Quantcast
Channel: miszmasz mój prywatny
Viewing all 352 articles
Browse latest View live

cicha woda i dialogi potworowe

0
0


Piotr to typowa cicha woda. Nie rozwija się równomiernie, tylko wybitnie skokowo. Przy całej swojej żywiołowości i zwinności fizycznej ma naturę obserwatora. Patrzy, analizuje, magazynuje i przetwarza informacje w swojej malej główce (co dla nas wygląda przekomiczne by marszczy przy tym brwi, patrzy „spode łba” i komentuje „hmmmm”), a potem znienacka zaskakuje nas jakąś nową umiejętnością.  Z tego co czytam i obserwuję większość umiejętności opanowuje później niż rówieśnicy. Kiedyś mnie to niepokoiło, teraz już wiem, że taki ma styl. Długo długo nic, a potem nagle okazuje się, że potrafi coś robić bardzo dobrze, mniej więcej na tym samym poziomie co rówieśnicy, którzy wcześniej od niego zaczęli przejawiać zainteresowanie daną formą aktywności, po czym szybko doprowadza to do perfekcji.  Czai się i kryje jednym słowem, a życie z nim to jedna wielka niespodzianka ;-)


Sztandarowym przykładem jest rozwój ruchowy. Moje dziecko do połowy 11 miesiąca życia było stacjonarne w pełnym tego słowa znaczeniu. Z pewnością chodziło tutaj trochę o podwyższone napięcie mięśniowe, ale sądzę, że nie tylko. W każdym bądź razie Piotrek nie pełzał, nie turlał się, nie podejmował prób eksploracji mieszkania. Zero. Jedyne czym był zainteresowany to podciąganiem się do stania. Starałam się go do tego zniechęcać, a zachęcać do raczkowania za radą neurolog. Piotrek był jednak oporny i kiedy już praktycznie wszyscy łącznie z lekarzami prorokowali, że Piotruś jest z tych nieraczkujących maluchów on nagle w ciągu jednej soboty w wieku 11 miesięcy nauczył się biegać na czworaka. Dosłownie biegać, bo w ciągu 2 dni nauczył się raczkować w takim tempie, że ciężko było za nim nadążyć.



 Nowa umiejętność spodobała mu się tak bardzo, że pierwsze kroki postawił dopiero pod koniec 14 miesiąca życia i po raz kolejny scenariusz się powtórzył. Po 2-3 tygodniach już nie chodził, ale biegał. 

Dzisiaj jest małym akrobatą zakochanym w rowerku biegowym wspinającym się na co się da.

Piotruś zaskakuje nas tak na każdym kroku. Długo nie potrafił prawidłowo trzymać kredki i nie bardzo był nimi zainteresowany. Po czym nagle zaczął rysować sprawnie kółka. I krzyżyki. Olewał ciastolinę by któregoś razu znienacka zacząć profesjonalnie ją wałkować i wycinać kształty nożyczkami. Nie wykazywał zainteresowania odtwarzaczem CD w swoim pokoju, a w zeszły weekend podstawił sobie stołeczek, wyjął płytkę z kołysankami, załadował inną, włączył i nawet wyregulował głośność. Musiał podpatrywać jak ja to robię, aż wreszcie sam odważył się spróbować.  Przez długi czas klocki go irytowały, nie potrafił ich układać. Lubił patrzeć jak tata buduje konstrukcje z klocków Duplo i któregoś razu włączył się w budowanie. Teraz klocki Duplo to jego ukochana zabawka obok resoraków i tworzy z nich całkiem spore i skomplikowane konstrukcje.  Mam nadzieję, że podobny mechanizm zadziała w przypadku jedzenia. Piotrek strasznie rozrzuca i rozlewa wszystko podczas posiłku, ale od zeszłego weekendu domaga się jedzenia nożem i widelcem, więc może powoli idziemy ku lepszemu. 

Najbardziej spektakularnym jednak przykładem na to, jakim „szpiegiem z krainy deszczowców” jest Piotrek (tak go nazywamy z mężem) jest mowa. Piotr do końca 2 roku życia nie mówił praktycznie nic poza „brum brum” i jakimiś pomrukami. Nie mówił „mama” ani „tata”, nie naśladował głosów zwierząt. Nic. Jesteśmy pod stałą kontrola laryngologa ze względu na wąskie kanaliki, więc wiedziałam, że słuch ma w porządku, wędzidełko miał podcinane w wieku 7 miesięcy, a nasza pediatra uspokajała mnie tłumacząc, że dziecko wszystko rozumie, wykonuje polecenia i mamy jeszcze czas. Martwiłam się jednak, czytałam o ćwiczeniach stymulujących rozwój mowy, zachęcałam go do picia przez słomkę, dmuchania piórek itd. Wszystko na nic. Aż pojechaliśmy na weekend majowy do mojej rodziny i tam Piotrek się odblokował. Od tamtej pory nawija non stop, powtarza wszystko jak dyktafon, a jego zasób słów często nas zaskakuje. Spokojnie można się z nim dogadać. Opowiada mi zmyślone historie jak to poszedł do sklepu kupić czerwony kocyk, który okazał się za krótki albo jak gołębie siedziały na gorącym dachu, który parzył im nogi. Boki można zrywać. Radzi sobie z koniugacją. Wcześniej używał głównie bezokoliczników lub 2 osoby (tzn powtarzał po mnie, np. jak mówiłam „Piotrusiu idziesz na spacer” odpowiadał „idziesz”). Teraz radzi sobie całkiem dobrze, ale jest kilka czasowników, które z uporem maniaka nadal używa w bezokoliczniku lub 2 osobie np. „boisz” zamiast „boję się”. Ignoruje słówko „się”. Ku mojemu zdziwieniu używa poprawnie rodzaju męskiego, choć przecież najwięcej mówią do niego kobiety używając  formy żeńskiej. Zamiast „kopię” mówi „kopam” (kalka z „rzucam”).  Mam straszną frajdę z tego, że stał się komunikatywny. Sprawia mi to ogromną radość i uwielbiam z nim rozmawiać. Zaczęłam spisywać Piotrowe powiedzonka i dialogi na przyszłość. Oto kilka z nich.

Ja: „ Piotrusiu a kim zostaniesz jak dorośniesz?”
Piotr: „mechanikiem i będę naplawial samochody”

Piotrek bawi się latarką i świeci tacie w ucho
Ja: „co tam tata ma w tym uchu?”
Piotr: „lobaka”

Jedziemy obwodnicą, w pewnym momencie Piotrek stwierdza „nie ma psycepy na koniki”
Zachodzę w głowę o co mu chodzi. W końcu przypominam sobie, ze w weekend jechaliśmy do znajomych z babcią, która zwróciła jego uwagę na samochód przewożący konie. Piotr kontynuuje „już pojechały. Wcześniej pojechały. Do wujka Michała. Wujek da im pic”
(wujek Michał to mój ojciec chrzestny, który ma gospodarstwo na wsi)

Ja: „Piotrek chcesz kanapkę z serkiem?”
Piotr: „cemu nie”

Jesteśmy na placu zabaw. W pewnym momencie w pobliskim kościele zaczynają buc dzwony. Piotr przerywa wspinaczkę i zaczyna śpiewać „panie janie panie janie”

Piotr naciągnął babcię w sklepie na samochód. Na odchodnym zwraca się jednym tchem do sprzedawczyni „do widzenia pani dziekuje do zobaczenia”

Przechodzimy obok murku z graffiti.
Ja: „ciekawe kto to narysował”
Piotr: „jakiś psuj”

Chodzi po domu ze zmarszczonymi brwiami m mruczy pod nosem „wpadłem na pomysl, wpadłem na pomysl”

Ja: „Piotrek pomóc Ci”
Piotr: „nie dziekuje poladze sobie sam”

Kiedyś rano mnie męczył o czytanie bajki, a ja marząc o paru sekundach snu poprosiłam go, by sam mi bajke opowiedział. Piotr wypalił
„opowiem ci bajke jak kot palił fajke a kocica papielosa przypalila kawal nosa”

Na ścianie w jego pokoju wisi obraz namalowany swego czasu przez swagra przedstawiający męża w wieku 6 lat. Piotrek pokazuje na niego palcem i mówi
„to jest oblaz. Tam jest tata…. (zastanawia się i wyraźnie nie może przypomnieć sobie słowa „namalowany)….napisany!”

Po drzemce przychodzi do mnie do kuchni i stwierdza
„psysedlem bo bulcy mi w bzuszku. Poplose doble jedzenie”

Na widok samolotu recytuje bezbłędnie „panie pilocie dziula w samolocie” i domaga się by mu odpowiedzieć „bardzo dziękuje jak wyląduję to zaceruję”

Śpiewa piosenkę tytułową z Boba Budowniczego, który jest jego idolem. 

Umie liczyć do 10, czasem myli mu się kolejność. nauczyłam go przypadkiem metodą "psa Pawłowa" (tak twierdzi Maciek). Przygotowując mu mleko liczyłam zawsze głośno miareczki, a Piotrek w pewnym momencie zaczął powtarzać. Teraz schodząc po schodach Piotruś liczy stopnie, układając resoraki na łóżku przelicza je, liczy autka wrzucając je do wanny przed kąpielą, liczy dźwigi na placu budowy. Chyba rośnie nam matematyk, ponieważ wszystkie symbole to dla Piotrka liczby. Nie kojarzy jeszcze za bardzo wyglądu poszczególnych cyfr za wyjątkiem zera (które rysuje namiętnie na tablicy podśpiewując "mniej niż zero"), ale jak tylko zobaczy jakikolwiek symbol, literę czy znak wykrzykuje "dwa" albo "siedem" albo "sesc'. Litery w jego świadomości póki co nie istnieją.

Potrafi powiedzieć swoje nazwisko oraz nazwę wsi, w której mieszkamy (a wierzcie mi nie są to łatwe słowa ;-) Teraz uczę go nazwy ulicy i numeru domu. 

Taki kombinator nasz.



idzie luty podkój buty

0
0
Mam takią fobię - boję się zimna i zimy. Nienawidzę zimy. Zawsze strasznie marznę, bolą mnie palce chocbym nie wiem jak super buty i rękawice ubrała. Takie krążenie. Zima to dla mnie straszny czas. Ból, kulenie się, zaparowane okulary. Najchętniej bym ją przespała. Jest dla mnie też okropnym ograniczeniem wolności. Człowiek ciagle tak samo wygląda, wiecznie w kożuchu, zimowych buciorach (eleganckie kozaczki u mnie odpadają, by w miarę przetrwać musze mieć trapery na grubaśnej podeszwie, z wielkim nosem i mocno ocieplone). To taki czas gdy nie obchodzi mnie jak wygladam, byleby było ciepło. Zazdroszczę kobietom, które tak nie marzną i zimą chodzą w eleganckich płaszczykach i czapkach. Ja muszę mieć kożuch, wielką czapę, mega szalik i wielkie narciarskie rękawice.

Mam jakies głupie irracjonalne lęki, że przyjdze zima, a nam będzie zimno, nie będziemy mieć co ubrać, gdzie się schornić. Głupie, wiem. Może w poprzednim życiu zamarzłam żywcem ;-)Odzież zimową dla Piotrka mam skompletowaną od dawna. Ten weekend przeznaczyłam na generalne przygotowania. Powyciagałam wszystkie zimowe ciuchy, czaki, rekawiczki, ściagnęłam z górnej półki w garderobie karton z zimowymi butami i wymieniłam go na karton butów letnich, wyczyściłam i zaimpregnowałam wszystkie buty i kurtki. Jesteśmy zwarci i gotowi.

