ulubionych zająć Piotrka. Spędza w ten sposób kąpiele, a na zajęciach mimo, że jeszcze nie potrafi swobodnie bez makaronu położyć się na wodzie, jeszcze zbyt się usztywnia to koreczek wykonuje z prawdziwym zapałem.  Pyta kiedy zapiszę go na lekcje nurkowania. Mój pływak mały (i chudzielec)
 
Po powrocie z basenu położyliśmy Tomka na drzemkę, przygotowaliśmy obiad, i kiedy wstał pojechaliśmy znów do parku (tym razem Młynówka Królewska od strony Armii Krajowej, kto z Krakowa ten wie), bo Piotrek bardzo bardzo chciał znowu „na rowerek”. Był więc rowerek, a potem jeden z naszych ulubionych placów zabaw i znowu pełna radość Tomka. Piaskownica to jest to. Piaskownica służy głównie do…. gotowania.




 
Na miły koniec weekendu odwiedziny u sąsiadów. Tam mecz piłki i znowu grzebanie w piachu



A potem dzieci przepadły z autkami i klockami, nawet Tomiś świetnie bawił się sam np. keyboardem zaglądając do kuchni po kolejne porcje pysznego sernika.
 
Oby więcej takich weekendów.

Article 0

$
0
0


Bo w internetach tak jest.
Czepianie się słówek. Sformułowań.
Człowiek pisze szczerze o tym co dobre i o tym co złe. Duma z dzieci, miłość, wspólne chwile radość z rodzicielstwa to takie oczywiste. Nad tym przechodzi się do porządku dziennego. Pamięta się momenty gdy ktoś po drugiej stronie klawiatury pisał o chwilach trudnych. Bardzo trudnych. O szukanie rozwiązań i sposobów. To jak się okazuje można wytknąć nawet po kilku latach, w sposób wyrwany z kontekstu w reakcji na zwykłą wypowiedź w dyskusji. Dołożyć interpretację.
 Ba,  można nawet jak się okazuje w ogóle nie czytać czyjegoś bloga ani innych wypowiedzi danej osoby w necie by "wyrobić" sobie zdanie na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu i w moim mniemaniu bardzo krzywdząco zinterpretowanych faktów wspomnianych przez inną osobę. I już można wyrokować o tym, że moje dzieci czują, że ich nie lubię dlatego nie dawałam rady podać dwuletniemu dziecku lekarstwa po dobroci ani zmienić pięciolatkowi opatrunku bez histerii. Brawo.
Nie jestem idealną matką. Ba, daleko mi do takiej. Czy popełniam błędy? Masę. Czy są chwile, których żałuję w moich rodzicielstwie? Oczywiście. Jednak to ja najlepiej znam moje dzieci, mam głowę na karku i choć błądzę szukam rozwiązań i w razie wątpliwości czy problemów pytam się mądrzejszych od siebie.
Pracująca matka, która nie spędza z dziećmi zbyt wiele czasu w tygodniu nie ma prawa być nimi zmęczona? Ma. Mam do tego cholerne prawo. Mam prawo czasem ich nie lubić, bo dla mnie „nie lubić” znaczy „mieć chwilowo dość”. Tyle. Ale nawet jeśli tak jest to moim dzieciom nie daję tego odczuć.
Są szczęśliwe, radosne, mądre i charakterne.
A ja nie jestem idealną matką i nigdy nią nie będę.
To jest mój blog, o naszym domu, o naszym domu „pełnym przemocy, pruskiego drylu”, o domu „ w którym nie lubi się dzieci”, o domu, w którym „ucieka się od dzieci” i co tam jeszcze zdarzyło mi się usłyszeć i co jeszcze  Pomarańczowe, Niebieskie, W Kratkę i W Groszki i ich czytelnicy uważają. Whatever.

pierwsze postrzyżyny

$
0
0
Tomek ostrzyżony na króciutko. Spontaniczna decyzja w poniedziałek. Wracając z pracy wstąpiłam do fryzjerki we wsi obok. Miała 10 minut luzu za pół godziny. Zgarnęłam Tomka, picie, chrupki i parę zabawek i jakoś poszło, prawdopodobnie dlatego, że było akurat włączone solarium i szum zagłuszył warkot maszynki. Nożyczkami nie pozwolił sobie gmerać przy włosach. Teraz myślę, że może troche za krótko ma te włoski obcięte, ale z drugiej strony  ma je dość cienkie, rzadkie i to był ciągle taki niemowlęcy puch. Teraz powinny odrastać mocniejsze.
Taki chłopczyk się zrobił, już nie dzidziuś. Nie czuję nostalgii.