Przed domem zrobiło się smutno, bo Uniwersytet Rolniczy na zimę zawsze spuszcza wodę ze stawów rybnych, które mamy po drugiej stronie ulicy. Od kwietnia do października widok jest sielski. Jak na wakacjach. A od wczoraj po prostu pole, taki księżycowy krajonbraz. Nie lubię tego.

Miałam pisać o tym jak martwię się buntem dwulatka Piotra, który przybiera niepokojące rozmiary, o tym, że nie wiem już czy to jest normalne i typowe czy mamy jakiś poważniejszy problem, ale dzisiaj nie mam już siły. Czuję się fatalnie z tym, że czasem nie radzę sobie z własnym dzieckiem. Boję się, że popełniliśmy gdzieś jakiś błąd i że Piotrek jest nieszczęśliwy. Dzisiejszy dzień to był koszmar dla nas wszystkich. Czuję sie złą, beznadziejną matką.....

Piotr smutny i naburmuszony..... Może jutro będzie lepszy dzień.




pilnie potrzebna krew

0
0

prosze zerknijcie tutaj!
www.baby-under-construction.blogspot.com

Houston mamy problem

0
0


Martwię się o Piotra. Mój zbuntowany dwulatek ostatnio przechodzi samego siebie. Sama już nie wiem czy to normalne i typowe w tym wieku, czy dzieje się coś niepokojącego. Po ostatniej niedzieli doszliśmy z mężem do wniosku, że musi temu przyjrzeć się ktoś kompetentny z zewnątrz i umówiliśmy się z psychologiem dziecięcym. Jesteśmy po pierwszej rozmowie, na razie bez Piotrusia. Pani psycholog ma nam towarzyszyć w sobotę na zajęciach z Kreatywki i poobserwować Piotrka w relacjach z innymi dziećmi oraz spędzić z nami kawałek niedzieli. Mam nadzieję, że pomoże się nam odnaleźć.

To, ze Piotrek jest uparty i zbuntowany to wiem. Na temat buntu dwulatka wiele czytałam i teoretycznie znam te mechanizmy i teoretycznie wiem jak sobie z nim radzić. Ha! Gorzej z praktyką. Na Piotra kompletnie nie działa odwracanie uwagi, rozśmieszanie, robienie z siebie wariata. Pośmieje się kilka sekund i to wszystko. Kiedy się na coś uprze jest kompletnie zafiksowany. Nie działa również przytulenie. W chwilach histerii Piotrek broni się przed dotykiem. Przytula się po fakcie. Nie działa siedzenie obok i nazywanie uczuć. Piotr w takich sytuacjach ma moje gadanie głęboko gdzieś. Próbujemy z nim o emocjach, które przezywał porozmawiać gdy się uspokoi. No właśnie. Gdy się uspokoi. Jedynym sposobem jak do tej pory jest przeczekanie ataku złości, frustracji, a mi się serce wtedy kraje, że nie mogę nic zrobić tylko siedzieć obok i być. Potem przytulam takiego roztrzęsionego, rozszlochanego malucha i sama mam ochotę płakać. Próbuję pomóc mu przejść przez ten trudny okres, a czuję się tak jakby szedł przed siebie sam. Poświęcamy mu z mężem KAŻDĄ chwile poza pracą zawodową, z której nie mogę zrezygnować ani ograniczyć jej czasowo, po prostu nie mogę – siła wyższa. Nie jestem w stanie poświęcić mu już więcej czasu bo tego czasu zwyczajnie nie ma :-(

Piotr testuje nas na każdym kroku. Kiedy czegoś mu zabraniamy powtarza to kilka razy by się upewnić czy na pewno tego mu nie wolno. Rzucanie klockami po całym salonie ukróciliśmy. Kilka razy dostał ostrzeżenie, że klocki schowamy jeśli nie przestanie tłumacząc mu, że klocki się niszczą, podłoga się niszczy i służą one do budowania. Rzucał dalej, więc klocki faktycznie schowaliśmy na parę dni mimo chodzenia za nami i buczenia o nie. Teraz już nie rozrzuca. Zapędy do wrzucania do wanny grających zabawek ukróciliśmy nie naprawiając zepsutej karetki (do tej pory Maciek wspólnie z Piotrkiem naprawiali zepsute zabawki i mieli z tego niezłą radochę. Tym razem tata stwierdził, że karetki nie da się naprawić i koniec bo Piotruś wrzucił ją do wody mimo ostrzeżeń. Ryku było co niemiara ale przynajmniej już nie wrzuca).  Jednym słowem konsekwencja, żelazna konsekwencja to jest to co sprawdza się w wychowaniu mojego syna. Kilkakrotne ostrzeżenie, uczciwe uprzedzenie i wykonanie kary. To są jednak takie codzienne drobiazgi. Z tym sobie radzimy. Najgorszy jest negatywizm Piotra i zmienianie zdania co sekundę. Wszystko jest be, wszystko na nie. I pisk. Piszczy tak, że w uszach świdruje. Ubieranie się jest męką. Wszelkie porady typu „pozwól dziecku wybrać jedne spodenki z dwóch” etc mogę wyrzucić do kosza. Bez względu na to, czy śpieszymy się rano czy możemy do południa chodzić w piżamach ubieraniu towarzyszy ryk zarzynanego prosiaka. Dosłownie. To nie, tamto nie, Piotrek twierdzi, że spodenki są za ciasne/luźne/grube/cienkie gniotą jeszcze zanim wyciągnę je z szafy. Przykro to pisać, ale w 90% przypadków ubieram go siłą, bo inaczej się po prostu nie da. Gdybyśmy mieszkali w bloku sąsiedzi zapewne wzywaliby już pomoc społeczną. Po ubraniu – uśmiech.  Staram się wyłączyć emocje w takich sytuacjach, krążę myślami gdzieś bo inaczej bym się wykończyła. To samo tyczy się podawania witamin, mycia zębów do niedawna, czyszczenia uszów – wszystko Piotrkowi nie pasuje i krzyczy. Szczerze mówiąc mam dość, jestem rano mokra jak mysz, pobita, pokopana, ubrania mam wiecznie brudne bo szoruję spodniami po podłodze usiłując ubrać Piotrka do wyjścia. Chyba zacznę przebierać się w toalecie w pracy. Gdybyśmy jakiś czas temu zdecydowali się na drugie dziecko i gdybym była w ciąży to po prostu nie mogłabym się Piotrkiem zajmować w obawie o maleństwo w brzuchu. Poważnie. Praktycznie każda codzienna czynność to jest walka, walka, na która czasem po prostu nie ma czasu.

Nie jestem w stanie wyjść praktycznie nigdzie bez wózka jeśli idę sama z Piotrkiem. Piotrek ucieka, wyrywa się. W czerwcu w Zakopanym nauczył się wreszcie chodzić  ładnie obok mnie, teraz mamy regres. Targam wszędzie wózek bo nie jestem w stanie fizycznie poradzić sobie z nim, nieść na rękach jeśli ma fazę na uciekanie, wyrywanie się na ulice lub odwrotnie – leżenie na chodniku. Po prostu fizycznie nie daję rady i wózek jest wybawieniem. Jakoś udaje mi się go unieruchomić i przetransportować do samochodu lub tramwaju. 

Piotrek rozrzuca jedzenie. Celowo. Nigdy nie zmuszałam go do jedzenia, więc źle go nie kojarzy, a jednak. W niedzielę po drzemce uparł się, by jeść obiad w swoim pokoju na poddaszu. Nie zgodziłam się. Obiad jemy w jadalni. W jadalni wziął talerz, trzepnął nim o podłogę, rozbił w drobny mak i wysmarował rybą ścianę. Pobiegł do swojego pokoju i wył tam godzinę. Na nasze próby wejścia, porozmawiania reagował agresją. Wypychał nas za drzwi, kopał. Koszmar. Dostawał spazmów wręcz. Kiedy się uspokoił Maciek do niego poszedł, zeszli na dół, przeprosił mnie ładnie, przytulił się , zjadł i po chwili bawił się radośnie.
Boi się wielu rzeczy, z czym wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Oprócz wilka, o którym wspominałam zaczął bać się ciemności, hałasu i wody. To ostatnie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo Piotrek chodzi na basen odkąd Skończył 3 miesiące, może nie zawsze co tydzień, ale często i do tej pory bardzo to lubił, puszczał się mnie, nie bał się zanurzyć głowy a teraz – zonk! Chce się bawić jedynie w brodziku dla dzieci i to na stojąco.

W kwestii nocnikowania kompletny regres. Piotrek sygnalizował grubsze sprawy i zaczął sygnalizować sikanie. Temat upadł. Domaga się picia z butelki. To akurat może być związane z tym, że dwa dni w tygodniu przebywa z młodszym kuzynem.

Chciałabym bardzo mu pomóc. Kiedy patrzę w oczy Piotrka gdy się nie uśmiecha mam wrażenie, że widzę w nich wielki smutek i żal. To mnie najbardziej boli. Nie wiem, może przesadzam, może tak po prostu jest w tym okresie życia dziecka, może Piotrek jest po prostu charakterny. Ale może coś zrobiliśmy źle….

Mały buntownik

 

dobre wiadomości

0
0
Dzisiaj mój kolega z pracy wychodzi ze szpitala. Spędził w nim ponad miesiąc. Gość 42 lata, silny, wysportowany, ojciec trójki dzieci. Dojeżdża do Krakowa codziennie z Bielska. Lubi (lubił )grać w piłkę i raz w tygodniu w piątkowe wieczory chodził na treningi. Na ostatnim treningu poczuł, że coś mu strzyknęło w karku i zaczął się źle czuć. Potem pojawiło się drętwienie kończyn, zaburzenia wzroku. Lekarz rodzinny nie wiedział co mu jest. W nocy obudził się i stwierdził, że jest praktycznie sparaliżowany. Ledwo ruszał oczami. Okazało się, że miał tętniaka, który pękł pod wpływem wysiłku fizycznego. 3 tygodnie leżał plackiem czekając aż tętniak się wchłonie. Paraliż stopniowo ustąpił. Już chodzi i mówi normalnie, nie wiadomo ile czasu spędzi na L4. Jak mu się ułoży życie, bo on ma wynagrodzenie prowizyjne, a nie ma jak pracować, jego żona zarabia jakieś grosze jako nauczycielka. Nie sądzę by codzienne dojazdy po kilka godzin były wskazane w jego stanie. Najważniejsze jednak, ze ŻYJE!