Article 0

$
0
0


Kolejny fajny weekend. Super pogoda, zaliczone kilka parków, rower (Piotrek już samodzielnie rusza i jest całkowicie samoobsługowy), basen. Czegóż można chcieć więcej. Pół soboty w Parku Lotników z koleżanką z liceum, z która kontakt odnowiłam dzięki FB, jej mężem i jej dwójką urwisów. Mój M w sobotę pracował i nie mógł nam towarzyszyć. Różnicę wieku mają taka jak u nas tylko dzieci starsze. - Pawełek 7.5 roku, Michałek 4 lata. Kasia rozumie mnie więc jak nikt i ja chętnie zasięgam jej rad. Duży Piotrek czyli wujek Piotrek bardzo mi pomógł zabierając małego Piotrka na prawie godzinną wycieczkę rowerową wokół parku. Trochę trudno mi aktualnie pogodzić potrzeby moich dzieci, gdy wychodzę z nimi sama. Piotrek jest zafiksowany na rowerze i nie lubi jeździć w kółko wokół placu zabaw (który zresztą zaczyna uważać za nudy), zaś Tomek uwielbia piaskownice i zjeżdżalnie i nie przepada za zbyt długim siedzeniem w wózku. Umawiamy się na kompromisy tzn. trochę Piotrek jeździ tak by nie niknąć mi z oczu (z tym jest różnie), robi pętelki, a ja szybkim krokiem podążam za nim z wózkiem, a potem lokujemy się na placu by Tomek mógł trochę poeksplorować, a Piotrek szuka sobie towarzystwa do zabawy, bo ja muszę towarzyszyć Tomciowi (jest na etapie chodzenia gdzie oczy poniosą i wspinania się wszędzie). Czasem kompromis się udaje, czasem nie. Różnie jest.











wspaniała majówka

$
0
0
Nasza majówka była wspaniała :-) Fajnie rodzinnie spędzony czas, aktywnie, na powietrzu. Ponad wszystko nie znoszę siedzenia w czterech ścianach
Czasem tak jest , że gdy nie planujemy wychodzi fajnie. My nie mieliśmy za bardzo wizji spędzenia tego weekendu. Prognozy pogody były dołujące (zimno, deszcz). Zamierzaliśmy w sobotę ewentualnie jechać na jeden dzień do rodziny na wieś jeśli nie będzie tragicznie.
W piątek było chłodno i pochmurno, ale zdecydowaliśmy się wybrać do Ogrodzieńca. O tym więcej w kolejnym wpisie. Udało nam się wstrzelić w dziurę we froncie i owszem padało, ale nie non stop, więc znośnie. Choć przyznam się, że byłam momentami poirytowana kolejnym deszczowym długim weekendem/urlopem. W sobotę rano po całonocnym deszczu zrezygnowaliśmy z wyjazdu na wieś, bo cały czas padało i prognozy docelowo też nie zachęcały. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać gdy Tomek nie będzie mógł posiedzieć w piaskownicy, a Piotrek wyszaleć się na polu, a siedzieć w małym domu nie uśmiechało się nam. Zamiast tego ja pojechałam z Piotrkiem do naszego ulubionego Muzeum Inżynierii Miejskiej, a na popołudnie zapowiedziały się moja przyjaciółka oraz kuzynka. Nieoczekiwanie przejaśniło się, przestało padać i spontanicznie zarządziliśmy grilla. Z braku mięsiwa odpowiedniego (upichciłyśmy spaghetti wcześniej i zakupiłyśmy tylko mielone – no bo lało) grillowaliśmy głownie pieczarki, a dzieciaki bawiły się przed domem. Niedziela zaś - niedziela to była bajka. Piękna pogoda (w sensie, że nie upał, ale słonecznie i bez deszczu) wybraliśmy się ze znajomymi na krótką wycieczkę w Beskid Sądecki (przełęcz Glisne). Było świetnie i o tym też będzie wkrótce osobny wpis.
Po takim weekendzie czuję się naładowana energią jak bateryjka Duracell.

Zamek Ogrodzieniec

$
0
0
W piątek odwiedziliśmy Zamek Ogrodzieniec. Trochę w deszczu, momentami zimno, ale warto.
Można tam fajnie spędzić z dzieckiem spokojnie kilka godzin.
Zamek jest duży, ma mnóstwo zakamarków, trasa jest dość długa, a po drodze wiele schodków, łańcuchów i innych atrakcyjnych spraw. Wszystko na wolnym powietrzu za wyjątkiem niewielkiego muzeum, gdzie Piotrka bardzo zainteresowały zbroje rycerskie. Na dziedzińcu można kupić pamiątki i rycersko-księżniczkowe gadżety. Zamek położony jest na wzgórzu porośniętym trawą i przy dobrej pogodzie zwiedzanie można połączyć z piknikiem. Często odbywają się tam warsztaty czy koncerty. My trafiliśmy na piknik rodzinny, ale dopiero się zaczynał i długo na nim nie zabawiliśmy, bo jednak było dość zimno i nie chciałam przedobrzyć ze względu na Tomka. Można kupić bilet łączony z grodem na górze Birów. Z tego co nam powiedziano znajduje się on na wzgórzu około 1.5 km od zamku, ale tam również nie dotarliśmy ze względu na chłodny przenikliwy wiatr. Next time. Obok zamku znajduje się również parki miniatur, park doświadczeń fizycznych (taka mniejsza wersja krakowskiego ogrodu doświadczeń, bardziej upchana), tor saneczkowy i park rozrywki. Nazwa "park rozrywki" jest może nieco na wyrost, no to po prostu karuzela, kilka huśtawek, zjeżdżalni i dmuchany zamek, ot lepiej utrzymany plac zabaw, ale co więcej dziecku potrzeba do szczęścia? Mój starszak po zwiedzeniu zamku chętnie skorzystał z możliwości poskakania w dmuchańcu, a młodszy w tym czasie biegał w najlepsze po łące z tatą.
Kilka informacji praktycznych dla zwiedzających z małymi dziećmi. Najlepiej wziąć chustę, nosidło albo terenowy wózek. My mieliśmy parasolkę, ale nasza parasolka jest naprawdę porządna, mąż uparty i silny, a Tomek przyzwyczajony do wertepów. Poza tym nasza parasolka po ponad 3 latach używania codziennie jest już wypłowiała i zamierzamy ją po prostu dojeździć do kasacji, nie nadaje się do sprzedaży, więc nie jest nam jej szkoda, a w razie uszkodzenia mamy w zapasie jeszcze jedną po  kuzynie chłopaków. Gdybym miała nowy wózek, albo taki, który chcę odsprzedać nie targałabym go tam. Ja sama miałabym problem, bo dojście do zamku to kamienista droga pod górę. Później wózek zostawiliśmy na dziedzińcu (przypięliśmy go do ławki zapięciem rowerowym) i potem zwiedzaliśmy na raty. Jest dużo schodów, niektóre z łańcuchami , wąskie i kręte i na dzieci trzeba bardzo uważać, bo jak widać na zdjęciach barierki są ale takie, że mały szkrab spokojnie się przeciśnie. Z Tomkiem byliśmy w stanie przejść ok 1/3 trasy. Potem było to już niebezpieczne, nawet gdybyśmy mieli nosidło to raczej wspinanie się po wąskich krętych schodach nie wchodziło w grę. Najpierw więc ja czekałam z Tomkiem na dziecińcu, a potem sama przeleciałam całą trasę. Tomkowi zresztą to nie przeszkadzało, podobało mu się tuptanie i był wyraźnie zaaferowany tą dziwną budowlą. Trzeba koniecznie wziąć dobre buty, bo kamienie są śliskie, zwłaszcza po deszczu. Oraz przekąski i picie. Przed kasą biletową wzdłuż drogi jest kilka punktów gastronomicznych, ale dojście do nich zajmuje trochę czasu, a na samym dziedzińcu są już tylko stragany z pamiątkami. Ważne też, by pilnować biletu, bo chcąc nabyć coś do jedzenia, a następnie spożyć to na kocyku pod zamkiem trzeba przejść przez kasę biletową i pokazać bilet.
Reasumując - ciekawe miejsce, ok. godzinę od północno-zachodnich rubieży Krakowa i na pewno taniej niż bardziej popularne parki rozrywki w Zatorze, Inwałdzie czy Rabce. Ja z Piotrkiem weszłam do parku rozrywki i parku doświadczeń fizycznych za 12 PLN.
Trochę fotek