Jak Piotr geodeta zostal

0
0

Moj maz jest geodeta, moj tesc jest geodeta, moja tesciowa jest geodeta i moj syn tez jest geodeta! Kojarzycie takie niski slupki z metalowym trzpieniem lekko wystajace z ziemi w okolicach drog, chodnikow i innych charakterystycznych miejsc? Piotrek podsluchal jak tata nazywa je osnowa. Dzisiaj wieczorem wracalismy z basenu. Mlody stanal na slupku i pouczyl mnie
"pac mama. To jest osnowa"
Padlam ;-)
Teraz tylko wybic mu to z glowy bo geodezja to ciezki kawalek chleba
Przepraszam za brak polskich czcionek, pisze z komorki

Adam Małysz

0
0


Mój syn to taki Adam Małysz. Wysportowany, odważny fizycznie, pełen wiary w swoje siły jeśli chodzi o wyzwania ruchowe, a jednocześnie nieśmiały introwertyk. Takie wnioski po weekendzie z psycholog. Bardzo się cieszę, że zdecydowaliśmy się na tę konsultację. Pani psycholog obserwowała Piotra w sobotę na zajęciach z Kreatywki oraz przez parę godzin w niedzielę w domu, a potem podzieliła się z nami swoimi refleksjami.

Uspokoiła nas, że to co przeżywamy to normalny bunt dwulatka, intensywny bo nasz syn to wrażliwy introwertyk, raczej nieśmiały, obserwator i analityk raczej niż team leader. I że to minie. Podniosła mnie na duchu. Wiecie, ja się strasznie gryzłam, że poświęcam synkowi za mało czasu. Praktycznie wszystkie prace domowe wykonywałam gdy spał, to samo dotyczy nauki czy jakiś chwil dla siebie. Stawałam na głowie, a i tak miałam wrażenie, że wykorzystuję czas z nim na pół gwizdka. Byłam zmęczona i marzyłam tylko o tym by poleżeć na kanapie, ale twardo inicjowałam zabawę, zapraszałam do wspólnego spędzania czasu. Potem zasypiałam razem z nim i o 23 zabierałam się do gotowania, sprzątania, nauki. Powoli zaczynało mnie to wykańczać. Psycholog uświadomiła mi, że to co robię wcale nie jest dla dziecka dobre. Mam starać się bardziej go włączać w prace domowe oraz pokazać mu, że w domu każdy ma swoje prawa, nie tylko on. Pobawić się z nim przez godzinę bez rozpraszania uwagi, a potem uprzedzić, że teraz mama chce np. poczytać swoja książkę lub cos porobić w domu, a on może pobawić się sam albo pomóc. Do tej pory jeśli robiłam coś w domu gdy Piotrek zaangażował się sam w jakaś zabawę lub gdy przejmował go tata (ale ostatnio on jest przyklejony do mnie i jeśli wie, że jestem w domu to z tatą bawi się owszem, ale muszę być w tym samym pomieszczeniu). Wyczekiwałam odpowiedni moment i robiłam ile się da dopóki się nie znudził. To błąd. Nie wiem jeszcze jak to wyjdzie w praktyce, bo jednak jak wracam o 18 to do kąpieli o 20 czasu jest niewiele wliczając kolację, ale w weekendy postaram się trochę pracy odbębnić poza drzemka czy snem Piotrka, by wieczorem było więcej czasu dla mnie i męża.
To, ze Piotrek jest nieśmiałym introwertykiem to zaobserwowałam już dawno. Martwiłam się tylko, że wycofał się przeze ze mnie, przez to, że pracuję, że mnie nie ma, że tata wyjeżdża na delegacje. Jego zachowanie obecnie dość mocno kontrastuje z przebojowym półtoraroczniakiem jakim był. Nic z tych rzeczy. Do tej pory Piotrek traktował ludzi poza najbliższymi osobami jako ciekawe przedmioty, skupiał się na zabawie, na wyzwaniach na placu zabaw na przykład. Jest sprawny fizycznie, wiec sprawiał wrażenie przebojowego tarana. Teraz zaczyna dostrzegać, że ludzie są różni, że go oceniają, uświadamia sobie swoją osobowość, to jaki jest – i to jest dla niego nowe, frustrujące, trudne.  Pani uświadomiła mi truzim – rodzimy się z określonym temperamentem i charakterem i trzeba każdego zaakceptować takim jak im jest. Nasz syn nie będzie prawdopodobnie rekinem biznesu, ale czy musi być? Ja jestem nieśmiała z natury, mój maż też. Odziedziczył temperament po nas po prostu. Już jakiś czas temu moja przyjaciółka w odpowiedzi na mój opis zachowania Piotrusia spytała mnie „czy on Ci kogoś nie przypomina?”. Dało mi to do myślenia.
Wiem jedno. Nie mogę popełnić błędu mojego ojca, który zawsze dawał mi do zrozumienia, że moje wycofanie i nieśmiałość to straszna wada, a nie po prostu cecha. Chciał mnie z nieśmiałości „wyleczyć”. Wcale mi to nie pomagała, wręcz odwrotnie. Piotruś ma prawo być taki jaki jest. Takim go kochamy, akceptujemy i postaramy się pomóc mu odnaleźć życiową drogę i szczęście tak by jak najlepiej wykorzystał swoje mocne strony zamiast pchać go w kierunku aktywności sprzecznych z jego charakterem.
Nawet nie wiesz Synku jak bardzo Cię kocham.




opony, ciocia, Hannibal Lecter i choróbsko

0
0

Trochę mnie tu nie było, więc nadrabiam zaległości. Zgodnie z tytułem posta najpierw będzie o oponach. Wymiana opon na zimowe, nic łatwiejszego zdaje się, robią to  na co drugiej ulicy przecież. Ha! My jak zwykle musimy się zakręcić.
Myślałam o wymianie opon w moim samochodzie od połowy października, ale przyszły dni wręcz upalne, więc się wstrzymywałam. Ze względu na nasze zakręcenie logistyczne mogłam to zorganizować tylko w jakiś czwartek albo piątek. W poniedziałek rano jadę z Piotrkiem do mojej mamy na drugi koniec miasta i wracamy w środę około 19. W yarisce nie jestem w stanie upchnąć czterech opon, wózka, naszych bambetli i nas na raz. Po za tym nawet gdyby jakimś cudem było to możliwe to auto stałoby przez dwie noce pod blokiem na średnio bezpiecznym osiedlu z oponami na rozłożonej tylnej kanapie. Średni pomysł. Z kolei w sobotę warsztaty otarte są zwykle do ok. 14, a ja potrzebuję samochodu do tego czasu bo jeździmy na Kreatywkę, musiałby Maciek z nami pojechać i w międzyczasie wymienić, ale on zwykle w soboty pracuje. Pozostawał więc czwartek lub piątek. Zawsze umawiałam się jak człowiek w warsztacie niedaleko mojej pracy na konkretny dzień, zostawiałam im rano auto i kluczyki, a odbierałam po pracy i było miło. W tym roku wymyśliliśmy, że weźmiemy na wymianę opon Piotrka, bo on jest zafascynowany tematem motoryzacji i napraw, ciągle bawi się w mechanika. No i tutaj powstała trudność, bo uznaliśmy, że dobrze by było pojechać we dwójkę (znaczy trójkę) na wypadek gdyby jednak mu się nie spodobało albo się przestraszył, by jedno z nas mogło z nim odejść gdzieś na bok i poczekać. Mój błąd polegał na tym, że posłuchałam męża;-) Chciałam zadzwonić do tego warsztatu obok mojej pracy i umówić się na konkretną godzinę np. 17,  ja bym tam czekała z autem i oponami, a Maciek przywiózłby Młodego. Mąż jednak uparł się, żeby załatwić to w innym warsztacie, bliżej teściów i w sumie to nawet miał rację, nie trzeba by Piotrka tak daleko wozić. Ustaliliśmy, że zrobimy to w czwartek. Tego dnia miałam też umówioną wizytę u gino-endo na 20.00. Maciek zadzwonił do mechanika dzień wcześniej chcąc się umówić, ale powiedziano mu, że nie można się umawiać na konkretna godzinę, ale nie ma problemu, nie ma kolejek i żebyśmy przyjechali na 17.30 to na pewno się wyrobimy. Odwiozłam więc Piotrka rano do teściowej czyli do opiekunki, po drodze opowiedziałam mu, że wieczorem pojedziemy do mechanika, zwolniłam się półtorej godziny z pracy, pojechałam po Piotrka i wyruszyliśmy. Maciek miał przyjechać z oponami, a po wszystkim zamierzaliśmy przepiąć fotelik i chłopcy pojechaliby do domu, a ja do lekarza. Przyjechaliśmy na 17.15 a tam kolejka gigant i zero szans na wymianę tego dnia :-/ Szybki telefon do Maćka żeby wracał do domu, telefon do warsztatu obok pracy czy mogę przyjechać następnego dnia (nie, wszystkie terminy zajęte) i my też wróciliśmy, ja wściekła podwójnie – raz, że niepotrzebnie się zwalniałam z pracy, dwa wiedziałam, że będzie rozpacz przy moim wyjściu do lekarza, bo Piotrek jest okropnie teraz do mnie przyklejony i bardzo płacze gdy wychodzę z domu. Jeśli wie, że nie ma mnie w domu to jest OK. Maciek może go wykąpać, położyć, dlatego planowałam, że wrócą beze mnie. Niestety moje obawy się potwierdziły, rozpacz bezdenna, prośby bym nie wychodziła, bo jest ciemno, bo on się martwi o mnie etc. Wyjść jednak musiałam, bo zrobiła mi się endometrioza na bliźnie po cc i jestem w trakcie konsultacji co z tym począć bo boli. Co do opon to postanowiłam, że muszę w takim razie wymienić je w piątek. Wiedziałam, że jeśli tego wtedy nie zrobię to następna okazja będzie dopiero za dwa tygodnie, bo 2 listopada nie wiadomo jak warsztaty będą pracować. A mi samochód zaczynał już rano ślizgać na autostradzie. Bałam się ryzykować życie dziecka. Postanowiłam pojechać od razu na 7 rano. Maciek wyjeżdżał na cały dzień, wic radzić musiałam sobie już jakoś sama, przepakowałam po powrocie od lekarza opony do yariski (zmieściły się bo wózek został u teściowej) i postanowiłam zaryzykować i pojechać z Piotrkiem sama, w końcu dziecko tak chciało tę wymianę zobaczyć. Obudziłam go o 6 rano (wstał ochoczo jak tylko się dowiedział w jakim celu), na miejscu byliśmy o 7.05 i…. kolejka jeszcze dłuższa niż poprzedniego wieczora. Masakra. Odwiozłam Piotrka do teściowej, objechałam jeszcze kilka warsztatów, ale wszędzie wszystkie terminy były zajęte, więc wróciłam do tego pierwszego gdzie obowiązywała kolejka, ustawiłam się i czekałam 3 h. Poprosiłam szefa o pół dnia urlopu, zgodził się na szczęście. On jest beznadziejny jeśli chodzi o organizację pracy, zarządzanie i wysokość pensji, ale w takim przypadkach można na niego liczyć. Wymieniłam te cholerne opony w końcu i bardzo dobrze, bo w niedzielę zasypało świat śniegiem. Spożytkowałam ten czas jednak bardzo owocnie. Powtarzałam słownictwo z francuskiego.

W sobotę rano Piotrek obudził się w koszmarnym humorze. Wszystko na nie. Być może miało to coś wspólnego z pogodą – lało, wszędzie breja, ponuro. Pojechaliśmy na zajęcia Kreatywki, ale po 5 minutach musiałam z nim wyjść do szatni, a po kolejnych 5 w ogóle się ewakuowaliśmy. Młody wybrał sobie poduszkę, położył się na niej i ostro protestował gdy chciałam przesunąć go razem z tą poduszką w róg sali by nie leżał na środku przeszkadzając tańczącym dzieciom. Wył tak, że inne dzieci zaczęły się bać. Zachowałam zimną krew, choć w środku wszystko się we mnie gotowało. Powiedziałam mu, że w takim razie jedziemy do sklepu po spodnie dla mamy i ma zachowywać się przyzwoicie, nie uciekać mi i pozwolić spodnie przymierzyć. Pojechaliśmy do C&A skorzystać z promocji, bo kompletnie rozwaliły mi się sztruksy i pilnie potrzebowałam nowych. Piotrek trochę wariował, ale przypominałam mu, że ja poszłam mu na rękę i wyszliśmy z zająć, więc teraz on ma iść na rękę mi. Poskutkowało, a ja jestem posiadaczką nowych spodni za całkiem przyzwoitą cenę. A teraz się przyznam – zaszalałam. Wydałam kasę, którą już miałam odłożoną na prezenty mikołajkowe i świąteczne dla Piotrka i Antosia na czerwony płaszczyk dla mnie w tej przecenie. Jest piękny! Miałam ogromną potrzebę jakiegoś dodania sobie energii kolorem. Wszystkie ciepłe okrycia miałam czarne albo brązowe, bo to praktyczne, bo jak dziecko ubrudzi ubłoconymi butami to mniej widać itede itepe. Nawet teściowa ostatnio zwróciła mi uwagę, że powinnam się bardziej kolorowo ubierać, bo wyglądam smutno

Po zakupach do domu, bo po południu Maciek miał jechać po moja kuzynkę, która studiuje w soboty w Krakowie i zazwyczaj zaraz po zajęciach wraca autobusem do domu, ale tym razem chciała wstąpić jeszcze na targi książki i wracać w niedzielę samochodem z moim wujkiem, który akurat wybierał się w jej rodzinne strony. Piotruś ciocię Iwonie dobrze zna, bo odwiedził ją już trzy razy i u mojej mamy też czasem się z nią widywał i zawsze się z nią świetnie bawił. Anektował ją wręcz. Iwona ma fenomenalne wręcz podejście do dzieci, kocha je i one kochają ją. 4 lata pracowała jako niania zresztą. Jest encyklopedią dziecięcych piosenek i wierszyków i ma niesamowitą wręcz wyobraźnię. Byłam pewna, że Piotruś bardzo ucieszy się na jej widok, jak zwykle. Jego reakcja jednak kompletnie mnie zaskoczyła. Był po drzemce i w złym humorze. To fakt. Musiałam go obudzić z drzemki ok. 18.00 gdy Maciek wyruszył po Iwonkę, ponieważ spal od 15 i wcześniej prawie nic nie jadł, więc raczej nie było mowy, by dotrwał do rana. Wybudziłam go najdelikatniej jak umiałam, wyprzytulałam nieśpiesznie i uprzedziłam, że przyjedzie ciocia, na co Potwór wybuchnął płaczem. Kiedy zobaczył Iwonkę uciekał, ciągnął mnie za sobą – ewidentnie był zazdrosny o mnie. Jakoś go spacyfikowaliśmy i o 21.20 już spał, a my spędziliśmy bardzo fajny wieczór, a raczej noc, b spać położyliśmy się o 2 nowego czasu. Jakiś czas wcześniej kupiłam dynię. Maciek zrobił lampion czyli Pana Dynię, a my z Iwonką pichciłyśmy – najpierw zapiekanka makaronowa ze szpinakiem, a potem ciasteczka dyniowe. Wyszły przepyszne. A oto i Pan Dynia



 Dużo śmiechu i wspomnień związanych z moimi wakacjami, które zawsze spędzałam u rodziny na wsi, wspólnych zabaw z Iwonką etc. Rano Piotrek obudził nas gromkim „paccie, snieg!”  Tutaj Piotr z ciocią podziwiają zimowy krajobraz.

Niedzielę spędziliśmy leniwie i błogo. Na śnieg nie wychodziliśmy, ponieważ mimo mrozu przed domem mamy breję. Kilka dni temu nawieźli nam warstwę ziemi, by na wiosnę posiać wreszcie porządna trawę (na tej skale jest mało gleby), no i póki co jest jedno wielkie błoto. Żeby wydostać się z domu kalosze są niezbędne, buty przebieramy w garażu. O tak to wygląda, a to tylko mały wycinek.

 Nie miałyśmy ochoty brodzić w błocie po kolana, a Iwonie nie chciało się jechać do parku, więc wariowaliśmy wesoło w domu. Piotrusiowi wrócił humor i szalał z ciocią. My też dostałyśmy małpiego humoru, zwłaszcza kiedy Piotrek zaczął częstować Pana Dynię ciasteczkami dyniowym. Pamiętacie taką scenę, gdzie Hannibal Lester karmi gościa podsmażonym na patelni kawałkiem jego własnego mózgu? Z tym nam się to skojarzyło, a Piotrek był trochę skołowany dlaczego zwijamy się ze śmiechu na podłodze gdy on kulturalnie częstuje Pana Dynię ciasteczkiem. 



Po obiedzie Maciek pojechał odwieźć Iwonkę do mojej mamy, skąd wujek miał ja odebrać. Na popołudnie zaprosiliśmy sąsiadów, jednak odwołali wizytę ze względu na chorobę 4-letniego Wiktora. Tak szczerze mówiąc było mi to nawet na rękę. Zatelefonowałam do Maćka, że nie musi się śpieszyć, więc został chwilę u mamy i zaszpachlował jej dziury w ścianie pozostałe po niedawnej wymianie drzwi, a ja korzystając z faktu, że Piotrek zasnął odbębniłam prasowanie, spakowałam nas na poniedziałek, zniosłam plecak do garażu i wzięłam prysznic. Postanowiłam, że wieczorem nie uczę się, nie pisze listów motywacyjnych tylko mamy wieczór dla siebie skoro wszystko zrobione, obiady do środy ugotowane, a ja już wyprysznicowana. Skończyło się na tym, ze zasnęliśmy oglądając Hausa ;-)
 
A dzisiaj szara rzeczywistość i to niestety chorobowa LMaciek rozłożony na wszystkie łopatki, mnie cos bierze, a najgorsze, że Piotruś tez złapał drugie w swym życiu przeziębienie. Mam nadzieję, że jak zwykle zwalczy je szybko w zarodku, w końcu to twardy, zahartowany facet. Samopoczucie ma dobre, nie ma gorączki – ot katar i trochę kaszlu, co w sumie go denerwuje bo nie może spać. Byłam dzisiaj w pracy i nie wiem co dalej. Mama zapodała mu witaminę C, krople d nosa, syrop prawoślazowy i takie tam i nie bardzo chce z nim siedzieć. No cóż, ma prawo. Wyprosiłam tyle żeby we wtorek podeszła z nim do prywatnej lekarki, która przyjmuje w tym samym bloku i wzięła L4 na mnie zamiast opieki na dziecko. Nie chcę marnować urlopu, a jechać z nim do naszej lekarki funduszowej nie mam najmniejszej ochoty. Nie dość, że musiałabym rano koczować w rejestracji to jeszcze co mi ona powie? Że dziecko jest przeziębione i mam mu dawać to co i tak daję, a on w międzyczasie na luzie nałyka się wszystkich zarazków z poczekalni dla dzieci chorych. Dziękuję za tak interes. Zaocznie na pewno nie wypisze mi zwolnienia, już to przetestowałam, zresztą ona nas teraz bardzo rzadko widuje odkąd skończyliśmy szczepienia, bo Piotrek odpukać nie chorował. Byliśmy u niej raz w styczniu i w maju na bilansie dwulatka i to wszystko. Jestem z niej bardzo zadowolona jako z lekarki, ale organizacja pracy w tej przychodni przyprawia mnie o mdłości. Rejestracja tylko na ten sam dzień rano, nikt nie odbiera telefonu, trzeba osobiście przyjechać, co często ciężko zorganizować. Sama się już stamtąd wyniosłam i szukam dla Piotrka dobrej pediatry na fundusz w północno-zachodniej części Krakowa, przyjmującej w przychodni gdzie panują jakieś normalniejsze zasady. Wyszukałam w necie kilka polecanych pediatrów, ale nie na fundusz. Każdym razie jestem lekko załamana tym wszystkim, bo mam straszny zapiernicza w pracy i nikt za mnie tego nie zrobi. Nie mam aktualnie zastępstwa. Zdalnie jestem w stanie wykonać może 1/5 pracy, a co do reszty to musiałby to robić ktoś z działu handlowego instruowany na bieżąco przeze mnie telefonicznie, bo oni nie zajmują się na co dzień tym co ja. Nie muszę pisać, że wiszenie na telefonie i tłumaczenie komuś na bieżąco jak ma cos zrobić przy Piotrku póki co nie wchodzi w grę. 5 minut góra. Maila spokojnie nie da się napisać, bo przychodzi i chce mi pomagać bębniąc w klawiaturę. Nie wiem więc co począć. Zrobiłam dzisiaj tyle ile się dało, ale nie jestem robotem. P o godzinach nie mogłam zostać, bo mama już dzwoniła, że Piotrek ma katar i ona nie bardzo sobie z odciąganiem i żebym szybko wracała. Jutro postaram się dotrzeć do pracy jak najwcześniej i podgonić ile się da, jeszcze o 11 musze wyskoczyć do chirurga w przychodni obok, mama pójdzie z Piotrkiem do lekarza i od środy najprawdopodobniej idę na zwolnienie :-/  Na Maćka nie mam co liczyć. Raz, że jest chory najbardziej z nas wszystkich, dwa że musi jeździć w teren bo terminy przetargowe ich gonią, a ze pracują grupami to jego nieobecność oznacza, że cały zespół stoi. Tylko biję się z myślami czy zostać u mamy, bo Maciek chory czy wracać, ale chyba jednak wrócimy do domu. Jeśli Piotrek zarazi mamę to będę miała jeszcze w przyszłym tygodniu temat co począć z Małym, więc lepiej nie. Zresztą przyuważyłam, że u nas w domu Piotrek lepiej czuje się fizycznie. U mamy blok, plastikowa okna, mimo skręconych kaloryferów duszno. U nas jest przyjemny chłodek, drewniane okna i dużo lepiej się oddycha. Ot takie dylematy pracującej mamy.

pomór ;-)

0
0
Polegliśmy wszyscy troje. W Krakowie szaleje jakiś wirus, który zwala z nóg w ciągu dnia. katar, kaszel, gorączka i takie tam. Kisimy się w dmu, ja mam zwolnienie do końca tygodnia. Najgorzej ma się Maciek, potem ja, a Piotrek mim kaszlu i zaglutowania oraz lekkiej gorączki tryska energią. Normalnie ktoś mi dziecko podmienił. sam się dopomina o lekarstwa i jak napełnię mu strzykawkę to sobie sam aplikuje. Dramat jest tylko podczas odciagania kataru (niestety nie udało mi się jak do tej pory nauczyć Piotrka smarkania).
Trzymajcie się zdrowo.

wirtualny przyjaciel

0
0
Nie jestem zwolenniczką otaczania dzieci masą gadżetów ani wczesnego zapoznawania ich z tzw. oprogramowaniem edukacyjnym. Owszem, nie przeczę, jest wiele wartościowych programików, które uczą i krzywdy nie zrobią, tylko, z tego samego można dziecko nauczyć w sposób tradycyjny, posiłujac się klasycznymi planszówkami, kartonowymi pomocami naukowymi etc. zamiast przyzwyczajać dziecko od małego do siedzenie przed komputerem. Na to jeszcze przyjdzie czas w szkole i nie ma co męczyć oczu. Niemniej jednak mam w komórce kilka prostych programików dla dzieci, które odpalam w sytuacjach awaryjnych typu długie czekanie w poczekalni. Między innymi mamy takiego oto misia.