fotka typowa dla naszych urlopów - kurtki, zafoliowany wózek i deszcz ;-)

















i dmuchaniec


Beskid Sądecki przełecz Glisne z dzieciakami, czyli w górach jest wszystko co kocham

$
0
0
Jestem górskim człowiekiem. Beskidzkim. W dzieciństwie z mamą jeździłam zawsze w te strony i jakoś tak mi się życie ułożyło, że zarówno mój mąż, jak i mój eks oraz większość bliższych znajomych gustują w tego typu spędzaniu wolnego czasu.
Od ponad 5 lat, odkąd zaszłam w ciążę z Piotrkiem rzadko wyruszam na szlaki. Z małym Piotrkiem mieliśmy opory. poruszaliśmy się dolinkami z wózkiem. Po zeszłej niedzieli widzę, że to był błąd. Nie, nie podoba mi się traktowanie małego dziecka jak plecaczka i noszenie go wiele godzin w nosidle tylko po to by rodzice mogli sobie i innym udowodnić, że narodziny dziecka nic nie zmieniły w ich życiu. Widzę jednak teraz, że mogliśmy pokusić się o krótsze prostsze trasy gdy umiał już chodzić. Cóż, przy drugim dziecku człowiek podchodzi do rodzicielstwa na dużo większym luzie ;-)
W niedzielę o 11 właśnie zastanawialiśmy się gdzie pojechać po drzemce Tomka, który zaczynał być śpiący kiedy zadzwonili znajomi i zaproponowali wypad w Beski Sądecki na przełęcz Glisne. Prosta krótka trasa, na przełęczy ognisko i powrót. Tomek zmęczony, śpiący, na dodatek antynosidłowy (sprawdzone wiele razy), ale stwierdziliśmy - raz kozie śmierć. Piotrek na wieść o wycieczce zareagował entuzjastycznie. Wyjazd o 12. Tomka wrzuciliśmy do łóżeczka by się przespał chwilkę (miałam zamiar przetrzymać go do wyjazdu by przespał całą drogę, ale bardzo już marudził), szybkie pakowanie - odpowiednie ciuchy, ciuchy na zmianę, coś do deszczu, jakieś jedzenie, pieluchy. Jedzenie głownie ze względu na Tomka bo on kocha jeść. Przed 12 obudziłam Tomka (nie był szczęśliwy, bo przespał zaledwie pół godziny zamiast zwyczajowych 2-3), ubieranie. Tomek jeszcze trochę przysnął w samochodzie. I było super! Tomek trochę dreptał na własnych nogach, ale głównie na częstych postojach, ponieważ jest na etapie wędrówek gdzie oczy poniosą i niekoniecznie w pożądanym kierunku. Tata niósł go na barana i trochę narzekał na ból rąk, ponieważ jest on jeszcze za mały by trzymać go jedynie za nogi. Najważniejsze, że Tomiś był zachwycony, wszystko mu się podobało, rozglądał się, wsuwał kiełbaski z ogniska, a na postojach eksplorował wszystko co się da. Piotrek to już zaprawiony w bojach młody mężczyzna i choć jak zwykle trzeba było trochę ponarzekać na początku trasy zanim organizm nie przyzwyczaił się do wysiłku to potem radził sobie znakomicie. Za trzy tygodnie jedziemy tylko z nim na wiosenny raj rodzinny bocheńskiego PTTK.
Widzę, że z Tomkiem można wybierać się na takie krótsze trasy pod warunkiem, że będzie po drzemce. Pod koniec trochę marudził, bo był już śpiący. Naładowałam akumulatory i mam nadzieję, że chłopaki na dobre łykną bakcyla i za 2 lata kiedy Tomek nie będzie już potrzebował drzemki w ciągu dnia już swobodnie na luzie we czwórkę będziemy wędrować beskidzkimi szlakami. W końcu mamy tak blisko, a to świetny sposób na wspólne spędzenie czasu, dotlenienie się, nie mówiąc o tym, że dużo ekonomiczniejszy niż wyjazdy do parków rozrywki. Kluczowa jest tutaj ta drzemka. Spróbujemy w przyszłym sezonie wypożyczyć nosidło górskie, może taką opcję Tomek zaakceptuje tylko na czas spania lub będziemy starali się wzorem naszych znajomych tak "wymęczyć" dziecko by zasnęło na kocyku na polance podczas dłuższego postoju i potem zregenerowane ruszyło w dalszą trasę. Może to się wydawać dziwne, że tak bardzo rozkimiam temat spania, ale Tomek jest taki jak Piotrek - potrzebuje dużo snu również w ciągu dnia, pozbawiony tej możliwości jest nieszczęśliwy i bardzo, bardzo marudny i zły, a że starszy brat spal w dzień ponad 3 lata to zakładam, że i młodszy tyle czasu będzie potrzebował.
Fotki