Miś śmieje się gdy dotyka mu się brzuszka, tańczy, gra na instrumentach i powtarza to co dziecko mówi. Do tej pory Piotrek na misia reagował zaciekawieniem, ale bez nadmiernej fascynacji. Od środy to jego najlepszy kumpel. Piotr przyszedł do nas rano i zarządził pobudkę. My z mężem zakatarzeni, połamani rozpaczliwie chwytaliśmy się czego się dało by uszczknąć dla siebie choć parę minut więcej snu. Włączyłam misia. Piotrek rozpoczął z nim żywiony dialog. Zaczął mu opowiadać co mu się śniło, że ma "dwie nogi i paluski do chodzenia", potem zaczął przynosić z pokoju swoje autka i mu pokazywać. Boki można było zrywać ze śmiechu :-) Od tej pory co chwilę mnie prosi bym włączyła misia i z nim rozmawia. Całkiem poważnie. Domaga się by miś z nim tańczył. W praktyce wygląda to tak, że Piotruś tańczy,a ja z nim trzymając komórkę i co chwila naciskając opcję tańczenia. Dzisiaj czytał mu książeczki, a przed pójściem spać domagał się pożegnania z misiem. Normalnie miłość. Prześmiesznie to wygląda :-)

o Piotrze Wspaniałym, Mężu Upartym i załamce chorobowo-pracowej

0
0
Przede wszystkim chciałabym Ci Synku podziękować za te wspólne chorowanie. Nie wiem czy to bunt dwulatka powoli odpuszcza i dziecko mi mądrzeje, czy Piotrek po prostu zlitował się nad chorymi rodzicami, w każdym bądź razie przez ten tydzień był dzieckiem idealnym. Mimo kataru i kaszlu cały czas w świetnym humorze, pogodny, uśmiechnięty i taki do zacałowania. Powiem szczerze jak się zorientowałam we wtorek, że nie ma się co oszukiwać i nie obroniliśmy się przed tym wrednym krakowskim wirusem to lekko się podłamałam. To dopiero druga choroba w życiu Piotra i tak naprawdę nie mam wprawy w opiekowaniu się chorym dzieckiem, pamiętałam natomiast walki jaki toczyłam podając synowi siłą lekarstwa podczas przeziębienia rok temu, pamiętałam jaki był wtedy marudny (on też nie ma wprawy w chorowaniu, na szczęście) i kiedy dodałam do tego aktualny bunt dwulatka i to, że sami też jesteśmy chorzy na maksa to robiło mi się słabo. Tymczasem okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam.

 lekarstwa? No problem. Pogadałam z synem poważnie, wytłumaczyłam mu, że musi je zażywać żeby poczuć się lepiej, że mama i tata też swoje lekarstwa zażywają i zrozumiał. Żadnego biegania za dzieckiem po domu. Sam się upominał. napełniałam mu małą strzykawkę odpowiednią dawką syropu, a on sam ja sobie wkładał do paszczy i aplikował. Płakał jedynie podczas odciągania glutów i zakraplania nosa. Tutaj musiałam już użyć siły dla dobra sprawy. Poza tym luz. Mimo zapchanego nosa spał normalnie w nocy. Tzn. pierwsza noc z poniedziałku na wtorek spędzona jeszcze u mojej mamy była ciężka. Budził się i złościł, że nie może spać, ale gdy tylko przywiozłam go do domu spał jak anioł. Jednak mówcie co chcecie ale zimny chów, dobrze wentylowany dom i drewniane okna robią swoje. U mamy w bloku są szczelne plastiki, mimo wietrzenia, zakręcania kaloryferów i nawilżacza powietrze jest dużo suchsze niż u nas w domu. My mamy ok. 18 stopni w dzień, w nocy ok. 17 (nie włączamy póki co ogrzewania, jesteśmy przyzwyczajeni do takich temperatur i nie czujemy potrzeby chodzenia po domu w krótkim rękawku), pomieszczenia są duże, wietrzymy często, a jak nie wietrzymy to w każdym oknie mamy mikrouchył więc śpi sie super. Zero pobudek mimo że drugiej nocy Piotrek był w obiektywnue gorszym stanie niż pierwszej. W dzień drzemka wydłuzżyła mu się do 4-5 godzin, pozwalałam na to, bo sen w chorobie to zdrowie. Zresztą my też padaliśmy razem z nim. Miałam ambitny plan by korysztając z okazji pouczyć się podczas jego drzemek albo szperać w necie w poszukiwaniu ofert pracy, jednak nic z tych planów nie wyszlo. Po prostu nie miałam siły. Czuliśmy się oboje z Mackiem po prostu fatalnie, tym bardziej jestem wdzięczna Piotrkowi za to jaki jest kochany. Nie miałam siły na wymyślanie mu jakiś kreatywnych zabaw, puszczałam mu bajki albo budowaliśmy z Duplo, nie miałam nawet siły mu za bardzo czytać, a Piotruś nie miał mi tego za złe, tulił się, rozśmieszał. Uwielbiam go.

Wczoraj miałam kryzys, katar lał się strumieniami. Maciek i Piotrek czuli się lepiej, więc wysłałam ich na krótki spacer by przewietrzyli nosy korzystając z ładnej pogody. To byl chyba błąd, bo wieczorem Piotrek długo nie mógł usnąć i pociagał prawe uszko. Rano skarżył się, że go boli, więc od razu zapakowalam go da auta i pojechaliśmy do przychodni na dyżur. Cwaniak, jak tylko zorientował się, że idziemy do doktora stwierdził, że jest zdrowy i ucho już go nie boli ;-) Faktycznie ucho zaczerwienione, początek zapalenia, na szczęscie jeszcze w zarodku. Nie boli przy uciku. Antybiotyk na 7 dni, ale poza tym dziecko praktycznie już zdrowe, jakieś resztki kaszlu i kataru. Mimo wszystko jednak odpuszczamy sobie jutrzejsze Smykowe Granie. Odstąpiłam bilety koledze z pracy. My też czujemy się juz dziś całkiem dobrze, odwiedziła nas moja przyjacółka, pobawiła się z Piotrusem i ogólnie byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Już układałam sobie w głowie plan nadrabiania zaległości w pracy w poniedziałek. Zadzwoniłam do mojej mamy i niestety tym razem to ona zaczyna się gorzej czuć. Jeśli jutro nie będzie lepiej to zonk kompletny, bo nie mam co z Piotrkiem zdrobić, a ja muszę w przysżłym tygodniu iść do pracy! Po prostu muszę, już ta nieobecność w tym tygodniu była wszystkim bardzo nie na rękę (zwłaszcza, że pod koniec października musiałam też wziać dwa dni wolnego) Ja nie mam aktualnie zastępstwa, jest kryzys, muszę pilnować pracy, a akurat mamy trochę tematów przteragowych i dużo dostaw. Nie mam jak tego robić z domu. Nie mam dostępu do naszych baz, net za słaby by zainstalować jakiś zdalny pulpit, zresztą ja muszę być dostępna w czasie rzeczywistym, a nie dopiero jak Piotrek uda się na drzemkę. On jest kochany, ale ma radar na telefon i komputer. Gdy tylko za długo jego zdaniem z kimś rozmawiam albo coś piszę zaczyna ostro protestować, więc nie ma mowy o pracy gdy jest na chodzie.Już mam stresa jak się wyrobię by nadrobić ostatnie dni. Cholera jasna! Maciek w poniedziałek wyjeżdża na parę dni.Modlę się, by mama się nie rozchorowała. Może poprosze teściową by wzieła urlop, ale wiadomo - nie wiadomo czy będzie chciała/mogła. Fuck! Dzwoniłam do naszej opiekunki, ale ona ma czas dla Piotrka tylko w czwartki i piątki, tak jak zwykle, w pozostałe dni ma inne sprawy, zajmuje się kimś z rodziny. Nie mam żandych znajomych czy rodziny w Krakowie na jakis studiach, luźniejszych niż osoby pracujący na etacie, którzy moglibyz dzieckiem zostać. Ja się cholera jasna nie odrobie z zaległościami przez miesiąc, zawalę ważne rzeczy, do tego jeszcze 20 listopada muszę mieć dzien wolnego bo mam zabieg wycięcia endometriozy i oczywiście szefostwo będzie się krzywo patrzyło, bo gdy już zaklepałam sobie termin to zadzwonił Koreańczyk z którym współpracujemy, że tego dnia zamierza do nas przylecieć.. I jak tu myśleć o zmianie pracy? Przecież gdybym była na okresie probnym to już kompletna kaplica :-(

No nic zobaczymy jak się sprawy rozwiną. Generalnie jestem też wkurzona na męża. 3 lata temu zapylił się przewalając w piwnicy masę pylistego węgla i od tamtej pory ciągle sucho kaszle. "Doprawił się" w zeszłym roku szlifując nasze ściany. Mniej lub bardziej ale ciągle, a podczas infekcji to już w ogóle dudni non stop. Dostaję szału od tego dudnienia. On jest uparty jak osioł, miliardy razy mu już mówiłam, żeby poszedł do lekarza bo mi to wygląda na jakieś problemy astmatyczne. 3 lata temu owszem zrobił rtg i był u laryngologa, który zalecił mu witaminę a+e i jakiś porost islandzki i faktycznie trochę się poprawiło, ale zażywa to ciągle (jak sobie przypomni znaczy się) a sytuacja pozostaje na tym samym poziomie. Moim zdaniem konieczne są silniejsze leki. Myślę, że ma kompletnie zniszczoną śluzówkę i z tego powodu łapie infekcje. Jak zaciągnąć dorosłego faceta do lekarza????? On lekarzy nienawidzi i twierdzi, że ma takie urwanie głowy, że do końca roku na pewno nie znajdzie czasu by iść się zbadać. OK, jest zabiegany, ale na przykład wczoraj tak czy siak był uziemiony i mógł wtedy podjechać do przychodni, ale nie - nie pojedzie bo się źle czuje. Już nie wiem jak do niego przemawiać :-/







kontrola z UC

0
0
Mamy w firmie kontrolę z Urzędu Celnego. Dzisiaj przyszło dwóch wyjatkowo antypatycznych i chamskich gości i siedzą nam na karku od wtorku. ja mam we wtorek dzień urlopu zwiazane z lekarzem Piotrka. nie powiem jak to wygląda w oczach szefostwa, do tego w kolejny wtorek mam zabieg i też jeden dzień (mam nadzieję, że tylko jeden) mnie nie będzie. Akurat wtedy mamy gości z Korei. W każdym razie już teraz nie wiem jak się nazywam, a jak kiedy mi doszło przygotowywanie milionów stron dokumentacji to jestem załamana. Plus zaległosci, które powstaną w te dni gdy mnie nie będzie.Koniec roku to zawsze gorący okres. Nie mogli przyjść latem????
Swoją droga nie rozumiem. Dlaczego urzędnicy z urzędu skarbowego, od którego nie ma ucieczki są sympatyczni i można się z nimi dogadać gdy przychodzą na kontrolę, a celnicy to jakieś państwo w państwie. Zwłaszcza, że można odprawiać się poza granicami kraju, co coraz częściej czynimy. Tworząc problemy zmuszają przedsiębiorców do uciekania z odprawami poza granice Polski, tym samym jest to mniej pracy dla celników i polskich agencji celnych. Nielogiczne.
Mszczą się. To wiem na pewno.W kwietniu zakwestionowali nam taryfikację przy jednej odprawie domagając się zapłaty wyższego cła. Odwołaliśmy się i częściowo wyszło na nasze. Kolejną odprawę z tej firmy zrobiłam we Frankfurcie bo to było zamówienie przetargowe, pilne, i nie mogliśmy ryzykować przetrzymania przez ponad tydzień tak jak poprzednio. To teraz się na nas uwzięli.