OK, piaskownica jest ale gdzie łopatka?



Co Piotruś zapakował do plecaczka? Picie, banana, herbatniki, notes, długopis, nożyczki, cyrkiel i własnoręcznie zrobiony album o samochodach. Cyrkiel po to by rysować bratu bałwanki






Spokojnie, to zabawa
Uwielbiam tę fotkę





Article 0

$
0
0
Jutro mam resekcje zęba. Boję się jak cholera.
Dzisiaj na parkingu podziemnym zaparkowalam obok stanowiska dla wózków sklepowych. Jechałam spóźniona do pracy, zadowolona, że załatwiłam stresującą dla mnie sprawę w sądzie. Wyjeżdżając zahaczyłam o slupek. Wgięte drzwi, lakier w wielu miejscach bardzo nieładnie zerwany. Nie do domowoej naprawy.
Wyć mi się chce bo to miała być kasa na jakieś wakacje dla dzieci! Nie na pilny zabieg i nie na naprawę auta. Wakacje, które muszą być za niecałe dwa miesiące bo wtedy jest zamknięte przedszkole i wtedy mamy urlop. Wyć mi się chce bo wyjazdu nie będzie  :-(

sarenki

$
0
0
Takich gości mieliśmy wczoraj.
Sarny widujemy od przeprowadzki, ale pierwszy raz tak blisko, Dosłownie tuż pod oknem. Mama z młodymi.
Resekcja korzenia za mną. Nie bylo przyjemnie, ale już po. Pirewsza doba po zabiegu ciężka (ketonal), teraz już funkcjonuję na coraz mniejszej dawce nurofenu. Szwy mnie ciągna i boli gdy się uśmiecham.
Żyjemy przygotowaniami do rajdu rodzinnego PTTK za tydzień. Oby nie padało, oby dzieci byly zdrowe (Tomek zostaje z babciami). Oraz do urodzin Piotrka.
Raz zarzuca mi się, że w kółko narzekam i komplikuję, a ostatnio, że teraz na blogu lukruję, więc żeby nie bylo różowo może troche ponarzekam żeby tradycji stało się zadość co? Jestem wściekła na siebie za to przytarcie samochodu. Musimy jednak naprawić to we wlasnym zakresie i resztki nadziei na wyjazd wakacyjny wyparowały. Choćbyśmy stanęli na głowie nie uzbieramy. Trudno, postaramy się ciekawie zorganizować czas dzieciom na miejscu.
I jeszcze sarenki.