niemowlaki w piorach

0
0

Pisane z komorki wiec bez polskich czcionek. Przegladam net i spotykam je wszedzie. Niemowlaki w kublach z piorami. Niemowlaki w koszach z trocinami. Albo wloczka. W wielkich czapkach z pomponami. Niemowlaki siedzace w wydrazonych dyniach na Halloween. Niemowlaki przebrane za tygrysy, zaby, kotki, pieski i co duza zapragnie. Czy naprawde fundujac malemu dziecku "profesjonalna" sesje zdjeciowa trzeba robic z niego pajaca?????? Jakos zawsze mnie to mierzilo. Starsze dziecko bawiace sie w przebieranie, cieszace sie z tego, swiadome ze to zabawa - OK. Czemu nie. Ale takie niemowlaczki kojarza mi sie z tymi malymi pieskami w kubraczkach noszonymi w torebce jako dodatek do stroju.

Juuppii! Koniec "uszatego" koszmaru

0
0
Byłam dzisiaj z Piotrusiem u laryngologa i wreszcie usłyszałam upragnione - "uszy są czyste". Nawet nie wiecie jak się cieszę! Piotrek cierpiał na zwężenie kanalików i co za tym idzie nadprodukcję woskowiny. Mimo drastycznego przestrzegania higieny i codziennego psikania Vaxolem musieliśmy co ok. 2 miesiące odwiedzać laryngologa celem oczyszczenia uszu. Pół biedy jeśli wystarczyło odsysanie, gorzej było z płukaniem. Te wizyty to był koszmar. Starałam się jeździć z Maćkiem, ale nie zawsze udawało się to zgrać. Z Maćkiem, ponieważ sama nie byłam w stanie unieruchomić dziecka. Jeśli męża nie było z nami pani doktor wołała do pomocy jedną lub nawet dwie panie z recepcji. Ja unieruchamiałam nogi Piotrka, jedna pani jego ręce, a druga głowę. Musiał być całkowicie nieruchomo. Darł się zawsze jakby go ze skóry obdzierano, choć to podobno nie boli samo w sobie. Po prostu jest nieprzyjemne. Do tego Piotr nienawidzi, wprost nienawidzi być krępowany. Reagował histerią już na sam widok budynku, w którym przyjmuje laryngolog. Specjalnie umawiałam się z paniami w rejestracji, że będę z nim spacerowac w pobliżu, a one do mnie dzwoniły gdy poprzedni wizyta zbliżała się do końca tak byśmy od razu wchodzili do gabinetu bez czekania w poczekalni, gdyż przez cały ten czas Piotr po prostu wył. Koszmar na kółkach, napawdę. Czekałam aż wyrośnie z tej przypadłości i nareszce tak się stało. Jż nie musimy chodzić na to czyszczenie. Kanaliki ursosły, poszerzyły swoją średnicę i uszy radzą sobie już same. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa i Piotrek też :-))))))))))))))




Liebster Blog

0
0
Dziękuję koleżance z blogosfery (www.mamyporady.pl) za nominowanie mnie do zabawy Liebster Blog. Zabawa ma na celu wzajemne poznanie się blogerów z tych mniejszych blogów. Polega ona na odpowiedzi na 11 pytań, następnie wymyśleniu własnych 11 pytań i nominowaniu kolejnych 11 blogów.





Oto moje odpowiedzi na pytania:

1. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Szczęście mojego syna i męża.
2. Co lubisz najbardziej robić?
Czytać, rozwiązywać zadania i łamigłówki logiczne, chodzić na długie spacery z muzyką na uszach.
3. Czy masz jakieś tęsknoty?
Trochę tęsknię za dawnymi studenckimi czasami, nocnymi Polaków rozmowami do rana, ogniskami, wędrówkami górskimi, nocowaniem w schroniskach.
4. Co jest Twoim największym marzeniem?
Żeby mój syn za dwadzieścia lat powiedział, że miał szczęśliwe i spokojne dzieciństwo.
5. Gdzie spędziłaś(-eś) ostatnie wakacje?
W Zakopanym. Typowa ceprostrada, bo praktycznie sama z dwuletnim dzieckiem, więc wolałam być bliżej cywilizacji i w razie czego móc szybko wrócić do Krakowa.
6. Gdzie chciałabyś/chciałbyś mieszkać?
Kocham Kraków pomimo wszystkich jego wad i dobrze mi się tu mieszka. Ciągnie mnie do Irlandii, Szkocji i Norwegii. Na pewno nie potrafiłabym mieszkać na południu Europy lub w krajach latynoamerykańskich - drażni mnie mentalność mieszkańców tych krajów.
7. Czy żałujesz swoich życiowych wyborów?
Osobistych nie. Zawodowych do pewnego stopnia tak.
8. Twoja ulubiona pora roku
Wczesna wiosna. Marzec/kwiecień. Uwielbiam wypatrywać pierwszych oznak zwycięstwa wiosny nad zimą i cieszyć się z topniejącego śniegu.
9. Czy jest coś za czym bardzo tęsknisz?
To, co opisałam w punkcie 3.
10. Lubisz swoją pracę?
Pracę jako taką tak, ale to, w co przeradza się firma, w której aktualnie pracuję nie.
11. Czy zrobiłaś(-eś) ostatnio coś szalonego?Co?
Chyba minęły czasy gdy wyskakiwałam z okna 2 piętra schroniska na zielonej szkole by oglądać wschód słońca. ostatnio wydałam całą kasę przeznaczoną na prezenty świąteczne dla syna i szwagranka na czerwony płaszczyk dla siebie.

A oto moje pytania:
1. Czy jesteś wzrokowcem czy słuchowcem?
2. Wolisz koty czy psy?
3. Książka, która wywarła na Ciebie wpływ.
4. Czy masz prawdziwą pasję?
5. Gdybyś miała jeden dzien tylko dla siebie jak byś go spędziła?
6. Czy uprawiasz/uprawiałaś intensywniej jakiś sport?
7. Co zawsze nosisz ze sobą (oprócz kluczy, dokumentów etc.)?
8. Jakie wnętrza lubisz - nowoczesne czy staroświeckie?
9. Jak wolisz spędzać Boże Narodzenie - w domu, u rodziny, na wyjeździe?
10. Gdybyś mogła zatrudnić pomoc domową to co najchętniej byś na nią scedowała: gotowanie czy sprzątanie?
11. Jakie smaki preferujesz - kwaśne/słodkie, łagodne/pikantne?

Nominuję (jeśli nie przepadacie za łańcuszkami to z góry przepraszam), nie wiem czy mogą to być tylko blogi z blogspota, na wszelki wypadek tylko takie

http://evelio-ciezarowka.blogspot.com/
http://mamuskamartuska.blogspot.com/
http://jutro-bedzie-niebo.blogspot.com/
http://cojanekzrobil.blogspot.com/
http://www.nataszacorkaadmina.blogspot.com/
http://dzidziusiowo.blogspot.com/
http://euromusia.blogspot.com/
http://zonazadhd.blogspot.com/
http://icyignacy.blogspot.com/


http://zaradna-mama.blogspot.com/
http://mamakathleen.blogspot.com/
http://mtoto-wangu.blogspot.com/
http://www.pierwsze-kroki.blogspot.com/







o barłogu i miłości do motoryzacji

0
0
Ostatnimi czasy nasz dom wygląda jak istne pobojowisko. Jakby przeszedł tajfun dosłownie. A to za sprawą Piotra, który w swoim zamiłowaniu do budowania poszedł o krok dalej i oprócz budowania z klocków zaczął tworzyć w domu fortece z krzeseł, kołder, poduszek i wszystkiego, co mu się nawinie. Jest oprzy tym bardzo zdeterminowany i jak lew broni swoi budowli i swoich wizji. Od 2 tygodni na przykład gdy jest w domu postanowił na drzemkę poobiednią kłaść się na podłodze w swpomi pokoju na stercie kołder i kocy, kóre znosi z całego mieszkania.




Nasze łóżko zaś w weekendowe poranki wygląda tak (pod tą stertą gdzieś leży mój mąż, uparcie udawał, że śp podczas gdy Piotr naprawiał łóżko wiertarką ;-)


Piotr generalnie ma trzy główne pasje. Samochody, budowanie i majsterkowanie/naprawianie.Ostatnio doszło gotowanie, ale nie jestem pewna na ile to trwałe hobby. Piotrowi Budowniczemu i Piotrowi Mechanikowi poświęcę jeden z najbliższych wpisów, a dzisiaj napiszę o SAMOCHODACH.
Zdaję sobie sprawę, że większość chłopców (zresztą nie tylko chłopców) lubi brum brumy, ale zamiłowanie mojego syna do wszelkich pojazdów i maszyn budowlanych jest zaiste ogromne. Zaznaczam, że jeszcze zanim się urodził założyłam sobie, iż nie będę myślała stereotypami i na siłę pchała go w stronę "męskich zabawek. Piotruś miał zabawki różnego typu, jakieś grzechotki, klocki, misie, nawet lalkę, a wśród nich jeden jedyny mały samochodzik. Nie pamiętam kto pokazał mu jak można nim jeździć, ale kiedy tylko to się stało większość zabawek za wyjątkiem klocków spadła w rankingu o kilka oczek. Piotrek mobilny stał się dopiero w 11 miesiącu życia, ale i tak jeździł autkami - na siedząco naokoło siebie. Mogę śmiało stwierdzić, że przez 2 lata posługiwał się w zasadzie tylko dwoma słowami - "mama " i "brum brum", przy czym "brum brum" pojawiło się jako pierwsze i powtarzane było znacznie częściej ;-) Dom zapełniać zaczęły autka, początkowo plastikowe, duże, a potem klasyczne resoraki. Obecnie Piotrek nie bawi się już prawie w ogóle dużymi pojazdami, za to resorówki kocha nad życie. Tata też. Ja mniej, bo pałętają się dosłownie wszędzie. Praktycznie nie ma pomieszczenia nie zamienionego w mniejszym lub większym stopniu w parking. My sami kupiliśmy mu może z 4. Reszta to autka wyżebrane u jednej lub drugiej babci, sprezentowane przez rodzinę. Nasza ława w salonie wygląda mniej więcej tak (to i tak wersja light).