przesilenie wiosenne

$
0
0
Dopadło mnie przesilenie wiosenne. Od czwartku wegetuję.
Najchętniej całymi dniami leżałabym pod kocykiem i drzemała - rzecz jasna nie leżę, bo pracuję a kiedy nie pracuję czas skutecznie zajmują mi dzieciaki. Piotrek też zaliczył spadek formy. W sobotę nigdzie się nie ruszyliśmy. Trochę pomagal tacie w kopaniu i sadzeniu, a później padł i spał pół dnia. Za to Tomek wulkan energii. Wczoraj Piotrek już OK, był basen, spacer i wycieczka rowerowa, za to ja jestem dalej dętka. Obolała dętka, bo na szytym dziąśle zrobily mi się bolesne afty. Jutro zdjęcie szwów, już się boję.
Mam nadzieję, że do weekendu wrócą mi siły, bo wybieramy się na rajd PTTK. Jeśli prognozy będą w miarę.

bo mężczyzna ma być zaradny i twardy

$
0
0
Wszyscy mamy jakieś wyobrażenia na temat tego jakimi dorosłymi będą nasze dzieci. Można twierdzić, że jest nam to obojętne byleby były szczęśliwe i do pewnego stopnia jest do zapewne prawdą, ale przecież wychowując dzieci kształtujemy je według wartości, które są dla nas ważne. Spędzamy z nimi czas w sposób, który sami lubimy podświadomie przekazując im pewne wzorce zachowań. Jeśli nie żeglujesz raczej nie wybierzesz się z dzieckiem na wakacje pod żaglami prawda?
Ja mam w głowie pewien wzorzec mężczyzny i nie ukrywam, że zarówno mi jak i mojemu mężowi zależy na tym, by wychować naszych synów na takich właśnie facetów, a przynajmniej spróbować. Otóż ponad wszystko nie cierpię facetów ciepłych kluch, facetów dwie lewe ręce, facetów kanapowców, którzy wszystko muszą mieć podane pod nos w opcji all inclusive. Mój mąż jest typem harcerza, górskiego wędrowcy i majsterkowicza. Świetnie radzi sobie w terenie. Potrafi oszacować siły i trudność trasy, nie szarżuje, zawsze jest odpowiednio spakowany i przygotowany i nigdy nie narzeka, że zimno, mokro, trudno, gorąco, zimno, brudno, błoto, a but obciera. Świetnie orientuje się w terenie, potrafi zbudować szałas, rozpalić ognisko. Czuję się przy nim pod tym względem bezpiecznie. Nie boi się cięższej pracy fizycznej. Potrafi i wyszlifować ściany i zbudować schody na górę skarpy i płot z palet, kiedy trzeba przy -20 stopniach kopał kilofem rów w zamarzniętej ziemi by zakopać rurę i spał co drugą noc zimą na budowie w nieogrzewanym domu bez wody rano jadać normalnie do pracy. Jest twardy i jest to coś, co bardzo w nim cenię. Jestem z niego dumna. Chciałabym by nasi synowie też tacy byli. Dlatego staramy się zaszczepić Piotrkowi, a niedługo również Tomkowi pasję do gór. Nie ukrywam, że również dlatego, że sami lubimy ten sposób spędzania wolnego czasu, ten sport i chcielibyśmy wrócić na górskie szlaki z podrośniętymi dzieciakami. Dlatego M angażuje Piotrka w prace w domu i wokoło domu, a nasz syn z zapałem struga belki i wkręca śruby. Mogą być muzykami, artystami, kimkolwiek, ale jeśli wyrosną na mężczyzn-fajtłapów uznamy to za życiową porażkę.


Viewing all 352 articles
Browse latest View live