Denerwuje mnie ta ława trochę. Sek w tym, ze u teściów, gdzie Piotrek spędza dwa dni w tygodniu też jest ława i teściowa od zawsze układała na niej zabawki dla wnuków. Gdy jedziemy do babci Piotrek pakuje resorówki do plecaczka. Niejednokrotnie do dwóch plecaczków. Plecaczek wypełniony po brzegi jest dość ciężki, więc zwykle kończy się na tym, że do samochodu znoszę go ja. Powiecie pewnie, że niepotrzebnie mu ulegam. Być może, tylko że ja wiem, że dla niego te auta mają taką sama wartość emocjonalną jak dla innych dzieci ukochany miś. Piotrek na przykład nie pozwala przesunąć ich ani o milimetr na swoim  "parkingu". Potrafi wpaść w czarną rozpacz gdy nie może znaleźć niebieskiego mercedesa. Kąpie się z nimi. Nie są nam potrzebne żadne zabawki kąpielowe. Kąpiel to myjnia dla samochodów po prostu, choć ostatnio na zmianę z gotowaniem zupki z mydlin. Potem autka kąpielowe suszą się na podłodze zajmując znaczną część podłogi w łazience.  Śpi z nimi. Resoraki zwykle zajmują połowę jego łóżka. Na pierwszej fotce pod jedną kołdrą śpi Piotruś, a pod drugą armia resoraków.
Dzisiaj gdy wstał z drzemki i bawiliśmy się w jego pokoju zasugerowałam, by położyć te kołdry z podłogi z powrotem na łóżku i tym samym zyskać trochę przestrzeni. Piotrek oburzony zaprotestował tłumacząc, że "nie wolno bo samochody śpią, ciiii". Następnie wziął z łóżka tusię, czyli swoją ukochaną pieluszkę tetrową (bo Piotrek uwielbia przytulać pieluszki tetrowe), po czym zaniósł ją wywrotce tłumacząc "daję tusię wywrotce żeby się przytuliła". Musicie wiedzieć, że w przypadku Piotrka ofiarowanie komuś tusi do przytulenia to dowód wielkiego uczucia. Po jakimś czasie Piotruś stwierdził "już dzień, samochody pobudka" i po kolei z pietyzmem wyjeżdżał każdym autkiem  spod kołdry (w razie potrzeby precyzyjnie wykonując manewr zawracania na trzy) ustawiając je w równych rzędach na parkingu. Cyrk normalnie :-)
Motoryzacyjne zainteresowania Piotrka rozwijają się. W wieku 2.5 roku rozpoznaje większość marek i konia z rzędem czy tylko po logo czy również po kształcie karoserii. Czasem wydaje mi się, że to drugie, bo potrafi podczas jazdy wykrzyknac "o szewrolet" mając rację, gdy auto mija nas naprawde szybko. Obecnie z wielkim zapałem uszczegóławia swoją wiedzę. Odróżnia na przykład toyotę yaris od corolli i takie tam. Zna nazwy części samochodowych i jest niesamowicie spostrzegawczy. Kiedyś wróciłam z nim do domu, a on przyjrzał się aucie taty na podjeździe i stwierdził "o tata wymienił opony na zimowe". Przysięgam, to była spontaniczna decyzja Maćka w ciagu dnia by po pracy to zrobić, nie uprzedzał Piotrka o tym,  poza tym ja naprawdę nie zauważyłabym różnicy. Minęły już czasy gdy Piotrek w samochodzie spał lub wkurzał się. Musi być naprawde zmęczony lub jazda musi trwać ponad godzinę, by zasnął. Obecnie nie ma ma problemu. Siedzi i z zaciekawniem obserwuje kierującego, mijane pojazdy i znaki drogowe. Coraz bardziej interesuje się sytuacją na drodze. Rozpoznaje znak stop, ustąp pierwszeństwa ("tseba się zatsymać mama, popatseć w plawo i w lewo i psepuscić"), drogę z pierwszeństwem przejazdu ("jedź mama, inne samochody psepuscą"), nakaz skrętu ("tseba sklęcić"), rondo ("jedziemy w kółko"), przejście dla pieszych ("o zebla") i kilka innych. Kiedy jesteśmy na spacerze często spotykam sie z wzrokiem pełnym zdziwienia ze strony przechodniów, ponieważ gdy Piotrek ucieka najlepszym i najpewniejszym sposobem przekonania go by się zatrzymał jest hasło "stop czerwone światło". Skubaniec zaczyna pouczać mnie podczas jazdy, nie tylko odnośnie znaków drogowych, ale równiez techniki jazdy. Gdy szyba jest brudna żąda spryskania i włączenia wycieraczek. Kiedyś zaskoczył mnie wykrzykując "zmień bieg mamo bo silnik wyje". I faktycznie miał rację. Skręcałam wtedy w lewo z drogi podporządkowanej przy kiepskiej widoczności i tak się skupiłam na obserwowaniu sytuacji na jezdni, że zrobilam to na jedynce zapominając o zmianie biegu. Rozmawialiśmy kiedyś i wspomniałam, że jak będzie duży to będzie mógł jeździć dużym samochodem. Piotruś na to "tak ale telaz jestem jeszcze mały. Nie dosięgnę do sprzęgła". Uwielbia oglądać wyścigi bolidów, a na widok maszyn budowlanych lub rolniczych wpada w ekstazę. Jest wielkim fanem Boba Budowniczego, co wiąże się z jego pozostałymi pasjami. W maju przy okazji wizyty u rodziny odwiedziliśmy Muzuem Drogownictwa w Szczucinie. Był przeszczęśliwy (swoją drogą jak to dziecko porafi się zmienić w ciągu pół roku, taki dzidziusiowaty mi się wydaje na zdjęciach z tego okresu).





No, ma chłopak pasję i już! Tydzien temu podczas wizyty u sąsiadów bawił sie z wypiekani na twarzy wielkim piętrowym garażem, więc wiemy już co dostanie pod choinkę.
Miniony weekend zaś mogę śmiało podsumować jednym zdaniem. Zeszliśmy do parteru, tzn. piwnicy. Piotrek pomagał mi wieszać pranie i przypadkiem zawędrował do schowka pod schodami, z którego istnienia do tej pory chyba nie zdawał sobie sprawy. gdyż jest ukryty za spiżarnią. Odkrył w nim dwa kubły desek i ścinków drewna pozostałe po budowie schodów. Tym sposobem moje plany zachęcenia go do wykorzystania weekendu na wykonanie laurek na nadchodzące imieniny obu babć oraz ozdób świątecznych poszły się paść, ponieważ większość czasu spędziliśmy w piwnicy budując konstrukcje z desek. Lepsze niż klocki Lego :-) Nasza piwnica z racji niewykończenia nie jest miejscem, w którym można by było dziecko zostawić choć na chwilę samo (kable sterczące ze  ścian, kosa spalinowa i takie tam), więc koczując tam z Piotrkiem przy okazji bardzo dokładnie wysprzątałam spiżarnię  pralnię.


Article 8

0
0

Jutro  a raczej dzisiaj rano mam zabieg usuniecia endometriozy, ktora narosla mi na bliznie po cc i boli. Trzymajcie kciuki.

KARMIENIE MM

0
0


Jeśli chcesz lub musisz karmić dziecko mm tutaj znajdziesz garść uwag z mojego doświadczenia. Piszę z perspektywy matki dziecka wychowanego na mm od urodzenia, więc część z nich dotyczy karmienia maleńkich dzieci jedzących na żądanie. Nie wszystkie wypracowane przeze mnie patenty będą odpowiadały wszystkim, gdyż wiele zależy od trybu życia konkretnej rodziny.
Link do tego posta znajdziecie po prawej stronie w zakładce PRZYDATNE.
Karmienie mm wcale nie jest trudne ani uciążliwe.

JAKIE MLEKO?
Po pierwsze i najważniejsze znajdź dobrego pediatrę i trzymaj się jego zaleceń. Nie zmieniaj mleka pochopnie i chaotycznie.
Na rynku dostępnych jest kilka marek mleka – Babilon, Nan, Bebiko, Kipp, Enfamil, Gerber. Ogólna zasada jest taka, że poruszamy się w ramach danej marki. Każda z nich oferuje mleko standardowe, mleko HA dla dzieci zagrożonych skazą białkową (np. gdy występuje w rodzinie – takie mleko zazwyczaj na wszelki wypadek podawane jest noworodkom w szpitalu), mleko typu Comfort lub Sensitive (dla dzieci cierpiących na kolki lub inne dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego), mleko typu AR (dla dzieci silnie ulewających, zagęszczone) oraz mleko dla dzieci ze skazą białkową (np. Bebilon Pepti). O tym czy należy stosować jeden z tych specjalnych rodzajów mleka decyduje lekarz. Jak już wspomniałam starajmy się poruszać w ramach jednej marki, gdyż układ pokarmowy dziecka przyzwyczaja się do danego składu i może źle reagować na zmiany. Wybierając markę weźmy pod uwagę finanse (najtańsze jest bodajże Bebiko, najdroższy Enfamil) oraz miejsce zamieszkania. Jeśli mieszkacie w małej miejscowości lub zamierzacie dużo podróżować nie decydujcie się na Enfamil dostępny zwykle tylko w większych aptekach czy mleko marki Gerber, które jest nowością i w niewielu sklepach można je znaleźć.
Mleka modyfikowane oznaczane są cyframi
1 – od urodzenia do 6 miesiąca życia
2 – tzw. „następne” od 6 miesiąca życia do ukończenia 1 roku
3 – dla dzieci w drugim roku życia
4 – dla dzieci w trzecim roku życia
Podział ten jest orientacyjny, gdyż o tym, czy można już przejść na kolejne mleko decyduje pediatra.
Zmieniając mleko lub przechodząc na wyższy „numerek” pamiętajmy o tym, że należy robić to stopniowo, nigdy z dnia na dzień. Przez kilka dni zastępujmy jedną miareczkę starego mleka nowym, potem dwie, trzy i do skutku. W międzyczasie obserwujemy reakcję dziecka.

JAK PRZYGOTOWYWAĆ?
Mleko modyfikowane przygotowuje się na wodzie źródlanej dopuszczonej do spożycia przez niemowlęta (trzeba szukać informacji na etykiecie), np. Żywiec, Kropla Beskidu. Absolutnie nie na wodzie mineralnej, ponieważ zawiera ona zbyt dużo składników mineralnych i za bardzo obciążyłaby nerki dziecka. Niektórzy lekarze zalecają by przez pierwszy rok wodę źródlaną dodatkowo przegotowywać. Moim zdaniem nie ma to sensu jeśli dziecko dobrze reaguje na wodę lekko tylko podgrzaną. Podobnie myślę, że po skończeniu roku można podjąć próbę przygotowywania mleka na przegotowanej kranówie jeśli jakość wody jest dobra.
Do butelki wlewamy określoną ilość wody i wsypujemy po 1 płaskiej nieubitej miareczce na każde 30 ml wody (np. 90 ml wody i 3 miareczki proszku). Ważne by przestrzegać tych proporcji. Jeśli za bardzo rozcieńczymy mleko dziecko nie dostanie wszystkich potrzebnych składników, z kolei zbyt zagęszczone spowoduje perturbacje żołądkowe.

JAKA BUTELKA I ILE?
Na rynku jest dostępnych wiele marek (Philips Avent, TT, Canpol). Nie ma sensu kupować większej ilości butelek przed porodem, bo może się okazać, że dziecko  danej marki po prostu nie toleruje i nie chce ssać ze smoczka. Gdy wiemy już, która butelka dziecku odpowiada można dokupić więcej. Ile? Ja jestem matką, której dziecko urodziło się w maju i od urodzenia wychodziliśmy na długie całodzienne spacery. Moja rada jest taka, że nawet jeśli takich spacerów nie planujecie kupcie tyle butelek by w razie czego móc z dzieckiem wyjść na cały dzień bez możliwości mycia butelek w międzyczasie. Przy maleńkim dziecku, które je często sugeruję 6-8 butelek i tyle samo smoczków i sterylnych pojemników na smoczek. Radzę nie kupować wielu małych butelek (takich 60 ml), ponieważ dziecko szybko zacznie jeść więcej i zostaniemy ze stertą buteleczek, z którymi nie wiadomo co począć. Dobrze mieć jedną mała buteleczkę, a resztę już większych (180 ml)

JAKI SMOCZEK?
Każda marka ma własne smoczki. Smoczki również są ponumerowane. Są smoczki dla noworodków, dla dzieci od 1 do 3 miesiąca życia oraz starszych, każdy z większym otworkiem lub z większą ilością małych otworków. Jest to podział bardzo orientacyjny. Wiele dzieci nawet w wieku roku pije ze smoczka dla noworodków i jeśli tylko im to pasuje nie ma w tym nic złego. Mój syn bardzo długo korzystał ze smoczków dla dzieci 3-miesięcznych, gdyż pijąc mleko z tych dla starszych dzieci po prostu się dławił. Są również smoczki trójprzepływowe, mają one otwór w kształcie kreski pozwalający regulować szybkość wypływu mleka na zasadzie przechylania butelki. Nam one osobiście nie podeszły. Istnieją też smoczki z dużymi otworami, pozwalające podawać w ten sposób mlek zagęszczone kaszką, ale ja osobiście uważam, że lepiej podać dziecku dwie łyżeczki normalnej kaszki zamiast butelki mleka zagęszczonego, gdyż wyrabia to niewłaściwe nawyki. Wiem jednak, że są dzieci budzące się w nocy, które tylko w ten sposób można spacyfikować.

HIGIENA
Mleko zachowuje świeżość przez około godzinę, potem należy je wylać. Dobrze zaopatrzyć się w sterylizator parowy. Po umyciu butelki i smoczki ładujemy do sterylizatora i po jego zapełnieniu po prostu go włączmy. W ten sposób sterylizacja nie jest żadną dodatkową pracą. Poza tym ja po skończeniu przez syna roku sterylizowała dużo rzadziej, raz na jakiś czas. Jeśli zaczynacie karmić mm starsze dziecko, które pije mleko raz czy dwa na dzień to nie ma sensu inwestować w sterylizator, wystarczy, że przelejecie butelkę i smoczek wrzątkiem. Ułatwia ona jedna życie mamom młodszych dzieci.

PODGRZEWANIE?
Osobiście odradzam kupno podgrzewaczy do mleka lub opakowań termicznych na spacery. Uważam, że to niepotrzebny wydatek. Polecam zakup porządnego stalowego termosa (np. Primus), którego rano rozgrzewamy wrzątkiem, a następne wlewamy do niego letnią wodą. Tym sposobem mamy zapas na całą dobę jeśli termos jest odpowiednio duży. Przygotowanie mleka jest dziecinnie proste. Po prostu wlewamy do butelki wodę z termosu, wsypujemy kilka miareczek mleka i potrząsamy. Nie musimy czekać na podgrzanie wody etc. Patent ten sprawdza się również doskonale na spacerach. Na rynku dostępne są opakowania na butelki z odmierzoną ilością ciepłej wody  czy pojemniki na odmierzoną ilość proszku. Moim zdaniem jest to kompletnie bez sensu zwłaszcza jeśli wychodzi się na dłuższy spacer. Po pierwsze w takim opakowaniu zmieści się jedna, może dwie butelki. To może nie wystarczyć na dłuższy spacer, a tak jak pisałam wcześniej niewypite mleko, zwłaszcza w upały trzeba wylać, a butelkę po prostu schować i umyć w domu, nie wolno użyć jej do przygotowania kolejnej porcji. Po drugie małe dzieci są karmione na żądanie i nie zawsze zjadają tyle samo (o tym później). Jeść i przygotujemy dajmy na to butelkę z 150 ml wody oraz odmierzone 5 miareczki proszku to jeśli dziecko domaga się mleka, a wiemy, że jadło tak naprawde niedawno i spożyje max 90 ml to i tak musimy przygotować te 150 ml bo tak mamy przygotowane. 60 ml się zmarnuje, trzeba to będzie wylać. Uważam, że na spacery najlepiej zabierać ze sobą zapas butelek, smoczków, termos z wodą i po prostu małą puszkę mleka i reagować na bieżąco.

KARMIENE NA ŻĄDANIE
Do lamusa należy odłożyć historie jakoby dzieci na mm musiały być karmione z zegarkiem w ręku co 3 godziny. Obecnie mleko mm jest dużo bardziej podobne do mleka kobiecego i dzieci butelkowe karmione są na żądanie podobnie jak dzieci karmione piersią. Normy spożywanego mleka podawane na opakowaniach mm są bardzo orientacyjne. Mleko podajemy gdy dziecko jest po prostu głodne i nie zmuszamy do wypijania całej porcji. Na początku będzie się to wiązało z wylewaniem części mleka, ale szybko nauczycie się wyczuwać czy dziecko jest bardzo głodne czy tylko trochę. Jeśli obawiacie się, że dziecko zjada za mało lub zbyt dużo notujcie ilości spożytego mleka. Prawdopodobnie przekonacie się, że dobowo wychodzi mniej więcej tyle samo. Mój syn po około 3 miesiącach sam z siebie wykształcił sobie rytm posiłków i faktycznie zaczął jeść co ok. 3-4 godziny stałe porcje. Stało się to jednak zupełnie naturalnie, a wcześniej bywało, że domagał się paru łyków mleka pół godziny po zakończeniu posiłku.

DOPAJANIE
Dzieci karmione mm musza być dopajane zwłaszcza latem. Dopajamy wodą źródlaną, absolutnie nie woda z glukozą bo dziecko wykształci niewłaściwe nawyki i próchnica murowana. W razie problemów z brzuszkiem można zaparzyć koper włoski lub rumianek kupowany w aptece w saszetkach. Odradzam gotowe herbatki granulowane, gdyż są dosładzane – patrz wyżej. Z gotowych herbatek jedynie Humana nie jest dosładzana, tzn jest ale laktozą, która tak czy siak występuje w mleko. Nie mogą jej więc pić dzieci ze skazą białkową.

HIGIENA ZĘBÓW
Trzeba bardzo pilnować by dziecko nie spało w nocy z mlekiem na zębach. Warto wcześnie gdy jeszcze nie ma pierwszych zębów wprowadzić rytuał przemywania dziąseł gazikiem umoczonym w przegotowanej wodzie. Nie jest to konieczne, ale dziecko przyzwyczaja się do zabiegów higienicznych w obrębie jamy ustnej. Gdy pojawią się ząbki starajmy się przestrzegać zasady by po myciu zębów w nocy dziecko piło już tylko wodę. Jeśli potrzebuje mleka to potem przeczyśćmy mu żeby.
Uczulam byście nie popełniły mojego błędu. Starajcie się jak najwcześniej podawać wodę kubkiem, nie butelką. Zacznijcie zanim dziecko skończy rok, zanim zacznie się buntować i póki jest otwarte na nowości. Spróbujcie też nauczyć je picia mleka w ten sposób. Ja trochę zaniedbałam ten temat i mój syn wodę pije wszem z kubka, ale mleka nie tknie inaczej niż z butelki. Przegapiłam właściwy moment po prostu.

I KUPA
Dzieci karmione mm zwykle robią kupy rzadziej niż dzieci karmione piersią. Bywa, że nawet raz na parę dni. Dopóki dziecko nie sygnalizuje dolegliwości ze strony brzuszka, jest spokojne i wesołe nie trzeba się tym przejmować. Mój syn do momentu wprowadzenia zupek warzywnych robił kupę raz na 3-4 dni, ale za to bardzo konkretną. Kupy dzieci karmionych mlekiem HA mogą ponadto być zielone. Jeśli nie towarzyszą temu żadne dolegliwości wszystko jest w porządku.

Mam nadzieję, że komuś się to przyda 

Article 6

0
0
Dzisiaj rano zmarł mój wujek.....
Po kilku wylewach i operacjach.
Smutno :-(

urlop macierzyński/tacierzyński na Dalekim Wschodzie

0
0
W poniedziałek moją firmę odwiedził koreańczyk, pracownik dostawcy, z którym współpracujemy. Kevin dla ludzi zachodu ;-) Jesteśmy ich dystrybutorem już od wielu lat i zdążyłam dość dobrze poznać zwyczaje panujące w tej firmie i zaprzyjaźnić się z pracownikami. To jest firma, która wychowuje sobie ludzi. Trzeba naprawde się postarać, żeby zostać zwolnionym. Przyjmują obiecujących absolwentów tuż po studiach i stopniowo pchają ich coraz wyżej. Miło. Jednak wymagają też wiele. W styczniu w Anaheim w Kalifornii odbywają się bardzo ważne w branży targi.
Oprócz typowych rozmów biznesowych ucięłam sobie z Kevinem pogawędkę. Chłopak jest mocno podekscytowany i zdenerwowany, ponieważ w styczniu ma się mu urodzić pierwsze dziecko. Córka. Żona ma termin na 11 stycznia. Rozmawialiśmy sobie luźno na tematy okołodzieciowe i w pewnym momencie rzuciłam jako pewnik "no to w tym roku nie jedziesz na targi prawda?". Kevin westchnął i odpowiedział, że musi, a ponadto od razu po targach czeka go ok. 2-tygodniowa "wycieczka", ponieważ musi odwiedzić i skontrolować wszystkich dystrybutorów w Ameryce Południowej, która jest jego drugim rynkiem. Zdębiałam. Czujecie to? Targi zaczynaja się 23 stycznia, ale przed targami są jeszcze prezentacje, ponadto trzeba przygotowac stoisko, więc gość musi wylecieć 19-go. Pól biedy jeśłi żona urodzi wcześniej, ale pierwsze dzieci lubia się spóźniać. Kilka dni po narodzinach dziecka bedzie musiał zostawić rodzinę na prawie miesiąc, być może nawet córka urodzi się juz po jego wylocie. Żonie na szczęscie pomagać będzie teściowa. Według jego relacji nie ma w Korei żadnych regulacji prawnych typu opieka nad żoną po porodzie, urlop tacierzyński etc.
Smutne to. Jakiś czas temu rozmawiałam równiez z dziewczyną z Taiwanu, która stwierdziła, że w Polsce mamy raj, bo u nich urlop macierzyński trwa 6 tygodni, tyle co połóg, i nie ma czegos takiego jak urlop wychowawczy. Kobiety albo oddają takie 6-tygodniowe dzieci do żłobka, albo niani, która jest bardzo droga, albo, co jest najczęstszym przypadkiem, przerywają pracę pozostajac na utrzymaniu parrnera łącznie ze składkami na ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne.
Nie mamy wcale tak źle w Polsce.
Viewing all 352 articles
Browse latest View live